Po naszej stronie | Rozmowa Marceliny Widz z Wiesławem Czołpińskim

Z Wiesławem Czołpińskim, aktorem, reżyserem, lalkarzem, a od października bieżącego roku również Rektorem Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, rozmawia Marcelina Widz. O braku kompleksów, o uważności na potrzeby widowni. Przede wszystkim zaś o wspólnocie teatralnej, która kształtuje się w murach Akademii.


MARCELINA WIDZ: Jest Pan absolwentem Wydziału Lalkarskiego w Białymstoku. Jak się Pan czuje zarządzając instytucją, w warszawskim budynku którego jedynym „lalkowym” przedmiotem jest jeden na Wiedzy o Teatrze?

WIESŁAW CZOŁPIŃSKI: Czuję się dobrze, mam umiejętność adaptacji – jest to niejako wpisane w strukturę zawodu, który wykonuję. Rozmawiamy o tożsamości, akceptacji, na ile czuję się jednością z całą społecznością i jak ta społeczność powinna według mnie funkcjonować. Należy się więc kilka słów tytułem wstępu. Akademia Teatralna, za moich czasów Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna, to był jeden organizm. Oczywiście PWST miało swoją zamiejscową siedzibę, bo tak zapisano w dokumentach założycielskich, filią w sposób oficjalny stała się dopiero w ramach nowej ustawy z 2018 roku. Obie części stanowiły integralne elementy całości. Idea Rektora Łomnickiego była taka, żeby mieć w swojej uczelni wszystkie kreatywne wydziały związane z teatrem; myślał również o założeniu wydziału scenografii. Namiastkę tej myśli Rektora Łomnickiego spełniliśmy ponad sześć lat temu w Białymstoku, otwierając szczególny kierunek – Technologię Teatru Lalek. Natomiast sama idea wydziału lalkarskiego jako pierwsza zrodziła się we Wrocławiu, wydziale zamiejscowym Krakowskiej PWST – rok wcześniej niż w Białymstoku. Tylko te dwie uczelnie w swoich strukturach przewidują przestrzeń poświęconą sztuce lalkarskiej. W Białymstoku ta identyfikacja jest bardzo jasna, ponieważ nie ma tam kierunków dramatycznych. Ponadto studenci uczą się w tym samym mieście, w którym działa Białostocki Teatr Lalek, pierwszy budynek w Polsce i Europie wybudowany specjalnie dla teatru lalek. To, co jest naprawdę ważne, to myślenie o całości. Trzeba postrzegać uczelnię jako duży, wymagający, trudny organizm. Organizm, w którym buzują emocje – te wyobrażone i te realne. Te kreowane i te rzeczywiste. A to wymaga uwagi, uporządkowania, mówienia o granicach, budowania relacji pomiędzy wykładowcami, studentami i pracownikami administracyjnymi. Widzi Pani te dwie wiszące przed nami fotografie? To „królestwo warszawskie” i „księstwo białostockie”. 


Zdjęcia wiszą na równi. O to chodzi? 

To spojrzenie z lotu ptaka na majątek uczelni w Warszawie i w Białymstoku. Oba kompleksy składają się na całość naszej uczelni. Właśnie à propos kompleksów. Kompleksy to coś, co niektórzy pielęgnują w sobie w niewłaściwy sposób. Trzeba zrozumieć i pokochać wykonywany przez siebie zawód, dać sobie szansę na rozwój, być otwartym na wyzwania. Jestem z tych, którzy nigdy nie mieli kompleksów. Do teatru trafiłem w połowie trzeciego roku, swoje dyplomy realizowałem właśnie w Białostockim Teatrze Lalek. Na poziomie studenckim nie widziałem różnicy w wykonywanych przez nas zadaniach, dbano o nas tak samo, jak o kolegów z Warszawy. Pamiętam reżyserowany przeze mnie spektakl Parady wg Potockiego, pokazywany na Festiwalu Klasyki Polskiej w Opolu. Spotkała się z nami cała śmietanka teatralnej krytyki polskiej i usłyszeliśmy: „Jesteście doskonali, wyszliście przed parawan, umiecie działać zarówno z lalką, jak i w żywym planie. Jak pozbyliście się kompleksów?” Ci krytycy wykazali się pewną niewiedzą, ponieważ teatr lalek był w awangardzie teatralnej już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. I oczywiście nie chodzi o to, żeby lalkarzem nazwać np. Tadeusza Kantora i jemu podobnych awangardowych twórców. Chodzi o dostrzeżenie faktu, że wielu współczesnych reżyserów korzystało i korzysta z ożywionej bądź nieożywionej formy. 


          


W takim razie jakich młodych badaczy i krytyków potrzebuje teraz teatr lalek?  

Potrzebuje tych samych krytyków – bo i teatr jest jeden. Krytycy powinni pozyskać narzędzia, którymi posługujemy się przy opisywaniu rzeczywistości scenicznej, lalki teatralnej oraz przedmiotu. Równie istotna jest świadomość zakresu tematycznego, metod, którymi uczymy i z którymi pracujemy na scenie. Należy również uświadamiać młodych kolegów, z kim i z czym będą mieli do czynienia, kogo warto zapraszać do instytucji, w których będą w przyszłości pracować, komu dać szansę, a co jest zwykłą „chałturą”. Uzasadnienie istnienia lalki teatralnej powinno być głównym powodem aktorskich i reżyserskich dociekań. A z drugiej strony – również głównym zagadnieniem do trafnego odczytania przez krytyków. 


Potrzebuje tych samych krytyków – bo i teatr jest jeden. Krytycy powinni pozyskać narzędzia, którymi posługujemy się przy opisywaniu rzeczywistości scenicznej, lalki teatralnej oraz przedmiotu. Równie istotna jest świadomość zakresu tematycznego, metod, którymi uczymy i z którymi pracujemy na scenie. Należy również uświadamiać młodych kolegów, z kim i z czym będą mieli do czynienia, kogo warto zapraszać do instytucji, w których będą w przyszłości pracować, komu dać szansę, a co jest zwykłą „chałturą”. Uzasadnienie istnienia lalki teatralnej powinno być głównym powodem aktorskich i reżyserskich dociekań. A z drugiej strony – również głównym zagadnieniem do trafnego odczytania przez krytyków. 

W Białymstoku nie potrzebujemy nowego kierunku. Wystarczy, że nasza młoda kadra ma swój istotny wpływ na środowisko krytyki polskiej. Chcielibyśmy, żeby krytycy rozumieli, czym jest teatr lalek i nie identyfikowali go tylko z widzem dziecięcym. Nie chodzi o kompleksy, dla dzieci gra się dużo trudniej. Widza dorosłego bardzo łatwo oszukać, dziecko wręcz przeciwnie. Ukułem taką teorię – dziecko draśnięte igłą natychmiast powie, że je boli. Natomiast tzw. „gwóźdź w mózg” na dorosłym wymusza często konieczność akceptacji treści niezrozumiałych, czy też fałszywych. Dorosły widz nie będzie rozumiał, będzie cierpiał, ale wciąż będzie próbował docenić to, co widzi na scenie. Dziecko tego nie zniesie. To jest wyzwanie i konieczność ciągłej pracy.  


O czym dyskutuje Pan z krytyką teatralną? 

O tym, że spłyca się termin teatru lalek do „laleczek do zabawy”. W języku polskim nie mamy tego, co zawierają w sobie angielskie pojęcia „puppet” i „doll”. W wielu krajach funkcjonuje rozdzielenie pojęć na lalkę teatralną i lalkę do zabawy, w Polsce – niestety nie.  


Z różnych ust usłyszymy różne nazwy określające teatr lalek. Teatr formy, teatr animanta. W Polsce mamy teatr ożywionej materii, w Niemczech – Figurentheater. Jak to jest z tą potrzebą zredefiniowania tego pojęcia? 

Jestem już na takim etapie, że zamiast nazwy potrzebuję jej uzasadnienia. Dla widza nie jest istotne, jak nazywa się to, co ogląda właśnie na scenie. Ważne jest natomiast, co ta nazwa niesie, na co pozwala aktorowi, reżyserowi, jaką rolę pełni w inscenizacji, jaki jest porządek tego świata. Dopiero potem pojawiają się określenia. Są one wtórne wobec dzieła. Takie podejście to jest zarówno przywilej, jak i sens wykonywanego przeze mnie zawodu. 


W jakim kierunku idzie poszukiwanie takiej nazwy?

W takim, aby poszukiwać dla naszego języka określeń, które stanowią o wyjątkowości lalki teatralnej, nie spłycają jej wartości, nie infantylizują i nie sprowadzają jej do pogardliwie używanego słowa „kukiełka”, „jakaś tam kukiełka”. A krytyk, często wypowiadając takie słowa, mówi jednocześnie o wielkich przeżyciach, o wspinaniu się wręcz na wyżyny metafizyki. Zadaj sobie pytanie, krytyku, dzięki czemu doświadczyłeś takiego stanu. Dzięki kunsztowi gry lalką teatralną, dzięki fascynującej formie teatralnej! Gdybyśmy mieli bardziej precyzyjną nazwę na określenie lalki teatralnej, byłoby nam wszystkim łatwiej. Oczywiście współczesny widz, szczególnie w dużych ośrodkach, dotknął już tego zagadnienia w szerszym wymiarze. W Białymstoku dla widowni jest to oczywiste. Do teatru lalek warto iść. To ciekawy przypadek, gdyż wśród widzów Białostockiego Teatru Lalek mamy często panie w ciąży, które potem przychodzą ze swoimi dziećmi na przedstawienia dla „najnajów”. Także starsze dzieciaki, młodzież, licealiści, studenci, pojawia się dojrzała publiczność i seniorzy. Jest pełne spektrum niezwykle świadomej widowni. Niektórych z nich wychowaliśmy – przychodzili do teatru jako dzieci, oferta ich zainteresowała, więc teraz przychodzą częściej, już jako dorośli.


Co interesuje widzów dorastających wraz z teatrem lalek, do którego stale przychodzą? 

Myślę, że to, co mamy do zaoferowania, co potrafi w trochę inny sposób opisać ten świat, a co kryje się pod postacią metafor. Trochę wysiłku intelektualnego, trochę skojarzeń, obrazkowy świat, który nam towarzyszy i służy. Komiksowość zdarzeń, zestawienia kolorystyczne, zestawienia technologiczne i konstrukcyjne. Jako aktor prowadzę często rozmowy z widzami i oprowadzam gości. W tych momentach zauważam, jak ważną rolę pełni, jak potrzebne jest Muzeum Lalek, które kryje się w piwnicach Białostockiego Teatru Lalek. Każdy widz może się tam przenieść do świata wyobraźni, a przy okazji zetknąć się z czymś, co jest metaforą świata zamkniętą w znaku plastycznym.


Jeśli jest taka możliwość, po spektaklach uwielbiam wchodzić na scenę i dotykać przedmiotów, testować ich mechanizmy, sprawdzać, jak się te formy animuje. Robię tak tylko w przypadku teatru lalek. 

Fascynację pobudza również dotykanie plastycznych lalek np. Dudy Paivy. Na szczęście artysta daje taką możliwość. Ten moment, gdy włoży się rękę w „to coś” – czasami w lalkę, czasami w zadziwiająco olbrzymią „nadrękę” – i zrozumie się, że to wcale nie jest proste, że sam gest wymaga określonego przetworzenia albo wyjątkowego sposobu animacji. To naprawdę dobre momenty, w których widz staje po naszej stronie. Zaczyna rozumieć, że pozorne proste podniesienie albo jeden krok marionetką to gesty w gruncie rzeczy bardzo skomplikowane i wymagające. Mogę powiedzieć, że mam luksus. Wykonuję pracę, która – oprócz tego, że jest pracą – jest też moją fascynacją i nieustanną zagadką. Wydawać by się mogło, że wiem wszystko o lalkach. A jednak za każdym razem muszę się czegoś domyślić, coś uporządkować albo „dopisać”.


Jakie ma Pan plany na budowanie wspólnoty akademickiej łączącej studentów z Warszawy ze studentami z Białegostoku? Powstają już inicjatywy oddolne spajające oba ośrodki – pierwszy numer nowej gazety akademickiej został opublikowany, przed nami integracja i konferencja na obchody 50-lecia Wiedzy o Teatrze. 

Ze studentami białostockimi przyjeżdżałem do Warszawy już wiele lat temu. To nie jest nowa inicjatywa. Na poziomie studenckim rozmawiamy między sobą nieustannie. Bardzo zależy mi na tym, aby studenci poznawali siebie nawzajem – za chwilę będą przecież pracować obok siebie na scenie. Tak również rozumiem moją misję pracy ze studentami różnych kierunków; chcę poznać swoich młodszych kolegów, z którymi będę za chwilę pracował. To już się dzieje, zdarzają się spektakle, w których gram wyłącznie z moimi byłymi studentami. I to jest niesamowite. To także taki poziom wzbudzonego ego, w którym mogą się pojawić odniesienia do roli demiurga, budowania jednostki na swoje podobieństwo, takich tropów nie pochwalam. Zamiast tego wolę zaakcentować: fascynację, pasję, odpowiedzialność, wsparcie. Wiem, po co jestem w teatrze lalek. Wiem, że teatr lalek jest wartością. Rola rektora nie przeszkadza mi w byciu na scenie, ale jednocześnie to funkcja, dzięki której mam szansę na kształtowanie wspólnoty akademickiej. W Białymstoku od ponad dwudziestu lat organizujemy Międzynarodowy Festiwal Szkół Lalkarskich „Lalka-nie-lalka”, na który zapraszani są studenci wszystkich kierunków Akademii. Przyjeżdżają często studenci kierunku Wiedza o Teatrze. Zapoznają się z nurtem działań młodego teatru ze szkół teatralnych z całego świata, co bez wątpienia poszerza horyzonty. To okazja do spotkania, wymiany doświadczeń. Podobną relację, dzięki dobrej współpracy uczelni, budujemy w Krakowie na corocznym Forum Młodej Reżyserii. Oczywiście zapraszamy też kolegów warszawskich do Białegostoku. Dostrzegam, że coraz częściej bywają tam z własnej woli. Wspaniale, jeśli towarzyszy temu ciekawość, a nie przymus.  


Dyplomy i wybrane spektakle zaliczeniowe z Białegostoku – Austeria, Drama Club, Dziewczyno, takie konfundujące, Stand-Up, Moje pogo, Mireczek, Helena i wiele innych – rzeczywiście grane są w Warszawie.

To się dzieje od dawna. To również uczy studentów, że trzeba być otwartym na: krytykę, dyskusje po pokazach, zadawane podczas tych rozmów pytania. Czemu służy ożywianie konkretnych form? Z jakich narzędzi korzystać? To szereg niekończących się pytań. Oczywiście w podobny sposób chcielibyśmy oglądać prace kolegów z Warszawy; taka jest potrzeba studentów filii białostockiej. I tak już też bywało w przeszłości – rzadko, ale jednak. Mamy cały szereg tropów, którymi chcemy pójść, by pokazać, że jesteśmy jednym środowiskiem, które nikogo nie wyklucza. Bo nigdy nie wiadomo, kto obok kogo pojawi się za chwilę na scenie. I w jakiej roli.  




Artykuł został opublikowany w Teatrze Lalek nr 1-2 / 2025








Nowszy post Starszy post Strona główna