Łódzki AnimArt narodził się w ubiegłym roku po połączeniu
dwóch festiwali organizowanych poprzednio przez Teatr Lalek
Arlekin: powstałego w 1999 roku Międzynarodowego Festiwalu
Solistów Lalkarzy oraz istniejącego od 2006 roku Międzynarodowego
Festiwalu Sztuki Ulicznej TrotuArt. Nowe otwarcie Arlekina, po
gruntownej modernizacji w 2014 roku, stało się impulsem do znalezienia
nieco innej formuły dla obu imprez. Tak powstał AnimArt – Międzynarodowy
Festiwal Sztuki Animacji, który wzbogacono o część poświęconą filmowi
animowanemu. Dzięki temu łódzki przegląd prezentuje najciekawsze
współczesne zjawiska oraz konfrontuje dokonania artystów w tych
dziedzinach.
Pierwszy człowiek na Ziemi | Nardthaya Burapha Club, Tajlandia | fot. Archiwum |
Tegoroczny AnimArt, w stosunku do ubiegłorocznego „prologu”, był pod kilkoma względami wyjątkowy. Po pierwsze gościł w swoich ramach inny festiwal – World Puppet Carnival; po drugie część filmowa była równie bogata jak teatralna: kilkadziesiąt projekcji uzupełniały warsztaty dla dzieci, dzień dla profesjonalistów, panele krytyczne i masterclass ze światowej sławy animatorem Timem Allenem.
Teatralna część odbyła się pod szyldem wspomnianego World Puppet Carnival,
jednego z największych międzynarodowych wędrujących festiwali na
świecie. Co roku odbywa się on w innym kraju (poprzednie edycje organizowano
kolejno w Czechach, Kazachstanie, Indonezji, Tajlandii i na Borneo),
a jego głównym celem, jak głoszą organizatorzy, jest jednoczenie twórców ze
wszystkich stron świata, wbrew podziałom, uprzedzeniom czy różnicom
kulturowym, poprzez prezentowanie własnej kultury w różnych częściach
globu.
I faktycznie, chociaż ze względów czysto technicznych WPC w Polsce był
niemal trzy razy mniejszy niż poprzednie
jego edycje w Azji, to nigdy
dotąd u nas nie prezentowano tak wielkiego teatralnego tygla kulturowego.
Do Łodzi przyjechali lalkarze z trzydziestu jeden krajów z sześciu
kontynentów, w tym ponad połowa pochodziła spoza Europy. Większość
teatrów gościła w Polsce po raz pierwszy, a były wśród nich zespoły m.in.
z Nowej Zelandii, Iranu, Indii, Malezji, Argentyny, Korei Południowej,
Japonii, Australii, Egiptu, Tunezji czy Tajlandii. Specjalnymi gośćmi byli m.in. ambasador Tajlandii, konsul honorowy Tunezji,
przedstawiciele Ministerstwa Kultury Egiptu i Centrum
Kultury Koreańskiej.
World Puppet Carnival nieco jednak zdominował
dotychczasowy „line-up” arlekinowych festiwali.
Odpowiedzialność za selekcję grup teatralnych,
wybranych spośród 800 zgłoszeń, spoczywała na
dyrektorze WPC Rodzie Petrovicu. Trzeba jednak
zaznaczyć, że to przedsięwzięcie nie ma ambicji
zmiany czy kreacji nowych wizji artystycznych; raczej
skupia się na społecznym charakterze teatru lalkowego,
jego promocji i zapewnieniu mu jak najszerszego
grona odbiorców. Chce pokazywać różnorodność
kultur i prezentować nieco już w Europie zapomniane
– a mające wielowiekowe tradycje – widowiska
jarmarczne. Z założenia ma więc być świętem teatru
i pochwałą odmienności.
Trudno zgadywać, czy było to zamiarem selekcji, ale
wyraźnie odczytać można było cechującą europejskie
grupy potrzebę eksperymentu i poszukiwań twórczych,
a wraz z nimi aktualności poruszanych tematów.
Większość teatrów, które określilibyśmy jako
egzotyczne, czerpie wprost z własnych tradycji, kultywując
nie tylko techniki teatralne właściwie danemu
regionowi, ale też opierając się na swojej literaturze,
historii czy religii. Takie przedstawienia przywieźli ze
sobą m.in. Egipcjanie (Elhnager Art Center Elmahroussa
Group), Irańczycy (Ariya Group), Malezyjczycy
(Puppet Ku’s Theatre), Nowozelandczycy (Taowaru
Maori Puppet Company) czy artyści z Nardthaya
Burapha Club z Tajlandii, zdobywcy łódzkiego Grand
Prix. Wszystkie one niosą w sobie ludową prostotę
przekazu. I choć inscenizacja Tajlandczyków Pierwszy
człowiek na ziemi, oparta na hinduskiej legendzie opowiadającej
o dotyczącym pochodzenia ludzi sporze
małpy z diabłem, była nieco naiwna, to mistrzostwa
animacji trudno zespołowi odmówić. Tradycyjne lalki
tajlandzkie, piękne w detalu, misternie zdobione,
będące rodzajem jawajek około metrowej wysokości,
animowane są przez grupy aktorów, w dodatku bardzo
młodych. Pracę w teatrze rozpoczyna się już w wieku
7-8 lat, terminując, a z czasem dochodząc do animowania
coraz trudniejszych form i coraz ważniejszych
postaci. Nie zmienia to jednak uznania dla opanowania
tajskiej sztuki lalkarskiej, która wymaga, dosłownie,
ciężkiej pracy i ogromnej dyscypliny od całego
zespołu (w Łodzi było 46 osób). Główni bohaterowie
przedstawienia, niczym w teatrze bunraku, poruszani
są przez trzech lalkarzy: jednego operującego czempurytem
prawej ręki lalki i ewentualnym rekwizytem,
drugiego animującego nogi, trzeciego operującego
lewą ręką oraz głową. Ubrani na czarno (acz nie zakapturzeni),
muszą stanowić zespoloną jedność, co jest
trudne, bo ich ruch jest jednocześnie rodzajem tradycyjnego
tajskiego tańca. Aktorzy poruszają się synchronicznie,
w charakterystycznym zgięciu kolan,
przy jednoczesnym skupieniu na animowanej postaci
i konieczności obserwowania pozostałych animatorów.
Całość miała ten znany dalekowschodni przepych
sceniczny, połączony jednak z pokorą wobec
pracy, lalek i publiczności.
Na przeciwległym biegunie znalazła się większość
spektakli festiwalowych, które prezentowały raczej
niewielkie formy inscenizacyjne. Mistrzami naturalności
okazali się nowozelandzcy artyści z Taowaru
Maori Puppet Company, którzy pokonali 18 tysięcy
kilometrów, aby opowiedzieć o świecie widzianym
z własnej perspektywy. Ich historia o powstaniu
świata, oparta na starożytnej maoryskiej legendzie
o miłości Ojca-Niebo i Matki-Ziemi, fascynowała prostotą
i autentyzmem. Stworzona została przy użyciu
siedmiu karetao – tradycyjnych, maoryskich, ręcznie
rzeźbionych lalek, przedstawiających mitycznych
bogów. Plemienna, trudna sztuka ich wykonania jest
do dziś przekazywana z pokolenia na pokolenie. Każdemu
z bogów odpowiadały poszczególne wykonane
ręcznie instrumenty taonga pūoro, a historia zawarta
była w każdym elemencie tej całości: słowie, obrazie,
rytualnych pieśniach i tańcu. Wszystko – począwszy
od pochodzenia artystów, zachowania na scenie
(i poza nią), języka i ruchu – było wręcz pierwotne
i nieuteatralizowane na potrzeby widowni. Narracja miała bardzo linearny charakter, statyczną i oszczędną
scenografię, a ruch lalek ograniczony był niemal
do ich prezentacji. Wszystko to stanowiło tylko pretekst
do wyśpiewywanej i wygrywanej sugestywnie
opowieści; uderzało jednak nieskażonym pięknem
tego tradycyjnego teatru.
Wartością owego zróżnicowania grona artystów zaproszonych
na AnimArt, była możliwość pokazania
w jednym miejscu i czasie tak szerokiego spektrum
technik animacyjnych. Począwszy od marionetek
tradycyjnych, poprzez sycylijki, lalki żyworękie,
maski, pacynki i kukły, aż po tintamareski i lalki stolikowe.
Można też było obejrzeć miniaturowe laleczki
trikowe Teatru Kukfo lub dla kontrastu – wielkopostaciową
lalkę mimiczną Helenandjohn z Wielkiej Brytanii.
Materiał jako animant wykorzystano w spektaklu
irańskiego teatru, przedmioty powszechnego
użytku zagrały w „storytellingowym” przedstawieniu
Martina Hubera, a zmechanizowane
obrotowe sycylijki, które
imitowały taniec Tanoura – znany
jako taniec derwisza – można
było zobaczyć w egipskiej propozycji
Arzak.
Łódzka formuła festiwalu ma też
swoje wady. W natłoku wydarzeń
łatwo można pominąć to, co wartościowe.
I tak niemal niezauważony
został przez jury zespół młodych
węgierskich lalkarzy z Nylon
Group, którzy postawili na eksperymentowanie
z animantami
wykonanymi z wielkich folii.
Podaj dłoń – nieś pokój urzekało
spójną, oryginalną, wspartą światłem
historią o pięknie przemian
i form życia. Podobne w treści
przedstawienie Wylinka
’t Magisch Theatertje z Holandii, pomimo niewątpliwej
atrakcyjności obrazów, nie potrafiło klarownie
zilustrować wątku. Podobne odczucia towarzyszyły
tunezyjskiemu plastycznemu przedstawieniu Glina
Domia Production, w którym głównymi nośnikami
idei były ciała aktorów i 80 kg specjalnej gliny, formowanej
przez nich na scenie.
Warta zauważenia była też scenografia koreańskiego
zespołu, w całości, łącznie z lalkami, wykonana z bardzo
delikatnego, tradycyjnego, tylko w Korei produkowanego
papieru hanji, którego trwałość określa się na
prawie tysiąc lat. Zasłużenie nagrodę za najlepszy projekt
lalki (szkoda jednak, że tylko tę jedną) otrzymała
Carolina Khoury z Włoch, która swoje lalki wykonuje
od lat sama, na szydełku. Taki też jest bohater jej
komediodramatu Gino – samotny mężczyzna w średnim
wieku, który poszukuje sensu własnego życia.
Perfekcyjnie animowaną lalką opowiedziała niezwykle
wzruszającą historię, prezentując subtelny rodzaj
teatru lalek dla dorosłych, w którym oddany jest tragizm
granej postaci, bardzo delikatnie balansujący
pomiędzy czarnym humorem a prawdziwym
dramatem.
W przyszłym roku WPC powędruje dalej, a w Łodzi
pozostanie AnimArt. Zważywszy, że pierwsza edycja
była swoistą forpocztą nowej formuły, druga gościła
pewną formułę zastaną, na pełne, własne oblicze
AnimArtu
przyjdzie nam czekać zapewne do przyszłego
roku.
Międzynarodowy Festiwal Sztuki Animacji – AnimArt,
Łódź, 24–30 września 2016.