Szycie kolorem | Joanna Hrk

Gdy zdarza mi się pisać o sobie i muszę swoje artystyczne działania poddać kategoryzacji, używam określenia: kolorystka. Takie określenie moich prac usłyszałam z ust profesora malarstwa. 

Krawiec Pan Niteczka | Teatr Arlekin, Łódź, 2017

Współpracę z teatrem rozpoczęłam dość przypadkowo, jeszcze na studiach trafiłam do pracowni plastycznej Teatru Lalek Arlekin. Od pierwszego dnia do dziś nie przestaję się dziwić w teatrze, który szybko okazał się moją pasją. Pracownia Arlekina stała się najlepszą szkołą pozwalającą poznać z bliska techniki pracy wybitnych scenografów, sposób radzenia sobie z przestrzenią sceny i rozwiązaniami technicznymi, teatralnymi sposobami pokonywania problemów niemożliwych do pokonania. Współpraca z rzemieślnikami teatralnymi pracującymi po kilkadziesiąt (!) lat, obserwowanie ich przy pracy i uczenie się szacunku do lalek, do sceny to nauki bezcenne, z którymi nie może się równać żaden doktorat ze scenografii. 

Od sztuki oczekuję zachwytu. Tego, że „obraz”, który zobaczę, ujmie mnie: jeśli jest to obraz przedstawiający – opowieścią, a w każdym innym wypadku kolorem, fakturą, mistrzostwem techniki. W sztuce szukam opowieści, które wzbudzają emocje, wzruszenie, pocieszenie, nadzieję, dają impuls do działania, wyrywają z letargu, inspirują. Nie interesuje mnie „co autor chciał powiedzieć”. Za to z zaciekawieniem przyglądam się temu, jak odczytują dzieło inni ludzie. 

Prawie cała moja edukacja była artystyczna, zatem mogę śmiało powiedzieć, że nauka w liceum plastycznym, studia w akademii sztuk pięknych, a potem doktorat ze scenografii w teatrze lalek wyrobiły we mnie umiejętność odczytywania i rozumienia sztuki, w tym tej jej części, która jest związana ze sceną teatru lalek. W moim przypadku ze sztuką jest trochę tak jak z cudną sukienką. Sukienka zjawiskowa, doskonały krój, kolor, jakość tkaniny i wykończenie – oszałamiające. Jednocześnie w stu procentach od razu wiem, że to sukienka nie dla mnie. Mogę się nią zachwycać, ale do mnie nie pasuje. 

Gdy obcuję ze sztuką, podświadomie mam włączony podobnie działający filtr – podoba mi się i uznaję za bardzo dobry jakiś spektakl, obraz, grafikę, ale czy chciałabym sama podobnie namalować, zaprojektować, zrobić? Czasem tak, i wtedy zachodzi właśnie oczekiwane przeze mnie zjawisko inspiracji i pobudzenia; częściej jednak nie. 

Ważna dla mnie jest uczciwość artystyczna, którą mogłabym wytłumaczyć jako bycie w zgodzie z sobą obu części mojego ja. Ja – artystka poszukująca i ja – człowiek o określonych standardach moralnych. Dlatego brnę w czysty kolor mimo wiedzy, że „kolory ziemi” i tak zwane „benzynowe sosy” mają w sobie po wielokroć więcej bezpiecznej szlachetności niż kolorystyki stosowane przeze mnie w scenografiach. Doceniam wielkość „białego na białym”, rozumiem szlachetność minimalizmu kolorystycznego, ale... to nie moja bajka. 

Moje bajki są rozpoznawalne po kolorze właśnie. Najchętniej realizuję spektakle, w których mogę dać upust ulubieniu koloru i tworzeniu z tkaniny. Bardzo kolorowe i szyte. Chętnie projektuję scenografie patchworkowe, dekoracje będące linearnym wsparciem dla opowieści scenariusza. Uwielbiam rebusy z zabudowy sceny: gdy jeden element kryje w sobie kolejny i następny. W ten sposób zaprojektowałam między innymi Szewca Kopytko i Kaczora Kwaka w tarnowskim Teatrze im. L. Solskiego (reż. Waldemar Wolański). Na środku sceny tylko wielkie drzewo, które z czasem rozkłada się w miasteczko, a po drugiej stronie jest wnętrzem pałacu. Budując koronę drzewa, zastosowałam niezliczoną ilość skrawków tkanin w różnych czystych kolorach – od błękitu po ciemne brązy, żółcie do zieleni, i wreszcie różne fiolety. Kawałki tkanin potraktowałam jak powiększone plamy barwne, jakimi puentyliści malowali swoje obrazy. 

Tymoteusz wśród ptaków a następnie Przygody Misia Rymcimci (oba w reżyserii Stanisława Ochmańskiego) w Teatrze Arlekin to spektakle z szytą, patchworkową scenografią, ukazującą całą gamę kolorów liści drzew i traw. Częstym zabiegiem stosowanym przeze mnie jest wielowarstwowe nakładanie na siebie transparentnych tkanin, które w częściach wspólnych tworzą nową jakość koloru, barwy, nasycenia. Obecnie pracuję nad scenografią do Krawca Pana Niteczki (reż. W. Wolański) i mam nadzieję, że będzie to najpiękniej uszyta i przesycona kolorem scenografia. Pełna bogactwa barw, kontrastów faktur, elementów matowych i błyszczących. 

W dzieciństwie co niedziela byłam prowadzona przez ojca do teatru. Z tych wszystkich wypraw pamiętam tylko jeden spektakl, a właściwie jedną scenę: przepiękny koń z łatwością galopował nad ziemią, rozsiewając wokół gwieździste błyski. Tak, widziałam kij, który wynosił konia wysoko w niebo, nawet czasami widziałam rękę trzymającą ten kij... Jako stała bywalczyni wiedziałam, że koń to lalka, a aktorzy są za dekoracjami, ale w niczym to nie umniejszało magii i urody widoku, który mam nadal pod powiekami. Kilkadziesiąt obejrzanych spektakli, znakomici twórcy, świetni realizatorzy, i tylko jedna scena w pamięci! Z perspektywy czasu doceniam genialność pomysłu scenografa i zazdroszczę mu tej jednej sceny zatrzymanej w dziecięcej pamięci. Myślę, że marzeniem każdego twórcy jest pozostawienie takiego odcisku w czyimś umyśle, pamięci, sercu. 
Nowszy post Starszy post Strona główna