Zagram kamień i światło z gwiazd | Z Barbarą Lach rozmawia Lucyna Kozień

Lucyna Kozień: W monodramie Tancerka mówisz „zagram kamień i światło z gwiazd”. Piękne słowa, metafora świetnie oddająca ducha lalkarskiej profesji... Utożsamiasz się z nimi?
Barbara Lach: Zagrać kamień, światło z gwiazd, gadającą kałużę czy mądrą książkę może tylko lalkarz, potrafiący szukać i odkrywać coraz to nowe środki ekspresji. To typowe dla naszego świata. Ciągłe poszukiwania formy właściwej do wyrażenia konkretnej treści, operowanie znakiem i symbolem, a przede wszystkim odkrywanie nieoczywistych znaczeń jest frapujące, choć niełatwe. Mnie osobiście często towarzyszy wątpliwość: czy to potrafię? Lubię animację i lubię grać lalką – chciałabym kiedyś jeszcze mieć możliwość pracować z klasyczną lalką, gdzie każdy szczegół animacji musi być perfekcyjnie dopracowany. Ale tak się złożyło, że grałam także wiele ról, wykonując zadania typowo aktorskie, często w tak zwanym żywym planie. Bliski mi jest więc teatr operujący środkami typowo aktorskimi.

O królestwie drzew i traw, Teatr Lalki i Aktora, Opole, 2006
Fot. Rafał Mielnik

L.K.: W swoim dorobku masz jednak również role budowane zupełnie bez tekstu, oparte na grze formą, jak Matka w przedstawieniu I odsłoniłam noc w reżyserii Krystiana Kobyłki. Jakie to było doświadczenie dla aktorki lalkarki, oddać – bez pomocy słowa – dramat Matki próbującej zmierzyć się ze śmiercią i odzyskać utracone dziecko?
B.L.: Niezwykle ciekawe było takie budowanie przedstawienia i roli, by umożliwić widzowi wielość interpretacji. Pierwsza realizacja Opowiadania o matce Andersena miała miejsce w Teatrze Kalong, w Błotnicy Strzeleckiej. Wówczas przedstawienie nosiło tytuł Matka i koncentrowało się wokół próby odwrócenia przez Matkę losu i przekupienia Śmierci w celu odzyskania utraconego dziecka. Później, w 2004 roku, Krystian Kobyłka wspólnie z Joanną Braun jako scenografką i z choreografem Jackiem Gęburą zrealizował spektakl I odsłoniłam noc. W nim nie do końca było powiedziane, czy Matka utraciła dziecko, czy ciągle czeka na jego przyjście... Prawdziwa jest tęsknota Matki za nim, jej gotowość oddania samej siebie, by choć na chwilę je zobaczyć, a wreszcie pogodzenie się z tajemnicą śmierci: odsłonięcie nocy. Stworzenie możliwości różnego odczytania treści było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. A mierzenie się z formą inspirujące, choć trudne. Czasem trzeba się z nią zmagać, oswoić ją, może nawet zaprzyjaźnić się z nią. W naszym przedstawieniu oczywiście ważna była muzyka (skomponował ją Lech Jankowski) i cała warstwa dźwiękowa wyznaczająca rytm i też budująca dramaturgię, ale to poprzez formę trzeba było budować treści. To były godziny pracy na próbach i godziny samodzielnej pracy przy lustrze: badania możliwości ożywienia formy, nauczenia się najlepszego sposobu chodzenia, siadania, kołysania dziecka, jak najprawdziwszego wyrażenia emocji itd.
L.K.: Warto przypomnieć, że prapremiera spektaklu odbyła się w LaMaMa Experimental Theatre w Nowym Jorku. I że za kreację Matki nagrodzono Cię w 2005 roku Złotą Maską. Mówiąc o pracy z formą, trudno nie przywołać głośnego przedstawienia Sen Zygmunta Smandzika, zrealizowanego w formule teatru plastycznego w Opolu w 1999 roku. Jak wspominasz kontakt z tym artystą i relacje reżysera z aktorami?
B.L. Zygmunt Smandzik to wielka osobowość, człowiek kosmos, z ogromną wiedzą i kulturą: tym wszystkim chciał się z nami podzielić. Sama praca była nietypowa, inna niż dotychczasowe. Słuchaliśmy bardzo dużo muzyki, klasycznej przede wszystkim, ale i współczesnej, na przykład Krzysztofa Pendereckiego. Przedstawienie Sen, zbudowane z kolażu obrazów, mocno osadzone było w muzyce. Obywało się bez słów, a treść – kondycja człowieka we współczesnym świecie – wyrażała forma plastyczna, animowane lalki-przedmioty.
L.K.: Sam Smandzik mawiał, że tchnięcie życia w przedmiot polega na połączeniu możliwości przedmiotu z energią aktora i uzyskaniu ich jedności. Niełatwe zadanie dla aktora...
B.L.: W Śnie operowaliśmy różnymi formami, aktorzy animatorzy ukryci byli za parawanem; ja animowałam Flet. Reżyser wyznaczał nam bardzo konkretne zadania, a my robiliśmy wszystko, żeby znaleźć jak najlepsze sposoby animacji. Dużo mówił, dzielił się wieloma uwagami, ale był ciekawy, co my mamy do powiedzenia. I chętnie, uważnie, słuchał. Ta praca zapadła mi głęboko w pamięć.
L.K.: Pracowałaś z wieloma reżyserami, bardzo różnymi, bardzo uznanymi, o silnych scenicznych osobowościach. Któryś z nich był dla Ciebie szczególnie ważny?
B.L.: W pierwszym roku po studiach, w Lubuskim ­Teatrze w Zielonej Górze, grałam w przedstawieniu Iwona, księżniczka Burgunda w reżyserii Haliny Mikołajskiej. To była wiosna 1981 roku, burzliwy i trudny dla wszystkich czas, poprzedzający stan wojenny w Polsce i mające za kilka miesięcy nastąpić internowanie reżyserki. Grałam niewielką rólkę, w dodatku bez słów – Damy Dworu; nie byłam więc zawsze potrzebna na próbach. Ale nie wyobrażałam sobie, że mogę którąś opuścić, i nie opuściłam żadnej. Możliwość kontaktu z tą wielką artystką i niezwykłym człowiekiem, sama możliwość słuchania jej głosu, uwag, komentarzy, obejrzenie jej ówczesnego monodramu Józef i jego bracia było wielkim darem od losu. Od tej pory minęło ponad 40 lat, a wspomnienie tego spotkania jest bardzo wyraziste. I niezwykle cenne.
L.K.: Znacznie później zagrałaś w piętnastu przedstawieniach Petra Nosálka. Jaki obraz tego reżysera zachowałaś w pamięci?
B.L.: Wcześniej nie spotkałam reżysera, który by tak czuł i kochał teatr. Za każdym razem, przy każdym kolejnym przedstawieniu, miał konkretny pomysł na inscenizację. Doskonale wiedział, jak ma wyglądać i być zbudowana każda scena. Miał to wszystko w głowie – to było dla nas niepojęte; na początku oczywiście. Potem już wiedzieliśmy, że to taka niezwykła osobowość, taki typ reżysera. Chcieliśmy z nim pracować, cieszyliśmy się na pracę i z pracy z Nosálkiem. Człowiek wielkiego talentu. Wiedział doskonale, jak budować rolę, był przecież aktorem. A w dodatku serdeczny i ciepły, wrażliwy na drugiego człowieka. Był wymagający, nieskory do pochwał, lecz doskonale wiedzieliśmy, kiedy jest zadowolony. Słuchał propozycji aktorów, cierpliwy wobec przedstawianych przez nas pomysłów i rozwiązań, ale w rezultacie było tak, jak wymyślił Petr. Czasem w ferworze pracy wpadał na scenę i demonstrował, jak zagrać: lubił to – można się było wtedy w niego zapatrzyć... Cieszył się pracą z nami, zarażał nas swoim entuzjazmem.
L.K.: Które z dwudziestu zrealizowanych w Opolu przez Petra Nosálka przedstawień szczególnie zapamiętałaś i z jakiego powodu?
B.L.: Ważny był głośny i nagradzany spektakl Arlekin i Colombina, także Balladyna, Baśń o grającym imbryku, Przygoda malutkiej czarownicy, ale niecodziennym doświadczeniem była dla mnie praca nad Misterium drogi świętego Wojciecha. Pierwszą wersję przedstawienia realizowaliśmy z aktorami Divadla loutek w Ostrawie i zetkniecie się z zupełnie innym niż u nas traktowaniem tematu religijnego i historycznego, zetkniecie się z inną kulturą, sposobem budowania roli, a także po prostu z innym poczuciem humoru było wtedy naprawdę niezwykłe. A nawet szokujące. To była prawdziwa przygoda. Patrząc na zrealizowane z moim udziałem przedstawienia, nie mogę nie powiedzieć jeszcze o dwóch, przeznaczonych dla najmłodszej widowni. Z wielką czułością wspominam: O królestwie drzew i traw w reżyserii Petra Nosálka oraz Kolorowych ludzi Honoraty Mierzejewskiej-Mikoszy. W obu tych spektaklach był cudownie bliski kontakt z widownią; bardzo to sobie cenię.
L.K.: Ciekawi mnie, co jest dla Ciebie w teatrze najważniejsze? Przekaz treści i jej interpretacja, forma plastyczna, animacja?
B.L.: Prawda. Chociaż i prawdę można różnie interpretować. I jeszcze – emocje: one są miernikiem wartości przedstawienia. Poruszenie widza, sprawienie, aby obchodziło go to, co się dzieje na scenie. I pamięć o przedstawieniu. Pamięć jest ważna...
L.K.: Pamięci, przemijaniu, ulotności życia oraz rozliczeniu z życiowymi wyborami i osiągnięciami poświęcony jest Twój monodram Tancerka. Skąd pomysł na tę sceniczną realizację?
B.L.: Od dawna interesowałam się twórczością Olgi Tokarczuk, starałam się czytać wszystko, co napisała, i tak natrafiłam na opowiadanie Tancerka w zbiorze Gra na wielu bębenkach. To był dla mnie impuls i wielka chęć, aby historię – która była mi tak bliska w konfrontacji z moimi doświadczeniach pracy artystycznej – przenieść na scenę. Ale czas płynął, a kolejne pomysły realizacji okazywały się, z jakichś powodów, nietrafione. Wreszcie dyrektor Krystian Kobyłka zaproponował, abym zrobiła z tej inspiracji monodram. Ucieszyłam się. Od początku wiedziałam, że to powinno być przedstawienie o artystce, niekoniecznie tylko o zawodzie tancerki, bo przecież doświadczenia pracy na scenie dla wszystkich uprawiających jakąkolwiek formę sztuki scenicznej są podobne. W dodatku, mając świadomość przemijania czasu, swoich ponad 40 lat na scenie i poczucie, że wielu ról już nie zagram – bo jestem coraz starsza, nie umiem, nie chcę, nie mogę... – chciałam zmierzyć się z tematem przemijania i rozliczeniem przeszłości. Chciałam mówić o sobie i o odchodzeniu z zawodu; także o nieuchronnej starości, choć to ciągle temat trudny i unikany. Pomysłem zaraziłam Mariolę Ordak-Świątkiewicz, do pisania tekstu zaprosiliśmy Artura Pałygę, który już wcześniej współpracował z naszym teatrem. Olga Tokarczuk, z którą spotkałam się osobiście i opowiedziałam o pomyśle, bez problemów zgodziła się na zrealizowanie przedstawienia inspirowanego jej opowiadaniem.
L.K.: W przedstawieniu widać wyraźne nawiązania do lalkarskiego zawodu. Myślę nie tylko o scenie z lalkowym teatrzykiem czy animowanej lalce profesorki, ale też o niezwykle przemyślanej scenografii Evy Farkašovej. Zaskakująco rozbudowanej jak na monodram, znakomicie dopowiadającej wiele treści i przeżyć bohaterki – będącej metaforą jej wnętrza.
B.L.: Bardzo mi zależało na współpracy z Evą Farkašovą. W naszym przedstawieniu wykreowała niezwykły świat łączący przeszłość z teraźniejszością. Wiele w jej scenografii ukrytych znaczeń, symboli, odwołań – każdy przedmiot na scenie znaczy coś ważnego, nawiązuje do przeżyć i doświadczeń artystki, wyzwala pamięć i emocje, symbolizuje upływ czasu i odchodzenie bohaterki. W nieoczywisty sposób przywołuje miniony czas. Przemyślany jest każdy szczegół scenografii, znaczące są kolejne warstwy kostiumu, ważne baletki i wiszące u sufitu suknie, stare fotografie, woda kapiąca z dziury w dachu. Zaś projekcje multimedialne Wojtka Świątkiewicza uważam za piękne dopełnienie treści.
L.K.: Przejmujący jest wątek ojca i bohaterki piszącej do niego, przez całe życie, niedokończone listy...
B.L.: To wątek zaczerpnięty wprost z opowiadania Olgi Tokarczuk, był ważny także dla reżyserki przedstawienia. I chociaż nie ma nic wspólnego z moimi relacjami z ojcem (mój ojciec zawsze mnie wspierał!), to na widzach rzeczywiście robi spore wrażenie i odradza pamięć o bolesnych doznaniach, czemu dają wyraz na spotkaniach odbywających się po przedstawieniu.
L.K.: W Tancerce, w scenie z teatrzykiem lalkowym, padają gorzkie słowa: „poklaskali, poklaskali i poszli”. Mam nadzieję, że nie jest to wyrazem Twoich osobistych scenicznych doświadczeń...
B.L.: I tak, i nie; jest tu pewna dwoistość. Jestem usatysfakcjonowana swoją wieloletnią pracą, zaznałam w tym zawodzie i w teatrze w ogóle wiele szczęścia i prawdziwych powodów do zadowolenia. Ale z drugiej strony mam też poczucie ulotności naszej pracy: tyle prób, tyle starań, wysiłku wkładanego w budowanie roli i przedstawienia, a czasem widzowie tak szybko znikają z teatralnej sali, tak się śpieszą do innego świata...
L.K.: To dlatego szukasz też innych doświadczeń i doznań, chociażby w pracy charytatywnej?
B.L.: Ukończyłam technikum rolnicze w Pszczynie, przez jakiś czas byłam pielęgniarzem zwierząt w chorzowskim Zoo. Ciągle jednak szukałam czegoś innego. Stąd też pomysł na teatr, z którym zetknęłam się po raz pierwszy właśnie w technikum rolniczym przy wystawianiu sztuki Moralność pani Dulskiej Gabrieli Zapolskiej. Chyba ona doprowadziła mnie do lalkarskiego zawodu, dlatego chciałabym kiedyś jeszcze wrócić do pracy z jej dramatami. Marzy mi się przedstawienie oparte na sztukach Zapolskiej, pokazujące kobiety, które ciągle walczą – ich siłę i odwagę.
Muszę przyznać, że w drodze do teatru ciągle towarzyszyły mi wątpliwości, czy się nadaję do pracy na scenie. Tak naprawdę dopiero Jan Dorman, którego poznałam w czasie studiów, budował moje poczucie wartości, a właściwie w swoisty dla siebie sposób wskazywał, że trzeba słuchać siebie i wierzyć w to, co żyje wewnątrz nas. Już w pierwszych latach pracy w opolskim teatrze zaczęliśmy bywać z aktorem Andrzejem Mikoszą w szpitalach i domach opieki, grając Czerwonego Kapturka dla dzieci i dorosłych, a dwumiesięczny pobyt w afrykańskim Togo jeszcze bardziej otworzył mnie na potrzeby innych. Po powrocie do Polski zapisałam się do szkoły medycznej i zdobyłam dyplom pielęgniarki, lecz – niestety – do Afryki już nie wróciłam. Staram się jednak pomagać innym w sposób, jaki jest mi najbliższy – najczęściej za pomocą teatru.
L.K.: A tu możliwości jest naprawdę wiele.
Dziękuję za rozmowę i za Twoją obecność w teatrze.


Barbara Lach – aktorka lalkarka; w czerwcu 2022 roku w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora odbył się jej benefis, honorujący ponad 40-letnią pracę na teatralnych scenach.
Barbara Lach po ukończeniu Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu przez sezon pracowała w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze, a od 1981 roku jest nieprzerwanie w zespole Teatru Lalki i Aktora w Opolu. Wystąpiła w kilkudziesięciu przedstawieniach reżyserowanych m.in. przez Włodzimierza Fełenczaka, Grzegorza Kwiecińskiego, Zygmunta Smandzika, Krystiana Kobyłkę, Aleksieja Leliawskiego, Petra Nosálka, Pawła Passiniego, Bogusława Kierca. Spektakle z jej udziałem prezentowane były na ogólnopolskich i międzynarodowych festiwalach teatralnych, gdzie zostały zauważone i docenione przez krytykę i jury.
Sama aktorka także była wielokrotnie wyróżniana za swoje kreacje, m.in. trzykrotnie nagrodzono ją Złotą Maską: za rolę ­Czarownicy w Przygodzie malutkiej czarownicy w reżyserii ­Petra Nosálka (1996), Matki w przedstawieniu I odsłoniłam noc w reżyserii Krystiana Kobyłki (2005) oraz kreację w monodramie Tancerka inspirowanym opowiadaniem Olgi ­Tokarczuk z tekstem Artura Pałygi i w reżyserii Marioli Ordak-Świątkiewicz (2017). Jest też laureatką nagrody Henryk przyznanej jej w 2020 roku przez Sekcję Teatrów Lalek ZASP: za wybitne osiągnięcia oraz całokształt pracy artystycznej w dziedzinie teatru lalek. Nagradzana za dokonania przez Wojewodę Opolskiego (1997), Marszałka ­Województwa Opolskiego (2015), Prezydenta Miasta Opola (2015). Odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi (2017) i Srebrnym ­Medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis” (2022).
W latach dziewięćdziesiątych prowadziła własny teatr, Teatr BeLarte Barbara Lach; wcześniej współpracowała z niezależnym Teatrem ­Kalong; brała też udział w 2020 roku w grudniu w internetowej wersji, a od 2021 już na scenie Teatru Ekostudio w spektaklu Podrzucone słowa, ukazującym losy śląskiej ­rodziny w czasie Plebiscytu i III Powstania Śląskiego (1921), a w szczególności siłę, zaradność oraz zorganizowanie śląskich kobiet w tym trudnym ­czasie. Spektakl grany jest do dziś.
Poza pracą na scenie działa charytatywnie na rzecz środowisk wykluczonych, osób chorych i seniorów. Za swoją aktywność na rzecz potrzebujących otrzymała w roku 2016 wyróżnienie w konkursie „Społecznik Roku” Województwa Opolskiego. Od wielu lat stale współpracuje z Domem Dziecka w Chmielowicach, gdzie spotyka się z podopiecznymi, prowadzi z nimi warsztaty teatralne i przygotowuje minispektakle teatralne. Bierze także udział w akcjach charytatywnych podejmowanych przez Opolski Teatr Lalki i Aktora oraz Fundację Dr Clown Region Opolszczyzna. 

 

Artykuł został opublikowany w Teatrze Lalek nr 4/150/2022.

Nowszy post Starszy post Strona główna