Trzy legendy | Henryk Izydor Rogacki

Przed dwudziestu laty, 21 grudnia 1997 roku, zmarł Jan Wilkowski – największy polski lalkarz wszech czasów, artysta porównywalny z Wojciechem Bogusławskim i Leonem Schillerem. Wilkowski był pierwszym naprawdę wielkim polskim lalkarzem i nie naśladował nikogo. Osiągnął sławę europejską, wręcz światową, i sprostał jej wymaganiom. Teatr lalek uczynił autonomiczną, suwerenną, oryginalną odmianą sztuki teatru, a jego język – polifoniczny i wielotworzywowy stał się posłuszną Wilkowskiemu, niezawodną mową magiczną, wyrażającą cały ludzki świat i wszystkie jego sprawy. 

Guignol w tarapatach | Teatr Lalka, Warszawa, 1956 | fot. E. Hartwig, archiwum Teatru Lalka


Był kierownikiem artystycznym teatru, inscenizatorem (działającym z reguły w duecie twórczym z Adamem Kilianem), reżyserem, aktorem, autorem scenariuszy teatralnych i telewizyjnych, dramatopisarzem osiągającym istne rekordy powodzenia, wybitnym pedagogiem. Wielkość Jana Wilkowskiego jest dziś pewnikiem kulturowym, a on sam ikoną kultury i postacią symbolem. Praktycznie udowodnił, przekonał i nauczył, że teatr lalek to nie sztuczki, ale to teatr cudów, dostarczający wrażeń, których nigdy nie zdołamy doświadczyć w rzeczywistości, teatr – domena pankreacjonizmu. 

Z lalkami teatralnymi i z przedmiotami, z owym „czymś”, co staje się „kimś” – łączyły Wilkowskiego relacje osobliwe. Demiurgiczne, kreacyjne, faustyczne. Badające istotę prawdy istnienia, obcość świata rzeczy i tajemnicę oporu materii. Z kolei istoty lalkowej konwencji, afirmacji, która była dla Wilkowskiego wyborem światopoglądu, szukał artysta w arcydziełach europejskiego dramatu. Literackie projekty struktur teatralnych czytał jak zakodowane projekty wykonawcze idealnego teatru lalek – teatru formy i osobliwego sposobu istnienia postaci. Szczególnej uwadze polecał Szekspirowską Burzę, Wesele Wyspiańskiego oraz Iwonę, księżniczkę Burgunda Witolda Gombrowicza. 

Jan Wilkowski urodził się w 1921 roku, która to data w Polsce „działa jak imię własne”. Należał do pierwszego pokolenia młodzieży urodzonej i wychowanej w Polsce niepodległej, które stało się pokoleniem wojennym, zwanym też „pokoleniem Kolumbów”. Był z tego samego rocznika, co m.in. Tadeusz Różewicz i Karol Wojtyła. Podczas wojny konspirował, był partyzantem w oddziale „Huragana” w puszczy kozienickiej, walczył w Powstaniu Warszawskim. 

Legendą polskiego lalkarstwa stał się Wilkowski za życia, już w latach 70., ta legenda trwa nadal i wolno sądzić, z wielu przesłanek, że będzie trwała. Składają się na nią: legenda postaci i osobowości, legenda sukcesów i będąca w dużej mierze autokreacją legenda niespełnienia. 

Był Wilkowski mężczyzną „dekoracyjnym”, przyciągającym wzrok, przykuwającym uwagę, wysokim, diablo przystojnym. Typem artystowskim, podobnym do jakiegoś malowniczego, cyganującego peleryniarza z lwią grzywą bujnych włosów i pięknym, gęstym zarostem. W swym, nieco celebralnym, maskaradowym sposobie bycia sprawiał wrażenie czasami, jak Faust, „przebranego króla”, czasami – jak to się niegdyś powiadało – „artysty ze spalonego teatru”. Przybierał też pozę człowieka strudzonego wydawaniem rozkazów, zapewne wypełnianych w mgnieniu oka. Nosił się z prosta. Mówił kwieciście, z namaszczeniem, z hiperpoprawną dykcją („ę” w wygłosie), z lubością cytując coś po góralsku, coś z łaciny lub po niemiecku. Najczęściej starał się gwarzyć, ale chyba lubił prawić i perorować. Rozmówcę zawsze traktował jak kogoś wyjątkowego. Imponująca erudycja tego pożeracza wiedzy, sztuki i życia była owocem iluminacyj i metodycznego samokształcenia, popęd poznawczy objawiał się u Wilkowskiego jak imperatyw kategoryczny. 

Lalkarstwo uważał za stan, lalkarzy za bractwo, artyzm i talent za wtajemniczenie i na pewno myślał, że geniusz teatralny, czy jego przebłyski, to tak jak dar bycia poetą, a więc coś „od Boga...”. 

Był reżyserem, bo był „wtajemniczony” i „umiał to robić”. Aktorem też był z urodzenia, tak jak wielcy poeci i malarze, którzy są artystami, bo po to zaistnieli. Grał lalkami i grał z lalkami. Najważniejszy element jego warsztatu aktorskiego to głos – głęboki, fascynujący, rozpoznawalny. Taki, co stanowił gwarancję tożsamości... gwiazdora telewizyjnego! 

Był bożyszczem dla aktorów i dla swoich studentów, był INSTANCJĄ dla środowiska. Łatwo się bratał, zwłaszcza gdy spotkał istotę „nadającą na tych samych falach” co on sam, ale umiał również trzymać dystans. Bardzo sobie cenił artystyczne przyjaźnie, ale doceniał też walory samotności w sztuce, inscenizował ją i kontemplował. 

Z niedościgłą, iście Proteuszową zdolnością zrozumienia i pojęcia partnera dogadywał się skutecznie z dziecięcym odbiorcą; równocześnie jednak był czujny i wrażliwy na komunały i stereotypy wynikające z wiary w „stulecie dziecka”, potrafił też bezlitośnie sobie dworować z przekonania, iż „niedojrzałość” to „choroba naszych czasów”. 

Był człowiekiem spolegliwym wobec wszystkiego świata, ze szczególnym uwzględnieniem ludzi prostych, dzieci i poetów, był obywatelem królestwa cyganerii, poczuwającym się do braterstwa krwi ze wszystkimi plemionami buntowników i marzycieli. Ten człowiek żartowny, pogodny wyróżniał się i tym, że chyba bez przerwy śmiały mu się oczy. Tyle że też dystyngowanie. Nawet gdy śmiały się po szelmowsku. A gdybym miał typować, kogo potrafił nie poważać z pasją, odpowiedziałbym, że „warczących wielko- rządców”. 

Punktem wyjścia legendy sukcesów pozostaje fakt, że Wilkowski był twórcą wielkich przedstawień – arcydzieł sztuki teatru, które zyskały rozgłos międzynarodowy, mir środowiskowy i powszechne uznanie, stając się miarą wielkości w sztuce. Twórcą Guignola, Zwyrtały, Zaczarowanego fortepianu, Dzięcielinka, wreszcie genialnego epilogu swej kariery artysty teatru złożonego z Rzeczy o Jędrzeju Wowrze, Zielonej Gęsi i Dekameronu 8,5 – spektakli doskonałych w wymiarze absolutnym, znaczonych indywidualnością ich autora i jaskrawym piętnem barwy swojego czasu. 

Za kolejne źródło legendy sukcesów pamięć teatru uważa to, że Wilkowski, realizując formułę „teatru przyjaciół” i artystycznego teatru lalek dla dzieci, uformował oblicze artystyczne i, by tak rzec, stworzył „duszę” warszawskiej Lalki. Dał placówce markę, na długie lata ustalił jej prymat i prestiż, zbudował modelowy, optymalny zespół teatralny i sprawował w nim rząd dusz – faktyczny, a potem, co rzadkie, symboliczny. 

Dotknięty „przymusem nauczania” odniósł Wilkowski sukces uważany przez wielu za najważniejsze i najtrwalsze jego osiągnięcie. Stał się jednym z założycieli i pierwszym dziekanem Wydziału Lalkarskiego ówczesnej warszawskiej PWST w Białymstoku. Jako „ojciec założyciel” skutecznie też sprawował obowiązki odnowiciela lalkarskiego kunsztu i nauczyciela – mistrza nad mistrzami. Poza patriarchy najwyraźniej kontentowała Wilkowskiego, a lalkarstwo stało siędyscypliną akademicką, znajdując imię i miejsce na ziemi. 

Legendę niespełnienia, jako ważny element opowieści o sobie samym, stworzył i upowszechnił Jan Wilkowski. Był z rodu niecierpliwych, z rodu gwałtowników. Łatwo się zapalał i szybko tracił entuzjazm. Był człowiekiem niepewności. Umiał się cenić, nie potrafił się narzucać. Nie został pierwszorzędnym grafikiem, nie napisał wielkiej książki dla dzieci, nie przeszedł do dramatu ani do opery, nie zdążył się dogadać z Brechtem, nie chciał z Hanuszkiewiczem. W brutalnej rozgrywce o Lalkę skapitulował i ułatwił swoją dymisję, z telewizji wycofał się rakiem, bo zgubiono jakiś tekst, z uczelni odszedł z chwilą osiągnięcia wieku emerytalnego. Reżyserii zaniechał, osiągnąwszy szczyty artyzmu. Bawił się rolą samotnego mędrca, największą uciechę sprawiała mu figura pokątnego doradcy teatralnego. 

Czy śpiewa się o Wilkowskim pieśni? Chyba tak. Przecież jego nazwisko pada w legendarnym Hymnie lalkarza. Pojawia się tam jako dobry przykład. Całkiem tak, toutes proportions gardées, jak Bonaparte w tekście Mazurka Dąbrowskiego.


Tekst napisany do programu wystawy Jan Wilkowski 1921–1997 zorganizowanej przez Teatr Lalka w Warszawie. 
Nowszy post Starszy post Strona główna