Tę jedyną godzinę żyjemy | Magdalena Foks

Należę do grupy widzów, którzy na każde kolejne przedstawienie Malabar Hotelu udadzą się z entuzjazmem niezależnie od realizowanego przez teatr tematu. Może to być Alicja Lewisa Carrolla lub sztandarowy dramat Stanisława Wyspiańskiego. Bardzo lubię ich rozpoznawalny plastyczny styl, cenię inteligentne konstruowanie przedstawień, w których pozornie bezładnie rozsypane fragmenty tworzą czytelną całość. Wesele w reżyserii Magdaleny Czajkowskiej i Marcina Bartnikowskiego (oboje obecni na scenie) w porównaniu z wcześniejszymi przedstawieniami zespołu jest opowiedziane linearnie, mimo włączenia do tekstu fragmentów Akropolis i Wyzwolenia oraz listu Lucjana Rydla do Elizy Orzeszkowej. Jest także najmniej „lalkowym” z dotychczasowych spektakli Malabaru.

fot. Bartek Warzecha
Czerń, pustka, niemalże brak sprzętów to podstawowe wrażenie dotyczące przestrzeni. Falujący czarny materiał zasłon dzielących proscenium od kulis ma dwie przewagi nad sztywną zastawką: jego ruch współgra z ruchem przemieszczających się postaci, przenosząc na scenografię puls weselnego tańca, jednocześnie zasłania i odsłania drugi plan wydarzeń, tworząc wrażenie głębi – rozmowa, nalewka, nasiadówka. Jedynie świecąca biel podłogi wydobywa aktorów z mroku.

Zanim zacznie się akcja, na scenie stoją puste siedziska: tu krzesło, tam zydelek, przy każdym pulpit na nuty. Wesele to gra zespołowa, siedemnaście postaci zagra dziewięcioro aktorów. Każdy ma swoje miejsce w początkowym obrazie, jakby wspólnym zdjęciu orkiestry bez instrumentów, która szykuje się do koncertu. Wesele to poważne wyzwanie dla zespołu aktorskiego. Malabar Hotel z zadania wychodzi bez szwanku, aktorstwa nie przykrywając żadnym formalnym konceptem. Zarówno zespołowo, jak i we fragmentach solowych aktorzy pokazują fach na najwyższym poziomie, tworząc przekonujące role. Na nich opiera się konstrukcja przedstawienia. Wypada wymienić choćby Mateusza Trzmiela w roli Jaśka, Marynę Magdaleny Czajkowskiej... Na pierwszy plan wysuwają się postaci Pana Młodego (Marcin Bikowski) i Poety (Marcin Bartnikowski). Bikowski w poruszającym monologu, pozostając w roli Pana Młodego, mówi słowami listu Lucjana Rydla. Zarysowuje podstawowy konflikt przedstawienia: napięcie między losem pojedynczego człowieka a marzeniami o wielkości, które śni wspólnota. Rydel odkrywający prawdziwe człowieczeństwo w prostocie codziennej egzystencji dopełnia kwestię Pana Młodego, który szczęścia upatrywał w skromnym życiu w modrzewiowym dworze pod brzozami. „Tę jedyną godzinę żyjemy” – pobrzmiewają słowa z Akropolis cytowane w jednej z pierwszych scen spektaklu. Pan Młody jest przejmujący w kurczowym uczepieniu się myśli o szczęściu, w upojnych, szaleńczych atakach radości. Poeta na tle Pana Młodego wypada mniej autentycznie, trudno oprzeć się wrażeniu, że rola Bartnikowskiemu nie leży, jest jakiś fałsz w jego ironicznym sposobie mówienia. Zakładam, że efekt ten mógł być celowy. Dywagacje na temat sztuki, konwersacje z Rachelą i Maryną brzmią sucho i nie porywają. Artyści opowiadają się po stronie pulsującego życiem Pana Młodego. Świadczy o tym scena, w której Gospodarz (Bartosz Budny) zachęcany do czynu wymawia się żoną i dziećmi śpiącymi w komorze. Jego postawa nie budzi zniecierpliwienia, a raczej podziw. Wielka sprawa, której miałby się oddać, jawi się jako mrzonka, a wierność rodzinie, gospodarstwu jest właściwym, godnym dojrzałego człowieka wyborem.

Świetnie wypada Natalia Sakowicz (Panna Młoda), która w szaleńczym tańcu, wielokrotnie wypowiadając słowa jakby zaklęcia „jesce ino w kółko raz”, zamienia się w chochoła. Pęczek z włosów unosi do góry, drętwieje, staje się medium wieszczych wizji Wyspiańskiego. Przedstawienie toczy się rytmem ekstatycznej zabawy, narasta zmęczenie jej uczestników, symboliczne wizje są przebitkami z podświadomości. Postaci symboliczne stapiają się ze śniącymi je bohaterami. Nie pojawiają się na scenie, są jedynie oznaczone rekwizytem. Dziennikarz zawładnięty przez Stańczyka ma w rękach dziecięcy bączek. Pan Młody – Hetman pęk wstążek. Poeta – Rycerz końską uprząż. Jedynie Upiór dialogujący z Maryną staje na scenie w postaci męskiego chóru wyposażonego w głowy manekinów. Przedmioty na ogołoconej ze sprzętów scenie budzą niepokój, są destylatem znaczenia.

Pojedyncze role uzupełnia wybitna kreacja zbiorowa. Początkowa metafora orkiestry ma pełną rację bytu. Radosny weselny taniec z czasem przeradza się w charakterystyczny wyczerpujący galop. Ni to końskie, ni treningowe tuptanie z ostrym wybijaniem rytmu o podłogę i naprzemienną pracą rąk. Galop wypala się samoistnie, energia idzie w ruch, nie w czyn. Sceny zbiorowe, wieloplanowe wejścia i zejścia ze sceny są doskonale wyreżyserowane. Nie tracąc wrażenia spontaniczności, tworzą precyzyjne konfiguracje.

Aktorzy grają w dość skromnych kostiumach z epoki, jednak spektakl daleki jest od opowiadania o historycznych rozterkach zniewolonych Polaków. Tętni w nim współczesny puls. Refleksja nad oczywistą w dzisiejszych czasach hierarchią wartości, w której pierwsze miejsce zajmują osobiste aspiracje, jest inspirująca. Dotkliwie brzmi kwestia Poety, że Polski „nigdzie nie najdziecie”. Do myślenia skłania zachowanie w tekście szlagierowego sformułowania „a to Polska właśnie” ze wskazaniem na serce Panny Młodej. Do zastanowienia.

Wesele, kolejny dobry spektakl teatru Malabar Hotel, stawia pytanie o tożsamość tej bardzo cenionej grupy. Twórcy deklarują swoje przywiązanie do formy, odwołując się przy tym zarówno do spuścizny Witkacego, jak i swojego lalkarskiego wykształcenia. Styczność dzieła z Witkacowską metafizyką trudno ocenić mierzalnymi kryteriami i pozostaje kwestią subiektywnych odczuć widza. We współczesnym ujęciu bycie lub nie „lalkowym” również wymyka się kryteriom. A jednak forma to materia i na tej podstawie można naszkicować tendencję: w Weselu przedmioty pozostają na poziomie znaków, nie ma tu mowy o klasycznie rozumianych zabiegach animacyjnych. Przy dobrym, jak Wesele, przedstawieniu należy jedynie pogratulować twórcom właściwego doboru środków do myśli, jakie chcieli przekazać. W dłuższej perspektywie powstaje pytanie o dalszą drogę twórczą teatru. Dlatego z niecierpliwością czekam na zbliżającą się premierę Bacona.


Wesele, Stanisław Wyspiański. Scenariusz Marcin Bartnikowski, reżyseria Magdalena Czajkowska, Marcin Bartnikowski, muzyka Anna Świętochowska. Malabar Hotel. Premiera warszawska marzec 2013.
Nowszy post Starszy post Strona główna