Amsterdamski Pop Arts Festival (po polsku mógłby się nazywać
Lala Arts) jest coraz ciekawszy. Obchodzi właśnie pięciolecie.
Z jego perspektywy teatr lalek/teatr przedmiotu wygląda dziś
wielce atrakcyjnie. Jest różnorodny, bogaty, choć rzadko odnosi
się do najpowszechniejszego u nas teatru lalek/teatru dla dzieci. Dominuje
lalka, obiekt, przedmiot, animant i artysta, który wie, jak ich używać
i po co. W Amsterdamie dyskutuje się też, po co twórcom są potrzebne lalki
i dlaczego ich używają. To ciekawe, co mają do powiedzenia artyści
średniego i najmłodszego pokolenia. Jedni mówią, że partner-lalka to
najbliższa osoba na scenie, pewna i niezawodna; inni po postu jej potrzebują,
żeby powiedzieć to, co zamierzyli; jeszcze inni podkreślają ten
szczególny moment, w którym przedmiot otrzymuje życie, albo je traci.
Rozwinęła się zajmująca rozmowa o różnicach między przedmiotem
i rekwizytem. Wszystko troszkę chaotyczne, zwłaszcza gdy chodzi o refleksję
uogólniającą (deklaracje twórców są zawsze niepodważalne), bo wciąż
jest niewielu w skali świata, którzy uprawiają teorię teatru lalek, mimo iż
jej brak jest coraz silniej odczuwalny. Czym jest lalka? przedmiot? obiekt?
Jakie pełni funkcje w relacji z aktorem? Co wnosi do widowiska teatralnego,
w czym się sprawdza? Przyglądając się teatralnemu życiu Amsterdamu,
widzimy wyraźnie, że teatr lalek jest tam obecny, że publiczność jest
nim zainteresowana, przynajmniej w skali niewielkich scen i krótkiego
okresu w roku. Ale to już sporo, zwłaszcza że w Amsterdamie nie ma stałych
repertuarowych scen lalkowych.
Są za to trzy sceny festiwalowe (Theater Bellevue, De Krakeling i Ostadetheater),
od lat te same, od lat proponują szeroką ofertę widowiskową, ale
też linia lalkowa jest w ich programach silna, zwłaszcza że dotyczy
widzów dorosłych, eksperymentu, poszukiwań artystycznych, dla których nie jest łatwo znaleźć miejsce w teatrach komercyjnych.
W Amsterdamie, dzięki wytrwałości i pasji kilkorga
ludzi (Eliane Attinger, Colette van Wees i Frank
Noorland), raz do roku, za sprawą Pop Arts, ożywa lalkarstwo,
i wówczas można tu zobaczyć rzeczy wielce
osobliwe. Jest oczywiście reprezentacja międzynarodowa,
w tym roku m.in.: Yael Rasooly z Izraela z Papercut,
hiszpańska Bambalina z Ulissesem, belgijskie Teatr
Tof czy młoda i atrakcyjna grupa Stefanie & Barbara
Claes, wprowadzająca ciekawe lalki papierowo-metalowe,
zaczepione i animowane na długich kijach,
wysuniętych na półtora metra przed animatora, na
których koncentruje się światło reflektorów i uwaga
widzów. Są i inne grupy, z Wielkiej Brytanii czy Włoch,
ale w centrum zainteresowania są Holendrzy i ich propozycje.
Pop Arts jest przede wszystkim lansowaniem
lalkarzy holenderskich, a zaproszeni ze świata goście
mają okazję w ciągu kilku dni poznać to, co organizatorzy
uważają za najciekawsze w ostatnim sezonie.
Krajową premierę Matyldy miał Neville Tranter, choć spektakl pojawił się już kilka miesięcy temu w Charleville-Mézières. Przez ten czas dojrzał, okrzepł i z pewnością będzie ozdobą niejednego festiwalu międzynarodowego. To wybitne studium gry aktora z lalką. Dowód na niezwykłość środków lalkowych w rękach wielkiego aktora. Przejmujący i niełatwy także w odbiorze obraz ludzkiej starości, zniedołężnienia, elementarnych gestów poświadczających godność, ale i dziecinność, naiwność oraz rezygnację. Tacy jesteśmy. Tacy będziemy. My!
Duda Paiva świętuje właśnie dziesięciolecie istnienia swojego teatru. Z tej okazji gra m.in. najnowszą produkcję Break a Legend, rodzaj kabaretu, w którym wykorzystuje najciekawsze lalki, jakie pojawiły się w dotychczasowych jego spektaklach. Te, z którymi zaczynał swoją europejską karierę, dzięki którym utrwalił swoją pozycję reżyserską (dwie lalki z białostockiej Fasady), oraz główni bohaterowie jego autorskich spektakli: Anioł (Angel), Bękart (Bastard) czy Bestiarium (Bestiaires). Animowane przez coraz liczniejszy zespół Paivy – dziś obejmujący i lalkarzy, i tancerzy, i wokalistów – stanowią indywidualny wkład Paivy w europejskie lalkarstwo. Jak wcześniej lalek Franka Soehnlego, Neville’a Trantera, teraz Dudy Paivy nie da się już nie zauważyć we współczesnej sztuce teatru lalek. Nawet ci, którym nie jest po drodze z jego estetyką, muszą uznać mistrzostwo Paivy, tancerza grającego z lalkami.
Jak różnorodne jest współczesne lalkarstwo holenderskie, niech świadczy z jednej strony TG Winterberg, prezentujące The Jazzbarones (reż. Marcel Sijm, w roli głównej Meike van den Akker), spektakl w stylu dużych znanych nam produkcji z żywym bandem na scenie, choć tylko dwojgiem aktorów posługujących się też lalkami, opowiadający burzliwe dzieje miłości słynnego jazzmana Theloniousa Monka i bogatej kobiety Pannoniki de Rothschild. Z drugiej – ekstrawagancki, plastyczny eksperyment Jaimego Ibaneza zrealizowany we współpracy z muzykiem multiinstrumentalistą Jorntem Duyx, opowiadający osiemnastowieczne dzieje podróży Pietera Greena do Indii Zachodnich. Jest to zderzenie niekontrolowanej wyobraźni plastycznej Ibaneza, jego zaskakujących skojarzeń i sposobu przenoszenia ich w świat teatralnej metafory, wykorzystujących przedmioty, improwizowane lalki, sceniczne rekwizyty, owoce, własne ciało artysty, posługującego się ponadto narracyjnym tekstem, partiami wokalnymi, całą gamą dźwięków, szmerów i rozmaitych odgłosów – ze znacznie bardziej uporządkowaną kompozycją muzyczną, będącą jakby leitmotivem i osią opowieści.
Do najciekawszych zdarzeń Pop Arts należały spektakle Freeze! Nicka Steura i Rothko Chapel Sjarona Minailo. Nick Steur kolekcjonuje kamienie, bodaj oddzieciństwa. Zna ich strukturę, barwę, budowę, wagę, załamania i nacięcia. Zajmuje się budowaniem kamiennych kompozycji i od pewnego czasu uczynił z tej pasji zawód. Robi instalacje, performanse, spektakle. Uczestniczy nich widownia, najczęściej zafascynowana jego pasją do tego stopnia, że nikt nie ma ochoty na opuszczenie sali, w której odbywa się przedstawienie. Nick Steur komentuje z odtwarzanego nagrania swoje intencje, działania. Bywa, że powtarza je wielokrotnie, gdyż nigdy nie wiadomo, jak sprawnie przebiegnie spektakl. Jego zadanie polega na ustawianiu jeden na drugim różnokształtnych kamieni. Bynajmniej nie kieruje się w tym logiką konstrukcji ani żadnym lepidłem pozwalającym kamieniom zastygnąć w bezruchu. Stąd tytuł: zamrożenie. Zamrożenie ruchu, zatrzymanie czasu, zastygnięcie wydawałoby się nieprzylegającej do siebie materii. Kamienie stykają się ze sobą najmniejszymi i najbardziej nieoczekiwanymi płaszczyznami. Z reguły wydaje się to niemożliwe. Artysta szukający właściwego punktu ciężkości poszczególnych kamieni spędza czasem wiele minut, ustalając odpowiednie wyważenie, drążąc balans kamieni. Zdarza się (rzadko), że konstrukcje się rozsypują, z wielkim hukiem spadając i tłukąc szklane tafle, na których są układane. Emocje widzów bywają rozgrzane do kresu wytrzymałości. To jakby element niezwykłej sztuki cyrkowej, wykonywania nieprawdopodobnie skomplikowanych numerów. Ich bohaterami są kamienie, martwe przedmioty, które w rękach artysty zdają się przybierać takie kształty, jakie twórca przewidział. A to już teatr, kreacja rzeczywistości, choć działania Nicka Steura – fascynujące i niewiarygodne – będą tylko marginesem lalkarskiej twórczości.
Zupełnie inny jest Rothko Chapel Sjarona Minailo. To spektakl-esej, spektakl-refleksja oparty na dziele Marka Rothko, amerykańskiego artysty, twórcy słynnej Kaplicy w Huston, miejsca medytacji i refleksji. Z inspiracji Kaplicą i utworem muzycznym Mortona Feldmana pod tym samym tytułem zrodził się spektakl- instalacja, będący muzyczno-wizualnym komentarzem do barbarzyństwa XX wieku, zaprzeczenia ideom humanizmu i tragedii Holocaustu. Skalowane dzieła plastyczne Marka Rothko, abstrakcyjne projekcje multimedialne, przywoływane i uruchamiane dziesiątki małych przedmiotów/figur/obiektów, wśród których porusza się Sjaron Minailo, budują atmosferę medytacji i skupienia. Uzupełniającym piętrem przedstawienia jest kończący je wiersz Wisławy Szymborskiej Koniec i początek (Po każdej wojnie / ktoś musi posprzątać.), wypisywany ręką artysty na jednym z ekranów. Niezwykła harmonia, ściszenie i elegancja uruchamiają całą lawinę myśli i emocji, jakie prowokuje ten wyjątkowy spektakl. Powinien pojawić się i u nas.
Holendrzy proponują teatr wyjątkowo niejednorodny, wchodzący silnie w inne gatunki sztuki, eksploatujący wszelakie odmienności i nie przestają zadawać sobie pytania o sens i miejsce teatralnej lalki we współczesnej kulturze. My, w Polsce, nie mielibyśmy nawet elementarnego materiału, by taką dyskusję rozpocząć. Trochę szkoda, bo oddalamy się od przyszłości.
Pop Arts Festival, Amsterdam, 1-9 lutego 2014 r.
De Jazzbarones,Tg. Winterberg | fot. S. Nagel |
Krajową premierę Matyldy miał Neville Tranter, choć spektakl pojawił się już kilka miesięcy temu w Charleville-Mézières. Przez ten czas dojrzał, okrzepł i z pewnością będzie ozdobą niejednego festiwalu międzynarodowego. To wybitne studium gry aktora z lalką. Dowód na niezwykłość środków lalkowych w rękach wielkiego aktora. Przejmujący i niełatwy także w odbiorze obraz ludzkiej starości, zniedołężnienia, elementarnych gestów poświadczających godność, ale i dziecinność, naiwność oraz rezygnację. Tacy jesteśmy. Tacy będziemy. My!
Duda Paiva świętuje właśnie dziesięciolecie istnienia swojego teatru. Z tej okazji gra m.in. najnowszą produkcję Break a Legend, rodzaj kabaretu, w którym wykorzystuje najciekawsze lalki, jakie pojawiły się w dotychczasowych jego spektaklach. Te, z którymi zaczynał swoją europejską karierę, dzięki którym utrwalił swoją pozycję reżyserską (dwie lalki z białostockiej Fasady), oraz główni bohaterowie jego autorskich spektakli: Anioł (Angel), Bękart (Bastard) czy Bestiarium (Bestiaires). Animowane przez coraz liczniejszy zespół Paivy – dziś obejmujący i lalkarzy, i tancerzy, i wokalistów – stanowią indywidualny wkład Paivy w europejskie lalkarstwo. Jak wcześniej lalek Franka Soehnlego, Neville’a Trantera, teraz Dudy Paivy nie da się już nie zauważyć we współczesnej sztuce teatru lalek. Nawet ci, którym nie jest po drodze z jego estetyką, muszą uznać mistrzostwo Paivy, tancerza grającego z lalkami.
Jak różnorodne jest współczesne lalkarstwo holenderskie, niech świadczy z jednej strony TG Winterberg, prezentujące The Jazzbarones (reż. Marcel Sijm, w roli głównej Meike van den Akker), spektakl w stylu dużych znanych nam produkcji z żywym bandem na scenie, choć tylko dwojgiem aktorów posługujących się też lalkami, opowiadający burzliwe dzieje miłości słynnego jazzmana Theloniousa Monka i bogatej kobiety Pannoniki de Rothschild. Z drugiej – ekstrawagancki, plastyczny eksperyment Jaimego Ibaneza zrealizowany we współpracy z muzykiem multiinstrumentalistą Jorntem Duyx, opowiadający osiemnastowieczne dzieje podróży Pietera Greena do Indii Zachodnich. Jest to zderzenie niekontrolowanej wyobraźni plastycznej Ibaneza, jego zaskakujących skojarzeń i sposobu przenoszenia ich w świat teatralnej metafory, wykorzystujących przedmioty, improwizowane lalki, sceniczne rekwizyty, owoce, własne ciało artysty, posługującego się ponadto narracyjnym tekstem, partiami wokalnymi, całą gamą dźwięków, szmerów i rozmaitych odgłosów – ze znacznie bardziej uporządkowaną kompozycją muzyczną, będącą jakby leitmotivem i osią opowieści.
Do najciekawszych zdarzeń Pop Arts należały spektakle Freeze! Nicka Steura i Rothko Chapel Sjarona Minailo. Nick Steur kolekcjonuje kamienie, bodaj oddzieciństwa. Zna ich strukturę, barwę, budowę, wagę, załamania i nacięcia. Zajmuje się budowaniem kamiennych kompozycji i od pewnego czasu uczynił z tej pasji zawód. Robi instalacje, performanse, spektakle. Uczestniczy nich widownia, najczęściej zafascynowana jego pasją do tego stopnia, że nikt nie ma ochoty na opuszczenie sali, w której odbywa się przedstawienie. Nick Steur komentuje z odtwarzanego nagrania swoje intencje, działania. Bywa, że powtarza je wielokrotnie, gdyż nigdy nie wiadomo, jak sprawnie przebiegnie spektakl. Jego zadanie polega na ustawianiu jeden na drugim różnokształtnych kamieni. Bynajmniej nie kieruje się w tym logiką konstrukcji ani żadnym lepidłem pozwalającym kamieniom zastygnąć w bezruchu. Stąd tytuł: zamrożenie. Zamrożenie ruchu, zatrzymanie czasu, zastygnięcie wydawałoby się nieprzylegającej do siebie materii. Kamienie stykają się ze sobą najmniejszymi i najbardziej nieoczekiwanymi płaszczyznami. Z reguły wydaje się to niemożliwe. Artysta szukający właściwego punktu ciężkości poszczególnych kamieni spędza czasem wiele minut, ustalając odpowiednie wyważenie, drążąc balans kamieni. Zdarza się (rzadko), że konstrukcje się rozsypują, z wielkim hukiem spadając i tłukąc szklane tafle, na których są układane. Emocje widzów bywają rozgrzane do kresu wytrzymałości. To jakby element niezwykłej sztuki cyrkowej, wykonywania nieprawdopodobnie skomplikowanych numerów. Ich bohaterami są kamienie, martwe przedmioty, które w rękach artysty zdają się przybierać takie kształty, jakie twórca przewidział. A to już teatr, kreacja rzeczywistości, choć działania Nicka Steura – fascynujące i niewiarygodne – będą tylko marginesem lalkarskiej twórczości.
Zupełnie inny jest Rothko Chapel Sjarona Minailo. To spektakl-esej, spektakl-refleksja oparty na dziele Marka Rothko, amerykańskiego artysty, twórcy słynnej Kaplicy w Huston, miejsca medytacji i refleksji. Z inspiracji Kaplicą i utworem muzycznym Mortona Feldmana pod tym samym tytułem zrodził się spektakl- instalacja, będący muzyczno-wizualnym komentarzem do barbarzyństwa XX wieku, zaprzeczenia ideom humanizmu i tragedii Holocaustu. Skalowane dzieła plastyczne Marka Rothko, abstrakcyjne projekcje multimedialne, przywoływane i uruchamiane dziesiątki małych przedmiotów/figur/obiektów, wśród których porusza się Sjaron Minailo, budują atmosferę medytacji i skupienia. Uzupełniającym piętrem przedstawienia jest kończący je wiersz Wisławy Szymborskiej Koniec i początek (Po każdej wojnie / ktoś musi posprzątać.), wypisywany ręką artysty na jednym z ekranów. Niezwykła harmonia, ściszenie i elegancja uruchamiają całą lawinę myśli i emocji, jakie prowokuje ten wyjątkowy spektakl. Powinien pojawić się i u nas.
Holendrzy proponują teatr wyjątkowo niejednorodny, wchodzący silnie w inne gatunki sztuki, eksploatujący wszelakie odmienności i nie przestają zadawać sobie pytania o sens i miejsce teatralnej lalki we współczesnej kulturze. My, w Polsce, nie mielibyśmy nawet elementarnego materiału, by taką dyskusję rozpocząć. Trochę szkoda, bo oddalamy się od przyszłości.
Pop Arts Festival, Amsterdam, 1-9 lutego 2014 r.