Syberia komiczna i przerażająca, utkana z lin, odnóży, strupieszałych
strzyg, a nawet mąki. W wizji Michaela Vogla z Figurentheater
Wilde & Vogel surowa kraina jest nieprzewidywalna i groteskowa
jednocześnie, powołana do życia za pomocą wyjątkowej,
ekwilibrystycznej animacji. A jednak w najnowszym spektaklu znanej ekipy
z Lipska czegoś zabrakło. Perfekcyjne, laboratoryjne wręcz gesty przysłoniły
emocje.
fot. Tobiasz Czołpiński |
Mistrz europejskiej animacji po raz kolejny zachwycił talentem w swoim najnowszym spektaklu – Syberia. Premierowe przedstawienie odbyło się podczas Międzynarodowego Festiwalu Szkół Lalkarskich w Białymstoku, będąc jedną z ciekawszych prezentacji w kategorii teatru profesjonalnego. A jednak, po swoich ostatnich wielkich spektaklach, które niemiecki teatr przygotowywał wraz teatrem białostockim – Grupą Coincidentia (Krabat) oraz z Coincidentią i Białostockim Teatrem Lalek (Faza REM Phase) – Syberia w reżyserii Christiane Zanger pozostawia pewien niedosyt.
Świat za szybą
Rzecz w tym, że w tamtych spektaklach – surrealistycznych wyprawach
w świat magii i snu – widz otrzymywał jak nie intrygującą opowieść o uwikłanym
w coś człowieku, to barwną wariację na temat pewnego zjawiska –
intensywną, pełną stylistycznych wolt: literackich, muzycznych, popkulturowych.
W Syberii ta głębia gdzieś znika. Zostaje animacyjne cacko,
pełne technicznych niuansów charakterystycznych dla lipskiego artysty,
które obserwuje się co prawda z wielką fascynacją, ale jednak chciałoby
się czegoś więcej. Znów dostajemy fantastyczny świat w Voglowskim
decorum, straszny i pociągający, ale to świat, którym nie sposób się przejąć,
odklejony, jak za szybą. Choć może też o to właśnie chodziło – w końcu
generowanie takich właśnie odczuć koreluje z tym, co z Syberią się
nam kojarzy: bezkres, pustka, chłód.
Fabuły w Syberii w zasadzie brak. Dostajemy zestaw luźnych epizodów,
zainspirowany doświadczeniami z podróży poetów, którzy przebywali
tam wbrew własnej woli. Tygiel migawek, myśli, fraz, znajdujących swe
odbicie w perfekcyjnej animacji. I które tak naprawdę niewiele łączy.
W wycyzelowanych animacyjnie scenkach można dostrzec pewne kontury,
przywodzące na myśl pytania: Co się dzieje z człowiekiem, gdy
zostaje zostawiony sam sobie? Co się rodzi w jego umyśle, jakie szarpią go demony? Mogą to być myśli kąsające umysł i serce,
przybierające postać paskudnych nierealnych strzyg.
Mogą być demony prawdziwe, choćby w osobie zapowietrzonego sowieckiego generalissimusa, który
w poczuciu władzy nad drugim człowiekiem zaczyna
syczeć, a potem piać niczym groteskowy ptasior.
Usamodzielnianie materii
By to wszystko pokazać, Vogel znów nas prowadzi
przez świat utkany z lin i dziwnych maszynerii – świat
bardzo nieoczywisty i tajemniczy, w którym nigdy nie
wiadomo, co się za chwilę zdarzy, z której strony przyjdzie
dźwięk i obraz, co nagle ożyje i zacznie żyć własnym
życiem, choć przez chwilę było tylko nic nie znaczącą
szmatką, czy kawałkiem patyczka.
W tym objawia się tajemnica Vogla i jego talentu do
mamienia widzów – w jednej sekundzie potrafi ożywić
coś, co chwilę wcześniej nie przykuwało uwagi, było
strzępkiem, pyłkiem, właściwie nie wiadomo czym.
To już constans w przypadku Vogla – jednym z najciekawszych
momentów w jego teatrze jest dotknięcie
nieożywionej materii. I tchnięcie w nią życia. Vogel to
potrafi, zdaje się usamodzielniać materię. I ciągle
zadziwia. Oglądanie tego momentu daje bowiem wrażenie
uczestniczenia w czymś wyjątkowym, co przywodzi
na myśl prastary obrzęd i działa na wyobraźnię.
W Syberii przestrzeń sceny poprzecinana jest linami,
pierwsze wrażenie – to bezład. Porozrzucane tu
i ówdzie przedmioty, linki, maszynerie. Już w kilka
minut później widać, że to bezład pozorny, a każdy
z tych detali jest istotny. I konieczny – czy to do powoływania
na oczach widzów „czegoś z niczego”, czy też
dekonstrukcji.
Życie w mące
Materiałem do animacji jest tutaj wszystko – rozpięty
nad sceną pręt, kawałeczek poszarpanej gumy, mąka,
sznurek. Tu w każdej chwili wszystko może ożyć,
szczątki dziwnych materii mogą wręcz się do siebie
zbiec, niczym kropla rtęci, i utworzyć nową postać.
Vogel całym sobą, dłońmi, głową, tułowiem nieustannie
testuje przestrzeń, przygląda się detalom
i z wprawą laboranta nadaje im nowy wymiar. Kawałek plastikowej płachty zdaje się być rozwiewanym
dymem
(niczym dym z komina pociągu).
Zanurzenie dłoni w kopczyku mąki wygeneruje na
oczach widza jakiś rodzaj truchełka, które jeszcze
przed chwilą było kawałkiem sparciałych sznurków,
ale zaczyna mieć twarz, zamienia się w zwierzoczłekoupiora,
strzygę czy coś jeszcze innego, przemieszcza
się na swoich pajęczych odnóżach, ciekawe wszystkiego,
co jest wokół.
Inne strupieszałe stworzenie przywiera do czoła lalkarza
i za chwilę lalka sama staje się animatorem. To ona
zdaje się przejmować władzę nad przestrzenią i ciałem
człowieka, które staje się polem eksploracji. Vogel
zdaje się tylko czegoś leciutko dotykać, a czar animacji
zaczyna działać.
Małpi język
Lalki mają różne gabaryty – to drobinki wspinające się
na liny, patyczki, które układają się w sylwetkę konia,
zdeformowane postaci, maski. Vogel nakłada maskę
i perukę małopoluda z wilczą skórą, przysiada na stołeczku
i sam zamienia się w wielką lalkę, która patrzy
niechętnie na publiczność. Artysta animuje wszystko –
nawet małpi język, który wystaje masce z pyska, więc
trzeba go za pomocą patyczka umieścić we właściwym
miejscu.
Zbiór tych wszystkich etiud to nieustanne przełamywanie
nastroju – bywa czarownie i odstręczająco, komicznie
i hipnotyzująco. Vogel to mistrz detalu, potrafi
zatrzymać czas, zmusić widza do skupienia się na jednej
konkretnej chwili – obserwacji, jak delikatnie drży
kawałek sznurka czy powołane do życia stworzenie
przesuwa jedno odnóże za drugim. Na tym polega też
magia teatru. Choć u Vogla wszystko widać
jak na
dłoni: chwila stawania się tego momentu, przepięcia,
kable, podświetlenia, mocowanie się ze sprzętem.
Scena jednym wielkim instrumentem
Podobnie na oczach widza generowana jest muzyka –
nieodłączny bohater spektakli. Charlotte Wilde, druga
ważna postać niemieckiego teatru, siedzi w samym
środku akcji, obserwuje poczynania swojego scenicznego
partnera i każdy jego ruch albo przekuwa na bieżąco
w dźwięk, albo funkcjonuje poza nim, jakby
odpływała, poruszała się we własnym świecie. Coś
sobie zanuci, oderwie wzrok od tego, co obok, skupi
się na swoich fascynujących maszyneriach. A jednak
wszystko wydaje się być tu ze sobą sprzężone – fantasmagoryjne
i surrealistyczne nieco wizje Vogla i muzyka,
która też nie jest muzyką oczywistą. To czasem
mocne progresywne szarpnięcie strun, czasem hipisowska
ballada, a czasem po prostu świsty, szepty,
szumy. Wilde chodzi wokół mniejszych i większych
konstrukcji, wydobywa dźwięki z rozpiętych strun i lin,
flet ożywia miechem, gitarę – przyczepionym do niej
wiatraczkiem. Tu wszystko dźwięczy, szepcze, szumi,
czasem wystarczy lekkie dotknięcie, czasem dmuchnięcie
– a jednym wielkim instrumentem wydaje się
być cała scena.
Figurentheater Wilde & Vogel znów nam proponuje
wizytę w specyficznym wszechświecie muzycznej
i animacyjnej ekspresji. Zaciera granice gatunku,
poszerza przestrzeń, myśli zagubione w lodowej
pustce przekuwa w strupieszałe szczątki, po swojemu
wizualizuje ludzką samotność. To Syberia nieprzewidywalna,
odbiegająca od schematycznych skojarzeń.
Laboratoryjna.
Syberia. Reżyseria Christiane Zanger, scenografia Michael Vogel,
grafika Robert Voss, muzyka Charlotte Wilde. Figurentheater
Wilde & Vogel, Niemcy. Prezentacja podczas Międzynarodowego
Festiwalu Szkół Lalkarskich, Białystok, czerwiec 2016.