Monika Jędrzejewska: Debiutowała Pani rolą Alicji w przedstawieniu
Księga dżungli w Teatrze Lalek Banialuka. Kreacja ta już po premierze
była znakomicie przyjęta przez widzów i dostrzeżona przez krytyków,
ukoronowaniem pracy nad tą rolą jest Nagroda POLUNIMA. Co znaczy
dla Pani to wyróżnienie?
Dagmara Włoszek: Niezmiernie cieszę się, że na początku mojej drogi
zawodowej dostrzeżono i doceniono moją pracę. To dla mnie dużo znaczy.
Dzięki tej nagrodzie jeszcze mocnej czuję, że dobrze wybrałam, decydując
się na zawód aktorki i to właśnie w tym kierunku powinnam, i chcę,
się dalej rozwijać. Miałam też ogromne szczęście, że debiutując na scenie
Banialuki, trafiłam na tak inspirującą pracę, która dodatkowo dała mi
również przestrzeń do własnych poszukiwań. Już po przeczytaniu sztuki
Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel wiedziałam, że rola Alicji będzie bardzo
wymagająca, ale jednocześnie bliska memu sercu. Praca nad tym przedstawieniem
była dla mnie czystą przyjemnością i wspaniałą nauką.
Księga dżungli | Teatr Lalek Banialuka, Bielsko-Biała | fot. D. Dudziak |
M.J.: Kiedy zdecydowała Pani, że chce zostać aktorką?
D.W.: Nie pamiętam konkretnego momentu, bo chyba takiego nie było.
Pamiętam jednak, jak wszystko się zaczęło. Jako dziecko bardzo się jąkałam
i leczyłam u logopedy. Uczyłam się na pamięć wierszyków, które
pomagały mi radzić sobie z tym problemem. Tak bardzo spodobała mi się
recytacja wierszy, że zaczęłam brać udział w konkursach recytatorskich,
potem zainteresowałam się teatrem, a kiedy przyszło do wyboru szkoły,
pomyślałam: czemu nie szkoła teatralna? Paradoksalnie, po pierwszych
nieudanych egzaminach wiedziałam, że chcę zostać aktorką i będę próbować
dalej. Teraz podczas prób lub kiedy jestem na scenie myślę, że
dobrze wybrałam, a cudowne, szczere reakcje młodej widowni utwierdzają
mnie w tym przekonaniu.
M.J.: Skąd wybór lalkarstwa?
D.W.: Muszę się przyznać, że nie był to do końca świadomy wybór. Przez
dwa lata podchodziłam tylko do egzaminów do szkół dramatycznych. Za
trzecim razem, za namową znajomej, złożyłam dokumenty na wydział lalkarski,
mimo że wówczas niewiele wiedziałam o teatrze lalek. Tak się złożyło,
że trzeci raz był tym szczęśliwym. Dostałam się na wydział lalkarski do Wrocławia. Im więcej technik poznawałam, im więcej
dowiadywałam się o teatrze lalkowym, tym bardziej
się w nim zakochiwałam. W końcu wsiąknęłam
na dobre.
M.J.: Czy w dzieciństwie oglądała Pani przedstawienia
lalkowe?
D.W.: Mieszkałam w mieście, w którym nie było teatrów
i przedstawienia oglądałam zwykle przy okazji wycieczek
szkolnych. Nawet jeśli widziałam jakiś spektakl
lalkowy, nie zapamiętałam go. Kiedy podczas egzaminu
do szkoły teatralnej zapytano mnie o widowiska
lalkowe, które oglądałam – przyznałam się, że niestety
nie było mi dane zobaczyć żadnego... Na szczęście
komisji egzaminacyjnej nie zniechęciło moje szczere
wyznanie i dano mi możliwość nadrobienia zaległości.
M.J.: Jaka jest Pani ulubiona technika lalkarska?
D.W.: Oprócz teatru plastycznego fascynuje mnie też
teatr ruchu, pantomimy i tańca. Myślę, że połączeniem
plastyki i ruchu jest maska teatralna. Chyba już
od pierwszego roku w szkole teatralnej „coś między
nami zaiskrzyło”. Cieszę się, że w moim pierwszym
spektaklu w Banialuce mogłam pracować właśnie z tą
materią. Oprócz maski uwielbiam też marionetki, a to
chyba za magię, która towarzyszy tej technice. W zeszłym
roku podczas wakacji wyjechałam do Norwegii
z walizką pełną marionetek. Dawałam tam małe
przedstawienia
na ryneczkach nadmorskich turystycznych
miejscowości. Dzieci piszczały ze szczęścia
i cudownie wierzyły, że moje marionetki naprawdę
żyją.
M.J.: Od Pani debiutu w Banialuce minęły prawie dwa
sezony. Brała Pani udział w kilku realizacjach. Czego
w tym czasie dowiedziała się Pani o pracy aktora?
D.W.: Przede wszystkim tego, że każda prezentacja
spektaklu jest inna i pomimo że gramy go na przykład
setny raz, nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć,
jaki będzie jego przebieg. To żywa materia, którą tworzą
ludzie, i zawsze musimy być elastyczni i czujni.
Praca w teatrze to ogromna przygoda również ze
względu na to, że każda kolejna realizacja to zupełnie
inne doświadczenia. Każdy spektakl niesie ze sobą
nowe wyzwania. Ostatnio miałam szczęście zagrać
w dwóch bardzo różnych przedstawieniach: Zielonej
Gęsi Gałczyńskiego w reżyserii Pawła Aignera i Królu
Maciusiu Pierwszym wg Korczaka w reżyserii Konrada
Dworakowskiego. Pierwsze jest swego rodzaju widowiskiem
muzycznym dla dorosłych, nawiązującym do
tradycji kabaretowych. Oczywiście posługuje się
zupełnie innymi środkami wyrazu aniżeli Maciuś,
który jest bardzo plastyczny i refleksyjny – wymagał od
nas innej kreacji i skupienia. Właśnie ta różnorodność
sprawia, że praca aktora przynosi tyle satysfakcji
i radości.
M.J.: A co decyduje o powodzeniu w tym zawodzie?
D.W.: Na pewno talent, ciężka praca, determinacja
i przede wszystkim dużo szczęścia, czyli warto być
w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
M.J.: Kogo lub co chciałaby Pani zagrać?
D.W.: Odkąd pamiętam, zawsze chciałam zagrać Piotrusia
Pana. Była to jedna z moich ulubionych postaci
z dzieciństwa i przez długi czas utożsamiałam się
z tym buntowniczym dzieciakiem, który nie chciał
dorosnąć. Oprócz tego większość filmowych i teatralnych
adaptacji przygód Piotrusia była bardzo
muzyczna i tak zaczęła się moja miłość do musicali.
Jako mała dziewczynka zobaczyłam wersję telewizyjną
z 1960 roku, w której grała Mary Martin, i postanowiłam,
że jak dorosnę, obetnę włosy na krótko
i zagram Piotrusia na Broadwayu. Do tej pory marzy
mi się zagranie tego chłopca, pewnie też dlatego, że
miałabym wtedy pretekst, żeby obciąć włosy. Z czasem
to marzenie poszerzyło się o inne waleczne
postaci. Po drodze, podczas mojej edukacji, skończyłam
kurs kaskaderski. Pokochałam sceny akcji, adrenalinę
temu towarzyszącą i bardzo chętnie wcielam
się w role walecznych kobiet.
M.J.: Może Pani zrealizować widowisko – jaki tytuł Pani
wybierze?
D.W.: Na trzecim roku w szkole teatralnej miałam
przedmiot „praca nad rolą”. Można powiedzieć, że były
to pierwsze wprawki do stworzenia własnego spektaklu.
Długo szukałam materiału, nad którym mogłabym
pracować. W końcu trafiłam na Gęś, śmierć i tulipana
Wolfa Erlbrucha i od razu wiedziałam, że właśnie
ten temat mnie inspiruje. Jest to piękna opowieść
oswajająca dzieci oraz ich rodziców ze śmiercią. Od
tamtej pory zaczęłam interesować się poruszaniem
trudnych tematów w spektaklach dla młodych
widzów, czego owocem była moja praca magisterska.
Nie mam w głowie tytułu, jaki chciałabym zrealizować,
ale na pewno zależałoby mi na tym, żeby tematyka
widowiska oswajała dzieci z trudnym i być może niewygodnym
tematem. Oprócz tego jestem fanką horrorów
i wiem, że to trudne zadanie, ale fajnie byłoby zrobić
jakiś dobry horror w teatrze.
M.J.: Załóżmy, że całą kwotę z otrzymanej nagrody
może Pani przeznaczyć na wymarzoną podróż. Dokąd
Pani pojedzie?
D.W.: W zeszłym roku byłam w Norwegii i zakochałam
się w tym miejscu. Mieszkałam w chacie nad jeziorem
na zboczu góry, gdzie moimi jedynymi sąsiadami były
owce ze stada – bardzo mi to odpowiadało. Wróciłabym
tam znowu, żeby odpocząć i zwiedzić większy
kawałek tego pięknego kraju. A jak pieniądze się skończą,
to wyciągnę marionetki z walizki... Myślę, że
gdyby nie wzywały mnie przyjemne, ale jednak obowiązki
w Banialuce, to pewnie mogłabym tam
pomieszkać bardzo długo.
Dagmara Włoszek, aktorka Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej, absolwentka Wydziału Lalkarskiego Państwowej Wyższej
Szkoły Teatralnej we Wrocławiu (2015), uhonorowana Nagrodą
POLUNIMA dla najbardziej obiecującego aktora lalkarza
młodego pokolenia za rolę Alicji w przedstawieniu Księga
dżungli Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel w reżyserii Ewy
Piotrowskiej.