Na początku była Ciemność. Spowijała scenę, aż zjawił się na
niej Pan Lampa – sympatyczny ekscentryk, który pewnego
dnia, zupełnie niespodziewanie, zaczyna świecić. Dziwne,
prawda? Ale jeśli istnieje miejsce, w którym bez poczucia
wstydu i odrzucenia mogą zgromadzić się wszyscy odmieńcy, odszczepieńcy
i dziwacy, to tylko w Domczysku u Pana Lampy. Właśnie tam wszystko,
co kuriozalne i nieoczywiste, znajduje swoją bezpieczną przystań.
fot. J. Melerski |
W toruńskim Baju Pomorskim Punch Mama wyreżyserowała ważny spektakl
o wrażliwości na otoczenie. Otoczenie, które „kuriozalne i nieoczywiste”
wyda nam się tylko wtedy, jeśli tej wrażliwości w sobie nie mamy. Ale
już pierwsze spotkanie z postaciami scenicznymi szybko pozwala zrozumieć,
że to właśnie w odmiennościach tkwi wartościowe piękno. Ta szalona
podróż do Domczyska Pana Lampy będzie stanowić zgrabną metaforę
podróży w głąb naszej emocjonalności.
W domu Pana Lampy (Jacek Pysiak) gromadzą się więc przedziwni bohaterowie,
oryginalni w swojej powierzchowności, osobliwi w zachowaniu,
mający za sobą poruszające historie, które z jednej strony ich ukształtowały,
z drugiej – wyrzuciły na towarzyski margines. Dotąd odrzucani i niezrozumiani
znajdują wreszcie miejsce, w którym otrzymują pełną akceptację,
dzięki czemu mogą bez skrępowania pozostawać sobą. Nie ma
bowiem w tym świecie takiego dziwadła, któremu Pan Lampa odmówiłby
gościny.
Tekst Maliny Prześlugi, nielinearny i bez wyraźnego podziału dramaturgicznego,
Punch Mama zamyka w zgrabną całość. Dzieli przedstawienie
na osobne, choć wynikające z siebie nawzajem sekwencje przeznaczone
dla każdej z postaci, by ich historie uczynić pretekstem do polemiki. W ten
sposób poznajemy Piesę, rozczulająco oddaną towarzyszkę tytułowego
bohatera; Panią Straszyńską, która nie może przemóc swojej predylekcji do wzniecania niepokoju w ludziach; Rodzinę Bałagańskich,
mającą co najmniej luźne podejście do
zasad czystości; Pana Dosłownego – człowieka, który
nie zna pojęcia metafory; Wścieklaka – różowego
stwora, karmiącego się złością innych istot; Babcię
Drapcię – oryginalną staruszkę o duszy dziewczyny.
Reżyserka tak buduje spektakl, by stworzyć widzowi
możliwość nawiązania bliskiej relacji z każdym
z bohaterów, a bohaterom dać wreszcie szansę na to,
by mogli zostać wysłuchani. Tak pomyślana kompozycja
wzmacnia jeszcze wrażenie, że wachlarz naszych
odmienności może być naprawdę szeroki: widz powoli
oswaja się z myślą, że „kuriozalne i nieoczywiste” nie
istnieje. Jesteśmy po prostu różni.
Wzrusza historia Babci Drapci (Dominika Miękus;
wciela się również w rolę rozkrzyczanego Bałaganiątka),
kobiety dalekiej od stereotypu klasycznej staruszki
na bujanym fotelu. Ta w swoim żywiole jest
wtedy, gdy staje na głowie lub ćwiczy jogę. Aktorka
tchnęła w tę postać ducha i uczyniła ją symboliczną,
bo głęboko poruszająca Babcia Drapcia w jej interpretacji
mogłaby właściwie stać się głosem każdej
z postaci Pana Lampy. Dominika Miękus tworzy
bohaterkę wielowymiarową, z jednej strony nadając
jej powiew młodzieńczej świeżości w tym, jak się
zachowuje i co manifestuje, z drugiej – pozostawiając
ją nadal babcią przez to, jak się porusza i co zdarza jej
się mówić. Ponadto Babcia Drapcia ma w sobie
życiową mądrość, nabytą – niestety – wraz z niezwykle
przykrymi doświadczeniami. Smutnej przeszłości
możemy domyślać się także w przypadku Pana
Dosłownego (Krzysztof Grzęda, również jako Pan
Księżyc), mężczyzny uwięzionego w świecie jednoznaczności.
Bohater z literalną dokładnością interpretuje
słowa, co wpędza go w labirynt zabawnych nieporozumień,
a widzom uświadamia, jak dużym
problemem może stać się brak odpowiedniego
dystansu do ludzi i umiejętności samodzielnej analizy
świata.
Wścieklak (Andrzej Słowik, również w roli Pana Bałagańskiego)
pomyślany jako kurcząca się i rosnąca
w siłę kulka pluszu, karmiąca się złością ludzi wokół
(świetny pomysł na zdefiniowanie postaci z pomocą
plastycznego kostiumu), rozczula jako istota zabawna
i nieco nieporadna. Ale to bohater ważny, bo przynosi
refleksję na temat negatywnych emocji i sposobu,
w jaki powinniśmy je wyrażać. Ta lekcja wybrzmiewa
w konfrontacji Wścieklaka z Panem Lampą, który
zauważa w końcu, że im więcej spokoju okazuje, tym
szybciej Wścieklak kurczy się, aż w końcu znika.
Nieco mglistym postaciom Prześlugi toruński zespół
aktorski nadaje wyrazistość i zaczepną przekorę.
I choć te sceniczne zmagania ogląda się z dużą przyjemnością,
to trudno pozostać obojętnym na wszystko,
co kryje się pod płaszczykiem żartu, dobrego
humoru i uroczych indywidualności. Cały przytłaczający
je ciężar – poczucie opuszczenia, brak akceptacji,
konsekwencje, jakie niesie za sobą obojętność i nadmierna
uległość, tym mocniej się odczuwa, im subtelniej
podają go twórcy spektaklu. W końcu w tych
postaciach, jak w zwierciadle, odbijają się nasze
własne utrapienia i wszystko to, co najchętniej głęboko
ukrywamy.
Zasady panujące w wywróconym do góry nogami
świecie widać także w scenografii Pavla Hubički.
Powstała przestrzeń, która świadomie i z przekąsem
drwi z prawa grawitacji: w Domczysku można wisieć
na suficie głową w dół, znikać w podłodze i wspinać się
po ścianie aż pod dach. Dom Pana Lampy przypomina
trójwymiarową makietę, obracającą się i podskakującą
w rytm kolejnych historii, wzbogaconą jeszcze dodatkową
przestrzenią w postaci multimedialnych projekcji
Przemysława Żmiejki. Ważną, podwójną zresztą
funkcję spełniają tu także kostiumy. Nie tylko doskonale
podkreślają charakter każdej z tych postaci, ale
też uwypuklają kontrasty między nimi. Pani Słońce
(Grażyna Rutkowska-Kusa) nosi ciężką barokową suknię,
a Pan Księżyc nowoczesny, skrojony na miarę garnitur
– żadne jednak różnice nie stają im na drodze do
znalezienia wspólnego szczęścia.
I do takiej właśnie puenty prowadzi opowieść Punch
Mamy. Do puenty, która mówi, by cudze prawdy, choć
wydają nam się dziwne i inne, potraktować po prostu
jak cudze prawdy, a nie... prawdy dziwne i inne. Z tego
przesłania rodzi się pełen czułości i ciepła intrygujący
świat, który oglądamy jak spójny i przemyślany spektakl,
świetnie zagrany, nieoczywisty, będący swoistym
egzaminem z wrażliwości. Co ważne, jakakolwiek
dydaktyka w tym przedstawieniu nie jest ani przytłaczająca,
ani nazbyt oczywista – zaledwie wygląda znad
pełnego subtelności obrazu świata; choćby w scenie
finałowej, poświęconej roztargnionej Piesie (Anna
Katarzyna Chudek), która staje się żywym dowodem
na to, że właśnie dzięki różnicom mamy coś do zaoferowania
drugiej osobie.
Na scenie toruńskiego teatru oglądamy świat, w którym
inność nie dziwi. Świat, w którego zasady prawidłowego
funkcjonowania ta inność jest wpisana po to,
by nikt nie dostał zawrotów głowy, gdyby chciał nagle
zawisnąć pod sufitem. Zrobić coś inaczej lub być kimś
innym. Być może, niestety, wciąż jest to świat, który
istnieje wyłącznie w marzeniach Punch Mamy.
Pan Lampa, Malina Prześluga. Reżyseria Punch Mama,
scenografia Pavel Hubička, muzyka Filip Sternal, choreografia
Arkadiusz
Buszko, multimedia Przemysław Żmiejko.
Teatr Baj Pomorski, Toruń. Premiera wrzesień 2018.