Łomżyński Międzynarodowy Festiwal Teatralny Walizka osiągnął
wiek balzakowski, a z nim samoświadomość tego, co jest konsekwencją
ciągłości i trwałości doświadczenia, a mianowicie przekonanie
o wypracowaniu stylu i metody kreacji i realizacji teatralnego
festiwalu. Przekonanie uzasadnione, potwierdzone praktycznie.
Festiwal odbywa się corocznie, regularnie i bez zakłóceń. Mocno zintegrował
się z miastem, Łomża zaś na trwałe zaprzyjaźniła się ze swym festiwalem.
Motto brzmiało w tym roku „teatr i ...”. Przyjechały zespoły z ośmiu
krajów europejskich oraz z Iranu, Izraela i Japonii. Pokazano czternaście
przedstawień konkursowych i przygotowano osiem imprez towarzyszących.
Program był rozumnie i z premedytacją eklektyczny.
Wania. Opowieść o Wani... | Theatre Karlsson Haus, Rosja | fot. A. Morcinek |
Bank z nagrodami rozbity został w duecie przez Theatre Karlsson Haus,
Rosja (Grand Prix oraz nagroda aktorska) i Yase Tamam, Iran (nagrody za
reżyserię i scenografię otrzymała Zahra Sabri). Theatre Karlsson Haus
przedstawił Wania. Opowieść o Wani i tajemnicach rosyjskiej duszy napisaną
i wyreżyserowaną przez Aleksieja Leliawskiego. Już tytuł budził zainteresowanie
i czujność nie tylko entuzjastów studium Stanisława Brzozowskiego
o Dostojewskim i mrokach duszy rosyjskiej, lecz także
wszystkich czułych na to kapitalne zagadnienie cywilizacji i kultury analizowane
na przykład w literaturze rosyjskiej od Puszkina do Sołżenicyna.
Największym osiągnięciem scenariusza Leliawskiego jest to, że powstał
tzw. skaz, niby to należący do literatury mówionej. Tę baśń bohaterską
z jednej, a powiastkę filozoficzną z drugiej strony, napisaną dla aktora i na
aktora, Michaił Szełomiencew powierza nam i zawierza jakby w sekrecie
i zaufaniu. Opowiada ją, unaocznia, wizualizuje, demonstruje z pomocą
drewnianych figurek zmajstrowanych naprędce, ale nie byle jak. Sam
wykonawca, w skórzanej pilotce i goglach motocyklowych, wygląda jak
robociarz albo przeniesiony do cywila czołgista. Swoją historią-przypowieścią,
której pointą jest brak pointy, dzieli się jak prostaczek. Historią
o przemocy, tyranii, o superbohaterze zdradzonym i przegranym, historią
o nadziei, tęsknocie, miłości i o ucieczce od wolności. Historią o stworzeniach
osobliwych, nieodgadnionych, skrzywdzonych i poniżonych, głupich
i naiwnych. Takich, co dają posłuch i pozwalają się porwać frazesom
i największym słowom świata, wypowiadanym głośno i wyraźnie, albo
nawet i bełkotliwie. Mówi tą gadaniną, wymyśla ją i myśli jej kształtem
aktor zrobiony na prostego człowieka i tak eksponowany, jakby był
zamknięty w jakiejś muzealnej gablocie, umieszczony w laboratorium lub
na ekspozycji. A o czym to wszystko jest? Nic pewnego, skoro, jako się rzekło, pointą jest tu brak pointy, ale interpretacja
wykorzystująca przesłanki rodem z geopolityki i historii
wydaje się kusząca.
Spektakl irański, pod tytułem Count to One, był dziejącą
się w muzyce symfonią manualno-ruchową, już
to mimetyczną, już to alegoryczno-symboliczną, zrealizowaną
przez trzech aktorów i muzyka grającego na
jakimś fascynującym, orientalnym instrumencie.
Aktorzy – w hełmach bojowych i żołnierskich mundurach
polowych, używając rozłożonych płasko w poziomie
sześciu kół garncarskich – przez cały czas formowali,
lepili i cyzelowali z gliny i w glinie (jej zwały
pokrywały teren gry) jakieś znaczące kształty. Bywało,
że je zbierali, zgniatali w masę i znów rozgniatali od
początku. Lepili każdy sobie, czasem we dwóch,
a nawet we trzech. Zauważyłem, że ulepili baletnicę –
tańczącą na palcach i robiącą baletowy szpagat. Ulepili
kobietę, dziecko, ptaka, jakąś figurę macierzyństwa
etc. Lepili w pośpiechu, gorączkowo, prawie
w panice. I to był seans teatralny świat kreujący, oczarowujący,
„narkotyczny”, porywający.
W programie napisano: Przedstawienie o antywojennym
charakterze inspirowane poezją Omara Khayyama,
perskiego poety z XI i XII wieku. Trzej lalkarze to
mężczyźni-żołnierze, którzy zdecydowali się przerwać
ogień. Postanawiają wyjechać z miasta, które mieli
zbombardować, bez wyrządzania żadnych szkód.
Zamiast walczyć, zaczynają kształtować z gliny różne
postaci i zwierzęta, aby w towarzystwie multiinstrumentalisty
opowiedzieć wiersze Khayyama.
Aktu decyzji o działaniu wbrew rozkazowi nie widziałem,
o poezji perskiego średniowiecza nie wiedziałem
nic wcześniej, a z przedstawienia nie dowiedziałem się
niczego konkretnego. Ale głosowałem wraz z innymi
za przyznaniem nagród dla Zahry Sabri. Sądzę, że na
długo zapamiętam ten spektakl.
Nagrodę za muzykę w spektaklu Loving The Alien
otrzymał Sønderling (Cie. Freaks und Fremde, Niemcy).
To było niezwykłe doświadczenie. Ta muzyka na
swój sposób dręczyła i „masakrowała”, ale w jakimś
momencie
coś się przełamywało i stawała się doznaniem
oszałamiającym, odurzającym, źródłem
urzeczenia.
Tyle o wydarzeniach festiwalu, teraz o „perełkach”.
Pierwsza to zagrana przez Santę Didžus rola tytułowa
w Kasztance wg Czechowa (Latvia Puppet Theatre).
Ta młoda, efektowna kudłata dziewczyna o kasztanowych
włosach zagrała psa lirycznie i dynamicznie.
Zagrała w żywym planie, bez tekstu, na czworakach,
ubrana w wytargany sweter, gdy spacerowała po „psim
wybiegu”. Zobaczyłem, że Kasztanka kocha namiętnie
i w oczarowaniu swych obu właścicieli, że jest w nich
zadurzona. Właściciele Kasztanki zrobieni byli lalkami
(mupety estradowe), Gąsior był kukłą. Santa Didžus
dostała nagrodę aktorską . „Perełka” druga to robota
duetu aktorskiego Katarina Aulitisová i L’ubomir Piktor
w przedstawieniu Pies tułacz (Divadlo PIKI, Słowacja).
Ta fascynująca, kolorowa, malownicza para
wytrząsała teatr jak z rękawa. Pokazali we dwoje chyba
po tuzinie ludzi i zwierząt w swoim bardzo pięknym
widowisku, pełnym czaru aktorskiego wędrowania.
Porazili nas urodą wędrownego kuglarstwa, z całą jego
poezją i rzewnym sentymentem. Za „perełkę” trzecią
uważam Żabkę poznańskiego Teatru Animacji. Wykonywana
przez trójkę aktorów, lalki witrażowe, chińskie
cienie i figurkę ciągle gdzieś ginącego szczurka to
chwytająca za serce, słoneczna pochwała radości
życia. Życia pięknego, i smutnego, i pełnego frasunku,
ale witalnego ze swej natury. „Perełka” czwarta to
figurka drewniana (chyba?) człeczyny w garniturku,
która ciągle powracała w dręczącej na swój sposób
akcji Loving The Alien. Świat zmieniał się, wirował,
bywał utracany i zdobywany, a człeczyna wracał jakby
nigdy nic i gramolił się na pierwszy plan.
Było w Łomży kilka widowisk (Matka dyktatora, Huljet,
Huljet, Loving The Alien, Wania i Count to One) którym,
jak to powiadał Konstanty Puzyna, „szło o coś więcej”.
To taki teatr nie tylko potrzebny, ale i skuteczny.
Były w Łomży i ewidentne przykłady straty czasu.
Twórców, wykonawców, widzów (Mirlo & Rula
z Hiszpanii, Historia księcia H. z Białegostoku, Na Arce
o ósmej z Czarnogóry). A w ogóle – warto było przyjechać
do Łomży na jubileuszową Walizkę. I koniecznie
jeszcze zobaczyć wystawę Projekty-obiekty Joanny
Braun w galerii Pod Arkadami na Rynku Starego Miasta.
XXX Międzynarodowy Festiwal Teatralny Walizka,
Łomża, 30 maja – 2 czerwca 2017.