Przedstawienie Opolskiego Teatru Lalki i Aktora, któremu udało się wykroczyć poza formułę teatru dla dzieci, jest Wielkie mi Coś Marty Guśniowskiej. Autorka sztuki jest zarazem jej reżyserką. Każdy widz, dziecięcy czy dorosły, znajdzie w spektaklu „coś” dla siebie. Dzieci będą z uwagą śledzić akcję, dorośli bez trudu zauważą filozoficzny kontekst opowieści, skupią się na błyskotliwych metaforach, grze słów – tak charakterystycznej dla twórczości tej autorki – i scenach rodem z teatru absurdu.
![]() |
fot. G. Gajos |
Marta Guśniowska w Wielkim mi Coś wychodzi od prostej historii Słonia Pistacjusza (Tomasz Szczygielski), który „zupełnie niechcący” połknął Księżyc i musi zrobić wszystko, by wrócił on na miejsce: Wszyscy odczuli brak Księżyca. Skończyły się wpływy, przypływy, odpływy. Najgorsze zaś... że skończyły się randki w świetle Księżyca. W tym zadaniu pomaga mu mały Wilk Esa (Krzysztof Jarota). Reżyserka wszystkim elementom opowiastki dla dzieci nadaje wymiar metaforyczny, uniwersalny, moralitetowy. Historia Słonika jest pretekstem do głębszej refleksji nad kondycją człowieka, zależnego od czasu, skazanego na śmierć. Guśniowska nie jest brutalna – jako reżyser pokazuje to za pomocą subtelnych środków; przez rekwizyt (kościotrup na kapeluszu aktora – animatora) czy też w zabawnych scenach z Hieną cmentarną (Agnieszka Zyskowska-Biskup) lub scenach z Narratorem (Andrzej Mikosza), który w jednej z nich zmienia się w Śmierć. Przy całej swojej wieloznaczności tekst Marty Guśniowskiej – który świetnie ze sceny wybrzmiewa – jest szalenie poetycki, zachwyca metaforami i poczuciem absurdu.
Pomysł dramaturgiczny jest prosty – Słoń musi odbyć podróż i odzyskać Księżyc. Również proste są środki inscenizacyjne. Drewniane stoły-podesty, na których animowane są lalki, stają się w miarę potrzeb miejscem scenicznej akcji: krainą „Gdzie pieprz rośnie”, cmentarzem, gdzie mieszka Hiena. W różnych punktach sceny umieszczono zegary – pełnią one w przedstawienie istotną funkcję. Czas to niewidoczny bohater spektaklu: A czas? Płynie własnym tempem, o czym przypominają nam tykające gdzieś w tle Zegary. Po prawej stronie, w głębi sceny, na małym podeście zaaranżowano pokój, bibliotekę, w której za biurkiem siedzi Narrator. Kostiumy aktorów animatorów są neutralne, czarne, jedynie na noszonych przez nich kapeluszach umocowane są zegary.
Bohaterowie tej opowiastki – Słoń Pistacjusz, Wilk Esa
oraz Edgar Ziarenko Piasku (Łukasz Bugowski) mają
cechy moralitetowego Everymana, a podróż, którą
każdy z nich musi odbyć, jest zarazem – jak to z podróżami
bywa – ich inicjacją w dojrzałość. Poetycki i baśniowy,
moralitetowy klimat przedstawienia akcentuje
i współtworzy znakomita muzyka Piotra Klimka
(chciałabym płytę).
W spektaklu Marty Guśniowskiej najważniejszy jest
tekst. Autorka i reżyserka stworzyła teatralną przypowieść,
która jest nie tylko historią niezwykłych peregrynacji
Słonia, Wilka i Ziarenka Piasku, ale tak
naprawdę pokazuje proces dorastania do zrozumienia,
czym jest dany nam czas. Pistacjusz musi odbyć
swoją wędrówkę, by zrozumieć, czym jest przyjaźń,
odpowiedzialność i miłość. Reżyserka znakomicie
przetwarza napisany przez siebie tekst na sytuacje sceniczne.
U niej znaczy i słowo, i obraz – teatr Guśniowskiej
jest sztuką metafory i zaskakującego skrótu
myślowego.
W spektaklu plan lalkowy łączy się z żywym. Aktorzy
kreują świat baśniowej fantastyki, dosłownie i metaforycznie.
Lalka pomaga zbudować sytuację, pokazać na
scenie obraz. Gdy kończą się możliwości lalki, do akcji
wkracza aktor Łukasz Bugowski, jak w zabawnych
scenach z Edgarem Ziarenkiem Piasku. Bywa też
odwrotnie. Gdy kończą się możliwości aktora, teatr
wykorzystuje projekcje (Marcin Pawełczak) – jak
w scenie z Żółwiem (Andrzej Szymański).
Mimo że znam twórczość Marty Guśniowskiej, to największym
zaskoczeniem w tym przedstawieniu był dla
mnie tekst. Dla autorki baśniowa historia jest zawsze
pretekstem do tworzenia filozoficznych opowieści o ars
vivendi, a w słowach tkwi magia jej teatru. W Wielkim
mi Coś Guśniowska odwołuje się do podstawowych
prawd i symbolicznych wyobrażeń o świecie, w którym
wszystko ma swój czas. W zabawnym finale miłosne
kichnięcie uwalnia Księżyc, a mali widzowie wraz
z bohaterami odkrywają, że najważniejsza jest miłość.
Poznają też prawdę o nieuchronnej powtarzalności
losu, zakodowanej w nim śmierci i zarazem nadziei na
życie następnych pokoleń. Dużo jak na czterdziestopięciominutowe
przedstawienie. Przesłanie jest czytelne.
Każdy w podróży zyskuje doświadczenie, dzięki niemu
dociera do istoty swego istnienia. Nawet jeśli jest Słoniem,
Wilkiem lub Ziarenkiem Piasku.
Wielkie mi Coś, Marta Guśniowska. Reżyseria Marta Guśniowska,
scenografia Pavel Hubička, muzyka Piotr Klimek. Opolski
Teatr Lalki i Aktora, Opole. Prapremiera luty 2020.
Artykuł został opublikowany w Teatrze Lalek nr 1 (139) 2020