Czy obowiązkowa przez dekady lektura szkolna, opowiadanie Łysek z pokładu Idy śląskiego pisarza Gustawa Morcinka (1891–1963) jest jeszcze w stanie poruszyć młodą widownię?
fot. T. Zakrzewski |
W inscenizacji teatru Ateneum ulotnił się nieznośny sentymentalizm i dydaktyzm, unieważnione zostały peerelowskie interpretacje o imperialistycznym wyzysku i szlachetnym trudzie człowieka pracy. Owszem, historia pracującego w kopalni konia wykorzystuje odrębność śląskiego doświadczenia. Reżyser Konrad Dworakowski wraz z autorką adaptacji Martyną Lechman przekształca je w uniwersalną prawdę o potrzebie współodczuwania, wolności, ale i zakorzenienia. To, co lokalne, jest zarazem uniwersalne i wyraża się w słowach finałowej piosenki: To, co na górze, niech będzie na górze, /To, co na dole, niech będzie na dole./ Słońce rozjaśni prastary porządek./ Tu niebo, tu ziemia, tu człowiek.
Ciasna scena jest w tym przedstawieniu atutem: to naturalne warunki podziemnej pracy górników. Funkcjonalna scenografia Andrzeja Dworakowskiego wyznacza miejsca akcji: podszybie, biuro inspektora (gdzie rządzi Dorotka), miejsce pracy i odpoczynku górników, stajnię. Funkcję najniższego chodnika, w którym nie mieści się lokomotywka i urobek może wywieźć tylko koń, pełni stół z „pokoju śniadań”. Pod nim czołga się aktor z pustym cynowym wiadrem, i pełnym kawałów czarnego węgla. W centralnej części znajduje się zamknięty metalowymi siatkowymi drzwiami szyb windy, łączącej podziemie z powierzchnią i symbolicznie – ciemność ze światłem. Po bokach metalowe szafki na ubrania, telefon do komunikacji z powierzchnią i tablice ostrzegawcze. Jedna głosi: „Uwaga – aktorzy! Wysokie napięcie emocjonalne”. Sygnalizuje ona, że oprócz realistycznej opowieści będzie tu coś więcej: refleksja o Śląsku, o jego odrębności i wyjątkowości. O twardych, a zarazem pełnych empatii ludziach.
Rzeczywiście, napięcie utrzymuje się przez całe przedstawienie, dzięki dynamicznej grze aktorów, a sceny pełne energii przeplatają się z lirycznymi. Aktorzy nie popadają – czego się można było obawiać – w zbytnią rodzajowość czy regionalizm, co szczególnie ważne w postaci Kuboka. Grzegorz Eckert ładnie niuansuje relacje człowiek – koń, pozorną szorstkością pokrywając czułość wobec zwierzęcia.
Wbrew prawdopodobieństwu tytułowy bohater nie jest lalką czy inną plastyczną formą. Grający go aktor (Michał Skiba) nie zakłada też, jak można by się spodziewać, maski. Mimo to jest stuprocentowym koniem: porusza się ciężko, wycisza gesty i mimikę, ograniczając je do dramatycznych momentów. Ubrany jak inni w robocze pobrudzone
węglem ubranie, górniczy kask z lampką czołówką
otrzymuje, gdy znajdzie się wreszcie (nie bez zabawnych
perypetii) w kopalnianym szybie. Znakomicie
różnicuje stany Łyska – zmęczenie, strach, zaciekawienie,
złość, zadowolenie.
Łysek nie mówi i nawet nie rży; te odgłosy imituje narratorka.
Nazwana w programie Barbórką, jest po trosze
dziewczynką, która przygotowała występ na szkolną
akademię na Dzień Górnika. Stara się mówić poprawnie
i solennie, zachować należytą powagę, co nie
zawsze jej się udaje; poprawia wianek, fartuszek,
obciąga gorset śląskiego stroju. Wyjaśnia, zapowiada
lub komentuje wydarzenie, które mogłyby być współcześnie
mało zrozumiałe. Wiarygodna w tej roli Marta
Popławska jest zarazem myszką, przyjaciółką Łyska
i Dorotką z biura.
Ważnym elementem inscenizacji jest muzyka (autorstwa
Piotra Klimka i Filipa Sternala), a cztery napisane
przez reżysera i utrzymane w bluesowo-rockowym
klimacie songi są komentarzem do kolejnych części
spektaklu. Poza ostatnim, wykonywanym przez
wszystkich aktorów, którym towarzyszą na proscenium
drewniane figury koników (pojawiają się
w spektaklu kilkakrotnie, zawsze w ważnych
momentach), wykonuje je z nerwem dysponująca
oryginalnym głosem Aleksandra Zawalska. To ona
użycza twarzy – pomalowanej na czarno – figurze
Świętej Barbary, patronki górników. Stojącej za
ostatnim rzędem widowni. Śpiewem zapewnia
o swoim wstawiennictwie. To ona, ubrana na czarno –
w skórzane spodnie i bluzę z paciorkami spiętą srebrnym
łańcuchem – śpiewa przejmujący song o wolności:
wolności koni, ale też i ludzi, którzy nie zawsze
mogą decydować o swoim losie. Współgra to z dopisanym
monologiem „wewnętrznym” Łyska. To ważne
przesłanie nawiązujące do pewnej plemienności,
dumy z lokalnej tożsamości.
„Nie ma pięknych historii o koniach z kopalni”, mówi
siedzący na proscenium aktor – Łysek. Zanim wypowie
te słowa, podchodzi ostrożnie, badając stopami
podłoże, z oczami przesłoniętymi bielmem soczewki.
Nienawykły do mówienia otwiera usta, krzywi się
z wysiłku. Wreszcie startuje. Monolog jest hołdem dla
koni znanych z historii: Bucefała czy Marengo, dla
koni znanych z literatury – dzielnych, wolnych towarzyszy
człowieka. Wspomina w nim Eda, konia, który
mówi z amerykańskiego serialu z lat. 60. I Baśkę, ostatnią
klacz, która jeszcze kilkanaście lat temu pracowała
w kopalni soli w Wieliczce, choć oficjalnie zwierzęta
wycofano z pracy pod ziemią w latach 50. ubiegłego
wieku. „Dlaczego muszę być Łyskiem” – pyta aktor.
„Dlaczego autor tak mnie napisał?” Nie ma łatwej
odpowiedzi na to pytanie.
Ważnym elementem organizującym przestrzeń
sceniczną
jest w przedstawieniu światło. Wiele scen
dzieje się niemal po ciemku, w półmroku; jak
w prawdziwej
kopalni. W pamięć zapada wiele
wyczarowanych światłem obrazów: błądzące w całkowitej
ciemności lampki górnicze, przywołujące skojarzenia
z błędnymi ognikami – powstającymi przez
zapalenie się metanu, a w śląskiej mitologii utożsamiane
czasem z opiekuńczym duchem kopalni Skarbnikiem.
Magicznie wygląda scena przewożenia urąbanego
węgla. Drewniane koniki, różnej wielkości, są
płynnie przesuwane po podświetlanych i zaciemnianych
kolejno drewnianych pochylniach. To nie tylko
oddalający się i przybliżający Łysek, ale i hołd dla
wszystkich kopalnianych koni. Dramatyczna jest
scena, w której Inspektor wyobraża sobie, że będzie
zmuszony zastrzelić oślepłego i schorowanego konia –
światło wydobywa z ciemności tylko dłoń i sylwetkę
płynnie animowanej figury zwierzęcia.
Jest w przedstawieniu wiele scen gęstych od teatralnych
znaków. Są też rozwiązania wątpliwe, stwarzające
niezamierzony dysonans poznawczy. Co bowiem
znaczyć ma scena, w której Barbórka usiłuje podnieść
miecz Świętej Barbary (od którego to ciosu święta zginęła)
i nim walczyć? Komu chce ściąć głowę? Górniczej
legendzie, tradycji? Przecież cały spektakl
takiemu wnioskowi przeczy.
„Łysek ma serce, takie jak człowiek” – mówi Barbórka.
To ważne przesłanie, skłaniające do innego, nieeksploatacyjnego
myślenia o świecie i o człowieku jako
części natury.
Łysek z pokładu Idy, Gustaw Morcinek.
Adaptacja Martyna Lechman, reżyseria Konrad Dworakowski,
scenografia Andrzej Dworakowski, muzyka Piotr Klimek,
Filip
Sternal. Śląski Teatr Lalki i Aktora Ateneum, Katowice.
Premiera
wrzesień 2019.
Artykuł został opublikowany w Teatrze Lalek nr 1 (139) 2020