Obraz w teatrze i nie tylko w teatrze silnie oddziałuje na swego
odbiorcę, świadka czy uczestnika. Noszę w sobie przekonanie,
że nawet silniej nas zdobywa niż inne środki wyrazu artystycznego.
Osąd | Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego, 2010 | fot. M. Grotowski |
Teatr tworzy płaszczyznę, by nie powiedzieć przestrzeń, która stwarza
warunki, aby tą drogą dotrzeć do widza. Ożywiony obraz, którego dramaturgia
rodzi się przed nami, zdążając do swojego apogeum, jakim jest finał
spektaklu, ma ważną misję i rolę w budowaniu przedstawienia. Jest w nas
jakaś przestrzeń emocjonalna, która otwarta jest na to, co dostrzeżone,
zobaczone, obejrzane. Siła przeżyć, które nosimy w sobie, wymyka się
nieraz werbalnemu zapisowi i staje się bardziej realna w świecie obrazu.
Język narracji plastycznej, wytrącając słowo, pozbawia go możliwości pełnego
dotarcia do naszych emocji. Słowem można bardziej manipulować
nie tylko intelektualnie, można też poprzez nie ukryć bezradność w dotarciu
do prawdy. Dostrzeżony obraz prowokuje i kusi do poznania swojej
tajemnicy. Wyzwala chęć zajrzenia do swego wnętrza i pełnego uczestnictwa
w nim. To, co nienazwane, niemieszczące się w zapisie literackim,
znajduje ujście i szanse w świecie, który ogarniamy wzrokiem.
Jest coś, co rodzi, tworzy i wypełnia przestrzeń sceny. To ona jest jednym
z ważnych elementów teatru plastycznego. Przestrzeń potrafi być psychiczna.
Tworzy wrażenia, skojarzenia, myśli. Zdobywa nas i czujemy się
jej częścią nie tylko przez fakt identyfikacji, ale i projekcji; wyzwala
pokłady, które nosimy w sobie, a dotąd nie było okazji i pretekstu, by je
wyrzucić z siebie. Raz staje się monumentalna, totalna, prawie kosmiczna,
nie dając nam szans na określenie swoich wymiarów i proporcji;
a innym razem poprzez swoją kameralność, detal, szczegół daje możliwość
smakowania swej urody. Zderzając te dwa światy, przechodząc
z jednego w drugi, przestrzeń dotyka ważnego środka wyrazu, jakim jest
tajemnica. Ta tajemnica i jej poezja owijają swoją pajęczyną kadry ujawnianych
w czasie obrazów. Pajęczyna to też faktura. Nie powstanie żaden
obraz pozbawiony faktury. Jej płaszczyzna wszechobecna w całej perspektywie
głębi sceny pomaga w przeczuciu treści przekazu. Jest mi ona bardzo bliska i potrzebna, by wzmóc siłę elementów
budujących spektakl. Wyzwala nieraz niepokój, lęk,
grozę, by w innym momencie wyrażać ukojenie, ład
i równowagę. A wszystko to dzieje się za sprawą
światła. Ono jest głównym bohaterem seansu, misterium,
jakim jest spektakl.
Światło może, a częściej powinno, być siłą teatru
obrazu. Ono samo w sobie nosi fenomen cudu. Biegnie
po ścianie, twarzy ludzkiej, przedmiocie – ślizga się
po tym, co spotka na drodze. Kolebką jego jest mrok.
Na zderzeniu tych dwóch światów, światła i ciemności,
tworzą się spektakle, które wyrażają tęsknotę za
dotknięciem stawianych pytań. Noc nie jest dla mnie
nocą złoczyńców; to w niej można znaleźć równowagę
i zadać pytania, na które nie trzeba koniecznie oczekiwać
odpowiedzi. Pomocne w rozumieniu roli światła
są prace Caravaggia, de Latoura i Rembrandta. Dramat
światła, którego rezultat, a nie źródło dostrzegamy często
w ekspresyjny sposób, dotyka fenomenu czasu.
Prowadzenie światła w spektaklu, jego nasycenie,
intensywność i dozowanie ilości każe mi świadkować
przy każdej prezentacji. To, w jakim procencie
dostrzeżemy na scenie obiekt czy postać, ma wpływ
na ujawnianie kadru. To, czego w pełni nie zobaczymy,
dopełnia się w naszej wyobraźni, przez co
widz jest współuczestnikiem granego misterium.
Czytamy przenikające się na przemian sceny przez
swoją wrażliwość, doświadczenie i wiek. Czerń tego
teatralnego blejtramu, na którym maluję obraz
w czasie, wyzwala światłem te fragmenty, po których
jedynie może pobiec wzrok widza.
Przestrzeń przed widzem skąpaną bardziej w ciemności
niż w słońcu wypełniają postacie i fragmenty
skóry, włosów i ciała. Siła manekina, kukły, lalki staje
się partnerem aktora, a często w spotkaniu z nim okazuje
się bardziej przekonująca i szczera niż on sam.
Pomocny w rozumieniu takiej interpretacji jest traktat
o marionetkach Heinricha von Kleista, w którym ten
dramaturg, poeta i publicysta wygłosił romantyczny
hymn na cześć marionetki – w konfrontacji z człowiekiem
czyni ją bardziej doskonałą. Jest jakaś siła
w ruchu i anatomii marionetki, kukły, która krzyczy
prawdą. Jej ruch wynikły z materii, z jakiej powstała,
budzi zaufanie. Trzeba dać jej tylko życie, a ona spełni
oczekiwania, jakie wobec niej postawiliśmy.
Dzisiaj teatr lalek, choć w swojej nazwie nosi hasło
„lalka” (marionetka, pacynka, kukła), próbuje często
się z nią rozstać, buduje dramaturgię spektakli,
żywiąc się współczesnymi środkami wyrazu. Nowe
technologie i możliwości elektroniki kuszą i fascynują.
Lojalność i pokora wobec przygotowanej
inscenizacji każe roztropnie korzystać ze środków,
które niesie współczesna
technologia. Tak częste
teraz projekcje filmowe, iluzyjne budowanie obrazów
kamerami, ujawniające detal na ekranie, staje się
jedynie atrakcją, która trąci efektem. Praca nad scenariuszem,
a później reżyserią widowiska, świadomością
aktorów, jest nie tylko przyjemnością, ale
i mądrym wysiłkiem wszystkich budujących spektakl.
Materia, z której powstają wszystkie elementy,
też potrafi być przekonująca i przybliża do oczekiwanego
odbioru. Ubogość środków wyrazu nie zawsze
musi się przekładać na ubogość spektaklu. Często
jego siła jest właśnie w tej surowości.
Krwioobiegiem każdego spektaklu jest muzyka. Przenika
we wszystkie jego elementy. Jej dramaturgia, klimat,
wywołuje nie tylko nastrój, ale prowadzi ruch
postaci, wymowę przestrzeni, kieruje rozwojem do
finału. Przekonująco skomponowana czy dobrze
dobrana spełnia się dopiero wtedy, kiedy widz nie
oddziela jej od obrazu. To ma być jeden organizm.
Teatr lalkowy, który też jest teatrem obrazu, jeżeli prowadzi
nas ku prawdzie lub do niej zbliża, a przy tym
wyzwala jeszcze estetyczne odczucia, dowodzi swojej
misji w życiu tak dziecka, jak i dorosłego człowieka.