Wyjść poza kanon Założeniem programowym festiwalu są polskie prapremiery dla
dzieci – nie starsze niż dwuletnie. Tegoroczna edycja poszerzyła
jednak grono występujących o teatry niezwiązane ze sztuką lalkarską,
co dotychczas było warunkiem zgłoszenia.
![]() |
Piekło-Niebo | Wrocławski Teatr Lalek | fot. B. Warzecha |
Następstwem
tej zmiany stał się spektakl Dzień Dziecka warszawskiego Teatru
Rampa. Pomysłodawca przedstawienia, komik Tomasz Jachimek, uświadamia
widzów, w jak dużym są błędzie, gdy uważają dziecięce życie za
sielankę, od czasu do czasu tylko przerywaną jakąś lekturą czy zadaniem
matematycznym. Bohater przedstawienia, Jan, wiecznie zajęty dyrektor,
wciąż powtarza córce, jak bardzo chciałby być w jej wieku. Zbyt pochopnie
wypowiedziane życzenie spełnia się i Jan nagle z poważnego biznesmena
staje się na powrót kilkuletnim chłopcem.
Rozczula dorosły człowiek umieszczony w ciele chłopca, w krótkich spodenkach
i szelkach, zupełnie niemogący odnaleźć się w tej sentymentalnej
podróży do przeszłości. Śmieszy forma, bo nagle zaczynamy rozumieć,
że codzienność może być naprawdę dotkliwa, gdy jesteśmy
dziećmi. Wiecznie nas ktoś poprawia i upomina, prosi o przysługę lub
ponagla, a na domiar złego mamy mnóstwo obowiązków szkolnych
i domowych. Przedstawienie ma znamiona manifestu i, jeśli pamięć mnie
nie myli, dorośli po raz pierwszy protestują w imieniu nazbyt obciążonych
obowiązkami dzieci. Warto docenić formę sceniczną, w której mikroświat
podglądamy jak pod lupą – podziwiamy taniec zagubionych w szufladzie
skarpet, uciekających z wanny bąbelków, piany i szczotki do mycia z grzebieniem:
tymi obiektami stają się aktorzy z pomocą imponujących kostiumów.
A towarzyszy im świetna muzyka Marcina Partyki.
Wrocławski Teatr Lalek zaprezentował tym razem przedstawienie rozgrywane
wyłącznie w planie żywym. Piekło-Niebo w reżyserii Jakuba Krofty
zdobyło nie tylko najważniejszą na festiwalu nagrodę, Grand Prix, ale
również nagrodę za najlepszy tekst (Maria Wojtyszko) i za najlepszą rolę
męską (Tomasz Maśląkowski jako Bóg). Trudno się dziwić, bo nie tylko
ma wszystko to, co dobry spektakl mieć powinien, ale jego zaletą jest również ciekawy, kontrowersyjny i rzadko przywoływany
temat. Realizatorzy pokazali, że doceniają
małych widzów na tyle, aby pozwolić sobie na swobodny
dialog o trudnym temacie śmierci, pokazać
pewną teatralną niedosłowność (jest śmierć, ale nie
ma momentu umierania) i umowność (scenograficznie
piekło i niebo są właściwie tym samym miejscem,
a narratora spektaklu nie zobaczymy do ostatniej
minuty). Przedstawienie udowadnia, że choć pewien
porządek świata jest nie do ruszenia (nawet gdyby
poprosić o to samego Boga), to los wynagradza wszystkie
przeciwności i zawsze możemy liczyć na optymistyczne
wyjścia z sytuacji. Na uwagę zasługuje tekst
Marii Wojtyszko: lekki, błyskotliwy i zaczepny język
współczesny. Sugestywne kostiumy i rozwiązania sceniczne
wspomagają spektakl w jego dynamice; a fantastyczni
i bardzo ludzcy (tak, tu nawet Bóg i Szatan
potrafią być ludzcy) bohaterowie zostali z brawurą
zagrani przez wrocławski zespół. Jest Jola (Agata
Kucińska), kobieta, która dla swojego dziecka zrobi
absolutnie wszystko, a jak trzeba to nawet przejdzie
piekło; Lucyfer (Grzegorz Mazoń) – mocno poirytowany
otoczeniem, znacząco tupiący nogami arogant;
jest wreszcie Bóg, stanowczy i konsekwentny, ale przy
tym zabawny i opiekuńczy. Cała ta kompania, wraz
z aniołami, diabłami, Matką Boską i cierpiętnikami
w piekle, tworzy wybuchową mieszankę, której celem
jest tylko jedno: sprawić, by kilkulatek nie cierpiał po
stracie ukochanej matki. No i jest tu jeszcze ciekawy
zabieg metateatru, który tę historię w oczach widzów
uprawdopodobnia.
Zrozumieć inność
Scena wałbrzyskiego festiwalu stała się otwarta na
kwestię najbardziej popularnych
medialnie i społecznie – imigracji.
Szczególnie wyraźnie podjął temat rzeszowski
Teatr Maska w przedstawieniu
Teraz tu jest nasz dom. To historia opowiadana
z perspektywy małego chłopca,
Romka, o wybuchu niespodziewanej
wojny i konieczności emigracji. Jej
następstwem jest nieprzyjazne traktowanie
chłopca w kraju, który miał być
azylem – Polsce.
Przedstawienie w poruszający sposób
mówi o bliskiej więzi chłopca z psem
Łapą, przebiegającym tysiące kilometrów,
by odnaleźć swojego opiekuna.
Bardzo wzrusza ta piękna przyjaźń,
podobnie jak próba ukazania tragedii
wojny z perspektywy rozstania z najbliższymi,
bo także dziadkowie Romka
muszą rozstać się z rodziną na czas jej
emigracji. Jednak w przedstawieniu niepokoi
lekceważąca swoboda w sposobie
postrzegania dziecka znajdującego się
w epicentrum wojny. Nie bawi ciężka
lufa czołgu poszukująca celu w domu bohaterów.
Trudno też wyobrazić sobie dziecięce beztroskie
zabawy w wojnę i rozstrzeliwanie kolegów, jeśli faktycznie
się tę wojnę przeżywa... Można mniemać, że
zamysłem twórców spektaklu było zilustrowanie dysonansu
między dorosłymi ludźmi prowadzącymi wojnę
a nieświadomymi dziećmi zmuszonymi przeżywać jej
konsekwencje. Ale można polemizować, czy cel został
osiągnięty.
Przedstawienie Teatru Maska, w zamyśle spektakl
o krzewieniu tolerancji wobec imigrantów, zapomina
zupełnie o puencie, o wyraźnym stanowisku wobec
stereotypów. Zamiast tego otrzymujemy jedynie
urwaną przed końcem opowieść chłopca, który przychodzi
do nowej szkoły i nie zostaje zaakceptowany.
Co dalej z jego historią? Co z prawdziwą lekcją tolerancji?
Tego brak w przedstawieniu.
Inaczej emigrację zobaczyła Martyna Majewska,
autorka i reżyserka Afroazji (premiera Teatru Lalki
i Aktora w Wałbrzychu). Bohaterką jest wychowywana
przez babcię Pola, Polka – mała dziewczynka mieszkająca
we „wsi Polska, przyczółku Europa”. Jej historia to
dotkliwy znak czasu. Ojciec dziewczynki spędza niemal
całą dobę w korporacji, matka wyjechała za granicę,
aby podbić świat modelingu. Czy można wobec
tego być bardziej samotną dziewczynką? Otóż Pola
radzi sobie doskonale, to prawdziwa mała bohaterka
XXI wieku. Przyjaźni się z bramą, topolą i krową, a gdy
już naprawdę zaczyna tęsknić za mamą – po prostu
pakuje plecak i wyrusza w podróż do Afroazji.
To klisze z dziecięcej wyobraźni i rzecz o symbolicznej
emigracji – malutka Pola, która w swoim pokoju marzy
o byciu walecznym Batmanem, u kresu opowieści
staje się już nastolatką, odważną i poważną.
O emigracji – już nie ekonomicznej – opowiada też
Teatr Animacji w Poznaniu, przenosząc widzów
wysoko w chmury. Tam, gdzie bociany emigrują z Polski
do ciepłych krajów, aby latem znów wrócić do ukochanej
ojczyzny. Odlot to historia białego bociana
Nanji i czarnej afrykańskiej bocianicy Fantu, którzy
zaprzyjaźniają się i razem postanawiają wrócić do
ojczyny bohatera, Polski, której mały Nanji nigdy jeszcze
nie widział.
Mocną stroną przedstawienia jest tekst Maliny Prześlugi,
która kreuje słowem fantastyczną historię,
z ukrytymi w niej sensami i przesłaniem. Reżyserka
Janni Young, artystka z RPA, poszukując odpowiedniej
formy teatralnej, znalazła przekonującą inspirację –
realny świat za oknem, z którego wnikliwych obserwacji
powstała wizja świata w Odlocie. Ma też przedstawienie
jeszcze jeden mocny atut – lalki.
Zakochać się w lalce
Lalki, niezwykle realistyczne ptasie postacie, swój
rodowód sceniczny zawdzięczają reżyserce, przekonanej,
że realne piękno żyjących na świecie ptaków jest
wystarczające, by olśnić widzów. Trafność tej zasady
szybko daje się na scenie zauważyć: te lalki faktycznie
zachwycają. Bociany, pelikany, kruki niemal pochłaniają
animatorów, którzy stają się ich częścią. Użyczają
im swoich ramion, rąk i nóg – animator i elementy jego
kostiumu wspólnie tworzą piękną lalkę, poruszającą
się z pełną swobodą. Podziw budzi marabut, sporych
rozmiarów ptak, animowany przez kilku aktorów;
zdaje się niemal fruwać nad sceną.
Spektakle lalkowe zdominowały formę
festiwalowych pokazów. Straszną Piątkę
Białostockiego Teatru Lalek najmłodsi
widzowie zrecenzowali celną uwagą:
„zakochaliśmy się w tych lalkach”. Nic
dziwnego, bo choć Szczur, Pajęczyca,
Ropucha, Hiena i Nietoperz w przedstawieniu
są najbardziej odpychającymi
stworami na świecie, to ich sceniczne, perfekcyjne
w ruchu wcielenia zachwycają.
Podobnie jak powstająca na oczach
widzów przepiękna sarna w spektaklu
Strach ma wielkie zęby Teatru Baj Pomorski,
stworzona z czterech gałązek do
zamiatania sceny, jednego dużego polana
i sarniej głowy. Toruński spektakl wpisał
się w misję festiwalu, którą widocznie
i konsekwentnie realizował program –
edukowania publiczności w kwestiach
tolerancji i krzywdzących stereotypów. Ów
temat poruszali również artyści Teatru
Maska, BTL-u, kieleckiego Kubusia, Teatru
Animacji. I choć to potrzebne i ważne
przesłanie, wydaje się, że wałbrzyski festiwal
nieco zbyt wiele tego dobra rozdał
w czasie tygodniowego przeglądu. Co jednak
istotne, przedstawienia doskonale
uzupełniano dyskusjami, warsztatami, czytaniami
i wykładami, przez co stał się istotnym miejscem dialogu
o teatrze.
III Festiwal Małych Prapremier, Wałbrzych, 17-22 września 2017.