Kwiatki mutanty | Robert Jarosz

Niejednokrotnie uczestniczyłem w rozmowach – oficjalnych bądź półoficjalnych – na temat obecności nowej dramaturgii w repertuarach publicznych teatrów lalek. Osoby dyskutujące dzieliły się zazwyczaj na dwie grupy. Jedna reprezentowała interesy autorów nowej dramaturgii, a druga interesy teatrów. Ponieważ rozmowy te mają swoją długą tradycję (osobiście uczestniczę w nich zaledwie od 2005 roku), da się wyodrębnić ich punkty stałe, które pojawiają się zawsze niezależnie od grona dyrektorów, reżyserów, teoretyków, autorów podejmujących temat.

Wnyk | Teatr Lalki i Aktora, Opole | fot. R. Mielnik
By myśl moja nie nabrała znamion analityczno-naukowych, po krótkim wstępie pozwolę sobie na Jedno Wielkie Uogólnienie – mimo, że będzie mogło wydać się niesprawiedliwe i momentami zbyt jednoznaczne, stanie się ono moim narzędziem, które w sposób elastyczny wykorzystam do przeprowadzenia z góry przyjętej linii argumentacji.

Najpóźniej w piętnastej minucie każdej z rozmów na temat obecności nowej dramaturgii w repertuarach publicznych teatrów lalek pada argument, jakoby to nauczyciele, przyprowadzający zorganizowane grupy dzieci, wymuszali na teatrach realizacje tytułów klasycznych z zakresu baśni bądź lektur szkolnych – słowem, nowej dramaturgii stop!

Początkowo argument ten przyjmowałem z pokorą, myśląc: cóż my, biedne, natchnione robaczki możemy, skoro nauczyciele lubią tylko to, co już znają i do czego dzierżą „klucz” – do testów i sprawdzianów. Później przyjmowałem go jako jeden z filarów gładkiego funkcjonowania publicznego teatru lalek – czyli z obojętnością. Następnie ów argument zaczął mnie irytować, a o osobie, która go przytacza, zdarzało mi się pomyśleć: czyżby ten pan/ta pani pierwszy raz brał/brała udział w dyskusji na temat obecności nowej dramaturgii w repertuarach instytucjonalnych teatrów lalek? Skąd w jego/jej głosie ta kategoryczna eureka, przecież to slogan przytaczany od lat? W piętnastej minucie zwrot akcji prowadzący donikąd. Podcięcie skrzydeł, blokada na ścieżkach logicznego myślenia.

W czym tkwi fenomen tego argumentu? Dlaczego, gdy padnie, nie sposób już konstruktywnie rozmawiać? Sekret być może tkwi w tym, że na ogół w dyskusjach tych nauczyciele nie biorą udziału, a ludzie teatru znani z wysokiej kultury o nieobecnych rozmawiać nie chcą.

Owszem, jest to jakaś odpowiedź, lecz jednak coś dalej mnie gnębi i nie daje spokoju. Zaraz, zaraz, przecież ani dyrektorzy, ani reżyserzy, ani autorzy, ani aktorzy (chyba że w tajemnicy przed wcześniej wymienionymi) w swojej pracy nie kontaktują się bezpośrednio z nauczycielami. Więc skąd w nich tak głęboko zakorzenione poglądy nauczycielskie? Widocznie ktoś musiał im je podpowiedzieć, i to nie raz, a sto, by zaczęli w nie wierzyć. Kto w teatrze ma najczęstszy kontakt z nauczycielami? Tak zwane Biuro do spraw Organizacji Widowni. I tu mnie olśniło.

Nie jest prawdą, że nauczyciele oczekują tytułów klasycznych z zakresu baśni bądź lektur. Natomiast prawdą jest, że takie tytuły najłatwiej jest sprzedać. I w tym momencie okazuję się, że największy interes w utrwalaniu tego sloganu z piętnastej minuty mają Biura do spraw Organizacji Widowni, które od lat pracują według przyjętego modelu oraz zakresu obowiązków i choćby ustrój raz jeszcze się zmienił, one dalej będą trwać przy swoim: grajmy to, co już dobrze znane. Stąd właśnie te kwiatki mutanty – koty w butach na rockowo i Calineczki na barokowo.

Model prowadzenia teatru jest bardzo prosty i żaden dyrektor, który przyjedzie na czteroletni kontrakt, nie wmówi, że powinno być inaczej. Wystarczy repertuar podzielić na trzy (cztery) grupy wiekowe: przedszkolaki, dzieciaki wczesnoszkolne, podstawówka (jak się trafi lektura, to nawet gimnazjum, czyli oferta dla młodzieży). Liczbę miejsc w pobliskich szkołach i przedszkolach podzielić przez liczbę miejsc na widowni, chwycić w dłoń słuchawkę i dzwonić. Dzieci płynnie przechodzą przez wszystkie szczeble kategorii wiekowych i z teatru wychodzą. O to, czy wrócą, nie musimy się martwić, to już jest problem tych z dramatu. I tak w kółko – można grać to samo.

Na fali przemian zachodzących w kraju sądzono, że gruntowne zmiany dotkną również instytucjonalne teatry lalek. Tak więc odnotowano kilka nieśmiałych, prewencyjnych transformacji przydługiej nazwy Biuro do spraw Organizacji Widowni na Biuro Marketingu. Jednak rzemiosło reklamy i rzemiosło teatru lalek nie zawsze znajduje fortunny rym. Zbyt łatwo jest dojść do nieprawdziwych wniosków, jakoby rolą teatru było konkurować z innymi komercyjnymi produktami kierowanymi do dzieci i młodzieży – a wtedy już tylko grać w galeriach handlowych w dekoracjach od speców reklamy. Sprzedaż jako idea teatru dla dzieci i młodzieży nie ma w sobie znamion misji. A jedynie misja i publiczna użyteczność upoważnia nas do pożytkowania publicznych pieniędzy.

Na chwilę odrywam się od takich zagadnień, jak frekwencja czy czas trwania godziny lekcyjnej. Porzucam nieco niesprawiedliwie wykorzystywane figury nauczycieli i pracowników Biur do spraw Organizacji Widowni. Skupiam się na ludziach biorących odpowiedzialność za widzów zasiadających na widowniach – to jedno, co nas wszystkich łączy.

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. W instytucjonalnym teatrze lalek miała miejsce premiera na podstawie tak zwanej nowej dramaturgii. Treść nieco kontrowersyjna, ale z drugiej strony dziś wszystko można uznać za kontrowersyjne – to tylko kwestia przyjętych narzędzi badawczych. Kłopot jest gdzie indziej, otóż przedstawienie wywołuje emocje. Co też nie jest jeszcze problemem. Problem pojawia się, gdy wywołane emocje nie są pozytywne. Co teraz? Nie dziwię się nauczycielom, którzy
mogą mieć opory przed przyprowadzeniem swoich podopiecznych na takie widowisko, tak samo jak nie dziwię się pracownikom Biura do spraw Organizacji Widowni, którzy nie będą wiedzieli, jak na nie zapraszać. Powiem więcej: rozumiem ich.

Istotą nie jest to, że przedstawienie wywołuje negatywną emocję, ale to, że młodzi widzowie będą chcieli o nim porozmawiać, zapytać, coś z siebie wyrzucić, przepracować. Nowej dramaturgii powinny towarzyszyć programy pedagogiczne, które tworzyłyby tę płaszczyznę komunikacji, jaka przez wieki wytworzyła się samoistnie wokół tekstów klasycznych. Samoistnie, czyli przez czynne uczestnictwo w kulturze. Nie mam w tym momencie na myśli rozwiązań typu spotkanie z aktorami tuż po spektaklu, w dodatku na scenie. Wtedy dyskusja zawsze stanie się rozmową o teatrze. A nie o teatr tu chodzi, nie o wprowadzanie za kulisy bądź do muzeum lalek. Teatr jest nośnikiem treści. Jeżeli o treści nie potrafimy rozmawiać, wtedy sięgamy po rzeczy sprawdzone, o których pozornie rozmawiać nie trzeba, przez które da się prześlizgnąć skojarzeniem, mniej lub bardziej trafnym.

Ludźmi niezbędnymi w teatrach są pedagodzy teatru, którzy poprzez swoją pracę mogliby pośredniczyć między sztuką a widzem. Są brakującym ogniwem pomiędzy nauczycielami, pracownikami Biur do spraw Organizacji Widowni a twórcami. Ich rolą powinno być scalanie dążeń wyżej wymienionych stron, tak by młodzi ludzie, obcując z teatrem, otrzymywali nie tylko rozrywkę, ale też wartość dodaną niedostępną innym środkom masowego przekazu.

Justyna Sobczyk, pierwszy pedagog teatru, z którym miałem szczęście współpracować, o swojej pracy mówi tak: Moim zdaniem powinien być ktoś, kto wspomaga percepcję sztuki, a w szczególności – sztuki współczesnej, która nie zawsze jest łatwa w odbiorze. Pedagog teatru próbuje
uwrażliwić widza, zwrócić jego uwagę na jakiś temat albo zapytać po prostu: „co ty o tym myślisz?”. Po spektaklu odbywają się warsztaty, podczas których w formie zabawy staram się dać dziecku szansę wypowiedzenia się. Warsztaty powodują, że widz przestaje być biernym obserwatorem, a staje się aktywnym uczestnikiem sztuki. W trakcie takich zajęć nie tłumaczę, nie uczę, nie opowiadam o tym, co chciał osiągnąć reżyser, tylko po przeanalizowaniu spektaklu przygotowuję przestrzeń do wyrażenia przez widzów własnych odczuć; otwieram kilka tematów, które poruszone są w spektaklu i dobieram odpowiednie ćwiczenia, zabawy, dzięki którym dzieci mogą wyrazić swoje myśli i emocje. Warsztat wypełnia ciszę po spektaklu. Dzieci zauważają wiele szczegółów, zadają mnóstwo pytań po przedstawieniu i nie mają ich z kim omówić.

Podsumowując. Nową dramaturgię przede wszystkim widzę w teatrach lalek, które decydują się na współpracę z pedagogami teatru. Teatrach, które rozumieją oczekiwania młodych widzów nastawionych na przestrzeń umożliwiającą im aktywność. Teatrach, które poszukują relacji z młodymi widzami i wobec nich. Teatrach, które traktują sztukę jako przedmiot wymiany.
Nowszy post Starszy post Strona główna