Maska, lustro i kij | Z Martą Ziółek rozmawia Dorota Sosnowska

Dorota Sosnowska: Obecność maski we współczesnym tańcu, w choreografii nie jest czymś oczywistym. Skąd się wzięła u Ciebie maska? Z tradycji teatralnej czy może raczej z tradycji rytualnej? 
Marta Ziółek: Pierwszy raz maska pojawiła się u mnie w przedstawieniu Zrób siebie. Ale wcześniej, w spektaklu, który robiłam w Holandii we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zatytułowanym Czarne na czarnym – Black on Black, użyłam już zasłony na twarzy. Punktem wyjścia były czarne obrazy Rodczenki. Próbowałam je przełożyć na choreografię. Pytałam: jak przełożyć konstruktywistyczne obrazy na ruch i sposób organizowania czasoprzestrzeni? To był rodzaj maskarady. Chciałam zbadać, w jaki sposób mogę potraktować swoje ciało, tak jak w przewrotny sposób czynił to Bruce Naumann – jako art make up. Chodziło o czerń, która jest nie-kolorem, o ideę niczego, opróżniania, rodzaj nieobecności. Interesowała mnie materialność tej czerni, dwuwymiarowość i trójwymiarowość – jak ciało może funkcjonować jako obraz, a jak za chwilę zmienia się w coś bardzo rzeźbiarskiego. Chciałam to przełożyć na ruch. W tym kontekście pojawiło się przebranie, maskarada, która wynikła z nakładania na siebie różnych warstw. Interesowało mnie, jak różne materiały wchodzą ze sobą w strukturalne wręcz dialogi, trochę na zasadzie tarcia, ruchu. Jak te różne faktury zaczynają w ruchu dialogować ze sobą i tworzyć pewną nową relacyjność. Taki był początek. 

Pamela | fot. PatMic

D.S.: A jak to się przełożyło na kostium? Jak wyglądały te postaci i ich maski? 
M.Z.: Kostiumy powstały we współpracy z Michałem Grucą – on studiował w Antwerpii na wydziale modowym. Zaprojektował nam kostiumy oparte na teksturach – kobiety monstrum. Powstała wówczas postać, której kostium był zbudowany patchworkowo, kurtka skonstruowana z odpadów i maska, którą ulokowałabym gdzieś pomiędzy burką, zasłoną a czapką. Elementem kostiumu była też dłoń, która miała super długie pazury (tipsy) i którą się zakładało jak rękawiczkę. Razem tworzyło to trochę takiego Frankensteina. W Black on Black przebieram się w to ubranie w scenie z użyciem światła stroboskopowego, laserów, do utworu Sunset francuskiego zespołu Krystal. I to był pierwszy raz, kiedy rzeczywiście założyłam maskę. Było w tym bardzo dużo przewrotnej gry z dziecięcą wyobraźnią i fetyszem. Utwór, do którego się odnosimy, mówi o nastoletniej fantazji i śmierci. Co ważne, procesowi prób towarzyszył proces zamalowywania na czarno obrazów, obiektów, który dla mnie osobiście wiązał się z wymazywaniem, opróżnianiem, anty- identyfikacją. To był dla mnie bardzo ważny projekt, otwierał zainteresowanie autoinscenizacją przez figurę „innego”, przez zbicie lustra. Nie patrzę w lustro, tylko je rozbijam, i obserwuję, co z tych kawałków zostaje. Zaczynam składać siebie na nowo, ale to nie jestem już ja. Figura monstrum była tu bardzo istotna, przewijała się w stroju, w konstrukcji ruchu i specyfice pracy z głosem. Ciekawa jest zresztą korespondencja między tym strojem a znakami, które on wytwarzał. Nie było wiadomo, czy to kobieta, czy mężczyzna. 
D.S.: Domyślam się więc, że maska u Ciebie nie pochodzi z żadnej konkretnej estetyki czy tradycji. Ona się pojawia wraz z zainteresowaniem wizerunkiem, tak? 
M.Z.: Tak. Ale nie tylko. Właściwie pojawia się wraz z zainteresowaniem dialogiem... Dużo o tym myślałam teraz, kiedy razem z Magdą Szcześniak i Natalią Sielewicz robiłyśmy zajęcia o selfie w ramach Szkoły Patrzenia. Dziewczyny bardzo dużo mówiły o obrazach. Traktowały ciało jako obraz. Dla mnie ważne wydaje się rozróżnienie między procesem somatyzacji i wizualizacji. Jest różnica między pokazywaniem ciała na zewnątrz a tym, jak my doświadczamy swojego ciała i wytwarzamy jego obraz wewnętrznie w ramach praktyk somatycznych. Nawet kiedy tańczysz skodyfikowany taniec, to musisz wejść w proces wewnętrzny, eksperymentować z anatomią w ruchu. Jeżeli zaczniesz myśleć o ciele w kontekście praktyk somatycznych, zmienia się również myślenie o tożsamości. Ten obraz ciała, który wytwarzasz przed lustrem – już tak bardzo w skrócie ujmując – jest w naszej kulturze bardzo uprzywilejowany, choćby u Lacana, w dyskursach poststrukturalnych itd. Bez lustra nie istniejemy. A jak się zacznie czytać feministki – mówię o latach 70., np. Luce Irigaray – okazuje się, że one mówią o tych rzeczach, które są obecne w praktykach somatycznych, metodach pracy z ciałem, takich jak Feldenkrais czy technika release, gdzie wchodzisz w procesy rozluźniania, w inny proces cielesny. Feldenkrais mówi o ciągłym rozwijaniu potencjału ludzkiego przez weryfikację nabytych wzorców ruchowych; tego, jak używamy mięśni, stawów i jak te zasady odnoszą się do innych aspektów naszego życia, naszego sposobu myślenia, zachowania w grupie, postrzegania siebie. Kiedy Irigaray pisze o ciele, które siebie rozpoznaje przez dotyk, które jest haptyczne, jest wielością, to jest to niezwykle blisko Feldenkraisa mówiącego o komunikacji niewerbalnej. Dotyk i delikatny ruch są podstawą komunikacji. Skierowane są na zwiększenie świadomości samego siebie, ale również kontaktu ze światem. Nie musisz wizualizować, żeby doświadczać obrazów ciała. Wydaje mi się, że maska, wbrew pozorom, wcale się nie wzięła tylko z zainteresowań wizerunkowych, ona się wzięła z procesu wewnętrznego dialogowania ze sobą. Z niezgody na jakiś obraz ciała, który sobie wytwarzam albo który jest mi narzucany. Mam wrażenie, że myślenie o masce tworzy się właśnie w procesie wewnętrznym. Kiedy zaczynasz myśleć o swojej tożsamości w kategoriach ekscesu lub niedomiaru. Wizerunki, które potem są wytwarzane na zewnątrz, są w pewnym sensie odbiciem tego procesu wewnętrznego, jego materialną formą. 
D.S.: Wizerunek nie jest więc obrazem, ale właściwie relacją „ja” ze sobą. Czy w takim razie maska jest dla Ciebie – podobnie jak dla Jeana-Thierry’ego Maertensa – narzędziem wytwarzania innych form bycia? On pisał, że normalny podmiot kształtuje się przez lustro, a szamański przez maskę. Czy to jest dla Ciebie przekonujące? 
M.Z.: Tak. Ciągle słyszysz: lustro, lustro, lustro. To nie to. U Irigaray pojawia się bardzo ciekawy wątek związany z innym doświadczeniem podmiotowości, inaczej rozumianym doświadczeniem cielesnym. Nasze ciało jest ciągle tresowane w różnych reżimach i tak dalej – ale to nie jest jedyna rzeczywistość ciała. Dla mnie ma to związek z umocnieniem i wyostrzeniem jego zdolności percepcyjnych, dynamicznym procesem wewnętrznym. Czuciem ciała w kontakcie, ciałem jakoenergią, siłą, przepływem. To się zaś wiąże z badaniem i innym utrwalaniem mapy ciała, remappingiem i tym, czym dla naszego codziennego doświadczenia jest kontakt, dotyk, koncentracja na sensorach. Oczywiście, w swojej praktyce nie zapominam, że poza tym wciąż istnieje ów reżim wytwarzania obrazów ciała, kulturowa zależność od lustra, panoptykon spojrzeń, które nas modelują i którym podlegamy jako jednostki. 
D.S.: O tym w pewnym sensie jest spektakl Zrób siebie. Jak tam z kolei funkcjonuje maska? 
M.Z.: Każdy ma tam wytworzone jakieś alter ego. Takie tożsamości bardzo powierzchniowe, jak postacie z gier komputerowych. Postać, którą ja sobie wytwarzam, jest nieco inna i ma maskę. Ta maska jest umocowana na patyku. Z jednej strony to zasłona, ale też z drugiej odbicie. Ja prawie nigdy nie patrzę wprost na widza, tylko zawsze przez maskę. Komunikuję się z publicznością przez maskę. Jest cała obita i jej wewnętrzna strona jest dla mnie bardzo ważna. Zawsze patrzę od wewnątrz. Maska staje się protezą dla mojego ciała, jest moim przedłużeniem. Dużo pracowałam z kijami i dla mnie ta „protezowatość” maski jest tym samym, co daje kij, który neguje wzrokocentryzm. Kij jest moją osobistą krytyką perspektywy prymarności wzroku. Czasem mówię: „koniec patyka za przewodnika”. Patyk to jest mój pies przewodnik, moje trzecie oko. W kontekście maski to się powtarza, bo jeżeli staje się ona protezą ciała, to jest jego przedłużeniem i wzrok przechodzi na nią, maska patrzy. Zawsze myślę o masce w Zrób siebie, że to ona patrzy, ona odbija, ona mnie chroni. Ona coś mi umożliwia. Mediuje pomiędzy mną a czymś innym... Wykreowałam tam postać, która się nazywa Angel Dust. Jest wytwarzana w dialogu pomiędzy mną a figurą cienia. To ciekawe, że funkcję cienia przyjmuje maska... Ona w pewnym sensie umożliwia mi bardzo żywą mimikę, ale sama w sobie nie ma mimiki – ma zawsze jeden wyraz. W pewnym stopniu funkcjonuje dla mnie również jako scena. Ja wobec niej robię coś, żeby widz mógł to zobaczyć. Ona też wytwarza mi psychodeliczną przestrzeń. Ona ma w sobie coś takiego... co ze mnie zdejmuje pewien rodzaj odpowiedzialności. 
D.S.: Słuchając Cię, mam wrażenie, że Twoja praktyka z maską każe przemyśleć ponownie jeden z największych dylematów: czy maska zakrywa, czy raczej odkrywa, ujawnia to, co normalnie niewidoczne? Jak to jest u Ciebie? 
M.Z.: Wydaje mi się, że używanie maski nie do końca mieści się w gestach zakrycia i odkrycia. Dużo o tym myślę, ale w praktyce nie o to chodzi. Raczej o konstruowanie tożsamości, o to, że maska umożliwia kontaktowanie się ze sobą. Twoje ja sceniczne to nie jesteś ty. To nie jestem ja, ale to też nie jestem nie-ja. Angel Dust, moja persona ze Zrób siebie, jest postacią graniczną, jest liminalna. I maska też jest liminalna. Jest ramą dla mojego performansu, ale też ramuje cały spektakl. Nigdy nie wychodzę poza tę maskę. Nie jestem w stanie wyjść na jej drugą stronę. Nigdy nie zostawiam maski. Nigdy jej nie odkładam. To doświadczenie jest bardzo mocne także w kontekście myślenia o tożsamości nienormatywnej. Jakkolwiekby nie myśleć o postaciach, które pojawiają się w Zrób siebie, są budowane bardzo szablonowo, wręcz mają być takim rodzajem ogrywania różnych popularnych fantazji (Coco, Glow, Beauty, High Speed). Angel Dust jest postacią z marginesu, jedyną postacią nienormatywną. Maska zadaje pytanie o nienormatywność. W Black on Black zakrycie twarzy też nie oznaczało jedynie ukrycia. Nie. Ja się zakrywam, żeby nawiązać kontakt. Wcielam się. 
D.S.: Wcielenie jest tu rzeczywiście bardzo ciekawą kategorią. Trzymając się jej, powiedz, jak funkcjonuje maska, kiedy jesteś na scenie nago? Co się wtedy uaktywnia? 
M.Z.: To jest dla mnie nowa sytuacja. Zaczęłam to robić przy Fałdzie. To jest strasznie mocne doświadczenie. Jest coś fascynującego w relacji między maską a nagością. Pierwszy raz miałam poczucie zakrycia. Jestem nago, ale mam wrażenie, że jestem zakryta. Jest to rodzaj make over... O ile w przypadku nakładania warstw kostiumu doświadczam kontaktu z samą sobą, o tyle przy nałożeniu maski na gołe ciało pojawia się zupełnie inne doświadczenie. Dopiero wtedy rodzi się spektakl. Poziom autoinscenizacji jest tak wysoki, że to uniemożliwia myślenie w kategoriach autentyzmu. Powiedziałabym, że wręcz odwrotnie. Nakładanie warstw umożliwia jakiś rodzaj kontaktu, wejście w niejednorodny dialog tożsamościowy – to jest właśnie dla mnie autentyczne. A tutaj kompletnie inaczej. Nie eksplorowałam tego jeszcze. Twarz znika, zmienia się. Twarz jest kadrowana przez maskę i jest w tym coś bardzo przemocowego. Jest coś przemocowego w oddzieleniu głowy od reszty ciała. 
D.S.: Bardzo interesujące jest to, co mówisz o teatralności tej sytuacji... 
M.Z.: Gdybym będąc nago w domu, założyła maskę, to też już byłby teatr. Bo jak założysz sobie maskę na twarz, to masz podwójny wzrok: ten, który jest osadzony w ciele, i ten, którego źródłem jest maska. Z maskami działaliśmy też w So Emotional. Białe twarze bez specjalnego wyrazu. W tej masce podstawowym narzędziem ekspresji – jeżeli normalnie to twarz jest naszym medium komunikacji ze światem – stało się ciało i głowa: głowa, a nie twarz. W przypadku So Emotional okazało się – oczywiście taki był pomysł – że emocje są rodzajem ruchu, że mówimy o pewnych formach, kształtach, które znaczą, że możemy mówić o konstruowaniu abstrakcyjnie w ruchu pewnych odniesień wizualnych do emocji. Ekspresywność lokuje się w geście, w akcji – i to jest mocne przemieszczenie. Bardzo lubiłam wykonywać So Emotional, bo się bardzo bezpiecznie w nim czuję. 
D.S.: Gdybyś miała na to spojrzeć z perspektywy teorii przedmiotu performatywnego, mówiącej, że pewne kategorie rzeczy uruchamiają określone scenariusze i popychają ciało do działania, to jak to jest u Ciebie? Czy maska określa scenariusz Twojego działania, czy nie? 
M.Z.: Wydaje mi się, że tu chodzi o formę maski. Jeśli maska jest czymś, co trzymam, co mnie przedłuża, co jest na zewnątrz mnie, to wtedy bardzo mocno determinuje mój sposób bycia. Jeśli jest czymś, co zakładam, to rodzi się raczej doświadczenie spotkania skóry i materiału, spotkania forma – ja. Wtedy chodzi bardziej o ucieleśnianie – muszę zobaczyć, jak to na mnie leży, jak ja to noszę. Dotyk – jak twierdzi Sara Ahmed – wprowadza nowe doświadczenie, wybija cię z czegoś, czym jesteś, nadaje ci nową formę. Właśnie o to chodzi. O plastyczność ciała i tożsamości. Ciekawym przykładem jest pewien artysta z Nowego Jorku – Rammellzee. Tworzył hip- hop, graffiti i maski – wszystko w nurcie afrofuturyzmu. Wymyślił postać, która jest zawsze w masce. Monstrualną postać, wykreowaną jako jego własna narracja science fiction. Stworzył gigantyczną konstrukcję tożsamościową. To jest dla mnie fascynujące, bo równocześnie on tam cały czas jest jako on. To jest on, nie-on, on, nie-on. Ten sposób myślenia o masce jest mi bardzo bliski. 
D.S.: U Ciebie tego typu konstrukcja tożsamościowa pojawia się w cyklu Pamela grającym z motywami rytualnymi i futurystycznymi. Tam także pojawia się maska. Czy odgrywa podobną rolę? 
M.Z.: Myślałam o masce w Pameli. Nie wiem jednak, czy to są maski, czy raczej zakrycia twarzy działające jak kurtyny w teatrze, zasłonki. Tam bardzo dużo gramy ze spojrzeniem. Mówimy: chodźcie z nami w podróż i w tej podróży nikt nie jest tym, za kogo się podaje. To nie jest tak, że ja jestem Pamelą, czy on jest Pamelą, czy ktoś inny jest Pamelą, bo nie wiadomo, kim jest ta Pamela. Maski są znakiem niejasnej tożsamości każdej z tych figur. Bawimy się tym. Dajemy wam spektakl, ale nie dostajecie twarzy tego spektaklu. Z kim mam się identyfikować? Kto jest moim odbiciem – znowu wracamy do lustra. To jest taka gra. 
D.S.: Rozumiem. Czyli wy patrzycie, ale nie pozwalacie widzom oddać tego spojrzenia? 
M.Z.: Tak. Widzowie wchodzą w przestrzeń, w której słyszą tylko mój głos. Za chwilę ktoś, kto przed chwilą mówił łagodnie, staje się strasznie agresywnym mówcą, twarz staje się maską... Mimika też może być rodzajem maski. W Pameli dynamika maski to odsłanianie, zasłanianie i niemożność identyfikacji. Po czym ukazują się twarze, które cały czas wcielają rodzaj ekspresji także z poziomu maski. Czyli wkładam na twarz ekspresję i zdejmuję, i znowu nakładam, i znowu zdejmuję. 
D.S.: Ale czy to znaczy, że dla Ciebie horyzontem pracy z maską jest pozbycie się jej? Że twarz ma nabrać umiejętności bycia maską? Czy też bez tej materialnej rzeczy, jaką jest maska, nie da się tego zrobić? 
M.Z.: Nie wiem do końca. Interesuje mnie teraz proces maskarady, maskowania w ruchu. Zastanawia mnie, co to właściwie jest, jak to działa – to jest à propos Pameli – coś wchodzi w obszar ekspresji twarzy, która jest traktowana jak powierzchnia; pojawia się na niej, formułuje jako pewien rodzaj intencji i za chwilę znika, i znowu się pojawia i znika. Zastanawia mnie, na ile muszę mieć konkretną maskę, żeby z tym pracować. Bo co jest jeszcze ważne w tej masce – ona jednocześnie wywołuje proces alienacji. To jest gra: ucieleśnienie-alienacja, ucieleśnienie-alienacja. I to mnie strasznie interesuje. To napięcie: jestem sobą, nie-sobą, sobą-nie-sobą i gdzie są granice tego stanu. Ta materialność maski sprawia, że zarówno ucieleśnienie, jak i alienacja są możliwe i monstrualność jest możliwa. Nie wiem, czy byłyby możliwe bez maski-obiektu. Na pewno jest to innego rodzaju praca – bardzo trudna. Wymagająca głębokiego procesu. 
D.S.: Rozumiem, że maska wprowadza konieczne dla tej gry ja-nie-ja, ucieleśnienie-alienacja cięcie... 
M.Z.: Właśnie cięcie! Dlatego maska mnie tak interesuje, bo wprowadza dynamikę: wchodzę, wychodzę, wchodzę, wychodzę. 
D.S.: Tutaj znów wracamy do kategorii teatralności wraz z nadmiarem, ekscesem, które teatr przynosi. W końcu teatr – zwłaszcza w tradycji brechtowskiej – też jest oparty na cięciu, na pauzie. 
M.Z.: Tak jak maska nałożona przy nagim ciele od razu teatralizuje sytuację. Wprowadza teatr w ciało. 
D.S.: Z jednej strony można by więc pójść tropem wyznaczonym przez przywoływaną przez ciebie Irigaray: kobiecości i teatralności, mimesis, odegrania i ponownego odegrania jako strategii feministycznych. Wtedy maska stawałaby się doskonałym narzędziem takich praktyk. Z drugiej strony we wszystkich kulturach używających masek były one właściwie zabronione kobietom. Stanowiąc narzędzie wytwarzania tej „innej” tożsamości, nadmiarowej, ekscesywnej, nie mogły być noszone przez kobiety. 
M.Z.: Dla mnie to jest fascynujące. W niedalekiej przyszłości chciałabym zrobić solowy spektakl. Maska wprowadza interesujące mnie zagadnienia. W bardzo ciekawy sposób problematyzuje kobiecą podmiotowość, zagadnienie autoinscenizacji. 
D.S.: Wyłania się z tego kompleksowy obszar poszukiwania innego sposobu bycia. Innego osadzenia w rzeczywistości. 
M.Z.: Myślałam o tym w kontekście choćby Pameli, gdzie kluczową figurą jest trickster. Kiedy ją ostatnio graliśmy w Madrycie, udała się taka monumentalna scena. Graliśmy tam w patio i nałożyłam na siebie sceny z różnych sal: tu się działa jedna rzecz, w drugim planie druga i trzecia. To tworzyło wrażenie realności, kinematograficzności, bo słyszysz dźwięk motoru i tak dalej, ale za chwilę pojawiało się wrażenie nienormalności, uderzała wytwarzana cały czas fikcja. I ta gra mnie bardzo interesuje, to napięcie między mocnym osadzeniem w rzeczywistości a przejściem do takiego poziomu fikcji, że nie wiesz, gdzie jesteś: czy to jest gra komputerowa, czy się w ogóle znajdujesz w tym miejscu? Tam się to udało. Wpisuje się w to moje rozumienie choreografii i nie ma to nic wspólnego z wytwarzaniem tanecznych figur lub ładnym ruchem. Moja praca choreograficzna konstrukcyjnie wytwarza czasoprzestrzeń różnych działań, które, dlatego że wchodzą w określone relacje, produkują zdarzenie. To produkowanie zdarzenia jest dla mnie kluczowe. Choreografia jest pracą na efemerycznej, żywej tkance doświadczenia, które jest rzeźbione, modelowane w konkretną czasoprzestrzenną konstrukcję. Ta konstrukcja ma być energią, wibracją, siłą, ruchem i ma afektywnie oddziaływać na widza. W tak pomyślanym działaniu maska nie jest już narzędziem wytwarzania teatru jako formy, lecz medium stałej negocjacji między rzeczywistością i fikcją, ciałem i tożsamością, spojrzeniem performera i widza. 



Marta Ziółek – choreografka, performerka, artystka. Absolwentka Wydziału Choreografii w School for New Dance Development w Amsterdamie, a także Vorausbildung – programu tańca w Tanz Fabrik w Berlinie. Popularność w Polsce i zagranicą przyniosły jej takie spektakle, jak Black on Black (2015), Zrób siebie (2016), So Emotional (2017) czy wciąż rozwijany cykl pod wspólnym tytułem Pamela. Współpracuje także z twórcami teatralnymi (Anna Karasińska, Krzysztof Garbaczewski, Agnieszka Jakimiak) i wizualnymi (Sharon Lockheart). Jej praktyka artystyczna stanowi ciągłe wyzwanie dla krytyków, którzy przypisują ją tak różnym nurtom, jak post-teatr (Tomasz Plata) czy nowy rytualizm (Paweł Soszyński). 


Publikacja przygotowana w ramach realizacji projektu badawczego „Maska w kulturze współczesnej Europy: obrzęd – karnawał – teatr – zabawa – sztuka” finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. 
Nowszy post Starszy post Strona główna