Na scenie dla dorosłych we Wrocławskim Teatrze Lalek zawrzało.
Paweł Aigner i Maciej Wojtyszko poczuli się zainspirowani,
mało przecież teatralnym, tekstem Stanisława Kurkiewicza –
lekarza seksuologa z przełomu XIX i XX w. Szczególnie zachwyciło
ich niebanalne słowotwórstwo doktora – seksualnych neologizmów
w jego licznych publikacjach odnaleźć można krocie, a w ustach Krzysztofa
Grębskiego (Kurkiewicz) brzmią naprawdę zabawnie.
Reżyser i dramaturg posłużyli się do napisania sztuki nie tylko dziełem
Kurkiewicza Z docieków (studyów) nad życiem płciowem, ale też pracą niemieckiej
badaczki Elzy Croner Psychika młodzieży żeńskiej.
Znamienne, że naukowe koncepcje Kurkiewicza nie znalazły zrozumienia pośród ówczesnej społeczności. Jego metody badawcze i ich wypadkowe okazały się dla środowiska lekarskiego nadto ekscentryczne, wobec czego on sam został zmuszony do opuszczenia krakowskiego szpitala, w którym pracował. A podjął się przecież zadania niezwykle ważnego i potrzebnego – próbował zapobiec ryzykownej ignorancji w dziedzinie seksuologii i cielesności w ogóle. Ciekawe koło zatoczyła historia Kurkiewicza, która dzisiaj, po stu latach, znalazła pointę w teatrze lalek. Otóż, podobną do tamtej, krakowskiej, falę oburzenia wzbudził przed premierą we Wrocławiu spektakl Pawła Aignera – wybuchł lokalny skandal związany z reklamującym go plakatem. Utrzymana w stonowanych barwach fotografia czeskiego artysty Františka Drtikola, na której finezyjnie prezentuje swoje wdzięki młoda kobieta, sprowokowała zbulwersowanych billboardami widzów do reakcji, wobec czego głosy ich niezadowolenia zaczęły docierać do teatru. Z jakiegoś niejasnego powodu mieszkańcy Wrocławia poczuli się dotknięci subtelnie wyeksponowanym ciałem kobiety, której w dodatku piersi zasłonięto wymownym „Scena dla dorosłych. 18+”. Jak na ironię spektakl miał przecież wyszydzić obłudną przyzwoitość społeczeństwa minionego stulecia, konfrontując ją z uświadomionym, otwartym społeczeństwem XXI wieku.
Na tle krwistoczerwonej kurtyny pojawia się Amor o rubensowskich kształtach. Mitologiczny symbol miłości (zazwyczaj młody mężczyzna lub chłopiec) w spektaklu nie jest tym samym, wizualnie estetycznym, Kupidynem. Ma wąsy, doczepione skrzydła i wytatuowane ciało. Jego dość wulgarna, ale przede wszystkim bezpretensjonalna powierzchowność jest zapowiedzią ducha spektaklu, którego zbudzi Paweł Aigner. Scenografia nawiązuje do dwudziestowiecznych wystrojów wnętrz. W gabinecie doktora Kurkiewicza (a wyłącznie tam dzieje się akcja) znajdują się stylizowane na nurt secesyjny kanapy, fotele, dywan i gramofon (ten odegra swoją rolę, kiedy bohaterowie oddadzą się sztuce piosenki). Archaiczny klimat mebli z minionej epoki przełamują elementy modernistyczne – surowa geometria tła i monochromatyczne barwy wiszących nad podłogą współczesnych fotografii nagich kobiet i mężczyzn. Przede wszystkim jednak żarzy się tu od czerwieni i chociaż wybór tej akurat barwy, jako dominującej, jest nazbyt oczywisty, to całość scenografii wydaje się trafiona, przede wszystkim przez swoją sugestywność. Wymowne są przecież zawieszone pod sufitem do góry nogami krzesła i lampy, zapowiadające seksualną rewolucję, jaka ma się wydarzyć. Przestrzeń gry teatralnej zostanie też poszerzona o dodatkowy obszar – ten sam bożek miłości, który otwierał spektakl, fruwać będzie przy jego końcu za oknem, na tle panoramy Wrocławia.
Przeglądając literaturę przedmiotu o doktorze Kurkiewiczu, wywnioskować można jego awersję do płci przeciwnej, którą także oddaje filozofia spektaklu. Tutaj mężczyźni (poza głównym bohaterem wystąpi też Grzegorz Mazoń w roli Chłopca) piją alkohol, bawią się i śpiewają, a kobiety uczęszczają na obowiązkowe wykłady z wiedzy o płci. I tak w gabinecie seksuologa pojawią się cztery, w zupełnie różnym stopniu uświadomione, damy. Znudzona Kobieta De (przekonująca Agata Kucińska), femme fatale, która o życiu płciowym zdaje się wiedzieć znacznie więcej od samego Kurkiewicza, w dodatku z autopsji. Uczennica (Paulina Skłodowska) – niedoświadczona pensjonarka, oblewająca się rumieńcem na dźwięk każdego zdrożnego słowa. Obiekt, czyli rozwiązła (Aneta Głuch-Klucznik), o której Kurkiewicz mawia, że jest „typem erotycznym”. Oraz Oziębła (najlepsza aktorsko Kamila Chruściel) – zakryta czarną suknią od stóp do głów. Zresztą, wszystkie postacie wypowiadają strojem swoją osobowość (przecież „przebiór” jest „środkiem płciowodrażniącym”) – w odważny, niemal męski strój ubierze się wyemancypowana Elza Croner (Jolanta Góralczyk), a gospodyni Kurkiewicza (Edyta Skarżyńska) ma fartuszek z nieskromnym dekoltem. Ta ostatnia (tytułowana przez swego chlebodawcę „dragonem kuchennym”), chociaż początkowo pozoruje zupełny brak zainteresowania sprawami płciowymi, w poincie okaże się – jak każdy bez wyjątku – spragniona cielesnych uciech. Lekcje edukacji seksualnej, których doktor udzieli czterem, według niego nieświadomym, pannom, okażą się obfite w skutki. Doprowadzą do rozbudzenia uczucia miłości (w doktorze zakochuje się Uczennica), namiętności (odczuje ją Obiekt, także wobec wykładowcy) czy niekłamanej przyjaźni między Oziębłą a Elzą Croner (tym Kurkiewicz zarzuci nawet homoseksualną sympatię). Postać niemieckiej badaczki odegra także niemałą rolę w życiu samego doktora, który zakocha się w jej stanowczej postawie, wkrótce jednak zmieniając obiekt westchnień. Grębski jest rewelacyjny jako pomysłowy intelektualista i nieco pyszałkowaty krasomówca, a w końcu też autor odkrycia prawdziwego źródła seksualnych podniet, jaką ma być górska przyroda. Być może to przez nią bohaterowie Z docieków… przechodzą masę prawdziwych uczuciowych metamorfoz – w osobowości każdego z nich przełamuje się coś na tle seksualnym i owe rewolucje doprowadzą wreszcie do erotyczno-tanecznej orgii. Biorą w niej udział już jako całkiem odmienieni, nieskrępowani i bezpruderyjni, co też symbolizują wymowne rekwizyty – gigantyczny język, figura królika i „pobudzający płciowo” rower. Wybuchnie prawdziwy seksualny gejzer, w którym wiek, płeć i zasady przestaną mieć znaczenie – nadal jednak utrzymany w konwencji dowcipu.
Nie będzie tu skomplikowanych, naukowych wykładów z dziedziny medycyny ani też, czego być może spodziewała się przedwcześnie obruszona wrocławska publiczność, teatru ociekającego wulgarnością. Jest raczej Z docieków nad życiem płciowem humorystyczną refleksją na temat ewolucji języka ojczystego, na co pozwoliło bogate słowotwórstwo Kurkiewicza – istotnie więc to warstwa lingwistyczna stanowi najmocniejszą stronę spektaklu. Zobowiązuje do tego już na początku recytowana przez Skarżyńską Pieśń o mowie naszej Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który zresztą słowotwórcze gry Kurkiewicza traktował z pewną dozą drwiny. Tym bardziej więc komiczne będą neologizmy krakowskiego doktora w świetle polszczyzny współczesnej.
I tak rozbawił widownię „płciownik” (lekarz ginekolog), „samieństwo” (onanizm), „płciowe napinianie” i „tężenie natury ” (podniecenie), a także terminologia z zakresu budowy ciała, jak: zwisak, ciałoskład i czulce. Uważał Kurkiewicz, że można zostać uwiedzionym wzrokiem, czyli poprzez „oczkowanie” (by to zrozumieć, należy przypomnieć sobie choćby znakomitą aktorsko scenę, w której doktor i pacjentki próbują tej trudnej sztuki na widzach), a także piosenką („pobudzać się głosem czyimś”), czego daje dowody, wykonując kilka skocznych, lekkich utworów. Znacznie mniej udane jest przedstawienie pod względem fabularnym, co zrzucić można na karb nie do końca trafnych pomysłów reżyserskich – brak tu dramaturgicznego napięcia, próżno oczekiwać arystotelesowskiego katharsis. ¶Lwią część spektaklu pochłonęły dowcipy (mniej lub bardziej udane), zabrakło hipotetycznego scenariusza, który mógłby podpowiedzieć, czym istotnie grozi płciowa ciemnota, tępiona tak żarliwie przez Kurkiewicza. Niejasna jest też motywacja spektaklu – domniemywanie prawdziwego celu, w jakim powstało Z docieków..., zaprowadzi wyłącznie do zamiaru zorganizowania w teatrze lekcji historii języka polskiego. Twórcy zaznaczają, że ich przedsięwzięcie miało stanowić „dowcipny, artystyczny komentarz” do twórczości Kurkiewicza – i to się zgadza, ale zapowiadanej „gry z widzem” nijak, pomiędzy jednym a drugim żartem, dostrzec. Spektakl nie pobudzi publiczności do refleksji na temat międzypokoleniowych komunikacji, czego również Aigner oczekiwał, ale zasygnalizuje im tylko, że dorośli mieli i mają wciąż opory przed rozmawianiem o ludzkiej nagości. Niestety – nie pójdzie już o krok dalej, by zainspirować ich do reakcji, ponieważ ten, który miał, bawiąc, uczyć – nie uczy nikogo, a bawi tylko wybranych. Z tego widowiska zadowolona będzie młodzież – ta licealna i nieco starsza, którą trudno zgorszyć, a łatwo zyskać jej przychylność kilkoma frywolnymi żartami. Jeśli Aigner chciał ucelować swoim przedstawieniem w inny przedział wiekowy, spotka się z oburzeniem i dezaprobatą.
Niepodważalnym atutem przedstawienia jest kilka bardzo dobrych aktorskich ról, ogranych dodatkowo symbolicznym gestem i mimiką (kto by pomyślał, jak dobrze funkcję uwodzenia spełnią stopy i kolana). Są też niestety i takie, którym nie było dane wykorzystać swojego potencjału do końca. Próbują, mam wrażenie, Aneta Głuch-Klucznik i Grzegorz Mazoń ukręcić bicz z piasku, wcielając się w role, które nie są ani dynamiczne, ani szczególnie wymagające. Niemniej jednak, chociaż nie jest Z docieków nad życiem płciowem synonimem wielkiej sztuki, to Wrocławskiemu Teatrowi Lalek należy oddać sprawiedliwość za podjęcie tematu trudnego i uczynienie go lekkim, a przy tym wdzięcznym dla oka.
Z docieków nad życiem płciowem, Paweł Aigner, Maciej Wojtyszko (na podstawie dzieła pod tym samym tytułem Stanisława Kurkiewicza z Krakowa i Elzy Croner z Berlina Psychika młodzieży żeńskiej, z kupletami przyjaciela Adolfa Kitschmana ze Lwowa). Reżyseria Paweł Aigner, dramaturgia Robert Jarosz, scenografia Pavel Hubička, muzyka Piotr Klimek, wizualizacje Bartłomiej Orłowski. Wrocławski Teatr Lalek, Wrocław. Premiera kwiecień 2013.
fot. A. Cerelaczak |
Znamienne, że naukowe koncepcje Kurkiewicza nie znalazły zrozumienia pośród ówczesnej społeczności. Jego metody badawcze i ich wypadkowe okazały się dla środowiska lekarskiego nadto ekscentryczne, wobec czego on sam został zmuszony do opuszczenia krakowskiego szpitala, w którym pracował. A podjął się przecież zadania niezwykle ważnego i potrzebnego – próbował zapobiec ryzykownej ignorancji w dziedzinie seksuologii i cielesności w ogóle. Ciekawe koło zatoczyła historia Kurkiewicza, która dzisiaj, po stu latach, znalazła pointę w teatrze lalek. Otóż, podobną do tamtej, krakowskiej, falę oburzenia wzbudził przed premierą we Wrocławiu spektakl Pawła Aignera – wybuchł lokalny skandal związany z reklamującym go plakatem. Utrzymana w stonowanych barwach fotografia czeskiego artysty Františka Drtikola, na której finezyjnie prezentuje swoje wdzięki młoda kobieta, sprowokowała zbulwersowanych billboardami widzów do reakcji, wobec czego głosy ich niezadowolenia zaczęły docierać do teatru. Z jakiegoś niejasnego powodu mieszkańcy Wrocławia poczuli się dotknięci subtelnie wyeksponowanym ciałem kobiety, której w dodatku piersi zasłonięto wymownym „Scena dla dorosłych. 18+”. Jak na ironię spektakl miał przecież wyszydzić obłudną przyzwoitość społeczeństwa minionego stulecia, konfrontując ją z uświadomionym, otwartym społeczeństwem XXI wieku.
Na tle krwistoczerwonej kurtyny pojawia się Amor o rubensowskich kształtach. Mitologiczny symbol miłości (zazwyczaj młody mężczyzna lub chłopiec) w spektaklu nie jest tym samym, wizualnie estetycznym, Kupidynem. Ma wąsy, doczepione skrzydła i wytatuowane ciało. Jego dość wulgarna, ale przede wszystkim bezpretensjonalna powierzchowność jest zapowiedzią ducha spektaklu, którego zbudzi Paweł Aigner. Scenografia nawiązuje do dwudziestowiecznych wystrojów wnętrz. W gabinecie doktora Kurkiewicza (a wyłącznie tam dzieje się akcja) znajdują się stylizowane na nurt secesyjny kanapy, fotele, dywan i gramofon (ten odegra swoją rolę, kiedy bohaterowie oddadzą się sztuce piosenki). Archaiczny klimat mebli z minionej epoki przełamują elementy modernistyczne – surowa geometria tła i monochromatyczne barwy wiszących nad podłogą współczesnych fotografii nagich kobiet i mężczyzn. Przede wszystkim jednak żarzy się tu od czerwieni i chociaż wybór tej akurat barwy, jako dominującej, jest nazbyt oczywisty, to całość scenografii wydaje się trafiona, przede wszystkim przez swoją sugestywność. Wymowne są przecież zawieszone pod sufitem do góry nogami krzesła i lampy, zapowiadające seksualną rewolucję, jaka ma się wydarzyć. Przestrzeń gry teatralnej zostanie też poszerzona o dodatkowy obszar – ten sam bożek miłości, który otwierał spektakl, fruwać będzie przy jego końcu za oknem, na tle panoramy Wrocławia.
Przeglądając literaturę przedmiotu o doktorze Kurkiewiczu, wywnioskować można jego awersję do płci przeciwnej, którą także oddaje filozofia spektaklu. Tutaj mężczyźni (poza głównym bohaterem wystąpi też Grzegorz Mazoń w roli Chłopca) piją alkohol, bawią się i śpiewają, a kobiety uczęszczają na obowiązkowe wykłady z wiedzy o płci. I tak w gabinecie seksuologa pojawią się cztery, w zupełnie różnym stopniu uświadomione, damy. Znudzona Kobieta De (przekonująca Agata Kucińska), femme fatale, która o życiu płciowym zdaje się wiedzieć znacznie więcej od samego Kurkiewicza, w dodatku z autopsji. Uczennica (Paulina Skłodowska) – niedoświadczona pensjonarka, oblewająca się rumieńcem na dźwięk każdego zdrożnego słowa. Obiekt, czyli rozwiązła (Aneta Głuch-Klucznik), o której Kurkiewicz mawia, że jest „typem erotycznym”. Oraz Oziębła (najlepsza aktorsko Kamila Chruściel) – zakryta czarną suknią od stóp do głów. Zresztą, wszystkie postacie wypowiadają strojem swoją osobowość (przecież „przebiór” jest „środkiem płciowodrażniącym”) – w odważny, niemal męski strój ubierze się wyemancypowana Elza Croner (Jolanta Góralczyk), a gospodyni Kurkiewicza (Edyta Skarżyńska) ma fartuszek z nieskromnym dekoltem. Ta ostatnia (tytułowana przez swego chlebodawcę „dragonem kuchennym”), chociaż początkowo pozoruje zupełny brak zainteresowania sprawami płciowymi, w poincie okaże się – jak każdy bez wyjątku – spragniona cielesnych uciech. Lekcje edukacji seksualnej, których doktor udzieli czterem, według niego nieświadomym, pannom, okażą się obfite w skutki. Doprowadzą do rozbudzenia uczucia miłości (w doktorze zakochuje się Uczennica), namiętności (odczuje ją Obiekt, także wobec wykładowcy) czy niekłamanej przyjaźni między Oziębłą a Elzą Croner (tym Kurkiewicz zarzuci nawet homoseksualną sympatię). Postać niemieckiej badaczki odegra także niemałą rolę w życiu samego doktora, który zakocha się w jej stanowczej postawie, wkrótce jednak zmieniając obiekt westchnień. Grębski jest rewelacyjny jako pomysłowy intelektualista i nieco pyszałkowaty krasomówca, a w końcu też autor odkrycia prawdziwego źródła seksualnych podniet, jaką ma być górska przyroda. Być może to przez nią bohaterowie Z docieków… przechodzą masę prawdziwych uczuciowych metamorfoz – w osobowości każdego z nich przełamuje się coś na tle seksualnym i owe rewolucje doprowadzą wreszcie do erotyczno-tanecznej orgii. Biorą w niej udział już jako całkiem odmienieni, nieskrępowani i bezpruderyjni, co też symbolizują wymowne rekwizyty – gigantyczny język, figura królika i „pobudzający płciowo” rower. Wybuchnie prawdziwy seksualny gejzer, w którym wiek, płeć i zasady przestaną mieć znaczenie – nadal jednak utrzymany w konwencji dowcipu.
Nie będzie tu skomplikowanych, naukowych wykładów z dziedziny medycyny ani też, czego być może spodziewała się przedwcześnie obruszona wrocławska publiczność, teatru ociekającego wulgarnością. Jest raczej Z docieków nad życiem płciowem humorystyczną refleksją na temat ewolucji języka ojczystego, na co pozwoliło bogate słowotwórstwo Kurkiewicza – istotnie więc to warstwa lingwistyczna stanowi najmocniejszą stronę spektaklu. Zobowiązuje do tego już na początku recytowana przez Skarżyńską Pieśń o mowie naszej Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który zresztą słowotwórcze gry Kurkiewicza traktował z pewną dozą drwiny. Tym bardziej więc komiczne będą neologizmy krakowskiego doktora w świetle polszczyzny współczesnej.
I tak rozbawił widownię „płciownik” (lekarz ginekolog), „samieństwo” (onanizm), „płciowe napinianie” i „tężenie natury ” (podniecenie), a także terminologia z zakresu budowy ciała, jak: zwisak, ciałoskład i czulce. Uważał Kurkiewicz, że można zostać uwiedzionym wzrokiem, czyli poprzez „oczkowanie” (by to zrozumieć, należy przypomnieć sobie choćby znakomitą aktorsko scenę, w której doktor i pacjentki próbują tej trudnej sztuki na widzach), a także piosenką („pobudzać się głosem czyimś”), czego daje dowody, wykonując kilka skocznych, lekkich utworów. Znacznie mniej udane jest przedstawienie pod względem fabularnym, co zrzucić można na karb nie do końca trafnych pomysłów reżyserskich – brak tu dramaturgicznego napięcia, próżno oczekiwać arystotelesowskiego katharsis. ¶Lwią część spektaklu pochłonęły dowcipy (mniej lub bardziej udane), zabrakło hipotetycznego scenariusza, który mógłby podpowiedzieć, czym istotnie grozi płciowa ciemnota, tępiona tak żarliwie przez Kurkiewicza. Niejasna jest też motywacja spektaklu – domniemywanie prawdziwego celu, w jakim powstało Z docieków..., zaprowadzi wyłącznie do zamiaru zorganizowania w teatrze lekcji historii języka polskiego. Twórcy zaznaczają, że ich przedsięwzięcie miało stanowić „dowcipny, artystyczny komentarz” do twórczości Kurkiewicza – i to się zgadza, ale zapowiadanej „gry z widzem” nijak, pomiędzy jednym a drugim żartem, dostrzec. Spektakl nie pobudzi publiczności do refleksji na temat międzypokoleniowych komunikacji, czego również Aigner oczekiwał, ale zasygnalizuje im tylko, że dorośli mieli i mają wciąż opory przed rozmawianiem o ludzkiej nagości. Niestety – nie pójdzie już o krok dalej, by zainspirować ich do reakcji, ponieważ ten, który miał, bawiąc, uczyć – nie uczy nikogo, a bawi tylko wybranych. Z tego widowiska zadowolona będzie młodzież – ta licealna i nieco starsza, którą trudno zgorszyć, a łatwo zyskać jej przychylność kilkoma frywolnymi żartami. Jeśli Aigner chciał ucelować swoim przedstawieniem w inny przedział wiekowy, spotka się z oburzeniem i dezaprobatą.
Niepodważalnym atutem przedstawienia jest kilka bardzo dobrych aktorskich ról, ogranych dodatkowo symbolicznym gestem i mimiką (kto by pomyślał, jak dobrze funkcję uwodzenia spełnią stopy i kolana). Są też niestety i takie, którym nie było dane wykorzystać swojego potencjału do końca. Próbują, mam wrażenie, Aneta Głuch-Klucznik i Grzegorz Mazoń ukręcić bicz z piasku, wcielając się w role, które nie są ani dynamiczne, ani szczególnie wymagające. Niemniej jednak, chociaż nie jest Z docieków nad życiem płciowem synonimem wielkiej sztuki, to Wrocławskiemu Teatrowi Lalek należy oddać sprawiedliwość za podjęcie tematu trudnego i uczynienie go lekkim, a przy tym wdzięcznym dla oka.
Z docieków nad życiem płciowem, Paweł Aigner, Maciej Wojtyszko (na podstawie dzieła pod tym samym tytułem Stanisława Kurkiewicza z Krakowa i Elzy Croner z Berlina Psychika młodzieży żeńskiej, z kupletami przyjaciela Adolfa Kitschmana ze Lwowa). Reżyseria Paweł Aigner, dramaturgia Robert Jarosz, scenografia Pavel Hubička, muzyka Piotr Klimek, wizualizacje Bartłomiej Orłowski. Wrocławski Teatr Lalek, Wrocław. Premiera kwiecień 2013.