Paradoksy przestrzeni i czasu | Joanna Braun

Sztuki wizualne w zdarzeniu performatywnym – jak się mają? Nieźle, bo nasze narzędzia to nie tylko aranżacja przestrzeni, kostiumy, maski, także światła i ich rewersy – cienie, czyli analogowa wersja projekcji, a więc i projekcje, i co w tym temacie najistotniejsze: obiekty animowane. Już sama obecność animanta w przestrzeni teatru i w czasie spektaklu otwiera perspektywy zmierzenia się z kontrolowanym żywiołem – i tu pierwszy paradoks. Wszyscy zajmujący się tym kontrolowanym żywiołem wiemy, że jest to teatr żywiołu plastycznego, na co niejednokrotnie powoływałam się, zawłaszczając przestrzeń, poprzez animowanie jej w czasie, czyli proponując inscenizację plastyczną. 

Mewa | Teatr Lalki i Aktora, Łomża, 2007

Przestrzeń zastana już jest scenografią; cokolwiek w nią wstawimy, jakkolwiek oświetlimy, kimkolwiek ożywimy – żywym aktorem, aktorem w masce czy ożywioną przez aktora lalką lub wręcz (tylko?) projekcją albo narracją cieni… wszystko to sprawia, że przestrzeń zyskuje mierzony czasem oddech.

Czas spektaklu, performansu to czas naszego dialogu z widzem, który jest efektem dialogów wewnątrzakcyjnych np.: aktora z lalką, aktora z maską, lalki z projekcją, maski z lalką, ruchu z przestrzenią, cienia ze światłem, dźwięku z obrazem i wielu innych, które sprawiają, że przekaz zyskuje wielopiętrowość, albo przynajmniej niejednoznaczność. 

Zacznijmy od przestrzeni: jest. Chcemy, żeby była nasza, żeby czytało się ją według naszego kodu, i jeszcze, żeby ta narracja – tu wchodzimy w czas – mogła w niej swobodnie wybrzmieć. Temat i forma, która ją uczytelnia, a w niej czas, ten oddech spektaklu odbierany poprzez ruch, dzianie się, ożywianie – także, a w tym przypadku przede wszystkim: ożywianie lalki przez lalkarza. 

Lalka wyskakująca zza parawanu czy poruszana z ukrytego podestu – z takimi „cudami” coraz rzadziej spotykamy się we współczesnym teatrze lalek. Albo te cuda już nie wystarczają i szukamy cudowniejszych, albo… no właśnie: czego szukamy? Czym by to nie było – w przestrzeni, w której dzieje się to, co chcemy, żeby się działo; musi się także dziać tak, jak chcemy. 

Przestrzeń zastana to przestrzeń ofiarowana. Można ją uświęcić lub sprofanować, a najlepiej po prostu użyć, nadać jej status miejsca, w którym dzieje się to, co ma się dziać. Prostota najtrudniejsza, ale działając przez redukcję, redukujemy także ewentualne błędy; z przegadaniem, dookreśleniem na czele. 

A w tej idealnej – nieprzegadanej, niedookreślonej przestrzeni, która obiecuje wszystko, pojawia się lub jest i czeka na widza – aktor w kostiumie. To znaczy: cokolwiek ma na sobie – także gdy nie ma na sobie niczego – jest kostiumem. Nagość kostiumem bazowym, a wystarczy znaleźć się w miejscu gry, żeby nagość biologiczna przeformatowała się w teatralną. Ta przemiana dotyczy też pozostałych kostiumów; tak wiktoriańskich krynolin, jaki i współczesnych jeansów. Kostium jako druga skóra, a napięcie między nią a tą pierwszą – bazową rozgrzewa, uwiarygadnia postać, bo dzieje się to na konkretnym budulcu osobowości i emocji aktora. Użycie maski sprawia, że to napięcie zyskuje wyraźne ukierunkowanie, wtedy aktor ożywia maskę i prowadzi ją w świadomie obranym kierunku, ale bywa też, że to maska prowadzi aktora w swoje zaklęte rewiry. 

Mamy więc przestrzeń, aktora – trzeba światła, żeby widzieć, uczestniczyć. Dramaturgia światła, jak dramaturgia czasu, wydaje się być nieskończona, a w każdym razie wyposażona w nieprzewidywalną ilość znaczących niuansów. A tym ją przewyższająca, że działa też poprzez swoje zaprzeczenie – ciemność, a dodatkowo: ciemność może mieć swoją wyrafinowaną formę i obrazować cieniem. Tymczasem bezczas jest tylko złudzeniem, majakiem egzystencjalnego zmęczenia, owszem – przydatnym teatralnie, jak wszystko, co tak niepokojąco ociera się o niewiadome. Siła paradoksu wizualnego natomiast (widzę-nie widzę) zyskuje tu przewagę nad performatywnym czasem i sprawia, że znowu powraca pytanie: czego szukamy? co widzimy, nie widząc? (i to w sztukach wizualnych!). 

Nie koniec niewiadomych: projekcja – ucieleśnienie (?) antymaterii, kolejny paradoksalny byt sceniczny o nieposkromionej zaborczości i dynamice. Potrafi zmienić wszystko: przestrzeń, ciało aktora (np. dodać mu maskę), przekształcić formę lalki. Działa na własnych prawach, despotycznie narzuca swoje widzenie świata, samozwańczą ułudą materii pokrywa i unicestwia materię realnie istniejącą, a poza tym działa w czasie; deformacja może trwać chwilę, może być powracającym fantazmatem, a także trwałym (w znaczeniu trwającym dłuższy czas) odkształceniem. I nie na tym koniec; projekcja zadziwia – bywa przyjazna, potrafi uszanować dystans; wejść w wirtualny dialog z aktorami, lalkami, zaaranżować sytuacje nie z tego świata; lub budować mosty między różnymi światami. Jej analogowy rewers – teatr cieni aktualizuje w różnych odległych kulturach skomplikowane mitologie, odciska i pozostawia ślady, swoim dwuwymiarem dialoguje z trójwymiarową przestrzenią, prahistorią z „tu i teraz”. A całe to dialogowanie możliwe jest tylko – albo prawie tylko – w teatrze i to buduje jego magnetyczną, niepodważalną siłę. 

Jest jeszcze coś, czego nie doświadczamy gdzie indziej i przy okazji kolejny paradoks: ożywianie nieżywego – czyli animacja. Animator – z łaciny – ożywiciel. I tu cytat ze słownika filozoficznego Collinsa: animizm (łac. anima, animus – dusza) jest to teoria, która głosi, że nie tylko istoty ludzkie i zwierzęta, lecz również rośliny, a nawet „przedmioty martwe” mają duszę. Koniec cytatu, początek myślenia: szukamy cudów – no to je mamy! Czy to oznacza koniec pytań? Wręcz przeciwnie, tu dopiero zaczynają się pytania o całą teatralną ontologię: żywe- nieżywe, bycie-niebycie, ruch-bezruch… 

Ale po kolei; jest scena – przestrzeń oświetlona, więc zapraszająca do uczestnictwa, zaludniona aktorem i lalką, być może fantomem projekcji, może ożywionym cieniem. Skoro są razem, widocznie mają sobie coś do powiedzenia. Skoro publiczność jest obok, widocznie spodziewa się, że i jej coś zostanie powiedziane, przekazane; że razem – ci na scenie z tymi na widowni – dogadają się, coś wspólnie przeżyją w danym im czasie. 

Tylko jak poradzi sobie z tym lalka, a konkretnie lalkarz? Dróg wiele, trzeba wybierać, np. mozolnie poszukując boskiej cząstki w realnej, choć martwej materii, by doprowadzić w końcu do harmonii współbycia animującego z animowanym. Wówczas możliwe jest, że to współbycie zaowocuje dialogiem. Ni mniej, ni więcej tylko: doprowadzić własnym kunsztem (i warsztatem) do uduchowienia materii; lekko i z wdziękiem przejść drogę od mechaniki do mistyki, jak podpowiada Heinrich von Kleist. Niemożliwe? Możliwe! 

Od lat jeżdżę na różne teatralne festiwale, traktując je z należnym szacunkiem, jak też uczestnicząc w świętowaniu tego créme de la créme. Wypatruję ekscesów mistycznych łakomie i uważnie. Nieczęsto się zdarzają i zazwyczaj pojawiają niespodziewanie, a wtedy... wtedy zapominamy, że ten fragment materii jeszcze przed chwilą był martwy. Może więc bycie martwym to stan przejściowy i wszystko (WSZYSTKO) zależy od ożywiciela? 

Takie harmonijne, dialogujące współbycie marzy nam się i poza teatrem. Doświadczmy go więc na początek tutaj, gdzie niemożliwe staje się możliwym, a motoryka paradoksu sprawia, że fantom utopijnej rzeczywistości dopełnia się. 

Można by jeszcze wiele mówić o przestrzeni i jej wypełniaczach, czyli sztukach wizualnych, a także o ich przebiegu w czasie scenicznym – czyli o zdarzeniu performatywnym. Po prostu: o przestrzeni i czasie, i to za każdym razem inaczej współgrających, ale wystarczy, że przypomnimy Daniela Charlesa: „ Przedstawienie nie dzieje się w czasie – tworzy własny czas; nie dzieje się w przestrzeni – tworzy własną przestrzeń”. 

Tekst przygotowany na międzynarodową konferencję naukową „Puppet Theatre in the 21st Century” zorganizowaną 23 czerwca 2016 r. w ramach VIII Międzynarodowego Festiwalu Szkół Lalkarskich w Białymstoku. 

Nowszy post Starszy post Strona główna