Mistrz i Małgorzata | Halina Waszkiel

Adaptowanie na scenę wielkich powieści należy do najtrudniejszych zadań teatralnych. Mistrza i Małgorzatę wiele osób zabrałoby na bezludną wyspę jako książkę najulubieńszą z ulubionych. Każdy ma w wyobraźni jakiś obraz Jeszui i Wolanda, Małgorzaty i Mistrza, wizję szatańskiego balu i pokazu magii w teatrze Variétés. Wielu widzów ma w pamięci 4-odcinkowy serial telewizyjny przygotowany w 1988 roku przez Macieja Wojtyszkę, ze znakomitymi rolami: Gustawa Holoubka jako Wolanda, Władysława Kowalskiego jako Mistrza i Zbigniewa Zapasiewicza jako Piłata. A także różne inne realizacje teatralne, których od roku 1971 było 29 (według danych e-teatru).

fot. Bartek Warszecha
Teatr Malabar Hotel odważył się zmierzyć z genialnym dziełem Michaiła Bułhakowa po swojemu, nie schlebiając przyzwyczajeniom widzów i nie ułatwiając im odbioru. Przygotowano spektakl zgrzebny, o ściszonych kolorach, z użyciem zwykłych kartonów jako dominanty scenograficznej, z wielofunkcyjnym ekranem, na który rzutowane są projekcje wideo. Żadnych efektownych balów, parady wampirów czy gołych wiedźm na miotłach. Zrobiono spektakl o pisaniu i o miłości.

Słowo, czynność pisania, geniusz literacki Bułhakowa wydają się kręgosłupem przedstawienia. Pierwsza scena rozgrywa się wśród obłąkanych, z których każdy chce wypowiedzieć swoją historię, chce być wysłuchany i zrozumiany – a o to najtrudniej. Iwan Bezdomny dyktuje bezdusznej sekretarce (przypominającej oficera KGB) swoje zeznania, ale wie, że wszystko zostanie przekręcone (tak samo zresztą jak słowa Jeszui przekręcił przed wiekami gorliwy, lecz mało inteligentny Mateusz Lewita). Dlatego Bezdomny w końcu przestaje mówić, a zaczyna pisać – na wszystkim, co popadnie, nawet na ścianach swojej malutkiej celi. W przedstawieniu jest nią kartonowe pudło, ciasne, ale nadające się do zapisywania literami. W dalszej części spektaklu zdania i słowa będą pojawiać się wszędzie – rzutowane multimedialnie na różnych tłach – od Góry Czaszek po fragmenty nagich ciał i twarz Mistrza. Wśród zgiełku mówienia mało kto osiąga mistrzostwo słowa. Bez wątpienia takim mistrzem był Bułhakow, dlatego twórcy przedstawienia pozwolili sobie na znaczny udział narracyjności w spektaklu. Aktorzy często przemawiają w trzeciej osobie, cytując fragmenty powieści. Zamiast akcji mamy „skaz”. Sądzę, że miłośnicy Mistrza i Małgorzaty odczuwają wdzięczność za to, że nie poskąpiono im niezapomnianych fraz w rodzaju „w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika...”. Fragmenty narracji przekazywane są przez aktorów z ust do ust jak sztafeta, przeplatając się ze scenami dialogowymi, w których każdy z aktorów kreuje po kilka ról.

W roku 1998 ostro skrytykowano pomysł Andrzeja Marii Marczewskiego, który w inscenizacji Mistrza i Małgorzaty w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej połączył role protagonistów w ten sposób, że np. Henryk Talar grał Wolanda i Piłata, a Michał Bukowski – Mistrza i Jeszuę. Magdalena Miklasz postąpiła inaczej.

I tak, Marcin Bikowski występuje jako Woland i jako Jeszua. W ten sposób diabelskość i boskość splatają się ze sobą jako dwie strony świata nadprzyrodzonego, innego niż ludzki. Nakładając czarną kurtkę, modulując głos i wpatrując się w widzów świdrującym spojrzeniem ciemnych oczu, Bikowski robi wrażenie. W znakomitej scenie na Patriarszych Prudach Bikowski gra w żywym planie Wolanda, jednocześnie animując maskę/głowę Berlioza i wypowiadając odmienionym głosem jego kwestie. To scena prawdziwie popisowa. Gdy dalej będzie mowa o odciętej głowie Berlioza, przerzucanie się maską dosłownie zilustruje dziejący się horror. Bikowski jako Jeszua nabiera ciepła i delikatności. Wierzymy mu, gdy przekonuje Piłata, że każdy człowiek jest dobry. Nie odgrywa krzyżowej męki, o niej będzie się tylko opowiadać.

Marcin Bartnikowski kreuje Iwana Bezdomnego oraz Mistrza, a także Mateusza Lewitę. Dzięki tożsamości jednego aktora, te różne postacie nasuwają się na siebie. Wszyscy trzej to ludzie piszący, wierzący, że słowo zapisane przetrwa wiecznie. Wszyscy trzej to także świadkowie – Mateusz, który chodził za Jezusem; Mistrz, który w literackiej wizji ujrzał sceny sprzed wieków; i poeta grafoman Bezdomny, który wierzy w moc Słowa, ale nim nie włada.

Asasellem, Piłatem i Rimskim jest Łukasz Lewandowski, zwinny, jednocześnie groźny i zabawny jako posłaniec Wolanda (np. w scenie z werbowaniem Małgorzaty na królową balu), a zmęczony i ociężały jako Piłat. Pamiętna scena odejścia z Jeszuą ścieżką z księżycowej poświaty została zainscenizowana w taki sposób, że obaj bohaterowie stoją tyłem do widzów, a przodem do ekranu, na którym wyświetla się pełen kraterów pejzaż Księżyca.

Szalejącego po scenie Behemota (a także Riuchina i Łastoczkina) zagrała Agnieszka Makowska, łącząc w ruchu i gestach „kociość” i diabelskość. Podziw widzów budziła jej niewyczerpana przez ponad trzy godziny energia i temperament.

Wysoki i szczupły Łukasz Wójcik już „po warunkach” świetnie nadawał się na Korowiowa (gra też Warionuchę), ale wzbogacił tę postać staranną stylizacją mowy, podkreślającą obcość i „dziwność” członka świty Wolanda.

Małgorzata, grana przez Kornelię Trawkowską (także Urzędniczka), pojawia się w przedstawieniu Malabaru dość późno, ale do niej należy końcowa część spektaklu. O ile wcześniej temat miłości wiąże się z wszechogarniającą miłością Boga do ludzi, o tyle Małgorzata uosabia miłość ludzką, jednostkową, bezdyskusyjną, dla której robi się wszystko. Aktorce udało się uwiarygodnić determinację bohaterki, gdy dla ratowania Mistrza jest gotowa paktować z diabłem. W przedstawieniu silniej wyeksponowano ryzyko, jakie bierze na siebie Małgorzata. Gdy w obliczu diabelskiej grupy, postawiona na stole, staje się obiektem prowokacyjnych zachowań, nie wie, co ją czeka. Nie stroi się na bal. Wypełnia żądanie Wolanda z niechęcią i przykrością, ale zachowuje godność i dumę, bo wie, że nic jej nie upokorzy, skoro działa w imię miłości. Właśnie scena diabelskiego balu, skromna i rozegrana niemal wyłącznie w słowach, po części zapisywanych na fragmentach ciał rzutowanych na ekran, najlepiej ujawnia intencje twórców przedstawienia: nie chcemy efekciarstwa, oddajemy pierwszeństwo językowi Bułhakowa, a uwagę skupiamy na plątaninie ludzkich losów, zderzonych z ponadczasową mocą sił ponadziemskich.

Ludzie co prawda są głupi, źli i śmieszni, ale jednak godni wysłuchania, współczucia i... zbawienia. Choćby taka Annuszka, która rozlała olej na zgubę Berlioza. Na pozór bezsensowne, na nic niepotrzebne ludzkie istnienie, a jakże ważny trybik w boskim planie zdarzeń. Anna Stela (grająca także Hellę i Dziewoję) znakomicie uchwyciła w monologu Annuszki ten specyficzny ton mówienia o ludziach, charakterystyczny dla Mistrza i Małgorzaty.

Siedmioro aktorów zagrało z powodzeniem osiemnaście postaci, ale po prawdzie jest ich jeszcze więcej, bo w przedstawieniu wykorzystano papierowe lalki – biało-czarne twarze naklejane na kawałki kartonów. Czasem zatknięte na patykach, czasem uzupełnione o resztę ciała, jak w przypadku konferansjera teatru Variétés, Żorża Bengalskiego, któremu zostanie oderwana głowa jak najbardziej konkretnie i „prawdziwie”. Całe towarzystwo literatów zgromadzonych u Gribojedowa pokazane zostało przy pomocy lalek tego typu, co nie tylko umożliwiło wprowadzenie naraz większej liczby postaci niż liczba animatorów, ale też ironicznie komentowało „papierowość” literackiej, pożal się Boże, twórczości najbardziej zasłużonych członków Massolitu.

Lalki zaprojektował Marcin Bikowski, zaś autorką scenografii jest Ewa Woźniak, obdarzona nie tylko wyobraźnią, ale też dyscypliną. Biało-brunatna tonacja sprzyja skupieniu, a zgrzebne kartony otwierają rozliczne możliwości. Dzięki projekcjom wideo (Aleksander Janas/kolektyw kilku.com) kartonowe pudła zmieniają się w wielopiętrowe bloki. Ekran pokazuje a to Księżyc, a to Warszawę z lotu ptaka – prawdopodobnie kolejne miejsce postoju szatańskiej brygady.

Na szczególną uwagę zasługuje sposób rozegrania sceny w teatrze Variétés. Woland zapraszał kobiety z widowni, by wybierały suknie i pantofelki. Wystrojone panie cieszyły się z prezentów do czasu, gdy luksusowa odzież znikała, pozostawiając na widoku zgrzebną bieliznę. Bywało, że teatralne realizacje Mistrza i Małgorzaty bawiły się tą sceną, pozornie włączając do akcji autentyczne kobiety z aktualnej widowni. Malabar Hotel postąpił inaczej. Porzuciłwątek pogoni za ciuchami, zaś wyeksponował inny – zaglądanie w ludzkie myśli. W teatrze Variétés „przewodniczący komisji akustycznej”, Arkadiusz Siemplejarow, domaga się zdemaskowania sztuk magicznych. W odpowiedzi Korowiow demaskuje Siemplejarowa, który poprzedni wieczór spędził u pewnej artystki, żonie zaś powiedział, że na posiedzeniu komisji. Idąc tym tropem, aktorzy Teatru Malabar Hotel, przy oświetlonej widowni, starają się odgadywać myśli publiczności – zabawnie i autokrytycznie, bowiem padają z ich ust zdania w rodzaju: „dłuży się”, „a gdzie te lalki?”, „wyjdę w przerwie” itp.

Nie, nie chciało się wychodzić w przerwie. Mistrz i Małgorzata w interpretacji Teatru Malabar Hotel przykuwa uwagę i pozostaje w pamięci.


Mistrz i Małgorzata, Michał Bułhakow. Reżyseria Magdalena Miklasz, scenografia Ewa Woźniak, lalki Marcin Bikowski, muzyka Anna Stela, dramaturgia Marcin Bartnikowski. Malabar Hotel/Teatr Dramatyczny, Warszawa. Premiera styczeń 2014.
Nowszy post Starszy post Strona główna