W ramach dialogu | Karolina Obszyńska

Wyjść poza kanon Założeniem programowym festiwalu są polskie prapremiery dla dzieci – nie starsze niż dwuletnie. Tegoroczna edycja poszerzyła jednak grono występujących o teatry niezwiązane ze sztuką lalkarską, co dotychczas było warunkiem zgłoszenia. 

Piekło-Niebo | Wrocławski Teatr Lalek | fot. B. Warzecha


Następstwem tej zmiany stał się spektakl Dzień Dziecka warszawskiego Teatru Rampa. Pomysłodawca przedstawienia, komik Tomasz Jachimek, uświadamia widzów, w jak dużym są błędzie, gdy uważają dziecięce życie za sielankę, od czasu do czasu tylko przerywaną jakąś lekturą czy zadaniem matematycznym. Bohater przedstawienia, Jan, wiecznie zajęty dyrektor, wciąż powtarza córce, jak bardzo chciałby być w jej wieku. Zbyt pochopnie wypowiedziane życzenie spełnia się i Jan nagle z poważnego biznesmena staje się na powrót kilkuletnim chłopcem. 

Rozczula dorosły człowiek umieszczony w ciele chłopca, w krótkich spodenkach i szelkach, zupełnie niemogący odnaleźć się w tej sentymentalnej podróży do przeszłości. Śmieszy forma, bo nagle zaczynamy rozumieć, że codzienność może być naprawdę dotkliwa, gdy jesteśmy dziećmi. Wiecznie nas ktoś poprawia i upomina, prosi o przysługę lub ponagla, a na domiar złego mamy mnóstwo obowiązków szkolnych i domowych. Przedstawienie ma znamiona manifestu i, jeśli pamięć mnie nie myli, dorośli po raz pierwszy protestują w imieniu nazbyt obciążonych obowiązkami dzieci. Warto docenić formę sceniczną, w której mikroświat podglądamy jak pod lupą – podziwiamy taniec zagubionych w szufladzie skarpet, uciekających z wanny bąbelków, piany i szczotki do mycia z grzebieniem: tymi obiektami stają się aktorzy z pomocą imponujących kostiumów. A towarzyszy im świetna muzyka Marcina Partyki. 

Wrocławski Teatr Lalek zaprezentował tym razem przedstawienie rozgrywane wyłącznie w planie żywym. Piekło-Niebo w reżyserii Jakuba Krofty zdobyło nie tylko najważniejszą na festiwalu nagrodę, Grand Prix, ale również nagrodę za najlepszy tekst (Maria Wojtyszko) i za najlepszą rolę męską (Tomasz Maśląkowski jako Bóg). Trudno się dziwić, bo nie tylko ma wszystko to, co dobry spektakl mieć powinien, ale jego zaletą jest również ciekawy, kontrowersyjny i rzadko przywoływany temat. Realizatorzy pokazali, że doceniają małych widzów na tyle, aby pozwolić sobie na swobodny dialog o trudnym temacie śmierci, pokazać pewną teatralną niedosłowność (jest śmierć, ale nie ma momentu umierania) i umowność (scenograficznie piekło i niebo są właściwie tym samym miejscem, a narratora spektaklu nie zobaczymy do ostatniej minuty). Przedstawienie udowadnia, że choć pewien porządek świata jest nie do ruszenia (nawet gdyby poprosić o to samego Boga), to los wynagradza wszystkie przeciwności i zawsze możemy liczyć na optymistyczne wyjścia z sytuacji. Na uwagę zasługuje tekst Marii Wojtyszko: lekki, błyskotliwy i zaczepny język współczesny. Sugestywne kostiumy i rozwiązania sceniczne wspomagają spektakl w jego dynamice; a fantastyczni i bardzo ludzcy (tak, tu nawet Bóg i Szatan potrafią być ludzcy) bohaterowie zostali z brawurą zagrani przez wrocławski zespół. Jest Jola (Agata Kucińska), kobieta, która dla swojego dziecka zrobi absolutnie wszystko, a jak trzeba to nawet przejdzie piekło; Lucyfer (Grzegorz Mazoń) – mocno poirytowany otoczeniem, znacząco tupiący nogami arogant; jest wreszcie Bóg, stanowczy i konsekwentny, ale przy tym zabawny i opiekuńczy. Cała ta kompania, wraz z aniołami, diabłami, Matką Boską i cierpiętnikami w piekle, tworzy wybuchową mieszankę, której celem jest tylko jedno: sprawić, by kilkulatek nie cierpiał po stracie ukochanej matki. No i jest tu jeszcze ciekawy zabieg metateatru, który tę historię w oczach widzów uprawdopodobnia. 

Zrozumieć inność 

Scena wałbrzyskiego festiwalu stała się otwarta na kwestię najbardziej popularnych medialnie i społecznie – imigracji. Szczególnie wyraźnie podjął temat rzeszowski Teatr Maska w przedstawieniu Teraz tu jest nasz dom. To historia opowiadana z perspektywy małego chłopca, Romka, o wybuchu niespodziewanej wojny i konieczności emigracji. Jej następstwem jest nieprzyjazne traktowanie chłopca w kraju, który miał być azylem – Polsce. 

Przedstawienie w poruszający sposób mówi o bliskiej więzi chłopca z psem Łapą, przebiegającym tysiące kilometrów, by odnaleźć swojego opiekuna. Bardzo wzrusza ta piękna przyjaźń, podobnie jak próba ukazania tragedii wojny z perspektywy rozstania z najbliższymi, bo także dziadkowie Romka muszą rozstać się z rodziną na czas jej emigracji. Jednak w przedstawieniu niepokoi lekceważąca swoboda w sposobie postrzegania dziecka znajdującego się w epicentrum wojny. Nie bawi ciężka lufa czołgu poszukująca celu w domu bohaterów. Trudno też wyobrazić sobie dziecięce beztroskie zabawy w wojnę i rozstrzeliwanie kolegów, jeśli faktycznie się tę wojnę przeżywa... Można mniemać, że zamysłem twórców spektaklu było zilustrowanie dysonansu między dorosłymi ludźmi prowadzącymi wojnę a nieświadomymi dziećmi zmuszonymi przeżywać jej konsekwencje. Ale można polemizować, czy cel został osiągnięty. 

Przedstawienie Teatru Maska, w zamyśle spektakl o krzewieniu tolerancji wobec imigrantów, zapomina zupełnie o puencie, o wyraźnym stanowisku wobec stereotypów. Zamiast tego otrzymujemy jedynie urwaną przed końcem opowieść chłopca, który przychodzi do nowej szkoły i nie zostaje zaakceptowany. Co dalej z jego historią? Co z prawdziwą lekcją tolerancji? Tego brak w przedstawieniu. 

Inaczej emigrację zobaczyła Martyna Majewska, autorka i reżyserka Afroazji (premiera Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu). Bohaterką jest wychowywana przez babcię Pola, Polka – mała dziewczynka mieszkająca we „wsi Polska, przyczółku Europa”. Jej historia to dotkliwy znak czasu. Ojciec dziewczynki spędza niemal całą dobę w korporacji, matka wyjechała za granicę, aby podbić świat modelingu. Czy można wobec tego być bardziej samotną dziewczynką? Otóż Pola radzi sobie doskonale, to prawdziwa mała bohaterka XXI wieku. Przyjaźni się z bramą, topolą i krową, a gdy już naprawdę zaczyna tęsknić za mamą – po prostu pakuje plecak i wyrusza w podróż do Afroazji. 

To klisze z dziecięcej wyobraźni i rzecz o symbolicznej emigracji – malutka Pola, która w swoim pokoju marzy o byciu walecznym Batmanem, u kresu opowieści staje się już nastolatką, odważną i poważną.

O emigracji – już nie ekonomicznej – opowiada też Teatr Animacji w Poznaniu, przenosząc widzów wysoko w chmury. Tam, gdzie bociany emigrują z Polski do ciepłych krajów, aby latem znów wrócić do ukochanej ojczyzny. Odlot to historia białego bociana Nanji i czarnej afrykańskiej bocianicy Fantu, którzy zaprzyjaźniają się i razem postanawiają wrócić do ojczyny bohatera, Polski, której mały Nanji nigdy jeszcze nie widział. 

Mocną stroną przedstawienia jest tekst Maliny Prześlugi, która kreuje słowem fantastyczną historię, z ukrytymi w niej sensami i przesłaniem. Reżyserka Janni Young, artystka z RPA, poszukując odpowiedniej formy teatralnej, znalazła przekonującą inspirację – realny świat za oknem, z którego wnikliwych obserwacji powstała wizja świata w Odlocie. Ma też przedstawienie jeszcze jeden mocny atut – lalki. 

Zakochać się w lalce 

Lalki, niezwykle realistyczne ptasie postacie, swój rodowód sceniczny zawdzięczają reżyserce, przekonanej, że realne piękno żyjących na świecie ptaków jest wystarczające, by olśnić widzów. Trafność tej zasady szybko daje się na scenie zauważyć: te lalki faktycznie zachwycają. Bociany, pelikany, kruki niemal pochłaniają animatorów, którzy stają się ich częścią. Użyczają im swoich ramion, rąk i nóg – animator i elementy jego kostiumu wspólnie tworzą piękną lalkę, poruszającą się z pełną swobodą. Podziw budzi marabut, sporych rozmiarów ptak, animowany przez kilku aktorów; zdaje się niemal fruwać nad sceną. 

Spektakle lalkowe zdominowały formę festiwalowych pokazów. Straszną Piątkę Białostockiego Teatru Lalek najmłodsi widzowie zrecenzowali celną uwagą: „zakochaliśmy się w tych lalkach”. Nic dziwnego, bo choć Szczur, Pajęczyca, Ropucha, Hiena i Nietoperz w przedstawieniu są najbardziej odpychającymi stworami na świecie, to ich sceniczne, perfekcyjne w ruchu wcielenia zachwycają. Podobnie jak powstająca na oczach widzów przepiękna sarna w spektaklu Strach ma wielkie zęby Teatru Baj Pomorski, stworzona z czterech gałązek do zamiatania sceny, jednego dużego polana i sarniej głowy. Toruński spektakl wpisał się w misję festiwalu, którą widocznie i konsekwentnie realizował program – edukowania publiczności w kwestiach tolerancji i krzywdzących stereotypów. Ów temat poruszali również artyści Teatru Maska, BTL-u, kieleckiego Kubusia, Teatru Animacji. I choć to potrzebne i ważne przesłanie, wydaje się, że wałbrzyski festiwal nieco zbyt wiele tego dobra rozdał w czasie tygodniowego przeglądu. Co jednak istotne, przedstawienia doskonale uzupełniano dyskusjami, warsztatami, czytaniami i wykładami, przez co stał się istotnym miejscem dialogu o teatrze. 



III Festiwal Małych Prapremier, Wałbrzych, 17-22 września 2017. 


Nowszy post Starszy post Strona główna