Czesi zapytani o postaci Spejbla i Hurvínka odpowiadają, że są to
bohaterowie ważni dla nich tak jak dla Polaków Bolek i Lolek.
To nieprawda. Fenomenu tych dwóch marionetek nie sposób
porównać z jakimikolwiek polskimi postaciami. Lalki powstały
prawie sto lat temu, występują m.in. w słuchowiskach radiowych, wieczorynkach
i w teatrze. Od prawie wieku są znane i kochane jeśli nie przez
wszystkich, to przynajmniej przez znakomitą większość obywateli Republiki
Czeskiej. Zmieniła się tylko ich rola – nie są już nowym głosem rozwijającego
się lalkarstwa, a raczej dobrze zakonserwowanym reliktem przeszłości.
Fakty z przeszłości
Założycielem Teatru Spejbla i Hurvínka był Josef Skupa. Instytucja najpierw działała w Pilznie (w latach 1930–1942), a po przerwie, spowodowanej aresztowaniem aktora przez gestapo, została ponownie otwarta w Pradze zaraz po zakończeniu II wojny światowej (październik 1945). Marionetką, od której zaczęła się historia teatru, był Spejbl wyrzeźbiony przez Karla Noska w 1920 roku.
Dziwaczny łysy elegant we fraku, białych rękawiczkach i drewnianych chodakach szybko podbił serca widzów, ale podobno nie był lubiany przez lalkarzy – kolegów Skupy. Jako pierwsza nowoczesna marionetka w Czechach (a jednocześnie, razem z Hurvínkiem, ostatni reprezentant lalek charakterystycznych) nie pasował do ludowych postaci królów, diabłów i Kašpárka do tego stopnia, że po skończonym przedstawieniu wieszano go z dala od pozostałych lalek. Jednocześnie bohater zyskał przychylność nie tylko rodzimej krytyki, ale także zagranicznych autorytetów środowiska lalkowego. Podobno Siergiej Obrazcow podczas jednej z wizyt w Republice Czeskiej zachwycił się Spejblem do tego stopnia, że poprosił Skupę o pomoc w przygotowaniu projektu pacynki, którą mógł wykorzystywać w swoich widowiskach nazywanych romansami z lalkami.
Spejbl na początku występował w niedługich satyrycznych monodramach dopiero po głównym spektaklu. Szybko okazało się, że publiczność właśnie na jego występy czekała najbardziej i kiedy ich idol pojawiał się na scenie, widzowie głośno domagali się, by został na niej jak najdłużej. Oczywiste było, że Spejblowi przydałby się podobny do niego sceniczny partner. I tak, w 1926 roku Gustav Nosek (bratanek Karla) przyniósł Skupie niespodziankę w postaci Hurvínka. Niższy wzrost, spodenki na szelkach, śmieszna czuprynka pośrodku czoła i ruszające się oczy odróżniały syna od, starszego o sześć lat, ojca. Gdy w 1930 roku bohaterowie doczekali się własnej sceny, dołączyli do nich pies Žeryk oraz Mánička, koleżanka Hurvínka ze szkolnej ławki. W 1971 roku z inicjatywy spadkobierców Skupy drewnianą trupę zasiliła babcia Mánički – Kateřina Hovorková.
Do dziś w Teatrze Spejbla i Hurvínka grane są przedstawienia koncentrujące się wyłącznie wokół tych pięciu postaci. Dla nich i o nich powstają wszystkie spektakle.
Bohaterowie dziecięcej wyobraźni
Obecnie Teatr S+H na swój sposób zajmuje szczególne miejsce na teatralnej mapie stolicy Republiki Czeskiej. To jeden z dwóch instytucjonalnych teatrów lalkowych w Pradze (drugim regularnie grającym dla dzieci jest Minor, ale tam rzadko powstają przedstawienia wykorzystujące klasyczne typy lalek). Dorośli prażanie przychodzą tu z dziećmi, ponieważ sami byli kiedyś przyprowadzani przez rodziców i dziadków. W przerwach foyer teatru wypełnia się ludźmi w każdym wieku, z przejęciem rozprawiającymi o perypetiach drewnianych bohaterów. Nie ulega wątpliwości, że Spejbla i Hurvínka zna każdy i że te marionetki są ważnym elementem dziedzictwa kulturowego Czechów.
Spędziłam na widowni teatru przy Dejvickiej 38 kilka niedzielnych popołudni i za każdym razem zadziwiała mnie niezwykła wprost atmosfera tego miejsca. Zaangażowanie widzów w spektakl porównałabym do udziału w koncercie ulubionej grupy muzycznej. Wystarczyło, by z offu puszczono głos Hurvínka proszącego o wyłączenie telefonów, a po jego charakterystycznym „cha, chaaa” na widowni rozlegały się śmiechy i oklaski. Gdy lalki żegnały się z dziećmi po skończonym przedstawieniu, widzowie (nie tylko ci najmłodsi) machali do nich z szalonym entuzjazmem. Obawiam się jednak, że nie jest to zasługa teatru i fenomenu bohaterów, ale niekwestionowany sukces specjalistów od marketingu.
W teatralnym bufecie podczas przerw serwowane są lody albo parki v rohliku (czeskie hot dogi) oraz soczki – wszystko w opakowaniach ozdobionych głównymi gwiazdami teatru. Bohaterów znajdziemy także w teatralnym sklepiku z pamiątkami: marionetki i maskotki, płyty DVD (z animacjami, filmami rysunkowymi i w 3D), CD oraz książki. Do tego: kolorowanki, naklejki, breloczki, piłki, dywaniki, płyny do kąpieli, zeszyty, dzienniczki ucznia... Wyposażenie teatralnego straganu i tak wypada ubogo w porównaniu z gadżetami, które są ogólnodostępne w czeskich marketach. O ile w sklepach dla turystów niepodzielnie panuje Krecik, o tyle wszystkie pozostałe są opanowane przez Hurvínka i Spejbla. Bohaterów znajdziemy nie tylko w księgarni czy sklepie z zabawkami, ale także w dyskontach: na przyborach higienicznych, świątecznych produktach okolicznościowych, a nawet w lodówkach – na przykład na opakowaniu szynki. Nie muszę dodawać, że wielu widzów przychodzi na spektakl z pluszowym Hurvínkiem pod pachą.
Mylą się ci, którzy powiedzą, że taka komercjalizacja sztuki jest znakiem naszych czasów. Pierwszą osobą promującą swoich bohaterów za pomocą mediów innych niż teatr był bowiem... Josef Skupa. Artysta zaczął występować z marionetkami na scenie i niemal równolegle nagrywał słuchowiska z ich udziałem. Z czasem lalki zaczęły regularnie pojawiać się także w telewizji. Dzięki temu zjawisko artystyczne łączące ludowość i tradycję z awangardowym myśleniem o sztuce lalkarskiej trafiało „pod strzechy”, a krąg wielbicieli drewnianych bohaterów nieustannie rósł. Dzisiejsza wszechobecność Spejbla i Hurvínka jest zatem efektem wieloletniego procesu zadomawiania się bohaterów poza budynkiem teatru.
Sukces Skupy prawdopodobnie nie byłby tak spektakularny, gdyby nie fakt, że aktor użyczał głosu obu postaciom niemalże jednocześnie. Trudną sztukę szybkiego przechodzenia od głębokiego i surowego tonu ojca do komicznego dziecięcego falsetu opanował także następca Skupy – Miloš Kirschner, którego z kolei zastąpił, i robi to do dziś, Martin Klásek. Tradycja dzielenia się jednego aktora pomiędzy dwoje bohaterów obejmuje również postaci żeńskie – zarówno Mánička, jak i Kateřina Hovorková mówią dzięki Helenie Štáchovej.
Chociaż to głos, jakim mówią marionetki, uczyniono ich znakiem rozpoznawczym, elementem szczególnie zwracającym uwagę jest sposób animacji lalek. Zdaniem Niny Malikovej u Spejbla i Hurvínka pracują najwybitniejsi aktorzy marionetkowi Republiki Czeskiej. Szkoda, że na stronie internetowej nie można znaleźć ich nazwisk, nie wspominając o choćby krótkiej notce biograficznej. Michal Barták (samouk bez szkoły) prowadzący Hurvínka jest mistrzem w swoim fachu, a charakter jego bohatera tkwi nie w śmiechu czy dowcipie, ale właśnie w zachowaniu. Lalka przewraca oczami, słuchając morałów ojca, lekceważąco wzrusza ramionami i macha ręką, wierci się i kopie nogą ziemię, kiedy jest znudzona... Także zakłopotanie Spejbla (animowanego przez Richarda Maškę) wynikające z nieustannych pytań syna oraz trud związany z wychowaniem urwisa widać głównie w charakterystycznym sposobie poruszania się lalki (lekko przygarbiona postawa, spuszczona głowa, ślamazarny chód). Dzięki lalkarzom pociągającym za sznurki z pomostu nad sceną ojciec i syn stają się bohaterami z krwi i kości – oglądając spektakl, trudno zapomnieć, że sceniczne charaktery w rzeczywistości nie są żywymi istotami.
Niestety, jeśli Spejbla i Hurvínka nie darzy się szczególnym sentymentem, podziwianie mistrzowskich popisów marionetkarzy jest jedynym powodem, dla którego do teatru warto przyjść więcej niż raz. Częste tam odwiedziny przywodzą na myśl oglądanie serialu dla dzieci, tyle że na scenie. Taki stan rzeczy wydaje się nieunikniony, skoro twórcami kolejnych odcinków są niemal wyłącznie członkowie zespołu, a Spejbla i Hurvínka uczyniono kołem napędowym rodzinnego biznesu. Reżyserią zajmują się głównie Martin Klásek oraz dyrektor teatru Helena Štáchová (żona śp. Miloša Kirschnera), także oni (wraz z Denisą Krischnerovą – dramaturgiem, osobą zajmującą się kontaktem z mediami, a prywatnie córką Štáchovej i Kirschnera) odpowiadają za scenariusze. Scenografowie zapraszani do współpracy (m.in. Miki Krischner, zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa) tworzą skomplikowaną i bogatą oprawę wizualną, balansującą na granicy kiczu, a często ją przekraczającą. Muzyka grana z offu pełni funkcję ilustracyjną i nie przeszkadza w odbiorze. Wszystkie przedstawienia zbudowane na schemacie przygodowej powieści drogi są do siebie podobne i nie zwracają uwagi jako oddzielne całostki. Trudno jednoznacznie określić, czy to wada wynikająca z ograniczeń, jakie muszą się pojawić, gdy główne gwiazdy planu aktorskiego piszą scenariusze i reżyserują większość spektakli (dodatkowo pełniąc obowiązki dyrektorskie), czy zaleta, jaką jest wypracowanie przez zespół rozpoznawalnego (choć niezbyt wyszukanego) stylu.
Zmurszały pomnik
W przeszłości występy Spejbla i Hurvínka miały charakter rewii – poszczególne numery bawiły grą słów i podtekstów, były zręcznymi satyrami na otaczającą rzeczywistość. Niepokorny łobuziak zadawał ojcu pytania, na które biedaczyna nie mógł odpowiedzieć wprost ze względu na cenzurę, a nierzadko także własne skrępowanie. Dialogi bohaterów wypełniał najwyższej próby humor słowny, a na podstawowym poziomie odbioru rozrabiaka pozostał zwykłym, nieidealnym, ale kochanym dzieckiem, z jakim może utożsamić się każdy mały widz. Dziś to właśnie brak pokory Hurvínka i przydarzające się mu z tego powodu niezwykłe przygody stanowią podstawę powstających spektakli. Do Teatru S+H przylgnęła etykietka sceny odpowiedniej dla najmłodszych głównie z racji kształtowania narodowej świadomości kulturowej, ale trudno powiedzieć, czy pełnoletni prażanie mają poczucie, że to miejsce dziś mogłoby być ważne z innych względów niż jego świetlana przeszłość. Czesi, z którymi rozmawiałam, w większości byli zaskoczeni, że teatr realizuje spektakle także dla starszych widzów.
W sezonie 2012/2013 w repertuarze znajdowały się dwie propozycje dla dorosłych: Dějiny kontra Spejbl (nowa aranżacja spektaklu z roku 1970) oraz To nejlepší se Spejblem a Hurvínkem (teatralna laurka z okazji 85. „urodzin” Hurvínka i 65-lecia istnienia teatru w Pradze). Pierwsze przedstawienie obejrzałam przy okazji festiwalu „Přelet nad loutkářskym hnízdem”. Była to jedna z najciekawszych prezentacji przeglądu i najlepszy spektakl, jaki zobaczyłam w Teatrze S+H. Twórcom udało się połączyć tradycję ze współczesnymi środkami wyrazu oraz profesjonalizmem animacji niezwykle pomysłowych lalek. Zaskoczył jedynie fakt, iż pomimo tego, że wyjątkowo nie trzeba było płacić za bilet, na widowni znalazła się dosłownie garstka osób. W większości była to tzw. publiczność festiwalowa, więc w tym przypadku erasmusowi studenci DAMU, którzy nie rozumieli czeskiego, a nawet jeśli, to jako obcokrajowcy nie byli w stanie wychwycić różnego rodzaju aluzji zawartych w podtekście.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja przy okazji To nejlepší se Spejblem a Hurvínkem. Przedstawienie, zrealizowane w formie benefisu prowadzonego przez głównych bohaterów teatru na tle ohydnej złotej kurtyny, było przeglądem najsłynniejszych scen z różnych przedstawień. W tych najstarszych aktorów mówiących na żywo zastąpiły archiwalne taśmy z nagranymi głosami Josefa Skupy i Miloša Kirschnera. Na widowni panowała podniosła atmosfera. Widzowie (panowie w garniturach i panie w wieczorowych, cekinowych sukniach) zajęli wszystkie miejsca, spektakl co chwilę przerywały burze oklasków, a owacje na stojąco trwały długo po opadnięciu kurtyny. Do ukłonów kilka razy wychodzili przede wszystkim Klásek i Štáchová, choć aktorów biorących udział w przedstawieniu było więcej.
Możliwość obejrzenia rekonstrukcji scen sprzed kilkudziesięciu lat i usłyszenie głosów od dawna nieżyjących założycieli teatru nie trafia się często. Jednak, powiedzmy sobie szczerze, o ile ten spektakl ma duże znaczenie sentymentalne, o tyle nie jest najlepszą propozycją repertuarową S+H. Jednak, z jakichś powodów, to tę realizację wolą oglądać dorośli prażanie. Zaskakujące, że jednocześnie Czesi nie przychodzą do Laterny Magiki ani nie zasiadają na widowni Narodowego Teatru Marionetek po raz kilkutysięczny wystawiającego Don Giovanniego. Spejbl i Hurvínek stali się pomnikiem, o którym wciąż się pamięta i jest się z niego dumnym, ale który przez lata zmurszał i nikomu nie chce się go odczyścić ani zastanowić nad aktualnością wartości, jakie kiedyś reprezentował.
To nejlepší se Spejblem a Hurvínkem, 2006 | fot. Archiwum |
Fakty z przeszłości
Założycielem Teatru Spejbla i Hurvínka był Josef Skupa. Instytucja najpierw działała w Pilznie (w latach 1930–1942), a po przerwie, spowodowanej aresztowaniem aktora przez gestapo, została ponownie otwarta w Pradze zaraz po zakończeniu II wojny światowej (październik 1945). Marionetką, od której zaczęła się historia teatru, był Spejbl wyrzeźbiony przez Karla Noska w 1920 roku.
Dziwaczny łysy elegant we fraku, białych rękawiczkach i drewnianych chodakach szybko podbił serca widzów, ale podobno nie był lubiany przez lalkarzy – kolegów Skupy. Jako pierwsza nowoczesna marionetka w Czechach (a jednocześnie, razem z Hurvínkiem, ostatni reprezentant lalek charakterystycznych) nie pasował do ludowych postaci królów, diabłów i Kašpárka do tego stopnia, że po skończonym przedstawieniu wieszano go z dala od pozostałych lalek. Jednocześnie bohater zyskał przychylność nie tylko rodzimej krytyki, ale także zagranicznych autorytetów środowiska lalkowego. Podobno Siergiej Obrazcow podczas jednej z wizyt w Republice Czeskiej zachwycił się Spejblem do tego stopnia, że poprosił Skupę o pomoc w przygotowaniu projektu pacynki, którą mógł wykorzystywać w swoich widowiskach nazywanych romansami z lalkami.
Spejbl na początku występował w niedługich satyrycznych monodramach dopiero po głównym spektaklu. Szybko okazało się, że publiczność właśnie na jego występy czekała najbardziej i kiedy ich idol pojawiał się na scenie, widzowie głośno domagali się, by został na niej jak najdłużej. Oczywiste było, że Spejblowi przydałby się podobny do niego sceniczny partner. I tak, w 1926 roku Gustav Nosek (bratanek Karla) przyniósł Skupie niespodziankę w postaci Hurvínka. Niższy wzrost, spodenki na szelkach, śmieszna czuprynka pośrodku czoła i ruszające się oczy odróżniały syna od, starszego o sześć lat, ojca. Gdy w 1930 roku bohaterowie doczekali się własnej sceny, dołączyli do nich pies Žeryk oraz Mánička, koleżanka Hurvínka ze szkolnej ławki. W 1971 roku z inicjatywy spadkobierców Skupy drewnianą trupę zasiliła babcia Mánički – Kateřina Hovorková.
Do dziś w Teatrze Spejbla i Hurvínka grane są przedstawienia koncentrujące się wyłącznie wokół tych pięciu postaci. Dla nich i o nich powstają wszystkie spektakle.
Bohaterowie dziecięcej wyobraźni
Obecnie Teatr S+H na swój sposób zajmuje szczególne miejsce na teatralnej mapie stolicy Republiki Czeskiej. To jeden z dwóch instytucjonalnych teatrów lalkowych w Pradze (drugim regularnie grającym dla dzieci jest Minor, ale tam rzadko powstają przedstawienia wykorzystujące klasyczne typy lalek). Dorośli prażanie przychodzą tu z dziećmi, ponieważ sami byli kiedyś przyprowadzani przez rodziców i dziadków. W przerwach foyer teatru wypełnia się ludźmi w każdym wieku, z przejęciem rozprawiającymi o perypetiach drewnianych bohaterów. Nie ulega wątpliwości, że Spejbla i Hurvínka zna każdy i że te marionetki są ważnym elementem dziedzictwa kulturowego Czechów.
Spędziłam na widowni teatru przy Dejvickiej 38 kilka niedzielnych popołudni i za każdym razem zadziwiała mnie niezwykła wprost atmosfera tego miejsca. Zaangażowanie widzów w spektakl porównałabym do udziału w koncercie ulubionej grupy muzycznej. Wystarczyło, by z offu puszczono głos Hurvínka proszącego o wyłączenie telefonów, a po jego charakterystycznym „cha, chaaa” na widowni rozlegały się śmiechy i oklaski. Gdy lalki żegnały się z dziećmi po skończonym przedstawieniu, widzowie (nie tylko ci najmłodsi) machali do nich z szalonym entuzjazmem. Obawiam się jednak, że nie jest to zasługa teatru i fenomenu bohaterów, ale niekwestionowany sukces specjalistów od marketingu.
W teatralnym bufecie podczas przerw serwowane są lody albo parki v rohliku (czeskie hot dogi) oraz soczki – wszystko w opakowaniach ozdobionych głównymi gwiazdami teatru. Bohaterów znajdziemy także w teatralnym sklepiku z pamiątkami: marionetki i maskotki, płyty DVD (z animacjami, filmami rysunkowymi i w 3D), CD oraz książki. Do tego: kolorowanki, naklejki, breloczki, piłki, dywaniki, płyny do kąpieli, zeszyty, dzienniczki ucznia... Wyposażenie teatralnego straganu i tak wypada ubogo w porównaniu z gadżetami, które są ogólnodostępne w czeskich marketach. O ile w sklepach dla turystów niepodzielnie panuje Krecik, o tyle wszystkie pozostałe są opanowane przez Hurvínka i Spejbla. Bohaterów znajdziemy nie tylko w księgarni czy sklepie z zabawkami, ale także w dyskontach: na przyborach higienicznych, świątecznych produktach okolicznościowych, a nawet w lodówkach – na przykład na opakowaniu szynki. Nie muszę dodawać, że wielu widzów przychodzi na spektakl z pluszowym Hurvínkiem pod pachą.
Mylą się ci, którzy powiedzą, że taka komercjalizacja sztuki jest znakiem naszych czasów. Pierwszą osobą promującą swoich bohaterów za pomocą mediów innych niż teatr był bowiem... Josef Skupa. Artysta zaczął występować z marionetkami na scenie i niemal równolegle nagrywał słuchowiska z ich udziałem. Z czasem lalki zaczęły regularnie pojawiać się także w telewizji. Dzięki temu zjawisko artystyczne łączące ludowość i tradycję z awangardowym myśleniem o sztuce lalkarskiej trafiało „pod strzechy”, a krąg wielbicieli drewnianych bohaterów nieustannie rósł. Dzisiejsza wszechobecność Spejbla i Hurvínka jest zatem efektem wieloletniego procesu zadomawiania się bohaterów poza budynkiem teatru.
Sukces Skupy prawdopodobnie nie byłby tak spektakularny, gdyby nie fakt, że aktor użyczał głosu obu postaciom niemalże jednocześnie. Trudną sztukę szybkiego przechodzenia od głębokiego i surowego tonu ojca do komicznego dziecięcego falsetu opanował także następca Skupy – Miloš Kirschner, którego z kolei zastąpił, i robi to do dziś, Martin Klásek. Tradycja dzielenia się jednego aktora pomiędzy dwoje bohaterów obejmuje również postaci żeńskie – zarówno Mánička, jak i Kateřina Hovorková mówią dzięki Helenie Štáchovej.
Chociaż to głos, jakim mówią marionetki, uczyniono ich znakiem rozpoznawczym, elementem szczególnie zwracającym uwagę jest sposób animacji lalek. Zdaniem Niny Malikovej u Spejbla i Hurvínka pracują najwybitniejsi aktorzy marionetkowi Republiki Czeskiej. Szkoda, że na stronie internetowej nie można znaleźć ich nazwisk, nie wspominając o choćby krótkiej notce biograficznej. Michal Barták (samouk bez szkoły) prowadzący Hurvínka jest mistrzem w swoim fachu, a charakter jego bohatera tkwi nie w śmiechu czy dowcipie, ale właśnie w zachowaniu. Lalka przewraca oczami, słuchając morałów ojca, lekceważąco wzrusza ramionami i macha ręką, wierci się i kopie nogą ziemię, kiedy jest znudzona... Także zakłopotanie Spejbla (animowanego przez Richarda Maškę) wynikające z nieustannych pytań syna oraz trud związany z wychowaniem urwisa widać głównie w charakterystycznym sposobie poruszania się lalki (lekko przygarbiona postawa, spuszczona głowa, ślamazarny chód). Dzięki lalkarzom pociągającym za sznurki z pomostu nad sceną ojciec i syn stają się bohaterami z krwi i kości – oglądając spektakl, trudno zapomnieć, że sceniczne charaktery w rzeczywistości nie są żywymi istotami.
Niestety, jeśli Spejbla i Hurvínka nie darzy się szczególnym sentymentem, podziwianie mistrzowskich popisów marionetkarzy jest jedynym powodem, dla którego do teatru warto przyjść więcej niż raz. Częste tam odwiedziny przywodzą na myśl oglądanie serialu dla dzieci, tyle że na scenie. Taki stan rzeczy wydaje się nieunikniony, skoro twórcami kolejnych odcinków są niemal wyłącznie członkowie zespołu, a Spejbla i Hurvínka uczyniono kołem napędowym rodzinnego biznesu. Reżyserią zajmują się głównie Martin Klásek oraz dyrektor teatru Helena Štáchová (żona śp. Miloša Kirschnera), także oni (wraz z Denisą Krischnerovą – dramaturgiem, osobą zajmującą się kontaktem z mediami, a prywatnie córką Štáchovej i Kirschnera) odpowiadają za scenariusze. Scenografowie zapraszani do współpracy (m.in. Miki Krischner, zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa) tworzą skomplikowaną i bogatą oprawę wizualną, balansującą na granicy kiczu, a często ją przekraczającą. Muzyka grana z offu pełni funkcję ilustracyjną i nie przeszkadza w odbiorze. Wszystkie przedstawienia zbudowane na schemacie przygodowej powieści drogi są do siebie podobne i nie zwracają uwagi jako oddzielne całostki. Trudno jednoznacznie określić, czy to wada wynikająca z ograniczeń, jakie muszą się pojawić, gdy główne gwiazdy planu aktorskiego piszą scenariusze i reżyserują większość spektakli (dodatkowo pełniąc obowiązki dyrektorskie), czy zaleta, jaką jest wypracowanie przez zespół rozpoznawalnego (choć niezbyt wyszukanego) stylu.
Zmurszały pomnik
W przeszłości występy Spejbla i Hurvínka miały charakter rewii – poszczególne numery bawiły grą słów i podtekstów, były zręcznymi satyrami na otaczającą rzeczywistość. Niepokorny łobuziak zadawał ojcu pytania, na które biedaczyna nie mógł odpowiedzieć wprost ze względu na cenzurę, a nierzadko także własne skrępowanie. Dialogi bohaterów wypełniał najwyższej próby humor słowny, a na podstawowym poziomie odbioru rozrabiaka pozostał zwykłym, nieidealnym, ale kochanym dzieckiem, z jakim może utożsamić się każdy mały widz. Dziś to właśnie brak pokory Hurvínka i przydarzające się mu z tego powodu niezwykłe przygody stanowią podstawę powstających spektakli. Do Teatru S+H przylgnęła etykietka sceny odpowiedniej dla najmłodszych głównie z racji kształtowania narodowej świadomości kulturowej, ale trudno powiedzieć, czy pełnoletni prażanie mają poczucie, że to miejsce dziś mogłoby być ważne z innych względów niż jego świetlana przeszłość. Czesi, z którymi rozmawiałam, w większości byli zaskoczeni, że teatr realizuje spektakle także dla starszych widzów.
W sezonie 2012/2013 w repertuarze znajdowały się dwie propozycje dla dorosłych: Dějiny kontra Spejbl (nowa aranżacja spektaklu z roku 1970) oraz To nejlepší se Spejblem a Hurvínkem (teatralna laurka z okazji 85. „urodzin” Hurvínka i 65-lecia istnienia teatru w Pradze). Pierwsze przedstawienie obejrzałam przy okazji festiwalu „Přelet nad loutkářskym hnízdem”. Była to jedna z najciekawszych prezentacji przeglądu i najlepszy spektakl, jaki zobaczyłam w Teatrze S+H. Twórcom udało się połączyć tradycję ze współczesnymi środkami wyrazu oraz profesjonalizmem animacji niezwykle pomysłowych lalek. Zaskoczył jedynie fakt, iż pomimo tego, że wyjątkowo nie trzeba było płacić za bilet, na widowni znalazła się dosłownie garstka osób. W większości była to tzw. publiczność festiwalowa, więc w tym przypadku erasmusowi studenci DAMU, którzy nie rozumieli czeskiego, a nawet jeśli, to jako obcokrajowcy nie byli w stanie wychwycić różnego rodzaju aluzji zawartych w podtekście.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja przy okazji To nejlepší se Spejblem a Hurvínkem. Przedstawienie, zrealizowane w formie benefisu prowadzonego przez głównych bohaterów teatru na tle ohydnej złotej kurtyny, było przeglądem najsłynniejszych scen z różnych przedstawień. W tych najstarszych aktorów mówiących na żywo zastąpiły archiwalne taśmy z nagranymi głosami Josefa Skupy i Miloša Kirschnera. Na widowni panowała podniosła atmosfera. Widzowie (panowie w garniturach i panie w wieczorowych, cekinowych sukniach) zajęli wszystkie miejsca, spektakl co chwilę przerywały burze oklasków, a owacje na stojąco trwały długo po opadnięciu kurtyny. Do ukłonów kilka razy wychodzili przede wszystkim Klásek i Štáchová, choć aktorów biorących udział w przedstawieniu było więcej.
Możliwość obejrzenia rekonstrukcji scen sprzed kilkudziesięciu lat i usłyszenie głosów od dawna nieżyjących założycieli teatru nie trafia się często. Jednak, powiedzmy sobie szczerze, o ile ten spektakl ma duże znaczenie sentymentalne, o tyle nie jest najlepszą propozycją repertuarową S+H. Jednak, z jakichś powodów, to tę realizację wolą oglądać dorośli prażanie. Zaskakujące, że jednocześnie Czesi nie przychodzą do Laterny Magiki ani nie zasiadają na widowni Narodowego Teatru Marionetek po raz kilkutysięczny wystawiającego Don Giovanniego. Spejbl i Hurvínek stali się pomnikiem, o którym wciąż się pamięta i jest się z niego dumnym, ale który przez lata zmurszał i nikomu nie chce się go odczyścić ani zastanowić nad aktualnością wartości, jakie kiedyś reprezentował.