Mądre i wyrafinowane przedstawienie – chce się powiedzieć
zaraz po obejrzeniu Nusi i wilków w Opolskim Teatrze Lalki
i Aktora. Zabawne i poważne zarazem – to kolejne wnioski,
które się nasuwają po opuszczeniu widowni. Odkrywcze!
Reżyser spektaklu Robert Jarosz, interpretując szwedzką bajkę, wnika głęboko
w świat wyobraźni dziecka. Buduje inscenizację, podążając za jego
sposobem myślenia. Bliski jest w tym Pii Lindenbaum, autorce serii książeczek
o małej Nusi, które w Polsce zdobyły znaczną popularność.
Pisarka bohaterami swojej opowieści czyni dzieci w wieku przedszkolnym, a podstawą narracji jest tu dziecięca percepcja rzeczywistości. Lindenbaum udowadnia swoją twórczością, że jest wnikliwą obserwatorką maluchów. Skupia się przede wszystkim na dziecięcych emocjach i zabawach. Szczególnie takich, które najmłodsi aranżują samodzielnie, bez pomocy i podpowiedzi dorosłych. Nusia i wilki to tekst napisany prostym językiem. Choć cechuje się krótkimi zdaniami i wyraźną oszczędnością słów, zawiera dużo istotnej, ukrytej pomiędzy zdaniami treści. I właśnie ją udało się reżyserowi pokazać w spektaklu. Inscenizację opartą na krótkim tekście przeprowadził wyjątkowo sprawnie pod względem dramaturgicznym i rozbudował do rozmiarów całkiem sporego, bo prawie godzinnego przedstawienia. Reżyser pod każdym względem traktuje poważnie swojego małego widza. Dziecko jest partnerem, kluczowe są jego zdanie, emocje, odczucia i postrzeganie świata. Jarosz nie infantylizuje przedstawionej rzeczywistości, nie używa karykaturalnych, teatralnych środków, które podają w wątpliwość inteligencję małego człowieka. Poważnie został tu potraktowany każdy element teatru, także muzyka, od której zresztą wszystko się zaczyna...
Muzykę słyszymy już w momencie wejścia na widownię. Grana jest na żywo przez wykonawcę w białych kaloszach i kapeluszu z przedziwnym porożem. To kompozytor Wojciech Morawski. Gra na gitarze długą solówkę, która stanowi swoistego rodzaju preludium do spektaklu. Muzyka jest dość cicha, nieco monotonna, ale także w jakimś stopniu relaksująca. Obecność Morawskiego intryguje, a jego akompaniament nie tylko wyznaczy rytm przedstawienia, ale tak naprawdę je poprowadzi. Dźwięki będą w kolejnych scenach stopniowo gęstniały, do gitary dołączą także inne, wydobywane ze zwykłych, otaczających nas przedmiotów. Ta muzyczna konstrukcja inscenizacji nadaje przedstawieniu Jarosza mocy szkielet – dźwięki nie są ilustracyjne, nie mają odzwierciedlać nastroju bohaterów czy charakteryzować sytuacji, w jakiej się znaleźli. Przypomina raczej, że dźwięki wydobywające się z różnych zakamarków prowadzą przez życie. Warstwa muzyczna dodaje ponadto opolskiemu spektaklowi odrobinę pozytywnego wyrafinowania.
Podobnie jest ze scenografią i kostiumami. Marika Wojciechowska postawiła na proste, stonowane w kolorystyce elementy, ale także pewien rodzaj abstrakcji i niedomówienia. Pozostawiła dzięki temu ogromne pole dla widzów i ich wyobraźni. I tak drzewa, na które w lesie wspinają się wilki, to a R. Mielnik E d proste rusztowanie. A kolorowa kula z gałązek może być raz piłką, raz dziuplą albo czymś w rodzaju kokonu, bo w nim chowa się przestraszona Nusia. Jest też niesamowita lina do fruwania nad sceną (wykorzystuje się ją jedynie do animacji lalek) i specjalna Maszyna do Zabawy z korbką, przez którą przepuszczani są koledzy Nusi, by z uciechy aż pogubić buty (dziewczynka boi się tej zabawy, więc się do niej nie włącza). Co do kostiumów natomiast dość niezwykłe jest poroże na białym kapelusz noszone przez Wojciecha Morawskiego. Mimo że wprost nie przypomina łosia (znacznie bardziej jelenia), gdzieś daleko majaczy skojarzenie ze Skandynawią, a także kolejną książką Pii Lindenbaum pt. Nusia i bracia łosie. Innym ciekawym elementem są olbrzymie okulary, które nosi Nusia (zaskakująca i niezwykle ciekawa w tej roli Anna Jarota). Z jednej strony podkreślają cechy jej osobowości – powagę i odrobinę melancholijne usposobienie, przykładne zachowanie. Z drugiej zaś właśnie nieco „odpoważniają” bohaterkę, dodają jej zadziorności i sprawiają, że uśmiecha się do widzów od ucha do ucha.
Nusię poznajemy podczas zabaw z rówieśnikami w przedszkolu. Jest ona jednak raczej obserwatorką niż uczestniczką zabawy. Nusia boi się wszystkiego. Nie pogłaszcze psa, nie wejdzie na dach i nie będzie skakać przez rów. Cóż... boi się, ale nie płacze. Nie histeryzuje ani nie odciąga innych od zabawy. Odzywa się w niej raczej przedwczesna dojrzałość, głos rozsądku podsycony lękiem, że stanie się coś złego (zasiany w niej zapewne przez nadopiekuńczych dorosłych). Co ważne, zarówno w opowiadaniu, jak i w opolskiej sztuce dziewczynka z powodu swojej odmiennej postawy nie jest odrzucana przez rówieśników ani wyśmiewana. Spokojnie funkcjonuje w grupie, choć zdecydowanie nie jest jej liderką. Tę rolę przyjmie dopiero podczas spotkania i zabaw z wilkami, kiedy zgubi się w lesie i zdana sama na siebie oswoi swoje lęki. Dzieci funkcjonują w przedstawieniu Jarosza w dwóch planach – lalkowym i aktorskim. Lalki potrzebne są głównie wtedy, gdy maluchy oddają się spontanicznym, szalonym zabawom. Dorosłych w tym przedstawieniu właściwe nie ma. Pojawiają się tylko na chwilę, w scenie, w której dzieci wraz z opiekunami z przedszkola wychodzą na wspólny spacer. Trzeba przyznać, że wyglądają dość pokracznie. Robert Jarosz znalazł w tym fragmencie świetną okazję, by spojrzeć krytycznym okiem na dość powszechnie występującą w społeczeństwie tendencję zwracania się do małych dzieci w sposób infantylny. Sceną z dorosłymi podkreśla, że w takich momentach nie traktujemy naszych małych podopiecznych jak partnerów w rozmowie.
Nusia i wilki porusza bardzo ważne i trapiące nie tylko malców tematy. Twórcy przedstawienia wyraźnie je akcentują. To opowieść o słabościach i lęku, ale także o ich przezwyciężaniu i odwadze, o pokonywaniu własnych ograniczeń i wewnętrznej przemianie. Do książki Lindenbaum przylgnęło określenie „współczesny Czerwony Kapturek”. Obie bajki mają oczywiście wspólne elementy, ale tak naprawdę Nusia jest przykładem reinterpretacji klasycznej baśni, a może nawet już tylko jej odległą wariacją. Z pewnością sama dziewczynka to zdecydowanie współczesna bohaterka. Bliska przedszkolakom, bo bardzo dla nich prawdziwa – jak koleżanka z podwórka. Mogą się z nią utożsamić i głębiej uczestniczyć w jej przygodach. Mała Nusia z Czerwonym Kapturkiem ma jednak kilka wspólnych doświadczeń. Gubi się w lesie i spotyka wilka. A właściwie trzy Wilki (Łukasz Bugowski, Jan Chraboł, Zygmunt Babiak), z którymi szybko się zaprzyjaźnia i sama inicjuje wspólne zabawy. Gotuje im zupę z błota, bawi się w szpital, gra w „Hali, hali, dom się pali” oraz uczy ich (razem z publicznością) wierszyka Gąski, gąski do domu. Wtedy następuje zaskakująca i zarazem zabawna zamiana. Nusia staje się wilkiem, a Wilki gąskami! To chyba moment, który najmocniej podkreśla przemianę małej bohaterki.
Inscenizacja Roberta Jarosza ma jeszcze jeden bardzo ważny atut, który należy podkreślić – unika dydaktyzmu. Nieczęsto można obejrzeć tak poważnie potraktowany teatr dla dzieci.
Nusia i wilki, Pija Lindenbaum.
Przekład Katarzyna Skalska, scenariusz i reżyseria Robert Jarosz, scenografia Marika Wojciechowska, muzyka Wojciech Morawski.
Opolski Teatr Lalki i Aktora, Opole.
Prapremiera wrzesień 2012.
fot. R. Mielnik |
Pisarka bohaterami swojej opowieści czyni dzieci w wieku przedszkolnym, a podstawą narracji jest tu dziecięca percepcja rzeczywistości. Lindenbaum udowadnia swoją twórczością, że jest wnikliwą obserwatorką maluchów. Skupia się przede wszystkim na dziecięcych emocjach i zabawach. Szczególnie takich, które najmłodsi aranżują samodzielnie, bez pomocy i podpowiedzi dorosłych. Nusia i wilki to tekst napisany prostym językiem. Choć cechuje się krótkimi zdaniami i wyraźną oszczędnością słów, zawiera dużo istotnej, ukrytej pomiędzy zdaniami treści. I właśnie ją udało się reżyserowi pokazać w spektaklu. Inscenizację opartą na krótkim tekście przeprowadził wyjątkowo sprawnie pod względem dramaturgicznym i rozbudował do rozmiarów całkiem sporego, bo prawie godzinnego przedstawienia. Reżyser pod każdym względem traktuje poważnie swojego małego widza. Dziecko jest partnerem, kluczowe są jego zdanie, emocje, odczucia i postrzeganie świata. Jarosz nie infantylizuje przedstawionej rzeczywistości, nie używa karykaturalnych, teatralnych środków, które podają w wątpliwość inteligencję małego człowieka. Poważnie został tu potraktowany każdy element teatru, także muzyka, od której zresztą wszystko się zaczyna...
Muzykę słyszymy już w momencie wejścia na widownię. Grana jest na żywo przez wykonawcę w białych kaloszach i kapeluszu z przedziwnym porożem. To kompozytor Wojciech Morawski. Gra na gitarze długą solówkę, która stanowi swoistego rodzaju preludium do spektaklu. Muzyka jest dość cicha, nieco monotonna, ale także w jakimś stopniu relaksująca. Obecność Morawskiego intryguje, a jego akompaniament nie tylko wyznaczy rytm przedstawienia, ale tak naprawdę je poprowadzi. Dźwięki będą w kolejnych scenach stopniowo gęstniały, do gitary dołączą także inne, wydobywane ze zwykłych, otaczających nas przedmiotów. Ta muzyczna konstrukcja inscenizacji nadaje przedstawieniu Jarosza mocy szkielet – dźwięki nie są ilustracyjne, nie mają odzwierciedlać nastroju bohaterów czy charakteryzować sytuacji, w jakiej się znaleźli. Przypomina raczej, że dźwięki wydobywające się z różnych zakamarków prowadzą przez życie. Warstwa muzyczna dodaje ponadto opolskiemu spektaklowi odrobinę pozytywnego wyrafinowania.
Podobnie jest ze scenografią i kostiumami. Marika Wojciechowska postawiła na proste, stonowane w kolorystyce elementy, ale także pewien rodzaj abstrakcji i niedomówienia. Pozostawiła dzięki temu ogromne pole dla widzów i ich wyobraźni. I tak drzewa, na które w lesie wspinają się wilki, to a R. Mielnik E d proste rusztowanie. A kolorowa kula z gałązek może być raz piłką, raz dziuplą albo czymś w rodzaju kokonu, bo w nim chowa się przestraszona Nusia. Jest też niesamowita lina do fruwania nad sceną (wykorzystuje się ją jedynie do animacji lalek) i specjalna Maszyna do Zabawy z korbką, przez którą przepuszczani są koledzy Nusi, by z uciechy aż pogubić buty (dziewczynka boi się tej zabawy, więc się do niej nie włącza). Co do kostiumów natomiast dość niezwykłe jest poroże na białym kapelusz noszone przez Wojciecha Morawskiego. Mimo że wprost nie przypomina łosia (znacznie bardziej jelenia), gdzieś daleko majaczy skojarzenie ze Skandynawią, a także kolejną książką Pii Lindenbaum pt. Nusia i bracia łosie. Innym ciekawym elementem są olbrzymie okulary, które nosi Nusia (zaskakująca i niezwykle ciekawa w tej roli Anna Jarota). Z jednej strony podkreślają cechy jej osobowości – powagę i odrobinę melancholijne usposobienie, przykładne zachowanie. Z drugiej zaś właśnie nieco „odpoważniają” bohaterkę, dodają jej zadziorności i sprawiają, że uśmiecha się do widzów od ucha do ucha.
Nusię poznajemy podczas zabaw z rówieśnikami w przedszkolu. Jest ona jednak raczej obserwatorką niż uczestniczką zabawy. Nusia boi się wszystkiego. Nie pogłaszcze psa, nie wejdzie na dach i nie będzie skakać przez rów. Cóż... boi się, ale nie płacze. Nie histeryzuje ani nie odciąga innych od zabawy. Odzywa się w niej raczej przedwczesna dojrzałość, głos rozsądku podsycony lękiem, że stanie się coś złego (zasiany w niej zapewne przez nadopiekuńczych dorosłych). Co ważne, zarówno w opowiadaniu, jak i w opolskiej sztuce dziewczynka z powodu swojej odmiennej postawy nie jest odrzucana przez rówieśników ani wyśmiewana. Spokojnie funkcjonuje w grupie, choć zdecydowanie nie jest jej liderką. Tę rolę przyjmie dopiero podczas spotkania i zabaw z wilkami, kiedy zgubi się w lesie i zdana sama na siebie oswoi swoje lęki. Dzieci funkcjonują w przedstawieniu Jarosza w dwóch planach – lalkowym i aktorskim. Lalki potrzebne są głównie wtedy, gdy maluchy oddają się spontanicznym, szalonym zabawom. Dorosłych w tym przedstawieniu właściwe nie ma. Pojawiają się tylko na chwilę, w scenie, w której dzieci wraz z opiekunami z przedszkola wychodzą na wspólny spacer. Trzeba przyznać, że wyglądają dość pokracznie. Robert Jarosz znalazł w tym fragmencie świetną okazję, by spojrzeć krytycznym okiem na dość powszechnie występującą w społeczeństwie tendencję zwracania się do małych dzieci w sposób infantylny. Sceną z dorosłymi podkreśla, że w takich momentach nie traktujemy naszych małych podopiecznych jak partnerów w rozmowie.
Nusia i wilki porusza bardzo ważne i trapiące nie tylko malców tematy. Twórcy przedstawienia wyraźnie je akcentują. To opowieść o słabościach i lęku, ale także o ich przezwyciężaniu i odwadze, o pokonywaniu własnych ograniczeń i wewnętrznej przemianie. Do książki Lindenbaum przylgnęło określenie „współczesny Czerwony Kapturek”. Obie bajki mają oczywiście wspólne elementy, ale tak naprawdę Nusia jest przykładem reinterpretacji klasycznej baśni, a może nawet już tylko jej odległą wariacją. Z pewnością sama dziewczynka to zdecydowanie współczesna bohaterka. Bliska przedszkolakom, bo bardzo dla nich prawdziwa – jak koleżanka z podwórka. Mogą się z nią utożsamić i głębiej uczestniczyć w jej przygodach. Mała Nusia z Czerwonym Kapturkiem ma jednak kilka wspólnych doświadczeń. Gubi się w lesie i spotyka wilka. A właściwie trzy Wilki (Łukasz Bugowski, Jan Chraboł, Zygmunt Babiak), z którymi szybko się zaprzyjaźnia i sama inicjuje wspólne zabawy. Gotuje im zupę z błota, bawi się w szpital, gra w „Hali, hali, dom się pali” oraz uczy ich (razem z publicznością) wierszyka Gąski, gąski do domu. Wtedy następuje zaskakująca i zarazem zabawna zamiana. Nusia staje się wilkiem, a Wilki gąskami! To chyba moment, który najmocniej podkreśla przemianę małej bohaterki.
Inscenizacja Roberta Jarosza ma jeszcze jeden bardzo ważny atut, który należy podkreślić – unika dydaktyzmu. Nieczęsto można obejrzeć tak poważnie potraktowany teatr dla dzieci.
Nusia i wilki, Pija Lindenbaum.
Przekład Katarzyna Skalska, scenariusz i reżyseria Robert Jarosz, scenografia Marika Wojciechowska, muzyka Wojciech Morawski.
Opolski Teatr Lalki i Aktora, Opole.
Prapremiera wrzesień 2012.