Lalka między sceną a ekranem | Łukasz Kaczyński

Międzynarodowy Festiwal Sztuki Animacji AnimArt zrodził się trzy lata temu z trafnego rozpoznania tematu pokrewieństw między teatrem lalek i filmem animowanym. Po tegorocznej, trzeciej edycji wiadomo, że wydarzenie to z naddatkiem wypełniło także lukę po festiwalach solistów lalkarzy i teatrów ulicznych. Upominając się zaś o będącą w rozsypce łódzką tradycję sztuki animacji, po wygaszeniu działalności studia Se-ma-for Produkcja Filmowa, otwiera lokalną kulturę na nowe zjawiska.. 

Popiół | Plexus Polaire, Francja/Norwegia | fot. K. Aafløy-Opdan 


Za program filmowy festiwalu kolejny raz odpowiadała mała, ale wyspecjalizowana w promocji polskiego kina za granicą i światowego w Polsce firma Momakin – dziecko „uciekinierów” z Se-ma-fora, która potrafi zapewnić na warsztatach obecność na przykład Tima Allena, animatora Tima Burtona. Rok temu program teatralny wypełnił wędrowny World Puppet Carnival i ta rezydencja dała AnimArtowi wielość form scenicznych oraz rozmach plenerowych. Była, jak można sądzić, sposobem do zasygnalizowania, także odbiorcy masowemu, rodzącego się dopiero wydarzenia. W tym roku dyrektor festiwalu Waldemar Wolański zaproponował program inaczej skomponowany, bo skupiony na zjawiskach autorskich. Ułożony tak, by dać widzom wrażenie udziału w istnym maratonie wydarzeń – co nie tak częste, gdy festiwale tworzone są schematycznie lub stają się de facto przeglądami. Zdaje się, że AnimArt właśnie okrzepł w formule. Skąd ten, dla kogoś może przesadny, optymizm? Z wysoce artystycznego programu. Większość spektakli była spotkaniem z oryginalną koncepcją teatru, z indywidualnym widzeniem roli lalki na scenie. 

W samych liczbach wygląda to dobrze: 33 spektakle na trzech scenach Teatru Arlekin i w plenerze obejrzało około 3000 widzów (pleneru w statystykach nie ujęto), a festiwal gościł 260 artystów z 20 krajów. Zamiast parady inauguracyjne pokazy plenerowe połączono z programem Festiwalu Kinetycznej Sztuki Światła, korzystając z promocji, jaką daje ta „masówka” (choć gros jej widzów najpewniej ze sztuką ambitniejszą kontakt ma rzadki). Główne wydarzenia zaadresowano do widza starszego i dorosłego. Dla młodszego zarezerwowano poranne i przedpołudniowe, mniej skomplikowane w tematyce, ale nie mniej ambitne w formie. W większości, bo pacynkowa Bajkamela z Belgradu (zrekonstruowany po stu latach narodowy spektakl Kuku Todore) i kukiełkowy Teatr Animacji Falkshow (Na wozie) wypadły mniej atrakcyjnie, choć ciekawie było zobaczyć, że tradycje, odpowiednio Guignola i drewnianych marionetek sycylijskich, są żywe w różnych krajach. Brakowało im jednak owego nimbu zjawiskowości, wykorzystywania możliwości wyrazowych lalek w oryginalny sposób. Spiętrzenie wielu sztuk pokazała w Preludiach. Kaczce Śmierci Tulipanie Laura Bartolomei. W pierwszym planie akcji stworzyła performansowe ramy dla prywatnej obecności na scenie, wykorzystała elementy mimu (zarysowując sytuację: chorej na łożu śmierci), potem uruchomiła maskę (by stać się Śmiercią, która jest „rewersem” żyjącej jeszcze kobiety). W drugim planie pokazała wyobrażoną w malignie baśń o przyjaźni Kaczki (jako lalki rękawiczkowej) ze Śmiercią. Bartolomei animowała ją na swoim ciele, dzięki fizycznej sprawności potęgując wrażenie autonomiczności lalki – także gdy prowadziła ją pod sceną, kryjąc się za postacią. Wykorzystała wideo: własny wizerunek projektowany na siebie, którego zachowanie dublowała, co w niewielkim przedstawieniu było krokiem ku przesytowi form. Ale w połączeniu z prostymi rekwizytami i symboliczną scenografią (łóżko, uschnięte drzewo, okrągłe akwarium, którego wodę Śmierć zmieniła w krew) Preludia stanowiły dobrą lekcję teatru – skuteczną, jeśli mierzyć ją rosnącym skupieniem młodej widowni. 

Ideę ukazania na AnimArcie gatunkowego bogactwa lalkarstwa widać w zaproszeniu mikroteatru I Burattini di Luciano Gottardi z sześciominutowym spektaklem Rób, co trzeba. Każdy z pokazów mogło obejrzeć około dziesięciu osób, w niewielkim namiocie, który stanął w foyer dużej sceny Arlekina. Taka koncepcja teatru zawsze urzeka, sugeruje szczerość i bezpośredniość, niemal intymny kontakt z lalką. Animator, niewidzialny dla widzów, pokazał w skrócie etapy ludzkiego życia rzutowane na więź człowieka z naturą, relację chłopca z zasadzonym drzewem. Soczysty liść spadający latem na głowę już prężnego młodzieńca był kumpelskim czochraniem bujnej grzywy; pożółkły jesienny, dotykając głowy starca, był jak pełen zrozumienia i pocieszenia dotyk. Z teatrem przedmiotu romansował hiszpański Manija Teatro. W osadzonym w przestrzeni kosmicznej spektaklu To i planety w zagrożeniu lalki powstają z połączenia prostych przedmiotów codziennego użytku (sprężyny, gumowej zabawki) pomalowanych fluorescencyjną farbą. Jeszcze mocniej w tę konwencję zanurzył widzów Ariel Doron, który w Plastic Heroes zabawki (żołnierzyki, pluszowy tygrys, Barbie) wykorzystał niemal jak ready-made – ich fabrycznie nadana motoryka otrzymała nowe funkcje na scenie. Artysta z gorzką ironią opowiedział o wcale nie niewinnych związkach władzy i wojny. Nurt, który umownie nazwać można instalacyjno-technologicznym, miał dwóch reprezentantów. Tadeusz Wierzbicki pokazał spektakl Litera „i”, złożony z kilkudziesięciu poetyckich etiud, łączących słowny komentarz z wariacjami wokół litery „i”, rzucanymi na ekran dzięki instrumentom optycznym. Wielopłaszczyznowym przedsięwzięciem była teatralna instalacja Huljet huljet Teatru Figur, będąca pracą na wspomnieniach i ze wspomnieniami. W pierwszej części widzów zaproszono do kontaktu z obiektami, m.in. aptekarską komodą i podświetlonymi metalowymi pudełkami, które wisząc, skrywały czas miniony – przedwojenne reklamy prasowe. Przenosząc uwagę na kolejne „stacje”, aktorzy uruchomili mechanizmy wmontowane w obiekty, a widzowie poznali cieniowe opowieści o Zagładzie, widzianej z naiwnej perspektywy dziecka. Wyliczanka „Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy” stawała się komentarzem do bombowców, które wypatrywały ofiar, a wariacja wokół elementarza z Alą i kotem (i hasłami rozpoczynającymi się na kolejne litery alfabetu) wydobyła różnice w poziomach życia po dwóch stronach muru getta. Opuszczone przedmioty były tu jedynymi bohaterami, a cień – wydobywaną z nich opowieścią. 

Najdalej w spotkaniu teatru ze sztukami audiowizualnymi poszło Cinema Sticado w spektaklu tylko dla widzów dorosłych STRPTS//Odcinek 1: Mirlo & Rula. Hiszpański duet poruszał się na scenie między dwiema niedużymi scenografiami – kartonowymi planami zdjęciowymi z kilkoma lokacjami – kręcąc i montując animowaną na żywo akcję, elektronicznie przetwarzając głos w dialogach, dodając sferę dźwiękową. Opowieść miała silny walor gatunkowy filmu noir, a zakorzeniona była w sposobie opowiadania właściwym komiksom; czerpała także z metaforyki realizmu magicznego. Odcinek 1 otrzymał zresztą rozwinięcie właśnie w formie komiksu, który widownia mogła nabyć po pokazie. 

Głównym celem AnimArtu było pokazanie teatru lalek jako poważnej propozycji dla dorosłego, świadomego odbiorcy. W programie pojawiły się pokazy mistrzowskie, kończące każdy z dni, które z popołudniowymi spektaklami konkursowymi tworzyły oś programu. 

Owacyjnie przyjęto francusko-norweski zespół Plexus Polaire, który pokazał Popiół w reżyserii Yngvild Aspeli, bazujący na powieści Gaute’a Heivolla Zanim spłonę. Wykorzystano tu lalki o dwóch wielkościach. Stolikowe służyły zarysowaniu relacji w rodzinie podpalacza (jego ojciec był szefem straży pożarnej), a coraz częściej wprowadzane lalki ludzkiej wielkości, konfrontowane z aktorem-narratorem, który po latach opisuje młodzieńcze szaleństwo (w tym scena „bójki” z lalkowym alter ego), to przykład golemicznego złudzenia, które budziło grozę, bo kazało traktować lalkę jako osobę wyposażoną w emocje. Kto jest lalką, a kto aktorem? To pytanie powracało w scenie pijaństwa narratora, gdy skryci w mroku lalkarze animowali także jego ciało. Bezwolna była też lalka, gdy zmagała się z pragnieniem podpalania, ale odrzucany czerwony kanister wracał do niej jak namagnesowany. Ruch dużej lalki podpalacza zbudowano na sekwencjach szybkich ruchów, które współgrają z jego rozedrganą psychiką. Kapitalnie ogrywano skrytą w cieniu ogromną bestię, ni to psa, ni to wilka, która nękała wyobraźnię podpalacza. Spektakl wykorzystywał też iluzję wizualną, filmową: okno sceny wyposażono w siatkę, na którą projektowano litery z książki pisanej przez podpalacza, również zamieniane w popiół. Te trzy plany, dzięki myślowej spójności, tworzyły zborny język przedstawienia. 

Determinująca „byt” lalki relacja z animatorem była siłą napędową Solo, serii charakteryzujących się czarnym humorem etiud Compagnii Waltera Broggini z Włoch. Już w kształty każdej z lalek, człekopodobnych, lecz o uproszczonych kształtach, workowatych ciałach i porcelanowych głowach, niemal bez emocji, budzących to grozę, to litość, wpisany był los – przeznaczenie. I tak jak człowiek, który nie może uciec od swej skończoności, ale podejmuje codzienny wysiłek trwania, tak one zamknięte w sytuacjach bez wyjścia próbowały nie poddawać się. Ale błądziły, ściągając na siebie zgubę: traciły kończyny, próbując zdobyć wymarzone jabłko, a po dosięgnięciu go ginęły od trucizny. Zrywały nić, utrudniającą doczołganie się do drzwi, które i tak, jak na złość, zatrzasnęły się, a bez nici traciły kontrolę nad wnętrznościami. Kluczowa była stała obecność widzialnego aktora demiurga naigrywającego się z ich poczynań. 

Teatr Silencio Blanco z Chile pokazał Ciszę węgla, przedstawienie z papierowymi lalkami stolikowymi, animowanymi przez kilku aktorów. Prosta opowieść o ubogim górniku i jego matce, z szeregiem retrospekcji, z wątkiem zarządcy kopalni, urzekała pełnią niuansów i emocjonalnej prawdy. Jedynym światłem w tym świecie monotonnych domowych obowiązków i niebezpiecznej pracy były wzajemna bliskość i oddanie. Lalki nie kopiowały tutaj ludzkiego sposobu poruszania się, lecz miały własną swoistość ruchów. Same operowały drobnymi przedmiotami, a doskonała praca zespołowa ubranych na czarno animatorów sprawiała wrażenie, że ci ostatni są lalkom niepotrzebni. Niebagatelną rolę dla wymowy przedstawienia miała scenografia – lalki animowane były w mroku, na kilku nieznacznie oświetlanych ruchomych stolikach i minimalistycznych konstrukcjach (także na deskach sceny). „Lokacje” te łączone były dostawianymi przez lalkarzy ciągami schodów, co tworzyło iluzję poruszania się lalek po wykutych, podziemnych korytarzach. 

Festiwal zakończyła polska premiera Mahabharaty indyjskiego The Katkatha Puppet Arts Trust, pokazanej wcześniej tylko na festiwalu w Charleville-Mézières. Czasem w pojedynkę, czasem zespołowo aktorzy animują lalkę ludzkiej wielkości (dodawanie do tego samego „ciała” masek tworzy kolejnych bohaterów, co wyprowadzone jest z idei poematu: wojny trwającej przez pokolenia). Oglądamy sceny walki lalki z aktorem i sceny przemocy na lalce (kobiety), kolejne postaci wprowadza też ogrywanie samych masek lub głów lalek przez aktorów owiniętych suknem. Plastyka spektaklu nie rości sobie prawa do iluzji – bliżej jej do nasyconych żywymi kolorami ilustracji. Wśród trzynaściorga postaci wprowadzonych na scenę jest też para opowiadaczy, którzy przerywają akcję. Akcję kontrapunktuje śpiewak akompaniujący sobie na harmonium. To spektakl godny finału, który swoją spektakularność osiąga nie dzięki skali lalek i rozbuchanej inscenizacji, lecz dzięki myśleniu o pracy aktorów w przestrzeni sceny (w tym tanecznym scenom walki na szable i licznym pojedynkom) oraz budowaniu silnie symbolicznych, plastycznych scen. 



Międzynarodowy Festiwal Sztuki Animacji AnimArt, Łódź, 29 września – 6 października 2017. 

Nowszy post Starszy post Strona główna