Teatr Kudaszowa inspiruje, hojnie karmi wyobraźnię, wykreowane
przez niego obrazy pozostają w pamięci, ale to teatr
potrzebujący współpracy widza, otwarcia z jego strony,
uczestnictwa
w budowaniu sensów oraz wrażliwości i zgody
na niedopowiedzenia. Jak poezja.
Rusłan Kudaszow jest dziś chyba najwybitniejszym reżyserem rosyjskiego
teatru lalek, teatru nowoczesnego, choć nieobce mu i najgłębsze tajniki
sztuki lalkarskiej. Zaczynał od współtworzenia słynnego Teatru Potudań
i jego marionetkowych przedstawień, prowadził własny kurs lalkarski
w petersburskiej Akademii Teatralnej i na jego bazie stworzył grupę twórczą, z którą dziś pracuje, kierując Wielkim Teatrem
Lalek w Sankt Petersburgu. Reżyserował w kilku
krajach Europy (m.in. Montecchi i Capuleti w BTL,
2011). W kwietniu br. jego spektakl Pokuta i przebaczenie
wg Puszkina był emitowany, jako jedyne przedstawienie
lalkowe, w ogromnym projekcie Ministerstwa
Kultury Rosji prezentacji on-line najlepszych rosyjskich
przedstawień teatralnych (culture.ru).
W czerwcu uświetnił obchody jubileuszu 60-lecia
BTL, demonstrując na białostockiej scenie prapremierowy
pokaz Pieśni nad pieśniami (22.06.2013, planowana
premiera rosyjska: 8.09. 2013).
Jedynym wypowiadanym tekstem są tu biblijne wersety czytane od czasu do czasu przez Alesa Snopkowskiego i Iwana Solncewa, pozostających poza planem działań. Czytają na biało, cicho, w modlitewnym skupieniu, nie bacząc na akcję dziejącą się obok. Budują ją aktorzy, wykorzystując w poszczególnych scenach rozmaite przedmioty, kawałki materii, czasem lalki. Poruszają się w błyskotliwie zaprojektowanej przestrzeni, zbudowanej z podestów, symbolizujących drogę, prześwietlanych kontrami, którą z boków ograniczają dwie wysokie brzozowe drabiny, mogące – gdy trzeba – zamknąć przestrzeń sceny, tworząc rodzaj szerokiego poprzecznego stołu. Istotą przedstawienia są wizyjne obrazy o niezwykłej sile wyrazu (scenografia Marina Zawijalowa), wspomagane ekspresyjnym światłem (Larisa Nowikowa) i przejmującą muzyką. Wszystko krąży wokół tematu miłości, zgodnie z biblijną inspiracją, choć w innym tonie niż oryginał. Pieśń nad pieśniami jest radosna, weselna. Głosi szczęście zaślubionych kochanków, niemogących się sobą nawzajem nazachwycać i nasycić (poza krótką sekwencją mówiącą o pobiciu Oblubienicy przez strażników w Pieśni Czwartej), a Chór towarzyszy Oblubieńcom w ich weselu. U Kudaszowa jest rozpaczliwie smutno. Współczesna wizja kresu miłości? Cały świat sprzysięga się, by zakochani nie mogli być razem. Ludzie pętają Oblubieńca (Anatolij Guszczin) i Oblubienicę (Wiktoria Korotkowa), chcą ich uwięzić (np. dosłownie krepując ciała kaftanami bezpieczeństwa), oślepić (zawiązując na głowach płachty zasłaniające oczy), wydrzeć z nich serca i dusze (scena trepanacji czaszek dwóch lalek, którym wyjmuje się z otwartych głów wszystko, co symbolizowało fascynację „druga połową”). Na jedną chwilę kochankom uda się być razem. Stają się jednością, ukrytą w bieli własnych koszul spiętych naprzemiennymi guzikami, w otoczeniu pozornie bezpiecznego gniazda. A jednak gniazdo pęka, ludzie roztrącają kochanków i nie dopuszczają do ponownego spotkania.
Zarazem inne obrazy przekonują widzów, że bez miłości nie ma życia. To fundament świata, zasada stworzenia. Symboliczna miłość – kobieta w czerwieni (Wasilisa Ruczimskaja) – z trudem idzie naprzód, choć wicher utrudnia jej każdy krok, to ona zwycięża, nie przeciwności losu. Gdy wysupłuje spod płaszcza szklany słój, widać w nim mnóstwo czerwonych płatków, które, rozsypane, ten sam wiatr – teraz sprzymierzeniec – rozwieje na wszystkie strony. Miłość dosłownie unosi się w powietrzu.
Człowiek pozbawiony miłości żyje jak na pustyni. Z dzbana zamiast wody lub wina wylewa się piasek, rozłamany owoc granatu wypełnia także piach, nie sok. Dewotka (Maria Batrasowa) zakutana w czarne chusty chce rózgami przegnać miłość ze świata, zaatakuje nawet upozowanego na Chrystusa mężczyznę, najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości, że Bóg jest miłością. Ale i ona w końcu przegra, pokonana uczuciem – czarne chusty zmienią się w białą sukienkę, zgięta sylwetka wyprostuje, a ona położy się na poprzecznej belce „krzyża” jak w ramionach ukochanego.
W przedstawieniu obraz goni obraz, a ich poetycka i symboliczna jakość nie wymaga intelektualnych doprecyzowań. Chwytamy ogólne intencje, ale od wrażliwości i wyobraźni każdego z widzów zależy to, co i jak zostanie zrozumiane oraz odczute. W tym kontekście dziwi nieco zbyt dosłowne zakończenie spektaklu. Reżyser, być może zaniepokojony czy wypowiedział się dość jasno, każe aktorom wypisać na drewnie i tkaninach słowo „miłość”, co nagle sprowadza poezję do łopatologii. Pieśń nad pieśniami Kudaszowa stanowi work in progress, można więc mieć nadzieję, że do oficjalnej wrześniowej premiery wiele się jeszcze zmieni. Mimo że już dziś mamy do czynienia z zajmującym, choć patetycznym i silnie lirycznym spektaklem Rusłana Kudaszowa i jego zespołu twórczego, który współtworzą: Marina Zawijalowa, Anatolij Guszczin, Denis Kazaczuk, Wiktoria Korotkowa i Wasilisa Ruczimskaja.
Pieśń nad pieśniami. Reżyseria Rusłan Kudaszow, scenografia Marina Zawijalowa. Prezentacja czerwiec 2013, Białystok.
fot. Archiwum |
Jedynym wypowiadanym tekstem są tu biblijne wersety czytane od czasu do czasu przez Alesa Snopkowskiego i Iwana Solncewa, pozostających poza planem działań. Czytają na biało, cicho, w modlitewnym skupieniu, nie bacząc na akcję dziejącą się obok. Budują ją aktorzy, wykorzystując w poszczególnych scenach rozmaite przedmioty, kawałki materii, czasem lalki. Poruszają się w błyskotliwie zaprojektowanej przestrzeni, zbudowanej z podestów, symbolizujących drogę, prześwietlanych kontrami, którą z boków ograniczają dwie wysokie brzozowe drabiny, mogące – gdy trzeba – zamknąć przestrzeń sceny, tworząc rodzaj szerokiego poprzecznego stołu. Istotą przedstawienia są wizyjne obrazy o niezwykłej sile wyrazu (scenografia Marina Zawijalowa), wspomagane ekspresyjnym światłem (Larisa Nowikowa) i przejmującą muzyką. Wszystko krąży wokół tematu miłości, zgodnie z biblijną inspiracją, choć w innym tonie niż oryginał. Pieśń nad pieśniami jest radosna, weselna. Głosi szczęście zaślubionych kochanków, niemogących się sobą nawzajem nazachwycać i nasycić (poza krótką sekwencją mówiącą o pobiciu Oblubienicy przez strażników w Pieśni Czwartej), a Chór towarzyszy Oblubieńcom w ich weselu. U Kudaszowa jest rozpaczliwie smutno. Współczesna wizja kresu miłości? Cały świat sprzysięga się, by zakochani nie mogli być razem. Ludzie pętają Oblubieńca (Anatolij Guszczin) i Oblubienicę (Wiktoria Korotkowa), chcą ich uwięzić (np. dosłownie krepując ciała kaftanami bezpieczeństwa), oślepić (zawiązując na głowach płachty zasłaniające oczy), wydrzeć z nich serca i dusze (scena trepanacji czaszek dwóch lalek, którym wyjmuje się z otwartych głów wszystko, co symbolizowało fascynację „druga połową”). Na jedną chwilę kochankom uda się być razem. Stają się jednością, ukrytą w bieli własnych koszul spiętych naprzemiennymi guzikami, w otoczeniu pozornie bezpiecznego gniazda. A jednak gniazdo pęka, ludzie roztrącają kochanków i nie dopuszczają do ponownego spotkania.
Zarazem inne obrazy przekonują widzów, że bez miłości nie ma życia. To fundament świata, zasada stworzenia. Symboliczna miłość – kobieta w czerwieni (Wasilisa Ruczimskaja) – z trudem idzie naprzód, choć wicher utrudnia jej każdy krok, to ona zwycięża, nie przeciwności losu. Gdy wysupłuje spod płaszcza szklany słój, widać w nim mnóstwo czerwonych płatków, które, rozsypane, ten sam wiatr – teraz sprzymierzeniec – rozwieje na wszystkie strony. Miłość dosłownie unosi się w powietrzu.
Człowiek pozbawiony miłości żyje jak na pustyni. Z dzbana zamiast wody lub wina wylewa się piasek, rozłamany owoc granatu wypełnia także piach, nie sok. Dewotka (Maria Batrasowa) zakutana w czarne chusty chce rózgami przegnać miłość ze świata, zaatakuje nawet upozowanego na Chrystusa mężczyznę, najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości, że Bóg jest miłością. Ale i ona w końcu przegra, pokonana uczuciem – czarne chusty zmienią się w białą sukienkę, zgięta sylwetka wyprostuje, a ona położy się na poprzecznej belce „krzyża” jak w ramionach ukochanego.
W przedstawieniu obraz goni obraz, a ich poetycka i symboliczna jakość nie wymaga intelektualnych doprecyzowań. Chwytamy ogólne intencje, ale od wrażliwości i wyobraźni każdego z widzów zależy to, co i jak zostanie zrozumiane oraz odczute. W tym kontekście dziwi nieco zbyt dosłowne zakończenie spektaklu. Reżyser, być może zaniepokojony czy wypowiedział się dość jasno, każe aktorom wypisać na drewnie i tkaninach słowo „miłość”, co nagle sprowadza poezję do łopatologii. Pieśń nad pieśniami Kudaszowa stanowi work in progress, można więc mieć nadzieję, że do oficjalnej wrześniowej premiery wiele się jeszcze zmieni. Mimo że już dziś mamy do czynienia z zajmującym, choć patetycznym i silnie lirycznym spektaklem Rusłana Kudaszowa i jego zespołu twórczego, który współtworzą: Marina Zawijalowa, Anatolij Guszczin, Denis Kazaczuk, Wiktoria Korotkowa i Wasilisa Ruczimskaja.
Pieśń nad pieśniami. Reżyseria Rusłan Kudaszow, scenografia Marina Zawijalowa. Prezentacja czerwiec 2013, Białystok.