Kamienica pełna świń? | Justyna Czarnota

Miniatura może pochwalić się spójną linią programową. To teatr, który chce poruszać trudne i ważne tematy, szczególnie te bliskie stałej publiczności, czyli mieszkańcom Gdańska. Dyrektor Romuald Wicza-Pokojski konsekwentnie zaprasza do współpracy trójmiejskich artystów i zachęca ich do umieszczania akcji w nadmorskim krajobrazie. Wybiera współczesne teksty pisane prozą, idealnie, jeśli zawierają wątek kryminalny. Kamienica, najnowsza premiera w reżyserii Ewy Piotrowskiej, wpisuje się w tę strategię. To spektakl oparty na powieści pod tym samym tytułem autorstwa Roksany Jędrzejewskiej- Wróbel, gdańszczanki, dobrze znanej czytelnikom literatury dziecięcej.

fot. P. Pędziszewski
W przedstawieniu tytułowa kamienica znajduje się we Wrzeszczu. Zamieszkują ją świnie: Bełkotowie, Wredziszewscy, Prosiaczyńscy. Nazwiska mówią same za siebie, a subtelna zwierzęca metafora każe podejrzewać, że na scenie zobaczymy nasz świat w całej jego skomplikowanej urodzie, ze szczególnym uwzględnieniem ciemnej strony ludzkiej natury. Reżyserka zdecydowała się na zastosowanie żywego planu. „Świńskość” rzuca się w oczy z rzadka i niejako przez przypadek. Zaznaczona została subtelnie, ale na wszystkich poziomach realizacyjnych: widać ją w kostiumach (uszy), makijażu (brudne mazy na ciele), ruchach, gestach i charakterystycznych odgłosach.

W pierwszej scenie spektaklu poznajemy mieszkańców – grupę trzymającą sztamę (i władzę): starsze panie o szerokich biodrach i w staromodnych sukienkach, pana w okularkach i z teczką, starannie uczesanych uczniów w mundurkach. Razem śpiewają Piosenkę Aborygenów Kamienicy – manifest, w którym wykładają zasady współżycia i reguły gry. Stoją na straży porządku, nie zgadzają się na żadne zmiany. Choreografia podpowiada, że potrafią być groźni i nieobca im jest agresja (zapewne również fizyczna). Fragment: Taka jedna tutaj kiedyś zapukała / Zapukała, więc dostała czego chciała – brzmi złowieszczo. Widzowie od pierwszych minut domyślają się, że w kamienicy w przeszłości wydarzyła się tragedia. Ukrywana tajemnica jednoczy bohaterów spektaklu, podobnie jak chęć poznania sekretu łączy widownię. Niedopowiedzenia, półsłówka podsycają ciekawość widzów i budują dramaturgię pierwszej części przedstawienia.

Właściwa akcja zaczyna się wraz z pojawieniem się Klary, która wkracza do obcego świata zwabiona urokiem Lucjusza Prosiaczyńskiego – malarza abstrakcjonisty, singla i wegetarianina, dotychczasowej zmory lokatorów. Wcześniej już wielokrotnie przymierzała się, by zadzwonić przez domofon do mieszkania na piętrze. Panie Bełkotowa i Wredziszewska dawno temu wypatrzyły ją z okna, w którym spędzają czas, plotkując, oparte o miękkie poduszki. Starszym nie podoba się uśmiech, energia, optymizm młodszej. W ich domu stawia się na bierność, szarość, spolegliwość i ład. Tylko Lucjusz nie wierzy w te wartości. Dlatego natychmiast rozpoznaje w Klarze bratnią duszę i bierze z nią ślub, sprowadzając ją tym samym do mieszkania, które dzieli z troskliwą mamusią.

Klara od pierwszej chwili zwraca uwagę. Ewa Piotrowska z początku kształtuje tę bohaterkę na podobieństwo gombrowiczowskiej Iwony: ta świnka nie robi nic szczególnego, a samą swoją obecnością przypomina wszystkim o wstydliwej przeszłości. Nowa osoba sprawia, że wzmacniają czujność i zwierają szeregi. Zaczynają spotykać się w piwnicy, by obmyślać coraz bardziej podstępne plany wykurzenia nowej mieszkanki. W podziemiach toczy się drugie życie. Znamiennie, że prąd wytwarza się tam przy pomocy roweru. To świetna metafora scenicznego świata – samonapędzającego się mechanizmu nienawiści. Każdy z mieszkańców wymyśla sposób, by dokuczyć dziewczynie. Jednak Klara nawet nie zauważa ich zaczepek lub obraca je na swoją korzyść. Im kamienicznicy są bardziej sfrustrowani, tym mocniej świnka wrasta w ich krajobraz (wraz z Lucjuszem zostają rodzicami).

Po przerwie machina gwałtownie przyspiesza: długa perspektywa czasowa zostaje zamknięta w krótkich, odseparowanych od siebie scenach, obrazujących jak zmienia się życie mieszkańców kamienicy. W toku akcji Klara zaczyna przejmować inicjatywę: próbuje zaprzyjaźnić się lub choćby nawiązać kontakt. Bezskutecznie. Klapą kończy się zarówno pomalowanie klatki na turkusowo, jak i wspólna kolacja. Mijają kolejne lata, dzieci wyjeżdżają na studia, rodzą się następne. Bunt się ustatecznia, co ostatecznie potwierdzone zostaje zawieszeniem potajemnych spotkań. A widz ciągle czeka, by dowiedzieć się, jaka tragedia wydarzyła się kiedyś w tym domu... Czy dzisiejszych sfrustrowanych, ale też bezradnych lokatorów stać było kiedyś na akt agresji?

W pierwszej części spektaklu twórcy umiejętnie stopniują napięcie, podsycając tym samym naszą ciekawość. W drugiej – czekanie staje się męczące. Obserwujemy, jak wrogość przeradza się w obojętność. Gdy proces ten się dopełni, poznajemy rozwiązanie zagadki sprzed lat. Okazuje się, że jedna z lokatorek, świnka Oktawia, została napadnięta w nocy. Przerażona, pukała do kolejnych drzwi kamienicy – otworzył jej wreszcie Hipolit, ojciec Lucjusza, dziś już nieżyjący. Pozostali za bardzo się bali. Nas, dzieci XXI wieku nawykłe do skandali i sensacji, zakończenie rozczarowuje brakiem spektakularności.

Być może również dlatego adaptacja przesuwa akcent w stronę, której nie da się wyczytać w powieści Jędrzejewskiej- Wróbel. W ostatniej scenie, gdy bohaterowie wspólnie oglądają gwiazdy, monolog z zaświatów wygłasza wspomniany już Hipolit. Zdradza, że mieszkańcy są przesiedleńcami, którzy zajmowali w Gdańsku wolne poniemieckie mieszkania. Stąd to niezwykłe do nich przywiązanie, kuriozalne umiłowanie porządku, niechęć do zmian, mogących zachwiać ich systemem. Oktawia i Klara jako obce padły ofiarą ich lęków. Nie sposób ignorować tego uzasadnienia.

Niewątpliwie właśnie zakończenie – w którym trudno nie upatrywać ingerencji dramaturżki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk – pozwala wznieść przedstawienie na zupełnie inny poziom refleksji. Pozostaje jednak pytanie: czy dobrym pomysłem jest podejmowanie tak poważnego tematu, niewątpliwie ważnego dla Gdańska, w ostatniej chwili spektaklu podporządkowanego innym jednak problemom? W moim odczuciu nie mamy bowiem do czynienia z sytuacją, kiedy opisana puenta rozświetla drogi, którymi podążali twórcy, uzasadnia ich decyzje. Jako widz czułam się po prostu zdezorientowana takim aneksem.

Gdańskie przedstawienie w obecnym kształcie staje się głównie propozycją dla młodzieży gimnazjalnej i licealnej – osób właśnie zyskujących świadomość historyczną. Wypada zauważyć, że spektakle dla tej grupy wiekowej pojawiają się w Polsce niezwykle rzadko. Kamienica może stanowić atrakcyjny pretekst do dyskusji o historii Trójmiasta.

Celowo używam słowa „atrakcyjny”. To spektakl barwny, dynamiczny, piękny estetycznie (Martyna Dworakowska buduje świat przy pomocy kilku tylko par drzwi oraz wizualizacji), sprawnie poprowadzony reżysersko. Zespół Teatru Miniatura rozkwitł w rękach Piotrowskiej: każda właściwie kreacja została starannie dopracowana. W pamięć zapada szczególnie Hanna Miśkiewicz jako Gizela Wredziszewska, samotna plotkara, interpretująca świat przez pryzmat kolorowego pudełka telewizora. Przyznać należy, że reżyserce i aktorom pomogła adaptacja tekstu, celnie charakteryzująca postaci.

Roksana Jędrzejewska-Wróbel i Małgorzata Sikorska- Miszczuk pracowały oddzielnie, każda nad adaptacją części powieści. Ta decyzja właściwie położyła się cieniem na przedstawieniu, bo jego połowy charakteryzuje zupełnie różne tempo i sposób budowania dramaturgii. Reżyserka rzetelnie zrealizowała swoje zadanie, podporządkowując się stylowi nadanemu przez dramaturżki, przez co spektakl rozbija się na dwie odrębne całości. (Słyszałam, że każda ma swoją grupę fanów. Osobiście wolę pierwszą.)

Obu adaptatorkom udało się bezbłędnie wydobyć z tekstu humor: w przypadku pierwszej części komizm ukryty jest głównie w słowach, w przypadku drugiej – w działaniach. Ewa Piotrowska umiejętnie podbija ten aspekt w sytuacjach scenicznych, dzięki czemu widzowie bawią się całkiem nieźle. A przy okazji w lustrze oglądają i siebie, i świat, w którym przyszło im żyć.


Kamienica, wg Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel. Adaptacja Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Roksana Jędrzejewska- Wróbel, reżyseria Ewa Piotrowska, scenografia Martyna Dworakowska, muzyka Piotr Pawlak, ruch sceniczny Krzysztof Leon Dziemaszkiewicz, wizualizacja Piotr Welk. Teatr Miniatura, Gdańsk. Premiera grudzień 2013.
Nowszy post Starszy post Strona główna