W dniach 20-29 września 2019 odbyła się jubileuszowa, dwudziesta
edycja Światowego Festiwalu Lalkarskiego
w Charleville-Mézières (Francja).
La Brèche, Une Tribu Collectif, Belgia | fot. S. Breeveld |
Od lat jest to największa
tego rodzaju impreza na świecie. W przeszłości organizowano
ją co trzy lata, od kilku już lat w rytmie biennale. Charleville jest rzeczywiście
wyjątkowym lalkarskim miastem, niepodobnym do żadnego innego.
Lalkarstwo stało się jego wizytówką, a w jakimś sensie i biznesem.
Dziesięć festiwalowych dni to bodaj dla większości przedsiębiorców znaczący
dochód w skali roku, stąd pewnie uznano, że im częściej będzie się
odbywał festiwal, tym lepiej dla miasta. Tu mer nie opuszcza żadnej okazji
do publicznego wystąpienia wśród lalkarzy, a handlowcy prześcigają
się w lalkarskiej aranżacji witryn swoich sklepów. Witryny te ocenia specjalna
komisja i najciekawsze zostają nagrodzone. Dziesiątki sal, zupełnie
nieteatralnych, jest bardzo profesjonalnie zaadaptowanych na potrzeby
przedstawień. Odbywają się one wszędzie. Przed każdą na trzy kwadranse
wcześniej ustawia się uliczna kolejka widzów, cierpliwie wyczekujących
godziny rozpoczęcia spektaklu, choć wchodzą wyłącznie widzowie
z biletami, kupowanymi wiele tygodni wcześniej. I wcale nie tanimi.
Wszędzie komplety publiczności. Sale pękają w szwach. A niemal wszystkie
są ogromne. Miejsc hotelowych nie ma od wielu miesięcy w całym
regionie, miejsca w domach prywatnych rezerwuje się z co najmniej rocznym
wyprzedzeniem. Nawet pole namiotowe jest zapełnione, choć wrzesień
chłodny i przede wszystkim deszczowy.
A jednak jak zwykle jest tu fascynująco. Każdy, kogo interesuje lalkarstwo,
powinien choć jeden raz wybrać się do Charleville-Mézières w czasie
festiwalu. Można spędzać całe dnie, przyglądając się ulicznym lalkarzom,
aranżowanym a vista warsztatom, dyskusjom, prezentacjom: w sklepach,
na ulicach, w dziesiątkach rozstawionych namiotów, w restauracjach,
specjalnie urządzonych przestrzeniach (choćby na ruchomych platformach),
w przyczepach ciężarówek, dosłownie wszędzie. Są dziesiątki wystaw, stoisk z lalkami, książkami, prezentacji rozmaitych
centrów sztuki lalkarskiej na świecie, dyskusji
niemal na każdy temat, od wielkich światowych tradycji
lalkarskich po lalki numeryczne i wchodzącą
dopiero rzeczywistość wirtualną. I wreszcie spotkania
z przyjaciółmi: artystami z całego świata, którzy zjeżdżają
tu licznie co dwa lata, nawet jeśli sami nie pokazują
akurat swoich przedstawień. A oprócz ulicy jest
przecież i festiwal off, całkowicie bezpłatny (choć wejściówki
trzeba rezerwować), odbywający się też w rozmaitych
salach, złożony z ogromnej liczby przedstawień
pokazywanych niemal bez przerwy. Także przez
uznane teatry i twórców, a nie tylko tych, którzy zaczynają
dopiero swoją teatralną karierę. No i wreszcie
festiwal główny. W nim ponad 100 przedstawień, większość
pokazywana po kilka razy. Dominują, rzecz
jasna, teatry francuskie, ale reprezentowany jest
w zasadzie cały świat: od Dalekiego Wschodu po Amerykę
Południową i Afrykę. Nie da się tego wszystkiego
obejrzeć, trudno więc o obiektywną opinię o imprezie.
Wyboru spektakli dokonuje się z kilkumiesięcznym
wyprzedzeniem, czasem sugerując się marką zespołu
teatralnego, czasem nazwiskami twórców. Wiele spektakli
ma tu swoje francuskie czy nawet światowe premiery,
wiele to efekt rozmaitych koprodukcji pomiędzy
instytucjami całego świata, w tym samego
festiwalu w Charleville-Mézières. Mniejsze ryzyko
dotyczy spektakli zapraszanych spoza wąsko zachodnioeuropejskiej
strefy, gdyż są to najczęściej przedstawienia
uznane i prezentowane w różnych miejscach.
Jak w tym roku seria petersburskiej grupy Karlsson
Haus, której Wanię czy Biografię mogliśmy widzieć
wcześniej na dziesiątkach festiwali.
Tegoroczny festiwal zbiegł się z dziewięćdziesięcioleciem
UNIMA, najstarszej teatralnej organizacji na
świecie, która od czterdziestu lat – po Pradze i Warszawie
– właśnie w Charleville-Mézières ma swoją siedzibę.
Stowarzyszenie lalkarzy (UNIMA) urodziło się
wprawdzie w Pradze, więc tam też odbyła się jeszcze
przed wakacjami stosowna uroczystość i towarzysząca
jej międzynarodowa konferencja. Czesi wydali piękny
i ważny tom UNI... co? UNIMA! / UNI... what?
UNIMA!, dotyczący przeszłości organizacji, zawierający
stare dokumenty i fotografie z nieznanych dotąd
czeskich zbiorów. Doszło też do przykrego konfliktu
z sekretarz generalną UNIMA, która – podobnie jak
prezydent UNIMA – nie wzięła udziału w praskim jubileuszu,
ale takie napięcia bywały i w przeszłości, są
i dziś, bo nie jest łatwo pogodzić interesy blisko 100
krajów stowarzyszonych w lalkarskiej federacji. Nie
zmienia to faktu, że UNIMA jest organizacją, w której
od dziesięcioleci dominują przyjacielskie relacje
pomiędzy wszystkimi członkami, dzięki którym świat
lalkarski staje się sobie bliższy, rodzi się coraz więcej
międzynarodowych projektów, obejmujących i spektakle,
i wspólne imprezy, także wystawy, publikacje
etc. A najważniejsze dzieło UNIMA – World Encyclopedia
of Puppetry Arts – od kilku lat istniejąca też w wielojęzykowej
wersji internetowej, to wspaniały, monumentalny
dowód siły tego środowiska i jego wielkich
tradycji na wszystkich kontynentach.
W Charleville-Mézières UNIMA miała własną serię
rozmaitych imprez. Punktem kulminacyjnym była
wystawa People & Puppets. UNIMA: Believing in and
Creating a Common Future for Puppetry (1929–2019)
w Musée de l’Ardenne, której kuratorem była prof.
Cristina Grazioli z Padwy. Wystawa pokazywała lalki
twórców stowarzyszenia i artystów blisko związanych
z jego działalnością, wspaniałe przykłady tradycyjnych
postaci i lalek współczesnych. Dziś są to już
wyłącznie niezwykłe dzieła sztuki, muzealne eksponaty:
Kašparek dłuta Antonina Münzberga, Kasper
Maxa Jacoba, Pulcinella Bruna Leone, Woltje José
Géala, Baptista Michaela Meschke, lalki Gézy Blattnera,
Niny Efimovej, Iva Puhonný’ego, Harro Siegla,
Josefa Skupy, Vittoria Podrekki, Carla Schrödera, Marii
Signorelli, Richarda Bradshawa, Eugeniosa Spatarisa,
Massima Schustera, Joana Miró/Joana Baixasa, Ariela Bufano, Meher R. Contractor, Josefa Krofty etc. Wśród
nich dwie lalki z polskich zbiorów: Yam Mata Bouzou
z Nigerii, z niezwykłej kolekcji afrykańskich lalek
i masek Oleńki Darkowskiej-Nidzgorskiej i Denisa
Nidzgorskiego (znajdującej się w zbiorach Muzeum
Narodowego w Szczecinie) oraz lalka Balladyny
Jerzego Adamczyka ze spektaklu Henryka Ryla w łódzkim
Arlekinie. Szkoda, że warszawska Lalka odmówiła
wypożyczenia Guignola Adama Kiliana, twórcy historycznego
plakatu UNIMA. Wystawa przez najbliższe
dwa lata będzie krążyć po Europie, niestety, nie dotrze
do Polski. Szkoda! Specjalna konferencja towarzysząca
uroczystościom poświęcona
była przeszłości, teraźniejszości
i przyszłości
organizacji. Trochę wspomnień,
rozmaitych refleksji,
planów. A podczas kolejnych
festiwalowych dni
o swoich dokonaniach
i nowych pomysłach mówili
członkowie rozmaitych
komisji UNIMA: festiwalowej,
szkolnej, europejskiej,
trzech Ameryk. Dzieje się
doprawdy sporo. Istnieją
programy i granty dla młodych
lalkarzy, rozmaite projekty,
w których nas prawie
nie ma. Tak jak wyjątkowo
skromna była nasza obecność
na tegorocznym festiwalu.
W programie głównym
jedynie bielska
Banialuka z Oresteją?,
w znakomitej inscenizacji
powszechnie tu znanego
francuskiego lalkarza
François Lazaro. W nurcie
offowym niezmordowany
Łukasz Puczko ze swoim
Burkiem. A w roli obserwatorów...
chyba łącznie
czworo Polaków. Taki jest
nasz udział w światowym
lalkarstwie: promilowy!!!
A festiwal? Z pewnością można tu było zobaczyć niemal
wszystkie nurty współczesnego lalkarstwa. Z wielkiej
europejskiej tradycji w programie głównym znalazł
się jedynie nowy spektakl Gaspare Nasuto L’Antica
tradizione di Pulcinella (Starożytna tradycja Pulcinelli),
włoskiego mistrza pacynki, który nieustannie
pracuje nad utrzymaniem w ciągłym obiegu neapolitańskiego
bohatera. Nasuto jest wspaniałym animatorem,
przy okazji znakomitym performerem. Wchodzi
w zaskakujące relacje z publicznością, z którą nawiązuje
kontakt w odmienny sposób niż jego poprzednicy,
wykorzystując przypadkowe czy świadome
potknięcia w przebiegu spektaklu (z listwy jego parawanu
spada jakiś przedmiot, albo i lalka). Ale przede
wszystkim jest wirtuozem animacji. Azjatycką wirtuozerię
prezentował tajwański pacynkowy zespół Jin
Kwei Lo Puppetry. A był jeszcze i klasyczny marionetkowy
teatr z Baku z bliskowschodnią historią w stylu
Romea i Julii zatytułowaną Leyli & Majnun (Lajla
i Madżnun) w reżyserii Tarlana Gorchu, do której lalki
i scenografię pokazywał poznański Teatr Animacji na
długo przed azerbejdżańską premierą, inaugurując
galerię wystawienniczą w 2014 roku. Było i japońskie
Kamishibai w bogatej współczesnej prezentacji,
radżastańskie marionetki, sporo teatru papierowego,
teatru cieni. Teatr papierowy, a zwłaszcza cienie, to już
zupełnie nowy gatunek, bardzo odległy od tradycyjnych
form, z których wyrastał. Pasjonujący był spektakl-
dialog na scenie w wykonaniu Fabrizia Montecchiego
z włoskiego Teatru Gioco Vita i Camille Trouvé
z francuskiej grupy Les Anges au Plafond pt. De qui
dira-t-on que je suis l’ombre? (O kim mówimy, że ja
jestem cieniem?). Osobliwa konwersacja sceniczna
dwojga artystów, nieco improwizowana, filozoficzno-wizualna, przenosi nas w świat teatru cieni, ujawnia,
czym jest cień, jaka jest jego istota i relacja z twórcą. Ta
cieniowa konferencja powstała specjalnie na zamówienie
jubileuszowej edycji festiwalu.
Pominąłem w swoich wyborach spektakle dla dzieci.
Wszędzie widzimy ich pod dostatkiem, nie zawsze
koncentrują się na lalkarskich środkach, wiele ich było
też w Charleville-Mézières. Z pewnością warta uwagi
jest hiszpańska grupa Pep Bou z przedstawieniem
Bloop!, francuska Compagnie Atipik z Encore une belle
journée, pewnie wiele innych. Przedstawienia dla
dzieci, przynajmniej w perspektywie charlevillskiej, są
jednak tylko małym fragmentem oferty współczesnych
lalkarzy. Lalkarstwo to sztuka przede wszystkim
dla dorastającej i dorosłej widowni. To nie jest teatr dla
dzieci!
Jedną z najciekawszych propozycji obejrzanych przeze
mnie był spektakl belgijsko-chilijskiej La Compagnie
Belova-Iacobelli Tchaïka (Czajka). Natacha Belova,
Belgijka z rosyjskimi korzeniami, jest doskonale znana
w Europie głównie jako twórczyni lalek, masek,
autorka scenografii i kostiumów. Prowadzi wiele warsztatów
dotyczących konstrukcji lalek. Można je oglądać
w różnych spektaklach, współpracuje z wieloma
artystami. Jej twórczość ma w sobie coś z klimatu
Jadwigi Mydlarskiej-Kowal, podobną mroczność,
dekadenckość, do tego cechuje ją upodobanie do
deformacji, podkreślania starości, brzydoty i przemijania.
Lalki Belovej są duże, człekokształtne, na swój
sposób realistyczne. Teresita Iacobelli jest chilijską
aktorką. Spotkały się kilka lat temu. W 2015 roku podjęły
współpracę, w wyniku której utworzyły własną
grupę, w 2018 zaprezentowały w Chile premierę
Czajki. To nie jest inscenizacja Czechowa. To monodram
Iacobelli z lalką przedstawiającą starą aktorkę,
noszącą pseudonim Czajka, która żegna się z teatrem rolą czechowowskiej Arkadiny. Jesteśmy w garderobie,
a może na scenie. Ta przestrzeń, zaznaczona
jedynie grubą materią, jakby kurtyną, i niewielkim
garderobianym stolikiem, zmienia się w zależności od
przywoływanych wspomnień i rozwoju akcji. Iacobelli
ma lalkę aktorki przytwierdzoną do talii, jej
własne nogi obute w staroświeckie pantofle są
nogami aktorki, a swoją twarz kryje za głową lalki,
trzymaną w prawej ręce. W pierwszych scenach iluzja
jest całkowita. Stara aktorka-lalka monologuje głębokim,
zniszczonym, choć wciąż silnym głosem, rozprawia
o teatrze, zmianach, jakie się w nim dokonały,
wspomina dawne czasy. Dopiero w kolejnych scenach
zza jej głowy wyłania się głowa młodej dziewczyny,
może asystentki, może garderobianej, później
się okaże, że także aktorki, podejmującej dialog, ale
głosem młodzieńczym, dziewczęcym, dźwięcznym.
To niemal wykluczone, aby z jej ust dobywał się głos
Czajki, ale tak jest. Iacobelli z całkowitą doskonałością
kryje swoją twarz za głową lalki, gdy oddaje jej przestrzeń
gry. W dalszych scenach jest wiele działań,
ruchu, dialogów, wspomnień, odkrywamy tajemnice
kariery Czajki, jej pasji i ambicji. Całość jest znakomicie
skonstruowana dramaturgicznie, wciąga widownię
i pochłania bez reszty. Ale największą zaletą spektaklu
jest finezyjna, wirtuozerska animacja i niezwykle
atrakcyjna gra Teresity Iacobelli: aktorska, lalkarska
i ruchowa. To spektakl wybitny i już jego obecność
sprawiła, że tegoroczny Charleville-Mézières trzeba
uznać za udany.
Lalki Natachy Belovej, także hiperrealistyczne, duże,
podobnie animowane, pojawiły się też w innym
przedstawieniu. Młoda belgijska grupa Une Tribu Collectif
zaprezentowała swoją najnowszą, czwartą już
realizację La Brèche, współreżyserowaną przez Belovą,
Noémie Vincart i Michela Villée’a. To spektakl
o odchodzeniu i pragnieniu dziewczynki, która pochowała
ukochaną babcię, a z czasem została biologiem
pracującym nad przedłużeniem życia, by nie dopuścić
do siebie nigdy więcej myśli o śmierci. To także przedstawienie
o lalce, która nie chce przyjąć do wiadomości,
że jest lalką. Atrakcyjny spektakl, perfekcyjnie
grany przez Vincart i Villée’a, pokazujący jak szybko ci
młodzi artyści pną się do góry. Ich poprzednia kreacja,
Blizzard (z ubiegłego roku), wykazywała spore
słabości dramaturgiczne mimo wielce atrakcyjnych
działań animacyjnych. Warto przyglądać się tej
grupie.
A świetnych przedstawień było w Charleville więcej.
Nie zdążyłem obejrzeć zaplanowanego na ostatni
dzień The Great He-Goat Compagnie Mossoux-Bonté,
taneczno-lalkowego wyprowadzonego z malarstwa
Goi, ani najnowszego spektaklu Stuffed Puppet Theatre
Neville’a Trantera Looking Back, którego światowa
premiera (także we współpracy z festiwalem) odbyła
się na zamknięcie imprezy. Widziałem za to, także po
raz pierwszy pokazany, nowy spektakl Dudy Paivy
Joe 5. Jak przy okazji każdej premiery Paivy – to rozpoznawalny
od razu styl artysty i zupełnie nowy obraz
teatralny. Nie tylko dlatego, że tym razem przenosimy
się na Marsa, gdzie docierają kolejne wersje humanoidalnych
eksploratorów kosmosu, ale i same formy
lalek Paivy są znów inne, fascynujące, no i rewelacyjnie
animowane. Obejrzałem wersję z udziałem znakomitego
Josse Vessiesa, który gra na zmianę z Paivą.
Z pewnością zobaczymy gdzieś wkrótce ten spektakl
również w Polsce.
Niezwykłe spotkanie z teatrem lalek/wizualnym/
formy plastycznej/tańca zaprezentował Renaud Herbin
z Théâtre Jeune Public Centre Dramatique National
ze Strasburga w spektaklu At the Still Point of the Turning World. Jest to poetycko-abstrakcyjne spotkanie
z obłędnie atrakcyjną przestrzenią, znajdującą
się w ciągłym ruchu i wyznaczającą jakiś efemeryczny
związek pomiędzy ciałem aktora-tancerza, lalką
i wszechobecnym uniwersum. Do solidnej konstrukcji
w kształcie ramy, podwieszonej na sztankietach, przyczepione
są setki nitek, obciążonych woreczkami,
wyglądającymi jak marionetki tłumu postaci. Ta
z początku martwa płaszczyzna sztucznych istot
zaczyna stopniowo się poruszać, falować, żyć. Uruchamiają
ją dwaj animatorzy, sterując linami, na których
podwieszona jest cała konstrukcja. W tym wibrującym
świecie pojawia się tancerka, a potem lalka.
Niezwykła sfera dźwiękowa i dziesiątki kompozycji,
relacji, układów uruchamiających tyleż intelekt
odbiorcy, co przede wszystkim emocjonalność
widzów. Fascynujący spektakl i zupełnie nowa propozycja
lalkarskiego warsztatu. Taka wirtualna rzeczywistość
w realnej przestrzeni.
Nie mniej atrakcyjną przestrzeń, osobliwą sieć uplecioną
z gum, między którymi pojawiają się papierowe
lalki i maski, zaproponowała Iranka Zahra Sabri
z grupy Yase Tamam w spektaklu La Poussière et la
Couronne (Kurz i korona). Swobodnie inspirowane
szekspirowskim Hamletem i Makbetem przedstawienie
opowiada o ułudzie władzy, siły i przemocy,
pochłaniających ludzi, którzy wszak przemijają,
a zostaje po nich jedynie garść kurzu i korona – nieśmiertelne
marzenie o potędze. Ten spektakl, pozbawiony
słów, jak zresztą wiele przedstawień lalkowych,
dziejący się niespiesznie, wywołujący rozmaite asocjacje,
oddziałuje głównie swoją wizualną strukturą
i estetyczną urodą. To mądry i piękny przykład teatru
uniwersalnego.
Z największą ciekawością czekałem na Numeric’s Art
Puppetry Projects (NAPP), bo choć ten ruch we współczesnym
lalkarstwie rozwija się od kilku dobrych już
lat, właściwie po raz pierwszy festiwal w Charleville-
-Mézières zaproponował oddzielny nurt spektakli
z lalkami numerycznymi. Było ich kilka. Nie wszystkie
widziałem, z oglądanych nie wszystkie wydały mi się
interesujące, nie zawsze były to rzeczywiście lalki
numeryczne, ale kierunek poszukiwań we współczesnym
lalkarstwie wydaje się bezwzględnie zajmujący.
Za kilka dni w Moskwie rozpocznie się pierwszy duży
festiwal lalek automatycznych, oferta Charleville ze
zrozumiałych względów przyciągnęła sporą uwagę.
Jakby wprowadzeniem do tego nurtu była realizacja
angielskiej grupy Green Ginger Intronauts (Wnętrzonauci),
wykorzystująca raczej multimedia, ale w oryginalny
i ciekawy sposób. Rzecz o takiej sytuacji z niedalekiej
przyszłości, kiedy wszczepiony w nasze ciało
chip wysyła w przestrzeń organizmu załogę wnętrzonautów,
których celem jest usunięcie usterki. To pięknie
pomyślane przedstawienie, łączące projekcje
z klasycznym lalkarstwem i aktorstwem, na dobrym
poziomie, choć raczej technologicznie słabiej
zaawansowane.
Klasą dla siebie była za to niemiecka grupa Meinhardt
& Krauss, ze środkami multimedialnymi pracująca od
wielu lat. Iris Meinhardt jeszcze jako studentka ze
Stuttgartu pokazywała podczas pierwszych edycji białostockiego
festiwalu Lalka-nie-Lalka rezultaty swoich
poszukiwań w kręgu projekcji na ciele performera.
Dziś, wraz ze swoimi partnerami, osiągnęła swoistą
doskonałość. Spektakl R.O.O.M w reżyserii i z wideo
Michaela Kraussa jest na to dowodem. Samotna
dziewczyna (w Charleville w tej roli zamiast Iris Meinhardt
wystąpiła równie znakomita japońska tancerka
Sawako Nunotani) znajduje się w dziwnej przestrzeni
pokoju, na swoim krześle, przy swoim biurku, ale nie
u siebie. Pokój to dwie zestawione płaszczyzny, na których
pojawiają się projekcje. Nieprawdopodobnie precyzyjne,
ukazujące zarówno przestrzeń wewnątrz
pomieszczenia, w relacje z którą wchodzi aktorka, jak
i obrazy zewnętrzne, przenoszące bohaterkę w świat
nieskrępowanej wyobraźni. Techniczny poziom projekcji,
wzajemne relacje aktorki i obrazów, współgra
z lalką, jedynym przedmiotem bliskim, własnym w tej
wirtualnej rzeczywistości, wywołują zachwyt. To
wprawdzie jakiś aberracyjny świat, być może rezultat
lęków i psychoz, a może po prostu naszego zagubienia
w rzeczywistości, ale artystyczna kreacja tego wirtualnego
bytu jest najwyższej próby. Wszystko tu się uzupełnia,
nakłada, dodaje i emanuje urodą, elegancją,
sterylnością i precyzją. Opuszczałem salę oszołomiony
pięknem teatru. Właśnie – jego pięknem.
Drugi spektakl Meinhardt & Krauss, pokazany ze
względów losowych tylko w 15-minutowym wyimku,
jest już rzeczywiście wejściem w przestrzeń lalek
cyfrowych. To spotkanie tancerki i robota, rozczłonkowanego,
będącego w częściach: głowa, ręce, nogi;
i pytania, które coraz częściej sobie zadajemy: dlaczego
w poszukiwaniu sztucznej inteligencji zmierzamy
do zastąpienia ludzi cyborgami?
Nie wydaje mi się, by lalki numeryczne zagrażały lalkarstwu.
Są one fascynujące właśnie w zderzeniu
z żywym aktorem, jak ongiś żywy aktor wniósł nową
energię, burząc parawan, odsłaniając siebie jako animatora
lalki.
¶Gdyby dało się zobaczyć wszystkie spektakle prezentowane
na festiwalu w Charleville-Mézières,
można by ocenić nieprawdopodobne bogactwo
współczesnego lalkarstwa. Mam nadzieję, że jego
atrakcyjność widać już choćby na tych kilku przykładach.
Dobrze, by pamiętali o tym organizatorzy wielu
polskich festiwali.
XX Festival Mondial des Théâtres de Marionnettes,
Charleville-Mézières, Francja, 20-29 września 2019