U Pana Lampy | Karolina Obszańska

Na początku była Ciemność. Spowijała scenę, aż zjawił się na niej Pan Lampa – sympatyczny ekscentryk, który pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, zaczyna świecić. Dziwne, prawda? Ale jeśli istnieje miejsce, w którym bez poczucia wstydu i odrzucenia mogą zgromadzić się wszyscy odmieńcy, odszczepieńcy i dziwacy, to tylko w Domczysku u Pana Lampy. Właśnie tam wszystko, co kuriozalne i nieoczywiste, znajduje swoją bezpieczną przystań. 

fot. J. Melerski

W toruńskim Baju Pomorskim Punch Mama wyreżyserowała ważny spektakl o wrażliwości na otoczenie. Otoczenie, które „kuriozalne i nieoczywiste” wyda nam się tylko wtedy, jeśli tej wrażliwości w sobie nie mamy. Ale już pierwsze spotkanie z postaciami scenicznymi szybko pozwala zrozumieć, że to właśnie w odmiennościach tkwi wartościowe piękno. Ta szalona podróż do Domczyska Pana Lampy będzie stanowić zgrabną metaforę podróży w głąb naszej emocjonalności. 

W domu Pana Lampy (Jacek Pysiak) gromadzą się więc przedziwni bohaterowie, oryginalni w swojej powierzchowności, osobliwi w zachowaniu, mający za sobą poruszające historie, które z jednej strony ich ukształtowały, z drugiej – wyrzuciły na towarzyski margines. Dotąd odrzucani i niezrozumiani znajdują wreszcie miejsce, w którym otrzymują pełną akceptację, dzięki czemu mogą bez skrępowania pozostawać sobą. Nie ma bowiem w tym świecie takiego dziwadła, któremu Pan Lampa odmówiłby gościny. 

Tekst Maliny Prześlugi, nielinearny i bez wyraźnego podziału dramaturgicznego, Punch Mama zamyka w zgrabną całość. Dzieli przedstawienie na osobne, choć wynikające z siebie nawzajem sekwencje przeznaczone dla każdej z postaci, by ich historie uczynić pretekstem do polemiki. W ten sposób poznajemy Piesę, rozczulająco oddaną towarzyszkę tytułowego bohatera; Panią Straszyńską, która nie może przemóc swojej predylekcji do wzniecania niepokoju w ludziach; Rodzinę Bałagańskich, mającą co najmniej luźne podejście do zasad czystości; Pana Dosłownego – człowieka, który nie zna pojęcia metafory; Wścieklaka – różowego stwora, karmiącego się złością innych istot; Babcię Drapcię – oryginalną staruszkę o duszy dziewczyny. 

Reżyserka tak buduje spektakl, by stworzyć widzowi możliwość nawiązania bliskiej relacji z każdym z bohaterów, a bohaterom dać wreszcie szansę na to, by mogli zostać wysłuchani. Tak pomyślana kompozycja wzmacnia jeszcze wrażenie, że wachlarz naszych odmienności może być naprawdę szeroki: widz powoli oswaja się z myślą, że „kuriozalne i nieoczywiste” nie istnieje. Jesteśmy po prostu różni. 

Wzrusza historia Babci Drapci (Dominika Miękus; wciela się również w rolę rozkrzyczanego Bałaganiątka), kobiety dalekiej od stereotypu klasycznej staruszki na bujanym fotelu. Ta w swoim żywiole jest wtedy, gdy staje na głowie lub ćwiczy jogę. Aktorka tchnęła w tę postać ducha i uczyniła ją symboliczną, bo głęboko poruszająca Babcia Drapcia w jej interpretacji mogłaby właściwie stać się głosem każdej z postaci Pana Lampy. Dominika Miękus tworzy bohaterkę wielowymiarową, z jednej strony nadając jej powiew młodzieńczej świeżości w tym, jak się zachowuje i co manifestuje, z drugiej – pozostawiając ją nadal babcią przez to, jak się porusza i co zdarza jej się mówić. Ponadto Babcia Drapcia ma w sobie życiową mądrość, nabytą – niestety – wraz z niezwykle przykrymi doświadczeniami. Smutnej przeszłości możemy domyślać się także w przypadku Pana Dosłownego (Krzysztof Grzęda, również jako Pan Księżyc), mężczyzny uwięzionego w świecie jednoznaczności. Bohater z literalną dokładnością interpretuje słowa, co wpędza go w labirynt zabawnych nieporozumień, a widzom uświadamia, jak dużym problemem może stać się brak odpowiedniego dystansu do ludzi i umiejętności samodzielnej analizy świata. 

Wścieklak (Andrzej Słowik, również w roli Pana Bałagańskiego) pomyślany jako kurcząca się i rosnąca w siłę kulka pluszu, karmiąca się złością ludzi wokół (świetny pomysł na zdefiniowanie postaci z pomocą plastycznego kostiumu), rozczula jako istota zabawna i nieco nieporadna. Ale to bohater ważny, bo przynosi refleksję na temat negatywnych emocji i sposobu, w jaki powinniśmy je wyrażać. Ta lekcja wybrzmiewa w konfrontacji Wścieklaka z Panem Lampą, który zauważa w końcu, że im więcej spokoju okazuje, tym szybciej Wścieklak kurczy się, aż w końcu znika. 

Nieco mglistym postaciom Prześlugi toruński zespół aktorski nadaje wyrazistość i zaczepną przekorę. I choć te sceniczne zmagania ogląda się z dużą przyjemnością, to trudno pozostać obojętnym na wszystko, co kryje się pod płaszczykiem żartu, dobrego humoru i uroczych indywidualności. Cały przytłaczający je ciężar – poczucie opuszczenia, brak akceptacji, konsekwencje, jakie niesie za sobą obojętność i nadmierna uległość, tym mocniej się odczuwa, im subtelniej podają go twórcy spektaklu. W końcu w tych postaciach, jak w zwierciadle, odbijają się nasze własne utrapienia i wszystko to, co najchętniej głęboko ukrywamy. 

Zasady panujące w wywróconym do góry nogami świecie widać także w scenografii Pavla Hubički. Powstała przestrzeń, która świadomie i z przekąsem drwi z prawa grawitacji: w Domczysku można wisieć na suficie głową w dół, znikać w podłodze i wspinać się po ścianie aż pod dach. Dom Pana Lampy przypomina trójwymiarową makietę, obracającą się i podskakującą w rytm kolejnych historii, wzbogaconą jeszcze dodatkową przestrzenią w postaci multimedialnych projekcji Przemysława Żmiejki. Ważną, podwójną zresztą funkcję spełniają tu także kostiumy. Nie tylko doskonale podkreślają charakter każdej z tych postaci, ale też uwypuklają kontrasty między nimi. Pani Słońce (Grażyna Rutkowska-Kusa) nosi ciężką barokową suknię, a Pan Księżyc nowoczesny, skrojony na miarę garnitur – żadne jednak różnice nie stają im na drodze do znalezienia wspólnego szczęścia. 

I do takiej właśnie puenty prowadzi opowieść Punch Mamy. Do puenty, która mówi, by cudze prawdy, choć wydają nam się dziwne i inne, potraktować po prostu jak cudze prawdy, a nie... prawdy dziwne i inne. Z tego przesłania rodzi się pełen czułości i ciepła intrygujący świat, który oglądamy jak spójny i przemyślany spektakl, świetnie zagrany, nieoczywisty, będący swoistym egzaminem z wrażliwości. Co ważne, jakakolwiek dydaktyka w tym przedstawieniu nie jest ani przytłaczająca, ani nazbyt oczywista – zaledwie wygląda znad pełnego subtelności obrazu świata; choćby w scenie finałowej, poświęconej roztargnionej Piesie (Anna Katarzyna Chudek), która staje się żywym dowodem na to, że właśnie dzięki różnicom mamy coś do zaoferowania drugiej osobie. 

Na scenie toruńskiego teatru oglądamy świat, w którym inność nie dziwi. Świat, w którego zasady prawidłowego funkcjonowania ta inność jest wpisana po to, by nikt nie dostał zawrotów głowy, gdyby chciał nagle zawisnąć pod sufitem. Zrobić coś inaczej lub być kimś innym. Być może, niestety, wciąż jest to świat, który istnieje wyłącznie w marzeniach Punch Mamy.




Pan Lampa, Malina Prześluga. Reżyseria Punch Mama, scenografia Pavel Hubička, muzyka Filip Sternal, choreografia Arkadiusz Buszko, multimedia Przemysław Żmiejko. Teatr Baj Pomorski, Toruń. Premiera wrzesień 2018. 

Nowszy post Starszy post Strona główna