Nikt chyba nie ma wątpliwości, że dzisiejszy teatr lalek w Polsce
wygląda inaczej niż przed laty. I nie myślę o odległych wiekach.
Mam na myśli rzeczywistość całkiem niedawną, czas sprzed
trzydziestu-pięćdziesięciu lat. Była to wciąż jeszcze epoka lalkowego
parawanu, który dzielił świat ludzi i lalek, świat rzeczywistości
realnej i przedstawionej. W tym świecie przedstawionym lalki były lalkami,
najczęściej humanoidalnymi, albo należały do świata zwierząt bądź
figur fantastycznych. Niemal powszechnie obowiązywały lalkowe techniki
klasyczne, głównie jawajki i pacynki, czasem kukły. I wszyscy koncentrowali
uwagę zwłaszcza na repertuarze, którego tradycje nie były zbyt
bogate, a grać trzeba było codziennie. Tylko co? Kłopoty repertuarowe
były jedną z najdotkliwszych bolączek polskiego lalkarstwa.
Dziś rzadko słychać narzekania na brak repertuaru, za to co i raz utyskujemy
na brak lalek w teatrze lalek. Niektórzy przyczynę tego stanu widzą
w rezygnacji z parawanu. Chcą jego powrotu. Może jednak chodzi o coś
zupełnie innego?
Parawan, jako podstawa powojennego lalkarstwa, upadł i nie ma co po
nim płakać. Przynajmniej od kilkunastu lat żyjemy w innej lalkarskiej
epoce. Po 1989 roku powstała ogromna liczba niezależnych zespołów,
tworząc wraz z wielkimi instytucjonalnymi teatrami z czasów realnego
socjalizmu (które na szczęście przetrwały) nowy organizm lalkarskiego
życia. Właściwie zmieniło się wszystko: przestrzeń działalności teatrów
i grup lalkowych, ich zaplecze, repertuar, kwalifikacje lalkarzy, system
kształcenia, rola scenografii, techniki teatralne. Także sama forma lalki,
która też ulegała zmianom: od kukiełki, pacynki, jawajki czy marionetki,
poprzez maski, rzeźby, zdeformowane postaci, aż do przedmiotów
codziennych, obiektów. A choćby i zmarionetyzowanego aktora lub – jak
to się często określa dziś – aktora posługującego się formą. W tych poszukiwaniach
nowych środków wyrazu lalkarze oddalali się od pierwotnych
wzorów, od klasycznych technik, aż do sytuacji, w której w teatrze lalek
lalki zaczęły zanikać. I zewsząd słychać jeremiady o braku lalek w teatrach
lalek.
Co bardziej ortodoksyjni lalkarze z przeszłości narzekali
na ich brak i w latach 50., i we wszystkich kolejnych
dekadach. Widocznie zawsze, w każdej epoce,
jest grupa entuzjastów lubiących narzekać, że kiedyś,
kiedy byliśmy młodsi, było lepiej. Otóż niekoniecznie.
I nie wydaje się, by dziś lalki znikały. Być może zapominamy
o tych klasycznych, jawajkach czy kukiełkach,
do których sięga się coraz rzadziej. Lalkarstwo jednak
nie jest zagrożone. Zaszły natomiast rozmaite procesy,
których pewnie nie sposób było przewidzieć przed
laty i które stawiają dziś pod wielkim znakiem zapytania
instytucję teatru lalek. Taką instytucję, jaką
ukształtował socjalistyczny system, z jej całkowitym
odwzorowaniem struktury teatru dramatycznego.
Skoncentrujmy się na kilku procesach (choć pewnie
i one mają szerszy wymiar), pokazujących drogę, którą
przechodziły i przechodzą teatry lalek i całe środowisko
lalkarskie.
Lalkarstwo doczekało się profesjonalnego szkolnictwa,
bo domagała się tego wyspecjalizowana struktura
teatralna. Regularne kształcenie w tym zakresie
zaczęto po II wojnie światowej, ale prawdziwie lalkarskie
szkoły mieliśmy tylko dwie: najpierw PSDTL
Janiny Kilian-Stanisławskiej, później SATL Stanisława
Stapfa. Pozostałe i bez wątpienia dominujące (krakowski
Oddział Lalkarski, wrocławskie i białostockie
Wydziały) to teatralne uczelnie artystyczne, zaledwie
z pewną specyfiką. Temu akademickiemu kształceniu
zawdzięczamy upowszechnienie terminu „aktor lalkarz”.
Przyjął się on najwcześniej tam, gdzie programowo
rezygnowano z parawanu, kryjącego dotychczasowych
lalkarzy animatorów. Skoro ci zaczęli się
pojawiać na scenie bez parawanu, wchodzili automatycznie
w funkcje aktorskie, więc i „aktor lalkarz”
wydawał się uprawniony. Niezależnie od swego
znaczenia prestiżowego faktycznie odpowiadał rzeczywistości.
Wszystkie uczelnie działały przy szkołach
kształcących aktorów, więc wzajemne oddziaływanie
stawało się poniekąd naturalne, a prestiż aktorstwa
dramatycznego nigdy nie pozostawiał wątpliwości, co
jest istotą teatru, choćby i lalkowego – aktor! Szkolnictwo
oparte było (i tak jest nadal) na sztywnych programach
przygotowujących nie lalkarzy, ale różnego
rodzaju specjalistów (o szerokich umiejętnościach),
których potrzebował instytucjonalny teatr lalek.
W wypadku aktorów lalkarzy ta specjalizacja musiała
być na tyle szeroka, aby mogli sprostać najszerszym
oczekiwaniom stawianym przez teatry, posługujące
się rozmaitymi konwencjami, technikami i stylami.
Kształcono zatem „uniwersalnego” aktora wrażliwego
na lalki, lecz nie lalkarza.
Po okresie formułowania i wyeksploatowania powojennego
lalkarskiego kanonu dramaturgicznego
twórcy (reżyserzy) sięgnęli po inne gatunki literackie –
dramat i prozę; weszliśmy w dobę adaptacji. Wiązało
się to z osiągnięciami reżyserskimi w pogłębianiu teatralnej
metafory, ale w konsekwencji prowadziło do
zainteresowań literaturą psychologiczną czy filozoficzną,
która wyznaczała często ważniejsze miejsce
aktorowi niż lalce. Można by sporządzić całkiem sporą
listę spektakli pomyślanych jako realizacje lalkowe,
które w końcu obeszły się bez lalek lub pełniły one
w nich co najwyżej funkcję znaków. Okazywało się
bowiem, że niejeden tekst brzmi lepiej bez lalek, że
wszystkie mozolnie nabudowywane stolikowe interpretacje
w działaniach aktorskich są po prostu atrakcyjniejsze.
Nasz teatr lalek kształtował się w kręgu tradycji
teatru repertuarowego, najważniejszy był i wciąż
jest tekst (rzadziej scenariusz). Przypadki Josefa
Krofty, Ondreja Spišáka czy choćby Jana Wilkowskiego,
twórców, którzy cenili nade wszystko teatralność,
wizualność, widowiskowość opartą głównie na
obrazie, na silnej współpracy ze scenografem – autorem
lalek i całego wykreowanego świata, nie rezygnując
przy tym z myśli, z idei, z intelektualnego kontekstu,
dowodzą, że instytucja teatralna też może być
lalkowa i wspaniała. Ale potrzebuje twórców – partnerów,
obok reżysera – z pewnością indywidualisty scenografa:
Petra Matáska, Františka Liptáka czy Adama
Kiliana.
Dziedzina scenografii lalkowej znalazła się być może
w największym kryzysie. Reżyser stał się omnipotentny.
Wielu uznało, że poradzi sobie także z projektowaniem
przestrzeni, dekoracji, a choćby i lalkowych
form. Zawodowy scenograf coraz częściej jest zapraszany
wyłącznie do ubrania aktorów. Dziś nawet na
afiszach mamy kostiumografów. Scenografowie przestali
być partnerami reżyserów. Reżyserzy zastąpili
nawet dramatopisarzy. Poszczególne przypadki twórców
piszących dla siebie bywały i są nadal interesujące.
Kiedy stało się to jednak dość powszechną praktyką,
wkroczyliśmy w przestrzeń mało profesjonalną,
z pewnością mało atrakcyjną. Większość piszących
reżyserów nie jest dramatopisarzami, choć za takich chce uchodzić. Potrafią pięknie pracować z aktorem,
nie są jednak wirtuozami słowa i na dodatek często nie
mają żadnego stosunku do lalek. Lalki im przeszkadzają.
A przecież teatr lalek to mimo wszystko widowisko,
to plastyka w ruchu. Nowa dramaturgia, także lalkowa,
przeżywa niebywały rozkwit. Podobnego
wysypu doskonałych autorów i tekstów (np. Marty
Guśniowskiej, Michała Walczaka, Maliny Prześlugi,
Roberta Jarosza) nie mieliśmy nigdy dotąd. Ich sztuki
są często pisane z myślą o lalkach, które na scenie jednak
rzadko oglądamy. Wyobraźnia reżyserska podpowiada
czasem niewiarygodnie atrakcyjne uprzedmiotowione
kostiumy aktorskie, bardzo rzadko lalki. Te
w dzisiejszej rzeczywistości doprawdy czekają na scenografów-
kreatorów, bo trzeba się natrudzić, żeby
znaleźć odpowiedniki dla niekonwencjonalnych
współczesnych lalkowych postaci: Gadającej Kałuży,
Skarpety, Gorączki, Oczka w Rajstopie, Ucha, Ciarek,
Ducha Robaka, Różowego Gościa, bohaterów o na-
zwach Coś czy Nikt. Współczesna dramaturgia tak
dalece wyprzedziła współczesny teatr, z pewnością
teatr lalek, że staje on bezradny wobec zdarzeń i sytuacji
budowanych przez autorów tekstów. Jeśli się ją już
wystawia (a wystawia się bardzo dużo), to często z pominięciem
środków lalkowych.
Lalkarstwo znalazło się na dodatek w tym samym co
inne sztuki miejscu, tj. na granicy interdyscyplinarności,
która wprowadziła melanż rozmaitych gatunków,
konwencji i stylów obowiązujących w czasach
nam współczesnych. Artystom dało to wielką szansę
na urozmaicenie ich wypowiedzi. Z urozmaicenia
języka teatru lalek niejednokrotnie wyszła rezygnacja
z lalkowych środków: zbyt trudnych, wymagających
nieustannie jakichś technologicznych i konstruktorskich
nowości. Reżyserzy tradycyjnie pracujący w te-
atrach lalek (bo niby gdzie mają pracować?) skierowali
uwagę na pozalalkowe środki ekspresji, głównie
aktorskie i multimedialne.
Naszą osobliwą specyfiką jest ponadto smutna konsekwencja
– dopiero teraz tak wyraźna – decyzji jeszcze
z lat 50. o likwidacji teatrów młodego widza. Przed laty
lalkarze, spragnieni sukcesu i prestiżu swej nowej
dyscypliny twórczej, z entuzjazmem przejęli powinności
teatrów młodego widza. Z czasem okazało się, że
lalkarstwo to jednak nie to samo co teatr dla dzieci
i młodzieży, wymaga bowiem innego przygotowania,
zwłaszcza innego myślenia. W efekcie mamy dziś
w Polsce wciąż wiele teatrów lalek, choć są to w większości
teatry dla dzieci i młodzieży. Niektóre dawno
zrezygnowały z używania nazwy „teatr lalek”, inne tę
nazwę zachowały, ale praktyka codzienna jest wciąż
nieprzejrzysta. Widać to najwyraźniej w działalności
stowarzyszeń twórczych, UNIMA i ASSITEJ, całkowicie
odmiennych, a w polskich warunkach niemal
tożsamych.
I tak dochodzimy do najważniejszego być może zjawiska,
jakim jest nazewnictwo. To znacznie szerszy problem
współczesnego lalkarstwa i nazwy własne teatrów
to tylko wierzchołek góry lodowej. W gruncie rzeczy
podstawowe pytanie odnosi się do pojęcia lalki.
W języku polskim „lalka” to nazwa i lalki teatralnej,
i zabawki dziecięcej. To powód do nieustannej infantylizacji
nawet najbardziej artystycznych zamierzeń
środowiska lalkarskiego. Próbowało ono na przestrzeni
dziesięcioleci szukać innych określeń: teatr
alternatywny, teatr niejednorodnych środków wyrazu,
animacji, plastyczny, wizualny, przedmiotu, teatr
formy. Żadne z tych określeń nie zostało zaakceptowane
jako nazwa dyscypliny artystycznej, żadne
zresztą nie odpowiada istocie zjawiska, jakim jest
współczesny teatr lalek. Jeśli zatem używamy dziś tej
nazwy, w naturalny sposób komunikujemy się ze
wszystkimi formami lalkarstwa z przeszłości. I doskonale
wiemy, o czym rozmawiamy. Kiedy jednak wstępujemy
na grunt współczesny – tracimy przedmiot
obserwacji.
Istnieje zatem cały szereg spraw, wynikających
i z przeszłości, i praktyki codziennej, które wymagają
uporządkowania. Działające obecnie teatry instytucjonalne
i liczne grupy niezależne tylko w części są
teatrami lalek. Niektóre całkowicie nie są, choć tkwią
w tym środowisku (pewnie z obawy, by nie znaleźć się
nigdzie!). Współpracujący z nimi twórcy tylko czasami
są lalkarzami. Dziś w Polsce najczęściej mamy do czynienia
po prostu z teatrami dla dzieci i młodzieży. Rozmaici
artyści (bywa) sięgają po lalki, ale naprawdę
zainteresowani są literaturą, własnymi wizjami artystycznymi
i co najwyżej widzem, do którego się zwracają.
Pogodziliśmy się z tym i zaakceptowaliśmy to, bo
każdy z nas ma dziś problem z identyfikacją współczesnego
lalkarstwa. Może dlatego zdarza się coraz
częściej, że do lalek odwołują się twórcy teatrów dramatycznych
czy operowych. Bazując na literaturze czy
muzyce i mając jednak świadomość siły lalki (bo
w ciągu ostatnich dekad powstało wiele znakomitych
lalkowych przedstawień, które poruszyły wyobraźnię
rozmaitych artystów), włączają je do swoich nielalkowych
przecież przedstawień. Wiedzą doskonale, że
czasem aktor nie zastąpi lalki, a z kolei jej obecność
buduje nowe, nieznane, magnetyczne napięcia.
Jak zatem odróżnić wszechobowiązujący teatr dla
dzieci i młodzieży od współczesnego teatru lalek?
Czym jest to nowoczesne postlalkowe lalkarstwo, za
którym tęsknimy, przywołując co i raz dawne zasługi
wielkich polskich twórców?
Otóż jego podstawowym wyróżnikiem jest skupienie
na lalce. Tyle, że lalka nie ma już często kształtu
pacynki czy marionetki. Może dlatego największym
kłopotem jest używanie samego słowa, kojarzonego
natychmiast z formami historycznymi. Tymczasem
współczesna lalka jest inna u niemal każdego twórcy.
Niektórzy tworzą własne języki, inni obficie czerpią
z zastanych form, które ulegają najrozmaitszym przetworzeniom.
Wystarczy porównać np. „lalki” Dudy
Paivy, Hoichi Okamoto, Neville’a Trantera, Fabrizia
Montecchiego, Ronniego Burketta, Michaela Vogla,
Christpha Bochdansky’ego czy Franka Soehnlego,
a w Polsce np. Adama Walnego czy Tadeusza Wierzbickiego.
Kilka lat temu Halina Waszkiel wprowadziła do
obiegu termin „animant” na określenie współczesnej
lalki: „animant” to przedmiot absolutnie dowolny –
pisała w Dramaturgii polskiego teatru lalek (Warszawa
2013) – materialny lub niematerialny (np. cień) – poddany
animacji przez artystę-animatora. Łacińskie
anima/animus oznacza ‘duszę’, animatus = ‘ożywiony,
obdarzony życiem’, a zatem ‘animacja’ oznacza wszelkie
zabiegi ‘ożywiające’, zaś ‘animator’ to ten, który
dokonuje aktu ożywienia. ‘Animator’ i ‘animacja’ już
na dobre przyjęły się w polszczyźnie, więc może i z ‘animantem’
tak się stanie. I dalej: animantem może być
lalka człekopodobna, pacynka, jawajka, kukiełka,
marionetka, lalka cieniowa, maska, dowolny przedmiot,
kawałek materiału, nawet smuga światła, ale
potraktowane jako postać sceniczna, partner dialogu,
nośnik idei, przedmiot estetyczny budujący metaforę –
coś, co aktor wprowadza na scenę i pokazuje widzom
jako trzeci element spektaklu. Istotą teatru jest spotkanie
aktora i widza. Istotą teatru lalek jest spotkanie
trzech partnerów: aktora, widza i lalki. I nie ma znaczenia,
czy aktor jest widoczny dla widza, czy ukryty
np. za parawanem – on i tak zawsze jest.
Współczesne lalkarstwo, podobnie jak przed wiekami,
skupione jest w dalszym ciągu na lalce. Dziś zdecydowanie
silniej na ożywieniu martwej materii niż ongiś
na opowiadaniu historii przy jej użyciu. To chyba
istota współczesnego lalkarstwa. W jego centrum stoi
lalkarz-twórca, raczej wykonawca/performer niż reżyser
czy aktor lalkarz. Sięga po formę plastyczną, by
przez nią sformułować istotę tego, co chce wyrazić.
Bywa, że kończy swoje poszukiwania na szeregu etiud.Zdarza się, że rozbudowuje swoją wypowiedź. Wówczas
zaprasza reżysera, scenografa, kompozytora, bo
dzieło teatralne jest zawsze aktem zbiorowej twórczości.
Trudno być samowystarczalnym we współczesnym
świecie oferującym takie bogactwo materiałów,
technologii, wyspecjalizowanych umiejętności. Jednak
to jego, lalkarza-twórcy, wizja określa tworzony
mikrokosmos. Zaproszony reżyser pełni raczej funkcję
eksperta, wrażliwego obserwatora, znającego sztukę
teatru fachowca, który potrafi wskazać mielizny,
pokierować myślą wypowiedzi i jej teatralną kompozycją.
Jego nazwisko z reguły jest anonimowe i nawet
niejednokrotnie przyjdzie nam się zdziwić, że jakiś lalkarz
artysta korzystał z usług reżysera.
Ten rodzaj sztuki lalkarskiej jest w Polsce słabo obecny.
Nie jest też wyróżnikiem lalkarstwa zinstytucjonalizowanego,
sprowadzonego do wieloosobowych zespołów
rozmaitych specjalistów. Niemal zawsze brakuje
im lalkarza-twórcy. Są dyrektorzy, artystyczni szefowie,
reżyserzy, technicy, rzemieślnicy teatralni, nie ma
(lub prawie nie ma) kreatorów, wizjonerów, lalkarzy
artystów. Na świecie uprawiany przez nich gatunek
bywa lepszy czy gorszy, ale oglądamy go na dziesiątkach
festiwali odbywających się poza naszą strefą
kulturową.
Lalkarze w naszym kręgu kulturowym są głównie aktorami.
Wielu z nich od lat nie trzymało nawet lalki
w ręku. Na uczelniach otrzymują aktorskie (nie lalkarskie)
dyplomy. I nawet ci najbardziej wrażliwi na lalki
dosyć rzadko bywają lalkarzami-twórcami. Pracując
w teatrach-instytucjach, na nic nie mają
wpływu. Od nich po prostu nic nie
zależy: ani wybór repertuaru, ani realizatorów,
ani środków teatralnej wypowiedzi.
Na dodatek musielibyśmy od nich
wymagać, by jednocześnie byli wirtuozami
fortepianu, skrzypiec i trąbki, bo
różnice między lalkami np. Paivy, Trantera
czy Soehnlego można porównać do
różnic pomiędzy tymi instrumentami.
Rzecz jasna, w teatrze jest miejsce na
każdy rodzaj wypowiedzi. Także uniwersalnego
aktora, nawet reżysera piszącego
własne scenariusze. Ale w teatrze
lalek najważniejsza jest świadomość
lalki. Duda Paiva jest z wykształcenia
tancerzem, Neville Tranter – aktorem
dramatycznym, wielu współczesnych
twórców tego postlalkowego lalkarstwa
to plastycy bądź utalentowani artyści
rozmaitych dyscyplin. Wybrali animanty,
lalki, jak choćby ich wielcy nawet
polscy poprzednicy: Władysław Jarema –
aktor objazdowych teatrów dramatycznych,
Henryk Ryl – nauczyciel i pasjonat lalek, Jan
Dorman – nauczyciel szkolny i pedagog, Janina Kilian-
Stanisławska – krytyczka sztuki czy Jerzy Zitzman,
Leokadia Serafinowicz lub Joanna Piekarska – artyści
plastycy. Oni budowali powojenny teatr lalek, bo właśnie
w lalce widzieli siłę i sens własnych poszukiwań.
Urzekła ich, jak urzeka dziś lalkarzy kreatorów. Ich
kontynuatorzy, czasem uczniowie, szukając własnych
dróg – rozszerzali tematy i środki swoich wypowiedzi,
rezygnowali z obecności lalki, eliminując stopniowo
rolę scenografa – partnera reżysera, a teatry lalek przekształcali
w teatry konkretnego widza: dzieci, młodzieży,
czasem dorosłych.
Pojęcie lalki, animanta we współczesnym postlalkowym
lalkarstwie znacznie się rozszerzyło. Także
w Polsce. I bywa niezwykle atrakcyjne. Ale wymaga
oderwania się od tradycyjnego myślenia poprzez klasyczne
techniki lalkowe z jednej strony,
z drugiej – uwolnienia się od przypisanego
temu teatrowi tradycyjnego widza.
Teatr lalek wcale nie równa się teatr dla
dzieci (co oczywiście nie znaczy, że nie
może nim być). Dziś jesteśmy w ślepym
zaułku. Pogłębiają go jeszcze edukacyjne
preferencje, które zyskały w ostatnich
latach możnych mecenasów i zaczynają
dominować w każdym teatrze lalek. Któż
zrezygnuje z ciepłej posady etatowego
„niby-lalkarza” w niby-lalkowej instytucji?
A któż tę instytucję zmieni?