Rozległe pola wyobraźni | Janusz R. Kowalczyk

Ślub Witolda Gombrowicza w inscenizacji Zbigniewa Lisowskiego rozpala wyobraźnię. Sztuka nigdy wcześniej nie była pokazywana w teatrze lalek. W historii zapisze się jednak z ważniejszego powodu – rewolucyjnego pomysłu reżysera na odczytanie tekstu w ścisłym powiązaniu z symboliką znanych dzieł plastycznych. 
Dramat Gombrowicza jest na tyle przesycony znaczeniami, że przy przenoszeniu go na scenę rozbudowana oprawa wizualna wydaje się zbędna. Toteż wzbogacanie Ślubu projekcjami genialnych prac mistrzów pędzla nabiera sensu wówczas, gdy ów zabieg nie ogranicza się do czystej ilustracji tekstu, ale go interpretuje. Wzmacnia jego możliwości kreacyjne.


fot. I. Muszytowska-Reszotek


Wprowadzenie sekwencji malarskich wizji do scenicznej narracji było już na starcie obciążone ryzykiem. Lisowski je podjął i wygrał – przy współudziale scenografa Pavla Hubički oraz grafika komputerowego Sylwestra Siejny. Reżyser zawierzył przekonaniu, że konwencja teatru lalek, w odróżnieniu od teatru dramatycznego, znacznie poszerzy zakres możliwości interpretacyjnych dzieła, zwłaszcza w ukazywaniu deformacji – mimika twarzy czy dysproporcja ludzkiej sylwetki są bowiem ograniczone cielesnymi warunkami aktora, czemu lalki i maski nie podlegają. 

W onirycznym toruńskim Ślubie mamy nie tylko nastrój sielanki, kiedy to miłe sercu wspomnienia narzeczeństwa Henryka z Manią (Krzysztof Parda i Marta Parfieniuk-Białowicz) ocieplają projekcje wtopionych w błękit nieba gałązek, obsypanych białymi kwiatami (Kwitnący migdałowiec Vincenta van Gogha), ale i wojenną grozę, ukonkretnioną ponurymi pejzażami zniszczeń i cmentarnych nagrobków Zdzisława Beksińskiego. Bardziej złożone stany psychiczne podkreślają surrealistyczne wizje Salvadora Dalego, a portrety zniekształconych ludzkich twarzy pędzla Francisa Bacona stają się z kolei inspiracją ukształtowania lalek Ojca-Ignacego (Mariusz Wójtowicz) i Matki-Katarzyny (Edyta Łukaszewicz-Lisowska). 

Największe wrażenie robi jednak odwzorowanie środkowej części tryptyku Bacona Three Studies for Figures at the Base of a Crucifixion (Trzy studia postaci u stóp krzyża). Wyobraża ona dziwaczną pseudogęś, z główką ograniczoną do bieli zębów w rozchyleniu karminowych warg, którą długa i giętka szyja łączy z obfitymi pośladkami na patykowatych nogach. Tę specyficzną lalkę – wykwit chorej wyobraźni męskich szowinistów, redukujących kobietę do roli erotycznego obiektu – mistrzowsko prowadzi aktorka przeobrażona z Mani w Mańkę, karczemną „dziwkę do służenia zwyczajnego”. 

Nad sprawnym przebiegiem akcji czuwa sam Autor (Jacek Pysiak), który w dopisanym prologu posługuje się tekstami Gombrowicza (Dziennik, Ferdydurke, List do ferdydurkistów). Później, wzorem Tadeusza Kantora, ingeruje w materię przedstawienia, dyskutuje z postaciami, podrzuca im kwestie, wręcza wykonawcom dopiero co zrobione lalki czy maski. Autor jawi się tu jako artysta teatru, eksperymentujący z nieustannie zmienną formą, każdemu z nas przyprawiającą rozmaite „gęby” czy „pupy”. 

Najbardziej niepokojącą postacią przedstawienia jest Pijak (Krzyszof Grzęda), animujący, niby psa na smyczy, sporą dłoń z imponującym, nieodparcie fallicznym wskazującym palcem, mierzącym w bliżej niesprecyzowany cel. Ubrany w kostium rewolwerowca z westernu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie Sergia Leone, twarz ma pokrytą makijażem komiksowego geniusza zła – Jokera, znanego z filmów Batman Tima Burtona i Mroczny rycerz Christophera Nolana. W miejscu gwiazdy szeryfa Pijak ma przypięte do płaszcza ikonki z portretami politycznych zbrodniarzy: Stalina, Mussoliniego, Mao Tse-tunga, Kim Ir Sena, Pol Pota, Idi Amina, Kaddafiego i bin Ladena – a więc tych, którzy w pluralistycznie nastawionych, przeintelektualizowanych kręgach zachodniego lewactwa nie mają aż tak złych notowań jak Hitler. 

Pijak, łączący w sobie cechy postaci zadomowionych w masowej wyobraźni, usypia ogólną czujność. Wypatrzywszy ofiarę, zarzuca przynętę. Zwraca się do niej zaskakująco trzeźwo, „mondrzej”, z KGB-owską przebiegłością. HENRYK (do siebie) Kiedy wreszcie to wszystko się skończy? PIJAK (na boku, innym tonem) Zaraz. HENRYK (do Pijaka) Co tam jest za oknami? PIJAK (jw.) Tam są rozległe pola. To najbardziej tajemniczy, kluczowy fragment Ślubu. Niezobowiązująca z pozoru wymiana zdań jest pułapką – kontakt został nawiązany, choć jego skutki chwilowo są niepokaźne: „Ten człowiek jest mi nieznany, a jednak wydaje mi się znany” – powie niedługo później Henryk. Pijak zwietrzy w nim sojusznika, który bezwiednie staje się jego pojętnym uczniem. 

Główny bohater ma jeszcze drugie, mniej mroczne „zwierciadlane odbicie”, w którym może się przejrzeć – przyjaciela Władzia (Andrzej Korkuz). To dwie najtrudniejsze role w całym dramacie, wymagające tytanicznej pracy aktorskiej: Henryka, bo jest go „za dużo” – w całym przebiegu akcji scenicznej prawie nie schodzi ze sceny, i Władzia, bo jest go „za mało” – jako „człowiek bez właściwości” gra w zasadzie echo protagonisty, czym musi sobie zaskarbić przychylność widza, zanim w przejmującym finale pokaże, na co go naprawdę stać. Ten duet aktorski jest właściwym testem jakości przedstawienia i w Toruniu znakomicie się sprawdza. 

Przedstawienie obfituje w szczegóły, których w całości nie sposób ogarnąć, bo i po co. Godny odnotowania wydaje się świeży pomysł przypasania Henrykowi „świętego miecza” koronacyjnego, który z nagła sflaczeje po ujściu zeń powietrza, gdyż jest atrapą – kioskową pamiątką z Torunia. Z kolei układ krwionośny człowieka, widoczny na odzieży spodniej Henryka i jego najbliższych, sprawi, że ujrzymy ich istotami jeszcze bardziej kruchymi, nieprzygotowanymi na gwałtowne ciosy. ¶A tych nie brakuje. Wojna przeorała świadomość jednostek i całych społeczności. Nic nie pozostało takie samo jak przedtem. 

Utracona niewinność przeszłości jawi się w rodzinnych wspomnieniach. Henryk, wspólnie z tymi, co przeżyli, próbuje „odgadnąć sens snu”. Tylko... czy to naprawdę koszmar senny, czy też może jawa powojennej (pojałtańskiej) rzeczywistości? 

Do takiego właśnie odczytania intencji widowiska upoważnia wprowadzenie doń przejętych od Magdaleny Abakanowicz form przestrzennych z serii Tłumy. Bezgłowe odwzorowania ludzi, które po odwróceniu odsłaniają swoje wnętrza, na scenie bynajmniej nie są tak puste jak w oryginale. Scenograf Pavel Hubička porozmieszczał w nich symbole bezpowrotnie utraconych wartości. 

W miarę rozwoju akcji scenicznej z abakanów wypadają kolejno emblematy wielkich religii – gwiazda Dawida i wizerunek Chrystusa – pozostawiając niezapełnione dziury, akurat w tych miejscach sylwetki ludzkiej, które kojarzą się z siedzibą duszy. Z kolejnego abakanu zniknie stylowy dworek, atrybut mężczyzny, do którego podstawowych powinności należało zapewnienie rodzinie domu, zostanie mu zaś, jak na ironię, trofeum myśliwskie w postaci rogów. Jak polowanie kojarzy się z zajęciem stosownym dla dżentelmena, tak damie przypadło zbieractwo: praca w ogródku, pełnym kwiatów i owoców, co sygnalizuje dojrzałe jabłko – zarazem atrybut biblijnej Ewy – w końcu również utracone. 

Do szczególnej inwencji scenografa zaliczyłbym jeszcze stylizowane nakrycia głowy Ojca-Ignacego i Matki- -Katarzyny podczas ich przemiany w parę królewską. On ma na głowie poroże rocznego jelonka. Ona z kolei – diadem wzorowany na grzebieniastych czułkach, w jakie matka natura wyposaża ćmy. 

Rozpatrując głównie wizualną stronę widowiska – co stanowi największą siłę inscenizacji Zbigniewa Lisowskiego, podobnie jak wcześniejszego Makbeta (2011) – nie wypada pominąć milczeniem muzyki, zwłaszcza że w zasadniczej części stworzyły ją znakomicie wkomponowane fragmenty Magnificat anima mea Dominum Wojciecha Kilara. Krzysztof Grzęda, jak to Pijak, śpiewał, że jest „alkoholikiem, ale z zasadami” i inne piosenki Kultu oraz Lao Che. Za całość strony muzycznej odpowiadał Piotr Nazaruk. 

W grze przenikających się form, gdzie każdy udaje kogoś innego, niż jest, zawsze pozostaje możliwość ukrycia własnych kompleksów – najlepiej w sztuce. To lepsza droga niż tyrania, którą ostatecznie wybrał bohater Ślubu Gombrowicza. Ludzie niewrażliwi i nieutalentowani tak właśnie kończą – w polityce. 

Odnaleźć sens snu? Dlaczego nie... Mało który z inscenizatorów zrobił to równie konsekwentnie, co Zbigniew Lisowski w Baju Pomorskim. 


Ślub, Witold Gombrowicz. Reżyseria Zbigniew Lisowski, scenografia Pavel Hubička, grafiki Zbigniew Lisowski, Sylwester Siejna, muzyka Piotr Nazaruk, ruch sceniczny Zbigniew Lisowski, taniec Marta Zawadzka. Teatr Baj Pomorski, Toruń. Premiera czerwiec 2015. 
Nowszy post Starszy post Strona główna