Maszyny do opowiadania historii | Z Pawłem Kolanowskim rozmawia Karol Suszczyński

Karol Suszczyński: Jest Pan z wykształcenia filozofem. Skąd wzięła się w Panu pasja do teatru robotów?
Paweł Kolanowski: To przypadek. Pasja zrodziła się z pracy, którą miałem do wykonania w powstającym Centrum Nauki Kopernik. Instytucja ta od początku uczestniczyła w specjalistycznych konferencjach, na których oprócz paneli, warsztatów i wykładów odbywają się targi i pokazy. Na jednym z takich spotkań w 2007 roku z propozycją współpracy zwróciła się firma z Penryn w Kornwalii Engineered Arts Ltd., która zajmuje się produkcją robotów. Twórców firmy zawsze interesowało łączenie zaprogramowanych robotów z animacjami wideo, muzyką i nagranym tekstem. Rok później ówczesna dyrekcja Centrum podpisała umowę na dostarczenie teatru, składającego się z trzech robotów typu RoboThespian RT 3.0. Wtedy trzeba było kogoś, kto poprowadzi przygotowania po stronie polskiej i wybrano mnie.

fot. Engineered Arts Ltd.
K.S.: Jak wyglądały te przygotowania?
P.K.: Mieliśmy wybrać, opracować i przesłać teksty do dwóch spektakli wraz z gotowymi animacjami i polskimi nagraniami, a w zamian Anglicy mieli dostarczyć gotowy teatr, który sami zmontują i uruchomią. Na początku moje zadanie w tym projekcie to była tak naprawdę praca producencka. Co prawda, musiałem dokonać wyboru i adaptacji tekstów, ale przede wszystkim nadzorowałem pracę nad filmem, animacjami i nagraniami dialogów. Cały czas pozostawałem także w kontakcie online naSkype z Anglikami, zwłaszcza w trakcie pracy nad sekwencjami ruchów.
K.S.: To jak Roman Polański przy reżyserii Rzezi.
P.K.: Dokładanie tak! Dopiero trzeci spektakl opracowywaliśmy sami w Warszawie, wtedy zaczęła się też praca twórcza nad obmyśleniem i zaprogramowaniem gestów i ruchów robotów.
K.S.: Na co padł wybór?
P.K.: Od razu pomyślałem o twórczości Stanisława Lema. Nie wiedziałem jeszcze, który tekst, ale intuicja podpowiadała mi, że tam trzeba szukać. Okazało się później że wcale nie jest tak prosto, bo ten teatr jest specyficzny przez to, że ma trzech aktorów, którzy nie mogą tak łatwo zmieniać się osobowościami. Wybór padł ostatecznie na bajkę O królewiczu Ferrycym i królewnie Krystali ze zbioru opowiadań Bajki robotów. W adaptacji mamy więc sześć postaci, które za pomocą dialogów, kontekstów i kolorów – roboty są wyposażone w system zmieniających kolory świateł LED – udaje się odróżnić od siebie. Tekst Lema to prawie gotowa historia baśniowa, dzięki której mogliśmy dać dzieciom to, czego spodziewały się w tym teatrze, czyli roboty w roli robotów. Drugi pokaz chciałem zrobić bardziej edukacyjny. Jego scenariusz napisałem na podstawie XIX-wiecznego opowiadaniu Edwina A. Abbota. Powstała Tajemnica pustej szafy, czyli duchy z czwartego wymiaru. Miałem świadomość, że roboty w roli nauczycieli będą mniej atrakcyjne, dlatego też ten spektakl jest bogaty w animacje, które dodatkowo ułatwiają najmłodszym zrozumienie opowiadanej historii. Trzeci spektakl to adaptacja klasycznej bajki Hansa Christiana Andersena Ojciec wie najlepiej. Tu rzeczywiście roboty wcieliły się w różne postaci, a całość uzupełniają animacje z wykorzystaniem plasteliny.
K.S.: A jak dzieci reagują na te spektakle?
P.K.: Bardzo różnie, zależy od grupy. Na początku, gdy były tylko dwa spektakle, przeprowadziliśmy nawet badania. Opinie były skrajne. Na przykład jednym nie podobał się Lem, bo był przewidywalny i za prosty albo roboty ginęły za multimediami, a dla innych pokaz na podstawie Abbota był niezrozumiały – ale były też pozytywne opinie. Jeden z wniosków z tych badań był też taki, że dzieci spodziewają się zobaczyć co innego, coś więcej niż dostają. Ale nikt nie wychodzi wcześniej – to najważniejsze.
K.S.: Te roboty są w pewien sposób ograniczone, ile więc można wymyślić nowych form, które nie będą kopiowały wykorzystanych już schematów?
P.K.: Tego dziś nie wiem, zobaczymy. Teraz jesteśmy na etapie przygotowania pokazu, który będzie zawierał elementy interakcji z publicznością. Oczywiście nie da się tego zrobić tak jak w teatrze lalek, w którym aktor reaguje i nawiązuje kontakt z młodymi widzami. Tutaj możemy jedynie tak zbudować tekst i tak nagrać dialogi, by dać wybrzmieć przewidywanej reakcji publiczności – choć jest to dosyć skomplikowane – ale Maciej Wojtyszko, który reżyseruje ten spektakl, ma tego świadomość.
K.S.: O czym mowa?
P.K.: Co jest szczęściem dla robota, czyli hopla, hopla, hoc, hoc, hoc – teatralizowana lekcja, która opowiada o tym, jak tworzy się piosenkę. Próba interakcji z publicznością będzie polegała na jej wspólnym wykonaniu. Nie ukrywam, że jest to bardzo trudne przedsięwzięcie, jednak ciekaw jestem, jak wyjdzie.
K.S.: Kiedy premiera?
P.K.: Tego nie umiem dziś powiedzieć. Problem polega na tym, że przygotowanie takiego pokazu jest bardzo czasochłonne. Zaprogramowanie 20 minut, bo tyle trwa mniej więcej każdy spektakl, i zsynchronizowanie gestów z dialogami, wizualizacjami gałek ocznych, animacjami wideo i grą świateł to są godziny pracy, a teatr cały czas gra. Niestety nie można tego przygotować na jednym komputerze, a potem wgrać do drugiego. Musimy to wykonywać w sali teatralnej, więc pracujemy tylko wieczorami albo w poniedziałki, gdy Centrum jest zamknięte – to może potrwać nawet pół roku.
K.S.: Spektakle Teatru Robotycznego są zaprogramowane od początku do końca, a więc też automatycznie odtwarzane. Czy jest to Pana zdaniem pewna forma teatru mechanicznego?
P.K.: Myślę, że teatr mechaniczny jest bliższy naturze człowieka przez to, że mniej więcej wiemy lub rozumiemy, jak on działa. Z robotami jest większy kłopot. One się ruszają, wszyscy wiedzą, że steruje nimi komputer, ale to jest zupełnie inna rzeczywistość. Czy to jest w ogóle teatr? – to raczej rzecz drugorzędna. W Centrum Kopernika należy on do galerii „Korzenie cywilizacji”, w której twórcy chcieli wyjść poza technologiczną stronę nauki czy cywilizacji. Znajdują się tam nie tylko eksponaty fizyczne czy mechaniczne, ale również cała część, która należy do sfery humanistycznej i artystycznej. To jest galeria, która stara się łączyć sztukę z nauką, zachowując integralność tych dwóch składowych, ale równocześnie pokazując, że nie byłoby tej pierwszej bez tej drugiej. Określa się to nazwą art & science i Teatr Robotyczny jest tego idealnym przykładem.
K.S.: Czy są plany, by te roboty w przyszłości ulepszać i rozwijać?
P.K.: Nie sądzę, bo idea tych robotów jest już zamknięta. CNK zakupiło je jako gotowe maszyny i nie ma możliwości, by prowadzić prace w celu ich ulepszania technologicznego. Pozostaną takie, jakimi są w tej chwili. Dla nas najpierw jest Centrum Nauki Kopernik jako całość, a dopiero później Teatr Robotyczny. Jesteśmy centrum nauki. Ale mamy też tych aktorówmechanicznych i musimy coś z nimi zrobić. Próbujemy więc do robotów dodać teatr, i staramy się tak opowiadać historie, żeby w miarę możliwości zamknąć wszystko w atrakcyjną całość.
K.S.: Myślał Pan nad angażowaniem do współpracy większej grupy ludzi zajmujących się teatrem czy teatrem lalek, tak by móc znaleźć jak najwięcej sposobów wykorzystania tej materii? Praca z Maciejem Wojtyszką jest chyba krokiem w tę stronę.
P.K.: Trop jest bardzo kuszący i atrakcyjny jak się go wypowiada, nie wiedząc wiele o samej technologii. Praca nad ożywieniem lalki nie jest trudna, profesjonalny lalkarz potrafi nauczyć się animować nową formę w kilka dni. Aby sprawić to samo z robotem potrzebne są miesiące pracy. Na początku jest oczywiście bardzo fajnie, ale gdy przychodzi moment, że trzeba nadać im ruchy, wystrzyknąć w nie dusze, to zaczyna się problem. Tego się nie zrobi od tak, po prostu i tu jest ten mur, który odbiera nam możliwość myślenia tak szeroko o projekcie. Więc jeśli mielibyśmy możliwość współpracy z młodymi, zdolnymi i dynamicznymi artystami lalkowymi, to nie wiem czy mozolność tej pracy by ich nie odstraszyła.
K.S.: A więc te roboty pozostaną na scenie raczej gadżetami nie aktorami?
P.K.: Ale nam nie zależy na tym, by oszukiwać ludzi. To, co legło u źródeł wejścia w ten pomysł było przekonaniem, że to będą roboty, czyli nowoczesne maszyny sterowane przez człowieka; tylko że nie bezpośrednio a za pomocą komputera. Roboty nie miały nigdy nikogo udawać, to my wykorzystujemy je do stworzenia pewnej kreacji, która w tych warunkach i w tej przestrzeni, jaką dysponuje Centrum przyjęła formę Teatru Robotycznego. One są po prostu maszynami zaprogramowanymi, żeby opowiadać historie.


Paweł Kolanowski, twórca Teatru Robotycznego w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.

Nowszy post Starszy post Strona główna