Śmierć i inne wielkie pytania | Tadeusz Kornaś

Marcin Jarnuszkiewicz (1947–2016) 

Droga Marcina Jarnuszkiewicza do teatru lalek była dosyć zaskakująca. Właściwie u początku jego kariery niewiele wskazywało, że ten typ teatru go zainteresuje. Studiował architekturę wnętrz, w warszawskiej ASP (dyplom uzyskał w 1973 roku). Wszedł w świat teatralnej scenografii przebojem; już jedna z pierwszych realizacji spowodowała, że jego nazwisko stało się głośne w całej Polsce. Otóż w Teatrze Narodowym Adam Hanuszkiewicz reżyserował Balladynę (1974).

Całe królestwo króla | Teatr Animacji, Poznań, 2015 | fot. P. Jarnuszkiewicz

W kontekście tego przedstawienia wszyscy mówili jednak przede wszystkim o opracowaniu przestrzeni (projektował ją Jarnuszkiewicz), a dokładniej o wykorzystaniu motorów marki Honda, na których jeździli Skierka i Chochlik. Świat czarów zyskał u Hanuszkiewicza i Jarnuszkiewicza nieco inny niż u Słowackiego, nie baśniowy, a współczesny charakter. Ten sceniczny świat pozostał dla ówczesnych widzów równie niedosiężny jak magia – orszak Goplany poruszał się na hondach, będących wówczas, w przaśnym PRL-u jedynie marzeniem, marką niemal mistyczną (choć, prawdę mówiąc, były to małolitrażowe, niewielkie maszyny – dziś nikt nie zwróciłby na nie uwagi). 

W następnych latach Marcin Jarnuszkiewicz będzie realizował scenografie między innymi dla Zygmunta Hübnera, Agnieszki Holland, Andrzeja Rozhina, Kazimierza Brauna, Jerzego Zegalskiego, Macieja Prusa. Najczęściej będzie współpracował z Marią Wachowiak i Bohdanem Cybulskim. Stanie się cenionym i poszukiwanym scenografem w teatrach dramatycznych. 

Jednak przygotowywanie scenografii przestało mu wystarczać, chciał odpowiadać za kreację całego scenicznego świata. Podejmie więc studia reżyserskie w PWST, w trakcie których będzie asystentem Andrzeja Wajdy przy Sprawie Dantona. Dyplom reżyserski uzyska w 1981 roku. W końcu zadebiutuje jako reżyser, a właściwie autor koncepcji całego przedstawienia, przygotowując spektakl Głosy wg Ireneusza Iredyńskiego. Później będą jeszcze kolejne reżyserie, kolejne realizacje scenograficzne. Zwiąże się mocno z Teatrem Nowym w Warszawie, prowadzonym przez Bohdana Cybulskiego. 

Końcówka lat osiemdziesiątych to dla Jarnuszkiewicza czas kryzysu, albo raczej przewartościowania sposobu patrzenia na teatr. Mówił wtedy, że znajomość praw rządzących teatrem działa na mnie deprymująco, odbiera chęć uprawiania go w formie istniejącej [1]. Sytuacja była paradoksalna: kilkadziesiąt scenografii w najlepszych zawodowych teatrach dramatycznych w całym kraju, niekiedy mocno docenionych, kilka autorskich spektakli – to przecież droga mogąca wieść na teatralny parnas. Albo może to być początek drogi outsidera... 

W tym momencie jego twórczych dylematów poznałem go osobiście. Pracował wtedy jako wykładowca w warszawskiej wówczas jeszcze Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i w Akademii Sztuk Pięknych. Zwykł mawiać, że lubi uczyć, bo styka się wtedy z ludźmi nieskażonymi rutyną teatru. Nie było jednak w tym jego krytykowaniu powszedniego życia teatralnego urazy, zgryźliwości; raczej próbował znaleźć swoje miejsce na robienie teatru ważnego, choćby dla niewielkiej grupy widzów. Lecz robienie takiego teatru, który przekroczy barierę „produkcji”, a stanie się rzeczą istotną. Był ogromnie lubiany jako wykładowca – choć przez nieliczne osoby. Był „osobny” i takim chciał być. 

Właśnie wtedy chyba odważył się na przygotowanie spektaklu na własnych zasadach, bez najmniejszego kompromisu. To nowe otwarcie będzie zarazem spotkaniem z lalką, spotkaniem z animacją [2]. W Teatrze Nowym w Warszawie zrealizował Sceny pasyjne według Johanna Sebastiana Bacha (1987). Właśnie muzyka (Pasja wg św. Mateusza) tworzyła narrację widowiska, komentowała zdarzenia, stanowiła scenariusz. Spektakl przygotowany został wspólnie z rzeźbiarzem Romanem Woźniakiem, zresztą asystentem Jarnuszkiewicza w ASP. Bezsłownie, animowane na scenie przez Woźniaka rzeźby, figury, ołtarze odwoływały się w swym charakterze do art brut. Założona prostota była głównym środkiem oddziaływania. Bycie na scenie Woźniaka to raczej celebracja niż gra – nie wcielał się w żadną rolę, był „obsługiwaczem” historii. Monumentalna muzyka, wzruszające świątki, powolna celebracja – wszystkie te elementy oddziaływały na widza z dużą ekspresją. Trzeba jeszcze dodać, że spektakl był grany w małej sali Teatru Nowego dla bardzo niewielkiej liczby osób. Widz raczej nie śledził intelektualnie akcji, lecz ją kontemplował. Właściwie było to widowisko ponad gatunkami, ponad podziałami, nieprzypadkowo więc zagrane zostało w teatrze nielalkowym. Scenograf i rzeźbiarz spróbowali stworzyć dzieło wymarzone, wyłaniające się z własnej wyobraźni, skromne, lecz inne od wszystkiego wokół. Wydaje się, że stwarzanie piękna było dla nich obu czymś ważnym – a działo się to w czasach, gdy ta kategoria była coraz mocniej rugowana ze sztuki. 

Spektakl ten zostanie w 1991 roku przeniesiony do Teatru Lalek Guliwer w Warszawie, którym przez jeden sezon będzie kierował Jarnuszkiewicz (1990/1991). Podjął się dyrekcji Guliwera, wierząc, że uda mu się stworzyć teatr nowego typu – myślał raczej o teatrze form niż o lalkowym. Chciał zaprosić do współpracy wybitnych plastyków, nie tylko lalkarzy. Zamierzał zorganizować Festiwal Rzeczy Pięknych. Ten okres krótkiej dyrekcji stał się jednak zderzeniem marzeń z realnością codziennej pracy na stanowisku. Pojawił się obopólny chyba zawód. Jarnuszkiewicz nie miał talentu organizatora, dyrektora. A przyjście do teatru Guliwer z zewnątrz środowiska lalkowego nie ułatwiało kontaktu z zespołem. 

To niezrealizowane do końca marzenie o nowym teatrze formy na dobrych kilka lat skutecznie odsunie Jarnuszkiewicza od lalek. Wróci na deski teatrów dramatycznych, próbując tam realizować swoje sceniczne utopie. W kontekście Scen pasyjnych mówił: Z lalką wiąże się nieprawdopodobna metafora, która rodzi się z ożywiania. Coś jest nieżywe i żywe zarazem. Niesie piętno śmiertelności, ale i nieistnienia. Sam fakt, że lalka ożywa, jest cudem. Aczkolwiek zaraz dodawał: Okazało się jednak, że można też dotknąć metafory w jakiś inny sposób z aktorami. Robiąc kolejne spektakle, doznałem takich spełnień w pracy z aktorem na płaszczyźnie, jakiej nie mogła dać lalka. No i przestałem tęsknić za lalką [3]. Jednym z najważniejszych przedstawień po odejściu Jarnuszkiewicza z Guliwera będzie Patmos (1992), zrealizowane w Teatrze Szwedzka 2/4. Spektakl aktorski, powtórzony ledwie kilka razy dla nielicznej publiczności, oparty został na księdze Apokalipsy św. Jana. Jarnuszkiewicz buntował się przeciw rozumieniu apokalipsy jako katastrofy – rozumiał ją pozytywnie. Mówił: Nie pamięta się o tym, że „Apokalipsa” to są wrota do Królestwa Bożego. To oczyszczenie – żeby mogło zapanować wieczne szczęście [4]. Tematyka tego i poprzedniego spektaklu mogła sugerować chęć robienia przez Jarnuszkiewicza teatru religijnego. Tak jednak nie było, a na pewno nie robił tego wprost. O ile Sceny pasyjne miały trochę kontemplacyjny charakter, o tyle Patmos, choć wiele scen miało inspirację biblijną, oparte było na głębokiej i osobistej pracy z aktorami. Ostatecznie dotyczyło raczej spraw ludzkich niż bożych. 

Chyba właśnie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w twórczości, a raczej w postawie Jarnuszkiewicza nastąpił kolejny głęboki przełom. Tym razem natury estetycznej. Rzadko wtedy przygotowywał scenografie i realizował spektakle. Ale jego styl coraz mocniej odróżniał się od innych twórców. Przynajmniej o dwóch przedstawieniach z tamtych czasów, zrealizowanych znów w teatrze dramatycznym, trzeba choć wspomnieć. To Do Damaszku Strindberga w Teatrze Szwedzka 2/4 (1994) i Brand Ibsena w Teatrze Jaracza w Łodzi (1998). Jarnuszkiewicz niesłychanie mocno tonuje wtedy barwy, posługując się zgaszonym kolorem. Podobnie schłodzone wydaje się aktorstwo. Postaci nie podnoszą głosu, emocje kierują do wewnątrz, wszystko toczy się nieśpiesznie. Widzowie postrzegają tylko skorupę, jednak żar w środku postaci, skłębienie uczuć domaga się wyartykułowania. Rodzi się przez to wieloznaczność. Gdy aktorzy wykonują jakiś gest, może być złączona w nim ekstatyczna radość z wielkim cierpieniem; może pojawić się poświęcenie i sprzeciw równocześnie, miłość i zgroza. Lecz czasem, rzadko, to schłodzenie tonu zostawało poprzez eksplozję przełamywane. Widomym scenograficznym przykładem takiej strategii może być jedna scena z Branda, gdy Gerda wniesie czerwoną różę zamrożoną w bryle lodu. Ten purpurowy kwiat jest jak wybuch koloru w monochromatycznym świecie. Ale zarazem ta róża jest przecież martwa. Kolor ożywia wzrok widzów, ale nie ożywi wychłodzonego świata bohaterów spektaklu. 

Teatr lalek będzie jednak wciąż Jarnuszkiewicza nęcił i powróci w końcu do niego. Zrealizuje w Teatrze Animacji w Poznaniu Bestię i piękną Grochowiaka (1999) i Królową Śniegu (2001). Współpracować będzie z nim Joanna Braun, przygotowując kostiumy czy nawet całe scenografie. W Bestii i pięknej po raz pierwszy – jako reżyser – wykorzysta animację marionetkową. 

Właściwie w tamtym czasie znów trudno oddzielić u Jarnuszkiewicza teatr dramatyczny od lalkowego. Pracując w obu, będzie przemycał elementy i konwencje między gatunkami. Dzięki, być może, propozycjom Joanny Braun wróci do wyrazistych tonów. W 2000 roku, a więc między premierami w animacji, w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu wyreżyseruje Pietruszkę według Igora Strawińskiego. Pyszne, bogate kostiumy projektu Joanny Braun, muzyka Strawińskiego były powrotem do świata nasyconych barw. W spektaklu tym pojawią się też animowane lalki, elementy baletu (choć w zasadzie najlepiej nazwać to widowisko pantomimicznym). Właściwie granica między lalką i człowiekiem zostaje momentami zakwestionowana. Wielkie lalki, chciałby się powiedzieć manekiny, nie znamionują śmierci, ale raczej porzucenie, brak życia. Pomimo takiej dwoistości oglądałem Pietruszkę z wielką radością i dziecięcym szczęściem. Reżyser pozwalał widzom uwolnić wyobraźnię – jakby ją tylko stymulował teatralnymi cudami. 

Gdy pytałem Jarnuszkiewicza, czemu sam nie robi scenografii do własnych spektakli, odpowiedział: Mogę sobie dzięki temu pozwolić na zawieszenie pewnych decyzji. Scenograf musi być wcześniej gotów. A to by obciążało mnie – reżysera, bo niektóre decyzje musiałbym podejmować przedwcześnie. Nie byłbym otwarty na to, co robią aktorzy (...). Scenograf czasem zadaje mi pytania, a ja odpowiadam: „Nie wiem”. Ale te rozmowy w naturalny sposób mnie posuwają, dzięki nim mogę sobie coś sformułować [5]. We wcześniejszych, reżyserowanych przez siebie, spektaklach (w teatrach dramatycznych) współpracował najczęściej z Katarzyną Jarnuszkiewicz, a chyba od Bestii i pięknej właśnie z Joanną Braun (najpierw na scenach lalkowych, a później też dramatycznych). 

Kolejnym zaskoczeniem dla widzów teatru Jarnuszkiewicza będzie spektakl Urodziny Infantki według Oscara Wilde’a, zrealizowany w warszawskim Teatrze Lalka (2005; scenografia Joanna Braun). Tak naprawdę baśń Wilde’a była tylko inspiracją, spektakl to także autorski pomysł Jarnuszkiewicza. To przedstawienie również mogło olśnić widowiskowością. Rozgrywane było nie tylko na scenie, ale i na podestach między publicznością, także za widzami, gdzie zasiadał królewski orszak. Były tu wszelkie ludzkie i lalkowe atrakcje: parodie walki byków, śpiewy Cyganów, przedstawienie teatru marionetek, węże wijące się do wtóru muzyki, kuglarze... Zrodził się wielki teatr lalek, ale i za chwilę maleńki, animowany przez jednego aktora w niewielkim pudełku, wzruszający do głębi publiczność. Jednak pomimo przepychu, bogactwa strojów sceny wydawały się w Urodzinach Infantki często chłodne, jakby martwe. Ale to nie błąd reżysera, lecz celowy zabieg. Zabrakło w tej baśni miłości, więc pojawia się wyłącznie ponure piękno. Mówiąc patetycznie: piękno bez miłości musi być skażone, smutne. 

To chyba nie przypadek, że większość najważniejszych przedstawień autorskich Jarnuszkiewicza była w tamtym czasie inspirowana twórczością Skandynawów – w teatrze dramatycznym Ibsen i Strindberg, a lalkach baśnie Andersena (Dzikie łabędzie w Olsztyńskim Teatrze Lalek, 2002; Daleka podróż Andersena, Ateneum w Katowicach, 2012). A nawet jeśli w teatrze lalkowym będą to inne teksty, to Andersenowska wyobraźnia była w nich dostrzegalna. W tych przedstawieniach dla dzieci beztroski głośny śmiech na widowni brzmiał nieczęsto. Raczej pojawiała się nuta nostalgii, smutku. I niezwykłej wyobraźni projektowanej w serca widzów. 

Pod koniec swojego życia Marcin Jarnuszkiewicz chyba odnalazł w teatrze lalkowym swój dom. Ostatnie jego przedstawienia, począwszy od 2013 roku, powstawały już tylko w teatrach lalkowych: Ateneum w Katowicach, Baju w Warszawie, Pinokiu w Łodzi i Teatrze Animacji w Poznaniu. Mój krótki tekst wybiera tylko epizody z życia i drogi twórczej artysty – i obraz jest w związku z tym mocno zachwiany. W teatrach lalek bowiem Jarnuszkiewicz zrealizował mniej niż dziesięć procent swoich przedstawień. Ale symbolicznie jego drogę można zobrazować następująco: od sukcesu w Teatrze Narodowym (Balladyna) do lalkowego teatru. Czyżby to była droga zstępująca? Chyba nie. Ostatnie trzy spektakle oparte były na książkach i rysunkach Wolfa Erlbrucha – Gęś, Śmierć i Tulipan (2013), Wielkie pytanie (2015) i Całe królestwo króla (2015; tutaj tekst Heinza Janischa w wydaniu książkowym ilustrował Erlbruch, co chyba zaważyło na wyborze Jarnuszkiewicza). Dla dzieci to teksty bardzo trudne. Jak bowiem zadać im owe „wielkie pytania” o śmierć, przemijanie, sens? Ale jeśli uda się z dziećmi porozumieć przez sztukę, to czy tego nie można uznać za mądre zwieńczenie całego swojego życia? Jak bowiem porównać sukces Balladyny z powściągliwością Gęsi, Śmierci i Tulipana? Co ma większe znaczenie? 

Marcin Jarnuszkiewicz, gdy rozmawialiśmy o jego spektaklach, zawsze podkreślał, że robi teatr dla siebie. Dlaczego mówię, że robię dla siebie? Myślę, że wszyscy ludzie się różnią, ale tylko w jakimś stopniu. Nie jestem warsztatowcem. Robię – i tego się nie wstydzę – sercem. Robię, co dyktuje mi intuicja. Robię więc dla siebie, bo to jedyne sprawdzalne kryterium. A wszystko krąży wokół fundamentalnych pytań. (...) Jest oczywiście sporo ludzi, którzy nie mają żadnych poważnych wątpliwości na temat sensu istnienia, nie odczuwają lęku przed śmiercią – w ogóle o tym nie myślą. Oni by się raczej na moich spektaklach nudzili [6]. 

Najbardziej osobiste dzieło Homework (grane także pod tytułem Prace domowe – premiera 2009) Jarnuszkiewicz zrealizuje już nie tylko dla siebie, ale i o sobie. W tym przedstawieniu nie krył się za nikim i za niczym. Sam stanął na scenie, choć się tego obawiał, i mówił nawet, że nie ma serca aktora. Stanął naprzeciw drewnianej lalki, która stanowiła jego alter ego, która przypominała go nawet fizycznie. Zniknęły już „piękności”, zniknęła chyba nawet magia teatru. Na pustej scenie – tylko stół i krzesło. I bezbronny Marcin, ubrany zupełnie prywatnie. Jego animacja była najprostsza – życie lalki mogło istnieć tylko w kontakcie z nim samym. Gdy lalka została porzucona, była jak nieżywa. Z perspektywy jego późniejszej śmierci nie sposób myśleć o tym spektaklu inaczej: było to jego rozliczenie się ze sobą. Dialog nie toczył się z lalką, ale z samym sobą. Ktoś nawet powiedział, że to był Marcin i jego dusza na scenie. To przedstawienie widziało niewiele osób. Większość z nich Jarnuszkiewicz zapraszał osobiście i to po kilka razy. Miała to być widownia, z którą chce rozmawiać poprzez sztukę. 

Marcin był osobny, i taki chciał być. Zapytany przez dziennikarkę, dlaczego nie robi teatru zaangażowanego, drążącego współczesne problemy, dał odpowiedź chyba najlepiej go określającą: Współczesne – co to w ogóle znaczy? Muzyka Bacha, teksty Wittgensteina, rzeźby Michała Anioła, wschody słońca to nie jest współczesność? Lęk przed umieraniem, samotnością, dylematy egzystencjalne? To jest moje „dziś”. Każdy sam profiluje swoją współczesność. Jeden grzebie w śmietniku, drugi idzie do filharmonii. Jeden lata do burdelu, inny spędza czas z rodziną. Nie zabraniam im takiego życia, ale dlaczego wszyscy: artyści, media, wmawiają mi, że tak właśnie wygląda dzisiaj świat. Że nasze „dziś” to przemoc, narkotyki i plugawy seks. Artystom, którzy nie mówią o rzeczach podłych, złych, bulwersujących, zarzuca się, że są oderwani od rzeczywistości. (...) Pytam: dlaczego musimy pokazywać człowieka w upadku, a nie w wielkości? [7] 

Ostatni raz widziałem Marcina po premierze Dziadów Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym. Rozmawialiśmy chwilę. Kilka dni później przysłał mi wiadomość: Tadziu... Serdecznie Cię zapraszam na moje przedstawienie Homework. Będę je grał 26.04 o godz. 19.30 w siedzibie Wydziału Sztuki Mediów ASP na ul. Spokojnej 15 w sali 17. Będzie mi miło. Marcin. Nie pojechałem. 5 września 2016 roku Marcin zmarł.



[1] Por.: Joanna Kuryłko, Jarnuszkiewicz, „Scena” 1989, nr 10, s. 29. 
[2] Pierwsze zetknięcie Jarnuszkiewicza z teatrem lalek nastąpiło wcześniej, choć było dosyć przypadkowe i nie miało większych konsekwencji. Studenci z warszawskiej ASP, których był opiekunem, przygotowali scenografię do spektaklu Szarate według juweniliów Stasia Ignacego Witkiewicza w Teatrze Miniatura w Gdańsku (1986). Praca Jarnuszkiewicza polegała przede wszystkim na rozmowach o projektach scenograficznych, których nie był autorem. 
[3] Do Patmos. Z Marcinem Jarnuszkiewiczem rozmawia Tadeusz Kornaś. Wywiad autoryzowany, przygotowywany dla „Didaskaliów”, ostatecznie nieopublikowany. 
[4] Ibidem. 
[5] Ibidem. 
[6] Ibidem. 
[7] Nie chcę być nowoczesny. Z Marcinem Jarnuszkiewiczem rozmawia Aleksandra Lewińska, „Gazeta Wyborcza. Bydgoszcz”, 6 lutego 2007.


Nowszy post Starszy post Strona główna