Lalki maleńkie, które zmieszczą się w dłoni. Lalki wielkie – gąbczaste stwory, pączkujące, wchłaniające człowieka. Ale też lalki – patyczki, ożywiane na potrzeby filmowej animacji, tworzonej na żywo. Zjazd kompanii teatralnych w Białymstoku z Polski i świata dowiódł po raz kolejny, że granice współczesnego teatru lalek są niekiedy bardzo płynne. Czasem przesunięcie jest na tyle ostre, że można zapytać: czy to rzeczywiście jeszcze teatr, czy już film?
Dom klaunów, Merlin Puppet Theatre (Grecja) fot. D. Poupalos |
9 teatralnych dni, 30 teatrów z Polski i świata, blisko 130 twórców. Festiwal Teatrów Lalek dla Dorosłych Metamorfozy Lalek organizowany przez Białostocki Teatr Lalek program miał interesujący, prowadzący widzów w różne teatralne rewiry. Od tradycyjnych (skupionych bardziej na słowie i prostej lalce niż na efektach i elementach zaskoczenia), po anarchistyczne wręcz – pod względem techniki i wydźwięku – performance.
Miniaturowa armia
Taki, dezorientujący ortodoksyjnego odbiorcę teatru lalek, był choćby teatralny performance 2062 Karli Kracht i Andrésa Beladieza z Hiszpanii.
Widzowie, którzy siedzieli bliżej, mogli obserwować jednocześnie to, co dzieje się na scenie, i to, co pokazywał na żywo obraz z rzutnika wyświetlany za plecami aktorów. Ci, którzy siedzieli dalej, mogli się skupić tylko na tym drugim poziomie. Na scenie bowiem Hiszpanie przemieszczali się między lalkowymi drobinkami tak małymi, że z perspektywy tylnych rzędów aż niedostrzegalnymi. Ale od czego jest kamera w dłoniach lalkarzy?
Duet aktorski, schowany pod kapturami, starający się nie skupiać na sobie uwagi, przemykał w mroku, przesuwał się bokiem wśród setek drobiazgów ustawionych na scenie, nagrywając je z różnych perspektyw i od razu puszczając obraz na żywo. To prawdziwa armia: laleczek, patyczków, chorągiewek, szpitalnych łóżek, urbanistycznych elementów. Armia miniaturowa, wręcz mikroskopijna, niekiedy nie większa od paznokcia, wielkością nieprzekraczająca pudełka od zapałek. Rozmaite maszynerie wprawiają laleczki w ruch. A to, jak te drobinki się przemieszczają – znajduje od razu odbicie w transmisji na żywo: za pomocą zbliżeń, powiększeń, podświetleń, zniekształceń
obrazu.
W pewnym momencie można ulec złudzeniu, że Hiszpanie prezentują nie teatralny performance, a animację filmową. A wszystko dzieje się nie na festiwalu lalek, a na festiwalu filmów krótkometrażowych.
Ostrzeżenie i poboczny spektakl
Nie tylko czarodziejskie tworzenie obrazu na żywo, nie tylko eksploatowanie maszynerii przypominających magiel (a pozwalających na przesuwanie się obrazu w tle) było w widowisku Hiszpanów ciekawe. Ciekawa była też sama opowieść, z publicystycznym, a nawet anarchistycznym podtekstem. Spektakl stał się ostrzeżeniem, profetyczną, niepozostawiającą złudzeń historią. Wszystko może się powtórzyć. Wstęga obrazów przesuwających się po ekranie: strzały, przemoc, apokaliptyczny dym, łódeczka pełna główek – układała się w pewien sposób w kołowrót wydarzeń.
Niemcy 1933, Południowy Wietnam 1972, Pekin 1989 – wszystko to może wydarzyć się (i poniekąd wydarza) również dziś. I może powtórzyć się w przyszłości. Scena, w której malutkie ludziki stoją naprzeciwko czołgu, a w tle wyświetla się data 2037, jest wystarczająco wymowna. Podobnie jak ta, w której samolociki uderzają w wieżowce w Dubaju. Z datą 2030.
Tak oto hiszpańska opowieść, umiejscowiona na styku filmu i teatru, okazała się nie jedynie miniaturowym show pełnym technicznych efektów, ale aktualnym i uniwersalnym performance. Powstała opowieść o terroryzmie, wojnie, globalizacji, zagubieniu w wielkim świecie, w której ludzie pierzchają nieporadnie, byle tylko dalej od ognia.
Co ciekawe, nawet gdy performance pozornie się skończył, a aktorzy wyszli do ukłonów – tak naprawdę nie skończył się wcale. Teraz na scenę, w przestrzeń wypełnioną dziesiątkami mikroskopijnych elementów, wejść mogli ci, którzy przed chwilą świat ów oglądali na ekranie. Widzowie pochylali się nad setkami detali, starając się ich nie zniszczyć, nie rozdeptać, nie przewrócić. I nie mogąc wyjść z podziwu, jak ogromnej pracy – nie tylko animacyjnej – wymagał performance na etapie przygotowań. Obserwowanie widzów tworzyło poboczny spektakl.
Puenta makabreski
Hitem festiwalu okazał się też inny spektakl sięgający po zminiaturyzowany świat. Dom klaunów Merlin Puppet Theatre z Grecji zaprosił widzów do mikroskopijnego mieszkanka, w którym przedmioty domowe skurczyły się do maleńkich rozmiarów. W tej przestrzeni rozgrywa się historia kilku osób, skrajnie osamotnionych, zagubionych, na granicy depresji. Przemęczona matka nad mopem i stosem ubrań, niesłysząca płaczu dziecka i patrząca pusto przed siebie. Osobnik oglądający mecz i ożywiający się na chwilę. Mężczyzna siedzący na balkonie, zdający się nie słyszeć wrzasków w tle. Spektakl zagrany niemal bez słów, a tak sugestywny, przejmujący i przewrotnie zabawny zarazem, że można by pomyśleć, iż lalki to naprawdę żywe, pełnokrwiste postaci.
Mają niezwykłe twarze, niezwykle są też animowane (przeżywanie meczu to scena majstersztyk). A skondensowane historie zaskakują niezwykłą puentą, która każe myśleć o spektaklu jak o makabresce. I sprawia, że na żelazko, odkurzacz, mop czy telewizor spojrzeć można po powrocie z teatru inaczej. Przynajmniej z odrobiną niepokoju.
Nieforemny tobołek
Miniaturowy świat to jedno oblicze białostockiego festiwalu. Inne to lalki wielkości człowieka. Jak w przy przypadku słynnych lalek Duda Paiva Company – pełnych niespodzianek, pączkujących, wchłaniających animatora, przejmujących nad nim władzę. Na lalki Paivy fani jego twórczości w Białymstoku czekali z niecierpliwością. Wybitny holenderski lalkarz nie tylko bywał na festiwalu kilka razy, ale też współpracował z białostockimi aktorami BTL – wystarczy wspomnieć znakomitą Fasadę.
Paiva słynie z niesłychanie plastycznych lalek ze specjalnej pianki-gąbki, które stają się maskami, pokrowcami, tułowiami, kończynami. Zdają się pożerać ciało animatora, który znika w nich, stapia się z nimi w jedno. To twory sprawiające niespodzianki, nigdy nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy. Czy lalka wyłoni się z nieforemnego tobołka? Wystrzeli z nagła, pączkując nieobliczalnie na różne strony, nim przybierze bardziej ludzkie rozmiary? Są fascynujące – w rękach animatora, ale nawet kiedy leżą na ziemi, chce się ich dotknąć i sprawdzić: a cóż to za dziwo? Paiva doskonale zdaje sobie z tej chęci sprawę, dlatego po spektaklu zaprasza publiczność do dotykania lalek, a ta z pozwolenia skrzętnie korzysta.
Tym razem opowieść Paivy, rozwijana przez troje aktorów i lalki – wprowadziła widzów w świat cyrkowych Monsters (tytuł spektaklu). Były więc ptaszydła, pokraczne krowy, centaury, elficka królowa – bardzo różnorodne bestiarium, poskramiane przez swego właściciela. Ale właściciel zapędzi się w upokarzaniu swoich niewolników za daleko i szybko okaże się, że bestią wcale nie musi być ten, kto na bestię wygląda... Śmiech szybko więźnie w gardle, bo cudownie relaksujący spektakl ma swoje rewiry, które potrafią też zmrozić.
Taka jest potęga teatru Paivy – nie tylko lalkowe szaleństwo, ale i prowokacja do refleksji nad naturą
świata i człowieka.
Animator jak towarzysz
Wielka lalka na pierwszym planie to punkt wyjścia spektaklu Teatru Lalki i Aktora z Wałbrzycha – Dzień osiemdziesiąty piąty. Z lalką praktycznie nie rozstawał się (animując ją, podtrzymując i rozmawiając) aktor, który był też pełnoprawnym bohaterem spektaklu. Pomysł na przedstawienie jest bowiem taki, że animator to nie tylko kreator lalki, pomocnik w jej ożywianiu. Ale konkretna postać, sanitariusz, towarzyszący głównemu bohaterowi w ostatnich dniach i majakach podczas pobytu w szpitalu.
Poruszająca historia umierającego starca zainspirowana została opowiadaniem Hemingwaya Stary człowiek i morze. Realizatorzy przenieśli akcję na szpitalne łóżko, na którym stary rybak czeka na pojawienie się wnuka. Syk szpitalnych urządzeń, omamy senne, łóżko zamieniające się w łódź, obserwowanie pływającej meduzy... Ilość kreowanych obrazów powodowała, że stracić można było w końcu rozeznanie, czy sanitariusz rzeczywiście zabrał chorego człowieka w ostatnią podróż, czy dał się wciągnąć w świat sennych rojeń pacjenta otępiałego od morfiny.
Przeskok iskry
Na festiwal wrócił też inny mistrz gatunku, o charakterystycznym stylu pracy – Michael Vogel z Figurentheater Wilde & Vogel. Początek zawsze wygląda tak samo: scena zarzucona szczątkowymi kawałkami materii, patyczkami, sparciałymi kawałkami gumy, nad tym rozwieszone bezładnie linki. Przestrzeń, która z czarownością nie ma nic wspólnego, raczej przywodzi na myśl śmietnik. Gdy jednak w tym świecie pojawia się Vogel z akompaniującą mu na tajemniczych instrumentach Charlotte Wilde – nic nie jest już takie, jakim wydawało się być na początku. W martwe kawałki wstępuje życie, zmieniają się w strupieszałe strzygi, maszkarony, ropuchy. Wszelakiej maści brzydactwa przestają być brzydactwami, zyskują miękkość w ruchach, przymglone spojrzenie, senność, liryzm. Vogel ożywia materię w mistrzowski sposób, nieważny kawałek sznurka rozwija w postać tak sugestywnie, że ta wydaje się być nieludzko zmęczona albo odwrotnie – wypełnia ją nadzwyczajna wręcz radość. Trudno opisać ten moment, właściwie to niemożliwe, ale zobaczyć go można – przebłysk, przeskok iskry z dłoni lalkarza w to „coś”, co trzyma właśnie w dłoni. I jest to moment fascynujący.
Tym razem Vogel pokazał spektakl, w którym najwięcej chyba sentymentalnej i frywolnej nuty ze wszystkich jego dotychczasowych realizacji. Tytuł Spleen (w reż. Hendrika Mannesa) trafia w punkt – spektakl to kalejdoskop obrazów, piosenek i miniatur inspirowanych kolekcją wierszy prozą Le Spleen de Paris Baudelaire’a. I opowiadający o ludzkim rozdarciu, zawieszeniu między snem a jawą, między śmiercią a życiem. Dużo tu dramatyzmu, ale i mnóstwo komizmu.
Voglowski spektakl był fantastycznym zakończeniem międzynarodowego spotkania lalkarzy. Blisko dziesięć dni wzruszeń, śmiechu i refleksji, lalkarskich patentów – mniej lub bardziej odkrywczych, często ciekawych – dowiodło, jak lalki w rękach animatorów: te duże, i te najmniejsze lub przedmioty z tradycyjną lalką w ogóle się nie kojarzące, mogą niezwykle opowiadać o świecie spraw dla dorosłych.
II Festiwal Teatrów Lalek dla Dorosłych
Metamorfozy Lalek, Białystok, 16-24 czerwca 2017
Monsters, Duda Paiva Company (Holandia) fot. C. Wouda |