Hanna Banasiak, Jagna Polakowska i Roman Wołosik, troje aktorów
Olsztyńskiego Teatru Lalek, opowiadają trzy warmińskie
baśnie spisane przez Marię Zientarę-Malewską: o jeziorze Łansik
(Linowskie), kryjącym tajemnice sympatycznego rodzeństwa
i złej czarownicy; o jeziorze Skanda, wokół którego ongiś rozłożyli się
rozbójnicy i tam więzili olsztyńską burmistrzankę; oraz o maleńkim jeziorze
Karaśnik, niedaleko którego wciąż stoi murowana kapliczka, upamiętniająca
mogiłę pustelnika pokutującego za grzeszne życie i tam – jak chce
baśń – pochowanego. Każdy region ma swoje baśnie. Nie każdy teatr potrafi
je ożywić. W Olsztynie to się udało.
Mieszkańcy Olsztyna i Warmii mają dodatkową przyjemność w identyfikowaniu baśniowych/rzeczywistych miejsc. Zwykłą publiczność teatralną czeka po prostu dobry teatr: najprostszy, skromny, ściszony, pozwalający wybrzmieć słowu, dźwiękowi, wyobraźni, pozbawiony dymów i fajerwerków, rubasznego śmiechu i dwuznacznych odniesień. No i lalkowy, bo choć sprawcami wszystkiego są aktorzy narratorzy, bohaterami opowieści są lalki – maleńkie, wykonane z naturalnych materiałów (drewno, włóczka, rozmaite tekstylia, z wyjątkiem czarownicy z pierwszej baśni, skonstruowanej na gumowej gruszce, dzięki której wiedźma najpierw wypije wodę, a kiedy pęknie – utworzy jezioro). Trzeba się troszkę poprzyglądać, by dostrzec lalkową urodę tego spektaklu. Na pierwszy rzut oka dominują aktorzy. Mówią tekst niespiesznie, bez zbędnych emocji, ważą słowa, dobrze dobrane, znaczące, budujące nastrój, klimat, napięcie dramatyczne. Wsłuchujemy się w ich opowieść swoiście urzeczeni tajemnicą dobrej narracji.
W niewielkiej sali, pełnej małych dzieci, panuje niezwykła cisza. Przestrzeń sceny wypełnia drewniany stół, wokół którego aktorzy siedzą, snują baśń, podnosząc się z krzeseł, by włączyć do akcji lalki – postaci baśniowe. One wprowadzają w statykę obrazu ruch, także zminimalizowany, ale wyrazisty. Aktorzy wykonują najprostsze czynności: dmuchają na łódkę, w której płynie po jeziorze – płaskim naczyniu wypełnionym wodą – rybak Wiewióruszek; wysuwają jedną deskę z blatu stołu, tworząc drogę, po której kroczą bohaterowie; delikatnie uruchamiają pojedyncze elementy wykonanych z okorowanych klocków drewnianych postaci rozbójników: rękę jednego, głowę drugiego, usta trzeciego, długi wystający jęzor czwartego, bo każda figura-lalka ma całkiem inne możliwości animacyjne. W tłumie postaci (trzydzieści dwie, choć widzimy sześć) odnajdujemy skomplikowany system ruchów, wszystko żyje i jest zindywidualizowane. Podobnie figurka pustelnika, przystosowana wyłącznie do prymitywnego klękania, ale w rękach dobrego animatora i aktora tworząca bogaty charakter postaci. W otaczających pustelnika ptakach zagrano ich skalą (są różnej wielkości) i bogactwem dźwięków, wydobywanych najpierw z drobnych instrumentów- -gwizdków, którymi posługują się aktorzy, by niespodziewanie i niezauważalnie wejść w nagraną ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Bogdana Szczepańskiego. Aktorzy, którzy przed sekundą tworzyli tę ptasią orkiestrę, po chwili, słuchając i obserwując świergoczące i latające ptaki niczym magiczne zdarzenie, są równie zaskoczeni jak oglądający spektakl widzowie. Czar trwa.
A wszystko to dzieje się dyskretnie, delikatnie i brzmi. Wyobraźnia widza, zainspirowana teatralnym obrazem, być może uzupełnia jeszcze zdarzenia, wzbogaca je. To rzadki przypadek tak przemyślanej i konsekwentnej pracy reżyserskiej, że niemal się jej nie dostrzega. Zbigniew Głowacki ułożył ten spektakl w każdym milimetrze. Ireneusz Salwa zaprojektował dekoracje i lalki tak, by miały tylko te elementy, które będą przydatne w przedstawieniu. Powstał mały wielki spektakl. I bardzo inny od zwykłego repertuaru scen lalkowych. Łatwo go przeoczyć, a byłoby szkoda.
Na Warmii... dawno, dawno temu, wg Marii Zientary-Malewskiej.
Adaptacja i reżyseria Zbigniew Głowacki, scenografia Ireneusz Salwa, muzyka Bogdan Szczepański.
Olsztyński Teatr Lalek, Olsztyn.
Premiera maj 2012.
Fot. P. Strzelec |
Mieszkańcy Olsztyna i Warmii mają dodatkową przyjemność w identyfikowaniu baśniowych/rzeczywistych miejsc. Zwykłą publiczność teatralną czeka po prostu dobry teatr: najprostszy, skromny, ściszony, pozwalający wybrzmieć słowu, dźwiękowi, wyobraźni, pozbawiony dymów i fajerwerków, rubasznego śmiechu i dwuznacznych odniesień. No i lalkowy, bo choć sprawcami wszystkiego są aktorzy narratorzy, bohaterami opowieści są lalki – maleńkie, wykonane z naturalnych materiałów (drewno, włóczka, rozmaite tekstylia, z wyjątkiem czarownicy z pierwszej baśni, skonstruowanej na gumowej gruszce, dzięki której wiedźma najpierw wypije wodę, a kiedy pęknie – utworzy jezioro). Trzeba się troszkę poprzyglądać, by dostrzec lalkową urodę tego spektaklu. Na pierwszy rzut oka dominują aktorzy. Mówią tekst niespiesznie, bez zbędnych emocji, ważą słowa, dobrze dobrane, znaczące, budujące nastrój, klimat, napięcie dramatyczne. Wsłuchujemy się w ich opowieść swoiście urzeczeni tajemnicą dobrej narracji.
W niewielkiej sali, pełnej małych dzieci, panuje niezwykła cisza. Przestrzeń sceny wypełnia drewniany stół, wokół którego aktorzy siedzą, snują baśń, podnosząc się z krzeseł, by włączyć do akcji lalki – postaci baśniowe. One wprowadzają w statykę obrazu ruch, także zminimalizowany, ale wyrazisty. Aktorzy wykonują najprostsze czynności: dmuchają na łódkę, w której płynie po jeziorze – płaskim naczyniu wypełnionym wodą – rybak Wiewióruszek; wysuwają jedną deskę z blatu stołu, tworząc drogę, po której kroczą bohaterowie; delikatnie uruchamiają pojedyncze elementy wykonanych z okorowanych klocków drewnianych postaci rozbójników: rękę jednego, głowę drugiego, usta trzeciego, długi wystający jęzor czwartego, bo każda figura-lalka ma całkiem inne możliwości animacyjne. W tłumie postaci (trzydzieści dwie, choć widzimy sześć) odnajdujemy skomplikowany system ruchów, wszystko żyje i jest zindywidualizowane. Podobnie figurka pustelnika, przystosowana wyłącznie do prymitywnego klękania, ale w rękach dobrego animatora i aktora tworząca bogaty charakter postaci. W otaczających pustelnika ptakach zagrano ich skalą (są różnej wielkości) i bogactwem dźwięków, wydobywanych najpierw z drobnych instrumentów- -gwizdków, którymi posługują się aktorzy, by niespodziewanie i niezauważalnie wejść w nagraną ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Bogdana Szczepańskiego. Aktorzy, którzy przed sekundą tworzyli tę ptasią orkiestrę, po chwili, słuchając i obserwując świergoczące i latające ptaki niczym magiczne zdarzenie, są równie zaskoczeni jak oglądający spektakl widzowie. Czar trwa.
A wszystko to dzieje się dyskretnie, delikatnie i brzmi. Wyobraźnia widza, zainspirowana teatralnym obrazem, być może uzupełnia jeszcze zdarzenia, wzbogaca je. To rzadki przypadek tak przemyślanej i konsekwentnej pracy reżyserskiej, że niemal się jej nie dostrzega. Zbigniew Głowacki ułożył ten spektakl w każdym milimetrze. Ireneusz Salwa zaprojektował dekoracje i lalki tak, by miały tylko te elementy, które będą przydatne w przedstawieniu. Powstał mały wielki spektakl. I bardzo inny od zwykłego repertuaru scen lalkowych. Łatwo go przeoczyć, a byłoby szkoda.
Na Warmii... dawno, dawno temu, wg Marii Zientary-Malewskiej.
Adaptacja i reżyseria Zbigniew Głowacki, scenografia Ireneusz Salwa, muzyka Bogdan Szczepański.
Olsztyński Teatr Lalek, Olsztyn.
Premiera maj 2012.