Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci, który po raz piąty odbył się we Wrocławskim Teatrze Lalek, to impreza zorganizowana z rozmachem, choć można było odnieść wrażenie, że nieznacznie wymykająca się pierwotnym założeniom organizatorów. 16 zaproszonych przedstawień stanowczo wpisywało się w koncepcję teatru poszukującego nowych form wyrazu lub korzystającego z klasycznych technik animacji w nowatorski, intrygujący sposób – jak mogliśmy przeczytać w programie – ale niektóre z pokazów zdecydowanie wychodziły poza granicę definiujących charakter imprezy spektakli dla najmłodszych. Zamknięty w obrębie teatru i przyległego Parku Staromiejskiego Przegląd został też zdominowany częścią warsztatową (29 różnorodnych wydarzeń zarówno dla rodziców z niemowlętami, jak i dzieci w wieku 10-13 lat), co zachwiało równowagę pomiędzy głównym nurtem a imprezami towarzyszącymi. Dodatkowo dyskusyjna była konwencja zapraszania równocześnie dwóch spektakli z jednego teatru (lub dwóch dzieł tego samego twórcy), grożąca ryzykiem niepotrzebnych porównań.
O baranku, który spadł z nieba | Naivní divadlo, Liberec | Czechy | fot. K. Krukowski |
W tej sytuacji najkorzystniej wypadły spektakle przedstawione przez Teatr
Animacji z Poznania oraz Naivní divadlo z Liberca. Opowieści z niepamięci
w reżyserii Dudy Paivy oraz Odlot w reżyserii Janni Younge od
dawna krążą po festiwalach i zdobywają nagrody, doczekały się już licznych recenzji – nie ma więc powodu, by je ponownie omawiać. Wypada
jedynie podkreślić, że są to przedstawienia na najwyższym poziomie,
zarówno jeśli chodzi o koncepcje inscenizacyjne, jak i wykonanie. Prezentacje
z Liberca wniosły zaś powiew świeżości, bo dotąd nie gościły
u nas, a w dodatku stanowiły dwie odmienne i bardzo interesujące propozycje
dla widzów w różnym przedziale wiekowym.
Pierwsza z nich, O baranku, który spadł z nieba w reżyserii Michaeli Homolovej, ze scenografią Roberta Smolíka, była osadzoną w estetyce cyrku (przepiękne drewniane lalki składające się z modułów, które można dowolnie ze sobą łączyć) prostą i zabawną opowieścią dla najmłodszych, prezentującą ziemskie perypetie tytułowego stworzenia. Baranek, który desperacko pragnie wrócić do domu, na swej drodze spotyka grono życzliwych postaci – siłacza, kobietę chodzącą po linie czy człowieka-pocisk – a te starają się podzielić z nieborakiem swoimi umiejętnościami. Oczywiście obserwujące mistrzowskie pokazy zwierzę nie jest w stanie powtórzyć cyrkowych sztuczek, co powoduje masę groteskowych i absurdalnych sytuacji. W finale z pomocą przybywa strażak, który na ogromnym, składanym wysięgniku transportuje zbłąkanego baranka z powrotem do domu.
Drugie przedstawienie, Są takie miejsca spowite w ciemność, gdzie nigdy i nic kryją się na odległych wyspach w reżyserii Filipa Homoli, przeznaczone było już dla zdecydowanie starszego widza, rozumiejącego symboliczne obrazy i umiejącego podążać w głąb trudnych historii. Spektakl oparto na albumie Judith Schalansky Atlas wysp odległych, w którym autorka za pomocą kronik, informacji prasowych i zebranych historii odtworzyła dzieje kilkudziesięciu małych, nieodwiedzanych przez turystów, zapomnianych wysp. Całość rozgrywała się w przestrzeni potężnego, długiego stołu, przy którym siedzieli widzowie (scenografia autorstwa Kamila Bělohlávka). Ten dominujący element scenografii raz spełniał swoją podstawową funkcję, innym razem zamieniał się w pas startowy dla krążących między wyspami samolotów, w końcu stawał się morskim dnem, na którym w symboliczny sposób osiadały wyrzucone z pamięci, trudne i niechciane historie. Rozegrany za pomocą świateł, teatru przedmiotu i multimediów spektakl wzmacniała ambientowa muzyka w wykonaniu znanego czeskiego zespołu Kora et le Mechanix. Silnie emocjonalną opowieść widzowie nagrodzili bardzo długimi brawami.
Uznanie widzów zdobyła też adaptacja Krzyżaków Henryka Sienkiewicza w reżyserii Jakuba Roszkowskiego z Teatru Miejskiego Miniatura w Gdańsku (szczegółowo opisywana w „TL” 2017, nr 3-4). Prezentacja ta zdecydowanie przyćmiła drugi przywieziony przez gdański teatr spektakl, czyli Kasieńkę. Inscenizacja książki irlandzkiej autorki, Sarah Crossan, w reżyserii Anny Wieczur-Bluszcz, zmęczyła wizualną monotonią i jednostajną narracją (nagraną co prawda przez nastolatkę, ale jednak zbyt jednowymiarową). Opowieść o trudach poszukiwania ojca i o życiu na emigracji reżyserka przedstawiła za pomocą najróżniejszych technik wyświetlanych na ekranie, takich jak: animacje wideo, ludzkie cienie, ruchome obrazy. Niestety interesujący temat podjęty przez Crossan rozmył się w nadmiarze wizualnych efektów, a wysiłek wykonawców, którzy musieli idealnie zsynchronizować się z nagraniem, zniknął za szczelnym, białym ekranem oddzielającym ich od widowni.
Lekkie wrażenie przesytu dawał też spektakl Cyber Cyrano Istvána Tasnádiego w reżyserii Jacka Malinowskiego z Białostockiego Teatru Lalek. Ważny, bo mówiący o niebezpieczeństwach płynących ze świata wirtualnego, był przekrzyczany i nazbyt moralizatorski. Ponadto hermetycznie upchany w niewielką przestrzeń, przypominającą powiększone wnętrze komputera, mieszał zbyt dużo wątków i konwencji – aktor w żywym planie, teatr rąk, lalka stolikowa, głowy manekinów – które ukazywały różne warianty cyfrowych awatarów, co powodowało trudności w odbiorze. Komponował się za to wizualnie, bo do produkcji lalek wykorzystano drukarkę 3D, która nadała im cybernetyczny kształt.
Zdecydowanie na korzyść wypadł drugi spektakl BTL, czyli Straszna piątka Marty Guśniowskiej według opowieści Wolfa Erlbrucha w reżyserii Marii Żynel, który w dowcipny i zmyślny sposób ukazuje perypetie pięciorga, odrzuconych ze względu na swój nietypowy wygląd, bohaterów. Prezentowane przez Nietoperza, Ropuchę, Szczura, Pajęczycę i Hienę życiowe rozterki, problemy oraz marzenia, ukazane w lekkich i zabawnych dialogach, co chwila wywoływały salwy śmiechu najmłodszej publiczności. Warto podkreślić, że to jedyny na Przeglądzie pokaz, który na pierwszym planie stawiał lalkę, ukrywając ubranego na czarno aktora-animatora.
Dwa przedstawienia zagrali też organizatorzy. Niestety, przykrym zaskoczeniem była otwierająca Przegląd Babcia na jabłoni na motywach książki Miry Lobe, wyreżyserowana przez Jarosława Kiliana. Natrętne szukanie sposobów na uatrakcyjnienie teatralnego przekazu (przy braku pomysłu na całość) skupiło się w tym spektaklu na gagach z wykorzystaniem wybuchających (niczym w Centrum Nauki Kopernik) barwnych substancji, przekolorowanej scenografii oraz pozbawionych subtelności różnorodnych kostiumach. Adaptacja Wojciecha Zimińskiego nie miała nic wspólnego z dobrze zakomponowanymi i przemyślanymi dziełami współczesnych dramaturgów piszących z myślą o dziecięcej i młodzieżowej widowni. A muzyka Krzesimira Dębskiego miała się nijak do teatralnych obrazów. Całość przypominała produkcję szukającego szybkiego zarobku teatru dramatycznego, który za wszelką cenę chce najmłodszej widowni wcisnąć kolorowy, lepki od lukru, teatralny kicz.
Honoru organizatorów broniła za to przeznaczona dla najnajowej publiczności Dżungla w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak, ze scenografią Barbary Małeckiej i muzyką Wacława Zimpla. Przepiękna i kolorowa podróż w głąb tropikalnych lasów Amazonii, w której spotykać można leniwca, tukana, mrówkojada czy świetliki, czarowała nie tylko pięknymi obrazami pulsującego życia tamtejszej przyrody, ale też wdzięcznym i bezpretensjonalnym wykonaniem.
Nie zachwyciła za to druga propozycja duetu Morawska- Rubczak/Małecka, tym razem z muzyką Jakuba Drzastwy, zatytułowana Kuuki. Powstały jako koprodukcja polsko-japońska najnajowy spektakl utonął w banale kołyszących się aktorek i przestawianych wciąż drewnianych skrzynek, skrywających różne przedmioty. Być może jakość teatralnego przekazu utrudniały w tym wypadku różnice kulturowe. Autorki, tworząc spektakl w Japonii, inspirowały się tamtejszą kulturą, zwłaszcza charakterystycznym pismem, które wielokrotnie w jednym znaku skrywa znaczenie kilku wyrazów, co w polskiej wersji, z polską obsadą, było niestety nieczytelne.
Z pozostałych pokazów warto odnotować przede wszystkim Wodną opowieść Maliny Prześlugi w reżyserii Roberta Drobniucha ze scenografią Katarzyny Proniewskiej-Mazurek z Teatru Lalek Pleciuga w Szczecinie. Opowieść o niemożliwej do spełnienia miłości między kijanką a rybką twórcy przedstawili w formie scenicznej instalacji, wykorzystując jako główne materiały pleksi oraz wodę. Z nich to, za pomocą specjalnych mikrofonów, wydobywali dźwięki ilustrujące podwodny świat, w którym zakochana para spotykać się może jedynie przez krótki okres swojego życia.
Na uznanie zasługuje też Król Maciuś Pierwszy z bielskiej Banialuki w reżyserii Konrada Dworakowskiego, ze scenografią Mariki Wojciechowskiej i muzyką Piotra Klimka. To zbudowana za pomocą plastyki, muzyki i ruchu opowieść o samotności dziecka w świecie zdominowanym przez dorosłych. Wizualna narracja spektaklu jest poetycka i bardzo sugestywna, a wiele obrazów można odczytywać indywidualnie, przez pryzmat własnych doświadczeń. Zderzenie chłopca z rzeczywistością jest przy tym tak bolesne, że przenosi się na widownię i przez niemal cały pokaz nie daje spokoju. Dopiero następujące pod koniec złamanie konwencji, które odzwierciedla bunt bohatera, wytrąca widza z wciągającej niczym machina teatralnej rzeczywistości.
Świetnie zaprezentował się też zespół Teatru Lalki i Aktora z Wałbrzycha z nietypowym projektem Polska 120 w reżyserii Martyny Majewskiej. To przykład przedstawienia zaangażowanego, którego inspiracją były odnalezione po latach na strychu w Walimiu klisze ukazujące mieszkańców i miasto przełomu lat 40. i 50. Majewska ruszyła tropem zdjęć i dotarła do osób na nich uwiecznionych. Z zebranych opowieści stworzyła wzruszającą, poetycko-muzyczną historię o ludziach, którzy po II wojnie światowej przybyli w okolice Gór Sowich i tam pozostali. Czarno-białe reprodukcje podbijała biel scenografii i kostiumów autorstwa Anny Haudek, a całość domykała muzyka skomponowała przez Dawida Majewskiego. Spektakl skierowany był do zdecydowanie starszej widowni, do osób rozumiejących zarówno konwencję – ballady i piosenki aktorskie w specyficznej przestrzeni przypominającej fotograficzne atelier – jak i kontekst historyczny widowiska.
Przebojem okazał się jednak pokaz dla widzów dojrzałych: prapremierowy występ Kazia Sponge’a zatytułowany Estradowy wycierus, czyli O kondycji artysty we współczesnym świecie. Spektakl odróżniał się od innych nie tylko formą – był improwizowany, spontaniczny i momentami trudny do zniesienia – ale przede wszystkim mało cenzuralnymi, lecz uroczymi treściami. Animująca Kazia Anna Makowska-Kowalczyk, wraz z towarzyszącym jej na scenie w charakterze multiinstrumentalisty i asystenta Grzegorzem Mazoniem, przez ponad dwie godziny bawili widzów, wchodząc z nimi w liczne interakcje, mieszając skecze z absurdalnymi piosenkami, żartując z dyrekcji teatru, a nawet improwizując nowe muzyczne kawałki na tematy podrzucone przez gości. Występ z fenomenalnym Kaziem w roli głównej – którego do tej pory spotykaliśmy głównie w przerwach dużych teatralnych imprez – otworzył w końcu polskiej scenie lalkowej drogę ku rozrywce typu one man show czy stand up comedy. To początek nowej epoki, tym bardziej że wygładzony i dopieszczony pokaz wejdzie na stałe do repertuaru WTL-u.
Na Przeglądzie zaprezentowały się jeszcze: Teatr Miejski z Gliwic z nie najlepszym, bo przekrzyczanym i mocno chaotycznym, spektaklem dla młodszej publiczności, zatytułowanym W kole (reżyseria Bartosz Kurowski); Opolski Teatr Lalki i Aktora z pocieszną, choć nie do końca zadowalającą nawet samych twórców Małą Myszą i Słoniem do pary (reżyseria Agata Kucińska); oraz zespół młodzieżowy ROBIMY, funkcjonujący przy WTL, z ciekawą propozycją zatytułowaną Chłodno o miłości, opowiadającą o problemach młodych ludzi.
Może warto byłoby zastanowić się nad zmianą nazwy Przeglądu w celu wyraźnego wyciągnięcia ręki do widowni młodzieżowej. Tegoroczna edycja miała przecież kilka bardzo dobrych pokazów z tego właśnie nurtu, a sądząc po reakcjach publiczności i braku wolnych miejsc w czasie (wszystkich) spektakli, nieznaczna modyfikacja wpłynęłaby korzystnie na to już udane i niezwykle ciekawe wydarzenie.
Pierwsza z nich, O baranku, który spadł z nieba w reżyserii Michaeli Homolovej, ze scenografią Roberta Smolíka, była osadzoną w estetyce cyrku (przepiękne drewniane lalki składające się z modułów, które można dowolnie ze sobą łączyć) prostą i zabawną opowieścią dla najmłodszych, prezentującą ziemskie perypetie tytułowego stworzenia. Baranek, który desperacko pragnie wrócić do domu, na swej drodze spotyka grono życzliwych postaci – siłacza, kobietę chodzącą po linie czy człowieka-pocisk – a te starają się podzielić z nieborakiem swoimi umiejętnościami. Oczywiście obserwujące mistrzowskie pokazy zwierzę nie jest w stanie powtórzyć cyrkowych sztuczek, co powoduje masę groteskowych i absurdalnych sytuacji. W finale z pomocą przybywa strażak, który na ogromnym, składanym wysięgniku transportuje zbłąkanego baranka z powrotem do domu.
Drugie przedstawienie, Są takie miejsca spowite w ciemność, gdzie nigdy i nic kryją się na odległych wyspach w reżyserii Filipa Homoli, przeznaczone było już dla zdecydowanie starszego widza, rozumiejącego symboliczne obrazy i umiejącego podążać w głąb trudnych historii. Spektakl oparto na albumie Judith Schalansky Atlas wysp odległych, w którym autorka za pomocą kronik, informacji prasowych i zebranych historii odtworzyła dzieje kilkudziesięciu małych, nieodwiedzanych przez turystów, zapomnianych wysp. Całość rozgrywała się w przestrzeni potężnego, długiego stołu, przy którym siedzieli widzowie (scenografia autorstwa Kamila Bělohlávka). Ten dominujący element scenografii raz spełniał swoją podstawową funkcję, innym razem zamieniał się w pas startowy dla krążących między wyspami samolotów, w końcu stawał się morskim dnem, na którym w symboliczny sposób osiadały wyrzucone z pamięci, trudne i niechciane historie. Rozegrany za pomocą świateł, teatru przedmiotu i multimediów spektakl wzmacniała ambientowa muzyka w wykonaniu znanego czeskiego zespołu Kora et le Mechanix. Silnie emocjonalną opowieść widzowie nagrodzili bardzo długimi brawami.
Uznanie widzów zdobyła też adaptacja Krzyżaków Henryka Sienkiewicza w reżyserii Jakuba Roszkowskiego z Teatru Miejskiego Miniatura w Gdańsku (szczegółowo opisywana w „TL” 2017, nr 3-4). Prezentacja ta zdecydowanie przyćmiła drugi przywieziony przez gdański teatr spektakl, czyli Kasieńkę. Inscenizacja książki irlandzkiej autorki, Sarah Crossan, w reżyserii Anny Wieczur-Bluszcz, zmęczyła wizualną monotonią i jednostajną narracją (nagraną co prawda przez nastolatkę, ale jednak zbyt jednowymiarową). Opowieść o trudach poszukiwania ojca i o życiu na emigracji reżyserka przedstawiła za pomocą najróżniejszych technik wyświetlanych na ekranie, takich jak: animacje wideo, ludzkie cienie, ruchome obrazy. Niestety interesujący temat podjęty przez Crossan rozmył się w nadmiarze wizualnych efektów, a wysiłek wykonawców, którzy musieli idealnie zsynchronizować się z nagraniem, zniknął za szczelnym, białym ekranem oddzielającym ich od widowni.
Lekkie wrażenie przesytu dawał też spektakl Cyber Cyrano Istvána Tasnádiego w reżyserii Jacka Malinowskiego z Białostockiego Teatru Lalek. Ważny, bo mówiący o niebezpieczeństwach płynących ze świata wirtualnego, był przekrzyczany i nazbyt moralizatorski. Ponadto hermetycznie upchany w niewielką przestrzeń, przypominającą powiększone wnętrze komputera, mieszał zbyt dużo wątków i konwencji – aktor w żywym planie, teatr rąk, lalka stolikowa, głowy manekinów – które ukazywały różne warianty cyfrowych awatarów, co powodowało trudności w odbiorze. Komponował się za to wizualnie, bo do produkcji lalek wykorzystano drukarkę 3D, która nadała im cybernetyczny kształt.
Zdecydowanie na korzyść wypadł drugi spektakl BTL, czyli Straszna piątka Marty Guśniowskiej według opowieści Wolfa Erlbrucha w reżyserii Marii Żynel, który w dowcipny i zmyślny sposób ukazuje perypetie pięciorga, odrzuconych ze względu na swój nietypowy wygląd, bohaterów. Prezentowane przez Nietoperza, Ropuchę, Szczura, Pajęczycę i Hienę życiowe rozterki, problemy oraz marzenia, ukazane w lekkich i zabawnych dialogach, co chwila wywoływały salwy śmiechu najmłodszej publiczności. Warto podkreślić, że to jedyny na Przeglądzie pokaz, który na pierwszym planie stawiał lalkę, ukrywając ubranego na czarno aktora-animatora.
Dwa przedstawienia zagrali też organizatorzy. Niestety, przykrym zaskoczeniem była otwierająca Przegląd Babcia na jabłoni na motywach książki Miry Lobe, wyreżyserowana przez Jarosława Kiliana. Natrętne szukanie sposobów na uatrakcyjnienie teatralnego przekazu (przy braku pomysłu na całość) skupiło się w tym spektaklu na gagach z wykorzystaniem wybuchających (niczym w Centrum Nauki Kopernik) barwnych substancji, przekolorowanej scenografii oraz pozbawionych subtelności różnorodnych kostiumach. Adaptacja Wojciecha Zimińskiego nie miała nic wspólnego z dobrze zakomponowanymi i przemyślanymi dziełami współczesnych dramaturgów piszących z myślą o dziecięcej i młodzieżowej widowni. A muzyka Krzesimira Dębskiego miała się nijak do teatralnych obrazów. Całość przypominała produkcję szukającego szybkiego zarobku teatru dramatycznego, który za wszelką cenę chce najmłodszej widowni wcisnąć kolorowy, lepki od lukru, teatralny kicz.
Honoru organizatorów broniła za to przeznaczona dla najnajowej publiczności Dżungla w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak, ze scenografią Barbary Małeckiej i muzyką Wacława Zimpla. Przepiękna i kolorowa podróż w głąb tropikalnych lasów Amazonii, w której spotykać można leniwca, tukana, mrówkojada czy świetliki, czarowała nie tylko pięknymi obrazami pulsującego życia tamtejszej przyrody, ale też wdzięcznym i bezpretensjonalnym wykonaniem.
Nie zachwyciła za to druga propozycja duetu Morawska- Rubczak/Małecka, tym razem z muzyką Jakuba Drzastwy, zatytułowana Kuuki. Powstały jako koprodukcja polsko-japońska najnajowy spektakl utonął w banale kołyszących się aktorek i przestawianych wciąż drewnianych skrzynek, skrywających różne przedmioty. Być może jakość teatralnego przekazu utrudniały w tym wypadku różnice kulturowe. Autorki, tworząc spektakl w Japonii, inspirowały się tamtejszą kulturą, zwłaszcza charakterystycznym pismem, które wielokrotnie w jednym znaku skrywa znaczenie kilku wyrazów, co w polskiej wersji, z polską obsadą, było niestety nieczytelne.
Z pozostałych pokazów warto odnotować przede wszystkim Wodną opowieść Maliny Prześlugi w reżyserii Roberta Drobniucha ze scenografią Katarzyny Proniewskiej-Mazurek z Teatru Lalek Pleciuga w Szczecinie. Opowieść o niemożliwej do spełnienia miłości między kijanką a rybką twórcy przedstawili w formie scenicznej instalacji, wykorzystując jako główne materiały pleksi oraz wodę. Z nich to, za pomocą specjalnych mikrofonów, wydobywali dźwięki ilustrujące podwodny świat, w którym zakochana para spotykać się może jedynie przez krótki okres swojego życia.
Na uznanie zasługuje też Król Maciuś Pierwszy z bielskiej Banialuki w reżyserii Konrada Dworakowskiego, ze scenografią Mariki Wojciechowskiej i muzyką Piotra Klimka. To zbudowana za pomocą plastyki, muzyki i ruchu opowieść o samotności dziecka w świecie zdominowanym przez dorosłych. Wizualna narracja spektaklu jest poetycka i bardzo sugestywna, a wiele obrazów można odczytywać indywidualnie, przez pryzmat własnych doświadczeń. Zderzenie chłopca z rzeczywistością jest przy tym tak bolesne, że przenosi się na widownię i przez niemal cały pokaz nie daje spokoju. Dopiero następujące pod koniec złamanie konwencji, które odzwierciedla bunt bohatera, wytrąca widza z wciągającej niczym machina teatralnej rzeczywistości.
Świetnie zaprezentował się też zespół Teatru Lalki i Aktora z Wałbrzycha z nietypowym projektem Polska 120 w reżyserii Martyny Majewskiej. To przykład przedstawienia zaangażowanego, którego inspiracją były odnalezione po latach na strychu w Walimiu klisze ukazujące mieszkańców i miasto przełomu lat 40. i 50. Majewska ruszyła tropem zdjęć i dotarła do osób na nich uwiecznionych. Z zebranych opowieści stworzyła wzruszającą, poetycko-muzyczną historię o ludziach, którzy po II wojnie światowej przybyli w okolice Gór Sowich i tam pozostali. Czarno-białe reprodukcje podbijała biel scenografii i kostiumów autorstwa Anny Haudek, a całość domykała muzyka skomponowała przez Dawida Majewskiego. Spektakl skierowany był do zdecydowanie starszej widowni, do osób rozumiejących zarówno konwencję – ballady i piosenki aktorskie w specyficznej przestrzeni przypominającej fotograficzne atelier – jak i kontekst historyczny widowiska.
Przebojem okazał się jednak pokaz dla widzów dojrzałych: prapremierowy występ Kazia Sponge’a zatytułowany Estradowy wycierus, czyli O kondycji artysty we współczesnym świecie. Spektakl odróżniał się od innych nie tylko formą – był improwizowany, spontaniczny i momentami trudny do zniesienia – ale przede wszystkim mało cenzuralnymi, lecz uroczymi treściami. Animująca Kazia Anna Makowska-Kowalczyk, wraz z towarzyszącym jej na scenie w charakterze multiinstrumentalisty i asystenta Grzegorzem Mazoniem, przez ponad dwie godziny bawili widzów, wchodząc z nimi w liczne interakcje, mieszając skecze z absurdalnymi piosenkami, żartując z dyrekcji teatru, a nawet improwizując nowe muzyczne kawałki na tematy podrzucone przez gości. Występ z fenomenalnym Kaziem w roli głównej – którego do tej pory spotykaliśmy głównie w przerwach dużych teatralnych imprez – otworzył w końcu polskiej scenie lalkowej drogę ku rozrywce typu one man show czy stand up comedy. To początek nowej epoki, tym bardziej że wygładzony i dopieszczony pokaz wejdzie na stałe do repertuaru WTL-u.
Na Przeglądzie zaprezentowały się jeszcze: Teatr Miejski z Gliwic z nie najlepszym, bo przekrzyczanym i mocno chaotycznym, spektaklem dla młodszej publiczności, zatytułowanym W kole (reżyseria Bartosz Kurowski); Opolski Teatr Lalki i Aktora z pocieszną, choć nie do końca zadowalającą nawet samych twórców Małą Myszą i Słoniem do pary (reżyseria Agata Kucińska); oraz zespół młodzieżowy ROBIMY, funkcjonujący przy WTL, z ciekawą propozycją zatytułowaną Chłodno o miłości, opowiadającą o problemach młodych ludzi.
Może warto byłoby zastanowić się nad zmianą nazwy Przeglądu w celu wyraźnego wyciągnięcia ręki do widowni młodzieżowej. Tegoroczna edycja miała przecież kilka bardzo dobrych pokazów z tego właśnie nurtu, a sądząc po reakcjach publiczności i braku wolnych miejsc w czasie (wszystkich) spektakli, nieznaczna modyfikacja wpłynęłaby korzystnie na to już udane i niezwykle ciekawe wydarzenie.
Polska 120 | Teatr Lalki i Aktora, Wałbrzych | fot. K. Krukowski |