Romeo i Królowa Mab | Tadeusz Kornaś

Rzeszowski spektakl jest bardzo specyficzną i osobistą próbą odczytania Romea i Julii. Choć, jeśli się zastanowić, pozostaje uprawnioną i głęboko zanurzoną w strukturze dramatu Szekspira lekturą. Miłość Romea do Julii w spektaklu Bogusława Kierca nie jest wcale taka czysta i jednoznaczna, a erotyczne napięcia niektórych bohaterów nie zawsze idą w parze z ich emocjonalnym zaangażowaniem... Reżyser wypreparował bowiem z dramatu Szekspira ledwie kilka wątków i postaci, a przedstawienie miało wydobyć splątane pokłady emocjonalne, które najczęściej pozostają w wielu innych inscenizacjach Romea i Julii w ukryciu.

fot. P. Wiśniewski

W spektaklu Kierca zderzone zostały różnorakie formy – taniec, teatr żywego planu, teatr lalek... Ale także sama „martwa”, techniczna materia teatru – kurtyny, wykorzystanie widowni – odgrywa istotne znaczenie w przekazaniu treści poszczególnych scen.

W spektaklu występuje gościnnie tancerka baletowa (Franciszka Kierc-Franik). Jej ruchy w pierwszych scenach wydają się spokojne, łagodne, kuszące, pełne są erotycznego napięcia. Tańczy tak, jakby ciało nie stawiało najmniejszego oporu. Ubrana jest w białą sukienkę, pod nią odsłania się raz po raz czerwona bielizna. Baletowa gracja, powab, pewność swej kuszącej kobiecości. Jest poprzez swój taniec całkowicie odmienna od pozostałych aktorów, jest z innego świata. Z drugiej strony Romeo (Kamil Dobrowolski) – wysoki, trochę niezgrabny, w krótkich, chłopięcych spodenkach, jakby niedojrzały. To kobieta staje się siłą sprawczą, zdobywczynią, kusicielką, zwodzicielką. My, widzowie, patrząc na tę parę, już od początku chcemy wierzyć w miłość przekraczającą wszelkie bariery. To oddanie, uczucie między dwojgiem młodych ludzi, ich radość i wzajemne uwodzenia są dojmujące. Chyba dokładnie tak można sobie wyobrazić Romea i Julię. Kobieta, która mistrzowsko opanowała swoje ciało, włącza niezgrabnego Romea do swego tańca. Daleko mu do jej umiejętności – wydaje się przyciężki, niezgrabny, ale mimo to napięcie między nimi, promieniejące twarze stwarzają poczucie harmonii. Także harmonii tańca. Wydawałoby się, że nie można jaśniej pokazać uczucia Romea i Julii. Problem w tym, że w dramacie Szekspira Romeo kocha się najpierw w Rozalinie. To Rozalina tutaj z nim tańczy. Bo cały ten spektakl dotyczyć będzie niejednoznacznych miłosnych zawirowań.

Niezwykle ciekawe okaże się wykorzystanie w spektaklu lalek. Zdecydowana większość rzeszowskiego Romea i Julii to tak zwany żywy plan. Aktorzy ubrani są w stroje, w których równie dobrze mogliby pokazać się na ulicy (może poza zakonnikami w brązowych, stylizowanych na franciszkańskie habitach). Lalki natomiast, poprzez swój kostium, wyrazistość, prostotę, odwołują się do renesansowych kontekstów. To one – a nie ich animatorzy – odgrywają dramat prostej i czystej
miłości. Bywają wzruszające (zrobił je ponoć osobiście autor scenografii – Mariusz Haba). W kluczowej scenie rozmowy Romea i Julii lalki przepięknie wyrażają wzajemną miłość. Ale plany gry się przenikają – wokół tej miłosnej sceny krąży tancerka: piękna i kusząca. Aktor (grający przecież w żywym planie Romea), przekazując jej swój głos i animując ją, sprawia, że lalka Romea wydaje się całkowicie oddana Julii. Tymczasem sam aktor, czyniąc nawet wysiłki, by być w zgodzie z nią, nie pozostaje bierny wobec cielesności tańczącej Rozaliny, raz po raz z rozpaczą się ku niej zwraca. Wydaje się całkowicie rozdarty w swych uczuciach. Rysują się wtedy dwie odmienne rzeczywistości:
idealna, czysta miłość (lalki) i rozdarta cielesność (Romea-aktora). O ile Julia i animująca ją aktorka
(Malwina Kajetańczyk) wydają się być w całkowitej zgodzie, o tyle Romeo (lalka) zdecydowanie różni się ukierunkowaniem emocji od swego animatora. Aktor jest rozproszony. Jego erotyczne napięcie zmierza ku tancerce – i choć próbuje je okiełznać, okazuje się to niemożliwe. Zresztą, co tu dużo mówić, wcześniej Rozalina tyleż uwodziła Romea, co on ją. Ich miłość wydawała się wzajemna. Teraz zazdrość, krzywda i chęć oderwania go od Julii są w tańcu Rozaliny uderzające.
Widoczna jest też chęć zemsty.

Właściwie, jako widzowie, pewnie chcielibyśmy oglądać teatr lalek. W nim wszystko jest prostsze. Romeo i Julia to naprawdę czyści kochankowie, pięknie odsłaniający swe uczucia. Na scenie pojawią się w czasie ich wyznań pleksiglasowe sześciany. Ta lalkowa scena miłosna będzie rozgrywana pośród tych szklanych przestrzeni. W końcu lalki Romea i Julii zostaną umieszczone w jednym z takich kubów. Siedzą tam obok siebie – dwie lalkowe postaci, niedosiężne już teraz dla cielesności aktorów. Idealne w swojej odwzajemnionej miłości. Animatorzy nie są im już potrzebni.

Bardzo ciekawie ustawiona jest rola Królowej Mab – tak określono w programie rolę Franciszki Kierc-Franik. Na początku jest Rozaliną. Gdy Romeo wyznaje miłość Julii, staje się Rozaliną skrzywdzoną. Wciąż silną, ale jednak odrzuconą przez Romea – i to po ich wspólnym pięknym tańcu. Ale w pewnym momencie wydaje się, że i Julia ma w tej niesłychanie cielesnej obecności Królowej Mab udział. Jakby tancerka brała na siebie uczucia obu konkurentek i dodawała do nich
jeszcze pewien łączący je naddatek.

Pomysł na uczynienie z Królowej Mab postaci centralnej, prawie nieustannie obecnej na scenie, wydaje mi się ogromnie udany. Mab to postać (wróżka, czarownica) z celtyckiej mitologii: nieprzewidywalna, psotliwa, czasem okrutna, męcząca ludzi we śnie. Ale ta konkretna Królowa Mab wzięta jest z dramatu Szekspira – to Merkucjo mówi o jej kapryśnej i cielesnej obecności we śnie. To ona jest tą, która „Co noc harcuje po głowach kochanków, którzy natenczas marzą o miłości”. W spektaklu Bogusława Kierca Królowa Mab wyrasta na uosobienie kobiecej ambiwalencji.

Bogusław Kierc całkowicie rozmontował strukturę dramatu Szekspira, nie tylko w kontekście opisanych już scen i postaci. Próbował rozbić także podział na scenę i widownię. Oto na środku widowni – niczym reżyser – zasiądzie Ojciec Laurenty (Maciej Owczarek) i będzie na początku reżyserował Romea, wskazując, jak ma akcentować swoje wypowiedzi. Oto na widowni siedzieć będzie też „Ona”, Malwina Kajetańczyk, która przeciskając się między rzędami, wejdzie na scenę i stanie się Julią. Także sama scena ostentacyjnie odsłaniać będzie swą teatralną sztuczność. Opadać i podnosić się będą kolejne kurtyny; niekiedy trzy kolejne, białe, czerwone, czarne, ukazując fragmenty sceny, szatkując działania aktorów i odsłaniając – metaforycznie – coraz to nowe uczucia bohaterów.

Jest w tym przedstawieniu wiele świetnie rozegranych scen (brawurowy i śmieszny pojedynek – zdublowany w planie ludzkim i lalkowym), trochę nieporadności (śpiew z playbacku i towarzysząca mu choreografia chóru zakonników), są role, które bardzo mi się podobały (Romeo, Julia, Królowa Mab). Dla mnie jednak najciekawsze było coś, co nie wynikało z tekstu Szekspira, ale z poetyki teatru lalek; z tej kluczowej sceny między Romeem i Julią a krążącą wokół nich Mab. Lalka okazała się aktorem idealnym, skupionym na swym miłosnym porywie, człowiek zaś, który animuje lalkę i użycza jej głosu, jest rozdwojony, niezdecydowany, niewierny. Lalce można wierzyć!

Romeo i Julia, William Szekspir. Reżyseria Bogusław Kierc, scenografia Mariusz Haba, muzyka Jacek Wierzchowski, choreografia Franciszka Kierc-Franik. Teatr Maska, Rzeszów.
Premiera czerwiec 2017.



Nowszy post Starszy post Strona główna