Zmierzch światowego festiwalu? | Marek Waszkiel

Charleville-Mézières, niewielkie miasto w północno-wschodniej Francji, jest bez wątpienia stolicą światowego lalkarstwa. Tak się dzieje za sprawą trzech wielkich instytucji tu działających: Międzynarodowego Instytutu Lalkarskiego (istnieje od 1981), międzynarodowej siedziby UNIMA (od 1980) oraz Światowego Festiwalu Teatrów Lalek (istnieje od pięćdziesięciu z górą lat). Głównym ośrodkiem tej stolicy jest Instytut. Najpierw straciła nieco UNIMA, po wyprowadzeniu jej na początku XXI wieku przez Margaretę Niculescu (swoją drogą współtwórczynię Instytutu) do oddzielnej siedziby. Trudno powiedzieć, czy nowe miejsce przyciągnie kiedyś tylu lalkarzy, co niegdyś niewielkie pomieszczenia na parterze zabytkowego gmachu Instytutu.

Krzyki obok wierzb płaczących | Clastic Théâtre, Francja | fot. Archiwum
W pogłębiającym się od kilku lat kryzysie trwa festiwal. W nazwie wciąż jeszcze światowy, choć przymiotnik ten budzi coraz powszechniejsze zdumienie. To bez wątpienia wielka międzynarodowa impreza, ale już od pewnego czasu z pewnością nie światowa. Dominują Francuzi i francuskojęzyczne propozycje. Wystąpisz – a dotyczy to nawet najsłynniejszych lalkarzy – jeśli zagrasz w języku francuskim lub przynajmniej wyświetlisz francuskie napisy. To już nie jest festiwal lalkarzy, to festiwal widzów. Europa Środkowo-Wschodnia po prostu przestała istnieć. Polska nie była reprezentowana w Charleville-Mézières od lat i przecież nie z powodu braku interesujących propozycji, choć podejście do lalkarstwa w Polsce i we Francji jest z pewnością zasadniczo odmienne. Głównym powodem jest po prostu nieznajomość naszego teatru, kompletny brak orientacji w tendencjach, stylach, przemianach, nie mówiąc o nazwiskach twórców i nazwach teatrów. One dzisiejszym francuskim organizatorom po prostu nic nie mówią, jak z niczym się nie kojarzą nazwiska lalkarzy z Czech, Słowacji, Węgier, Ukrainy, Rosji, krajów bałtyckich i dziesiątków innych, zwłaszcza nazwiska młodego i najmłodszego pokolenia twórców. Wraz z odejściem Jacques’a Felixa, łączącego przez lata funkcję szefa festiwalu i sekretarza generalnego UNIMA, rozumiejącego sens światowego festiwalu w Charleville-Mézières poprzez istotę światowej organizacji lalkarskiej, kształt festiwalu uległ zasadniczym zmianom.

Mówiąc wprost, z edycji na edycję festiwal poddawany jest coraz większej komercjalizacji. Zaczęło się przed kilkoma laty od wielkiego protestu najwybitniejszych lalkarzy francuskich, niegodzących się na proponowane coraz prymitywniejsze warunki techniczne. W Charleville-Mézières gra się wszędzie, w każdej większej sali, ale coraz częściej w gigantycznych szkolnych aulach, mieszczących setki widzów. Teatr lalek zaś jest najczęściej sztuką kameralną, wymagającą intymności, ta z naturalnych względów stoi w sprzeczności z finansową opłacalnością spektakli. Następnie zrezygnowano z trzyletniego festiwalowego cyklu, wyróżniającego imprezę, na rzecz biennale, które odbywają się w każdym kraju. Lalkarzom z całego świata łatwiej było się spotkać raz na trzy lata niż co dwa – wyjazd na kilkanaście dni staje się po prostu za drogi. W konsekwencji niemal całkowicie zmieniła się publiczność. Dziś to w przeważającej mierze reprezentanci trzeciego wieku, ogromne autokarowe grupy Francuzów przyjeżdżające z całej okolicy, zbiorowo, jak dzieci przyprowadzane na lalkowe poranki w polskich teatrach. To ciekawe zjawisko i bez wątpienia jakiś efekt wielu edycji festiwalu, który do tego stopnia się utrwalił w lokalnej świadomości, że stał się imprezą oczekiwaną. Jeśli ma jednak obsługiwać francuską publiczność, szkolną i emerycką, musi odbywać się w języku francuskim, zgodnie z podstawową zasadą wszelkiej działalności komercyjnej – ma być łatwo dostępny dla widza, który płaci za bilet.

Charleville-Mézières nie jest więc już festiwalem zderzającym to wszystko, co dzieje się na świecie, stare formy i nowe techniki, tradycję i współczesność, z pieczołowitością budowaną ciągłość zwłaszcza narodowych kultur z zaskakującymi nowymi tendencjami (takie oczywiście też się zdarzają, jak zdarzają się wszelkie wyjątki). Jest imprezą, która ma się podobać przeciętnym odbiorcom, utwierdzać ich w przekonaniu, że ich gusty są dominujące; wszak wyrażają upodobania ludzi, których po prostu stać na kupienie biletu.

Na tym tle trudno się dziwić, że tegoroczna edycja nie była niczym szczególnym. Zabrakło nie tylko wydarzeń, zabrakło gorączki wymiany opinii. Zawodu, że ominęliśmy spektakl, który okazał się sukcesem, a który rozpalał międzynarodowe środowisko przez kolejne dni. Zabrakło ogromnej liczby lalkarzy, którzy nie mogąc wystąpić, nie mieli po co tu przyjeżdżać. Oczywiście, jak zwykle i tak wiele się działo, a to zasługa kilku instytucji z Międzynarodowym Instytutem Lalkarskim i francuską THEEMA-UNIMA na czele, ale były to raczej spotkania z twórcami, filmy, dyskusje, prezentacje książek niż spektakle teatralne. Młodzi właściwie nie mieli tu czego szukać, off-festiwal nie wykroczył poza słaby amatorski poziom, prezentacje uliczne właściwie ze sztuką lalkarską niewiele już miały wspólnego, nurt główny, zwłaszcza spektakle uznanych twórców, na kilka tygodni przed festiwalem były całkowicie wyprzedane. Biznes się więc kręcił doskonale, sztuka – niekoniecznie. Wymownym przykładem był galowy wieczór francuskiej lalkarskiej gwiazdy, Philippe’a Genty’ego, który wystąpił ze spektaklem sprzed dwudziestu lat – Ne m’oublie pas (Nie zapomnij mnie), w początku lat 90. przedstawieniem wielkim, dziś nie tylko mocno przykurzonym, ale bardzo passé. Od tego czasu w lalkarstwie dokonały się zmiany mierzone w latach świetlnych, a oryginalność Genty’ego sprzed ćwierć wieku jest dziś co najwyżej klasyką.

W takim mimo wszystko szerokim przeglądzie nigdy nie brakuje spektakli interesujących. Takie zespoły, jak belgijski Gare Centrale, holenderskie Stuffed Puppet Theatre Nevilla Trantera czy Duda Paiva Company, francuskie Les Green Ginger czy Clastic Théâtre Françoisa Lazaro, południowoafrykański Handspring Puppet Company – w każdej swojej propozycji są co najmniej ciekawe. Mówimy wszak o lalkarskich mistrzach, choć styl ich jednym się podoba bardziej, innym mniej. Matylda Trantera jest przejmującym spektaklem o starości, cokolwiek komercyjnego znajdzie się w materiałach propagandowych. I warto poznać tę mistrzowską sztukę aktorstwa i animacji, oddającą z przerażającą dokładnością cierpienie i upokorzenie wynikające z upływu lat. Tylko aktor z lalką może się zdobyć na ten rodzaj uogólnienia, zarazem skrótu i bolesnej, uniwersalnej prawdy o odchodzącym życiu. W wydaniu czysto aktorskim byłby to po prostu odrażający, brutalny akt. W rękach lalkarza – choć niełatwa, to jednak wielka sztuka kreacji. Bestiarium Paivy może budzić kontrowersje, ale to wspaniały przykład nieokiełzanej wyobraźni tego twórcy i czaru łączenia tańca z lalkarstwem. Ouroboros zespołu z Republiki Południowej Afryki – to z kolei przykład coraz częstszego powrotu we współczesnym lalkarstwie do tradycyjnego teatru, z niemal naturalistycznymi lalkami ludzkich wymiarów, ale nieprawdopodobnie finezyjnie prowadzonymi. O ile wszak może to być zajmujące działanie, jeśli twórcy wydobędą uniwersalny i metaforyczny sens opowiadanej historii (tak się dzieje w Ouroboros w reżyserii Janni Younge), o tyle nawet doskonale opanowana technicznie lalka rozczarowuje, gdy przydaje się wyłącznie do opowiedzenia jakiejś historii, wręcz jej ilustracji (Sadako z Hearts & Eyes Theatre Collective z Republiki Południowej Afryki czy zaskakująco nieciekawe spektakle Ulrike Quade Company z Holandii: Antygona oraz Munch i Van Gogh). Tradycyjny teatr w wydaniu marionetkowym powrócił z wielką energią w Opowieści zimowej Szekspira w wykonaniu wciąż ciekawie poszukującego teatru Arketal z Francji.

Do zjawisk wartych zachowania w pamięci zaliczyć trzeba z pewnością kilka przedstawień tak młodych, jak i doświadczonych lalkarzy: Poliny Borisowej i Yngvild Aspeli z francusko-norweskiej grupy Plexus Polaire (Opera na opak), Tof Théâtre z Belgii (spektakl miniatura W pracowni), a zwłaszcza Yael Rasooly i Yaary Goldring z Izraela (Dom obok jeziora), grupy chińsko-francuskiej Yeunga Faï, chińskiego wirtuoza pacynki (Niebieskie dżinsy) i Françoisa Lazaro, dobrze znanego z przedstawień w bielskiej Banialuce. Krzyki... Lazaro to niezwykły spektakl-instalacja w przestrzeni i z udziałem robotników huty żelaza w Nouzonville, którego bohaterami są czynne piece hutnicze i postindustrialna rzeczywistość. Niebieskie dżinsy to przejmująca opowieść o produktach „made in China” z perspektywy chińskiej rodziny – osobliwy krzyk rozpaczy wypowiedziany przez znakomitego chińskiego lalkarza. Dom obok jeziora to subtelna gra z kulturowymi wyzwaniami z pierwszej połowy XX wieku narzucanymi dorastającym żydowskim nastolatkom.

Jedynym i symbolicznym polskim akcentem tegorocznego festiwalu w Charleville-Mézières było pojawienie się kolejnego francuskiego filmu DVD z serii Marionnettes du monde pt. Pologne. Histoire de Marionnette w reżyserii Marie-Laure Désidéri i Christiana Argentino (52 minuty), z udziałem Konrada Dworakowskiego, Marka Waszkiela, Henryki Korzyckiej, Jana Plewaki, Andrzeja Dworakowskiego, Ewy Piotrowskiej, Żanety Małkowskiej oraz łódzkiego Pinokia, warszawskiego Baja, studentów białostockiej Akademii Teatralnej i zespołu Walny-Teatr.

Czy naprawdę rozpoczął się zmierzch Festival Mondial des Théâtres de Marionnettes w Charleville-Mézières? Może jeszcze nie za późno na zmiany?


Festival Mondial des Théâtres de Marionnettes, Charleville-Mézières, 20–29.09.2013 r.

Nowszy post Starszy post Strona główna