W poprzednim numerze „Teatru Lalek” (2018, nr 3-4) opublikowałem
szkic o szopce. Jest to propozycja analizy tej wyjątkowej
polskiej formy lalkarskiej z perspektywy historyka teatru,
uwzględniająca to wszystko, co dziś wiemy o szopce.
W charakterze postscriptum warto może zatrzymać się na chwilę nad obiegową
i wciąż popularną, choć całkowicie nieprawdziwą wersją szopki, bo
pewnie niełatwo będzie ją zmienić, tak jak niełatwo wyzbywamy się nawyków
i przyzwyczajeń, zwłaszcza jeśli powtarza się je z pokolenia na
pokolenie.
I konkurs szopek | Kraków, 1937 | fot. Archiwum |
Utarła się opinia, według której u źródeł polskiego teatru lalek stoi szopka.
Pewnie, mówiąc nieco ironicznie – ta kolorowa, parokondygnacyjna, najlepiej...
krakowska! W Krakowie powstała, tam się rozwinęła, tam ją do
dziś pielęgnują, choćby poprzez coroczne tradycyjne konkursy urządzane
od 1937 roku na Rynku Głównym. W myśl tej opinii, szopka wyłoniła się
z kościelnego żłobka, który zaczął obrastać w sceny świeckie, nieprzystojne,
na dodatek wykorzystujące animowane figury, co spowodowało
zakaz urządzania ruchomych żłobków w kościołach (połowa XVIII wieku)
i otworzyło drogę do świeckiej kariery tej formy, w konsekwencji i do
powstania teatru lalek.
Rutynowo, kreśląc tę linię rozwojową, jej zwolennicy odwołują się do Opisu
obyczajów za panowania Augusta III Jędrzeja Kitowicza [1], w którym autor
wspominał kościelne żłobki: że „rokrocznie w jednakowej postaci wystawiane,
jako martwe posągi nie wzniecały w ludziach stygnącej ciekawości,
przeto reformaci, bernardyni i franciszkanie dla większego powabu ludu do
swoich kościołów jasełkom przydali ruchawości, między osóbki stojące
mieszając chwilami ruszane, które przez szpary w rusztowaniu, na ten
koniec zrobione, wytykając na widok braciszkowie zakonni lub inni posługacze
klasztorni rozmaite figle nimi wyrabiali. Tam Żyd wytrząsał futrem
pokazując go z obu stron, jakoby do sprzedania, które nadchodzący znienacka
żołnierz Żydowi porywał (...). Gdy taka scena zniknęła, pokazała się
druga, na przykład: chłopów pijanych bijących się pałkami, albo szynkarka
tańcująca z gachem i potem od diabła razem oboje porwani, albo śmierć
z diabłem najpierw tańcująca, a potem się bijące z sobą i w bitwie znikające.
To znowu musztrujący się żołnierze, tracze drzewo trący i tym podobne
akcje”. Nadmiar rubaszności w kościele sprawił, że jeden z biskupów zakazał
urządzania ruchomych żłobków, za nim poszli i inni. Kościelne żłobki
wróciły do pierwotnych kształtów i mają się dobrze aż do dziś. Tyle, że nie
miały i nie mają nic wspólnego z formą szopki, która jest odmianą teatru
lalek. Wiele wskazywałoby raczej na to, że to kościelne żłobki wykorzystały
te wszystkie tematy i sceny, które spopularyzował ówczesny teatr lalek. Musimy nie tylko całkowicie porzucić popularny
pogląd, że szopka rozwinęła się jako świecka forma teatru
po owym zakazie biskupim, ale że w ogóle zapoczątkowała
czy choćby ukształtowała polskie lalkarstwo.
Sami lalkarze mają to i owo na sumieniu w podtrzymywaniu
tych obiegowych i bałamutnych opinii, choć
mówimy tu o twórcach powojennych, niemal nam
współczesnych, którzy pamiętali szopki (i tradycyjne,
i satyryczne) z czasów swojego dzieciństwa, kiedy o polskich
tradycjach lalkarskich nie wiedzieli prawie nic.
Niektórzy z nich rzeczywiście w przedstawieniach szopkowych
upatrywali swoich późniejszych fascynacji teatralnych
i taka postawa artystyczna nie budzi najmniejszych
wątpliwości. Wszak i Juliusz Słowacki pisał, że
krzemienieckiemu wertepowi (ukraińskiej odmianie
szopki) „może winien jestem mój szekspirowski
zapał” [2], co nie uprawnia nas do formułowania opinii,
że dramaty Słowackiego mają początek w wertepie.
Gorzej, jeśli lalkarze uogólniali te indywidualne inspiracje,
powtarzali, że „my wszyscy z szopki” i gotowi byli
osadzić szopkę dawno temu, upierać się co do jej starożytności
i w ten sposób dowodzić sędziwości polskiego
lalkarstwa. Poglądy takie były rozpowszechnione [3].
Sięgają jeszcze XIX wieku, kiedy po raz
pierwszy wskazano na związki pomiędzy szopką i rozwijającym
się w Europie Zachodniej teatrem lalek;
spopularyzowano je na przełomie wieków, głównie
przez prace Alfreda Szczepańskiego, Ignacego
Matuszewskiego, Wilhelma Bruchnalskiego, zaś po
drugiej wojnie światowej sprowadzono do obiegowych
sloganów, że tradycje lalkarskie w Polsce to tradycje
szopkowe, a teatr lalek jest z szopki.
Dzisiejszym pokoleniom twórców teatru lalek takie
opinie są obce, podobnie jak obca i zupełnie nieznana
jest sama szopka – teatralna forma lalkowa, która od
wielu już lat właściwie nie istnieje [4]. Elementy szopkowe
zachowały się w niektórych powojennych przedstawieniach
teatrów lalek, poczynając od 1957 roku,
kiedy temat bożonarodzeniowego misterium mógł
pojawić się oficjalnie w repertuarze teatralnym [5].
Może więc, przynajmniej w środowisku lalkarskim,
uda się wreszcie obalić jeden z polskich mitów: ten
o rodowodzie i powstaniu szopki.
[1] Dotyczy zatem połowy XVIII wieku, choć opublikowano go po raz pierwszy
w 1840 roku. Tu korzystam z wydania: J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania
Augusta III, opracował R. Polak, Wrocław 1951, s. 59 i n.
[2] J. Słowacki, Dzieła, T. XI. Listy do matki, Wrocław 1949, s. 324.
[3] M.in. w popularnej literaturze przedmiotu, zob. np. J. Sztaudynger, Teatr
lalek
w Polsce, [w:] J. Sztaudynger, H. Jurkowski, H. Ryl, Od szopki do teatru
lalek,
Łódź 1961, [s. 7-11].
[4] W rejonach Polski południowej zachowały się pewne elementy szopkowe,
wymieszane najczęściej z lokalnymi ludowymi formami widowisk
obrzędowych.
[5] Zob. M. Waszkiel, Dzieje teatru lalek w Polsce, 1944–2000, Akademia Teatralna,
Warszawa 2012, s. 102-103.