Lalki maleńkie, nie większe niż dłoń, lalki – taśmy, drewniane
skrzynki, marionetki, lalki wycięte z kartonu, ugniecione z gąbki,
pączkujące. Przez dziewięć dni opowiadały o dorosłych, dla dorosłych.
![]() |
Tabula Rosa, Hop Signor Puppet Theatre, Grecja | fot. B. Gudalewski |
W Białymstoku w czerwcu, na zakończenie sezonu teatralnego, Białostocki
Teatr Lalek wraz miejscową Akademią Teatralną zaprosił na festiwal
unikalny, zrywający z mitem, że teatr lalek skupia się głównie na spektaklach
dla dzieci. Z tym stereotypem lalkarze na całym globie walczą od lat,
a Jacek Malinowski, dyrektor BTL, poświęcił owej walce kilkudniowe teatralne
wydarzenie. I podkreślił to w nazwie imprezy, tak dobierając program
Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek dla Dorosłych Metamorfozy
Lalek, by zderzyły się w nim formy klasyczne z nowoczesnymi
technikami.
To już trzecia edycja spotkań lalkarzy z Polski i zagranicy, odbywających
się w Białymstoku co dwa lata. Różnorodna pod względem technik, pełna
historii mniej i bardziej ciekawych, relaksujących i poruszających, zapraszająca
do świata rozmaitych animacyjnych rozwiązań. Lalki opowiadały
o władzy, manipulacji, miłości, zbrodni, zagładzie, pustce. I dziesiątkach
innych kwestii. W ciągu dziewięciu dni zobaczyć można było ponad 20
spektakli z 11 krajów, swoje produkcje dla starszych widzów prezentowali
też gospodarz imprezy i studenci białostockiego lalkarstwa.
To był intensywny czas, generujący różne emocje. Sporo wzruszeń
i humoru, teatru zaangażowanego z konkretnym przesłaniem, ale też
niczym nieskrępowanej zabawy. Czasem liczyła się tylko animacyjna
zręczność, która z martwego przedmiotu w dłoniach wydobywała życie.
Iluzja pęka
Świetna animacja, nieoczywisty, tajemniczy klimat, nieustanne trzymanie
widza w szachu niespodzianki, humor... i nagle w jednej sekundzie –
sceny, które chwytają za gardło. Ale też bez emocjonalnego szantażu,
zagrane na najczystszej nucie. Czy to możliwe? Współczesne teatry, próbując
widza poruszyć, często kończą na tarczy, używając nadmiaru,
dosłowności i ogranych schematów. Tymczasem zdarzył się na festiwalu
spektakl perełka, który, choć wraca do znanych tematów, daje wrażenie
świeżości i zupełnie nowej jakości.
To Dom nad jeziorem Hazira Performance Art Arena z Izraela – zrealizowany
przez ekipę pod wodzą Yael Rasooly (reżyseria, scenariusz, a także
jedna z głównych ról) oraz Yaary Goldring. Artystki nie tylko znalazły zdystansowany sposób – splatając humor i tragedię –
na opowieść o Holokauście; nie tylko opowiadały
o nim klimatem jak z kabaretu, fantastycznym światłem
i lalkami (tradycyjnymi, wyczarowywanymi za
pomocą tintamareski czy melonika i wieszaka do
ubrania). Jeszcze czyniły to w tak uniwersalny sposób,
że spektakl nie mówi wyłącznie o tragicznym żydowskim
doświadczeniu – równie dobrze może dotyczyć
innych koszmarów XX wieku, do których doszło np.
w Kambodży, Rwandzie czy na Bałkanach.
Tu nic nie jest do końca oczywiste. Jakiś dom, trzy siostry,
siostrzane przekomarzanki, lekcje... Zwyczajne
dziecięce życie, w bliżej nieokreślonym czasie. I nagle
w ten bezpieczny świat, za pomocą drobnych gestów
i słów, rzuconych niechcący, wdziera się brutalna rzeczywistość.
To, co w tle wydawało się szumem, po
otwarciu okna okazuje się pojedynczymi strzałami;
w dziecięcej wyliczance pada słowo Hitler; w siostrzanej
kłótni – zamiast Helgi: Sara. I choć sekundę później
bohaterki wracają do wypracowanych zachowań, pilnują
rytmu, które tworzą iluzję bezpiecznych ram, nic
już nie jest takie samo: co jakiś czas w ich wyimaginowanym
świecie pojawiają się kolejne pęknięcia. Tytułowy
dom okazuje się piwnicą, żółte kwiaty na piersi to
gwiazdy Dawida, a buty, wykorzystane do opowieści
o księciu, za chwilę staną się butami esesmana. I to jest
chyba w spektaklu najbardziej przejmujące: zagranie
w nienachalny i delikatny sposób podwójnej rzeczywistości.
Moment, w którym szwy szytej przez dziewczynki
rzeczywistości pękają, porusza do głębi, widz
zastyga, choć jeszcze uśmiech nie
zdążył mu zejść z twarzy – bo to
spektakl też przecież zabawny.
Porusza mistrzowska animacja –
jak w scenie, w której przybywa
matka, świetlista postać utkana
z całunu i otulająca córki, czy
w chwili, w której najbardziej nieporadna
z dziewcząt staje się
leciutką jak piórko baletnicą.
Papier na pierwszym planie
Rasooly na białostockim festiwalu
pokazała też, że o świecie
sztuczności można opowiedzieć
zupełnie inaczej – choćby sięgając
do stylistyki deformacji i przerysowania.
Wraz z zespołem
Nuku Theatre z Estonii zaproponowała
spektakl Bon voyage i inne
kłamstwa na podstawie książki
Etgara Kereta. Przedstawienie,
zbudowane za pomocą płaskich papierowych postaci,
żywego planu, a także sztukowanych papierowych
masek zniekształcających rysy twarzy, nie wzbudzało
już takich emocji jak Dom nad jeziorem, było miejscami
nużące. Ale jego wizualny charakter i groteskowy
pomysł na opowiedzenie „kłamstewek” przykuwał
uwagę. To miks dziwacznie splatających się
biografii kilku osób: samotnego
chłopca, stewardessy,
kapitana czy irytujących
bliźniaczek, ich mężów
i plastikowego życia. Historia
tych ostatnich opowiedziana
jest za pomocą
modnych kiedyś książeczek,
które w chwili otwarcia
„wypiętrzały” charakterystyczną
wycinankę
– papierową konstrukcję.
Zresztą papier i jego
pochodne na festiwalu
odgrywały niebagatelną
rolę – w procesie tworzenia
lalkowej przestrzeni sięgnęło
po niego wiele
teatrów.
Płaskie tekturowe lalki przywiózł
choćby Cengiz Özek
Shadow Theatre z Turcji.
Choć umocowane na sztywnych patyczkach, w rękach lalkarza stawały się
tak ruchliwe, że trudno było wręcz za nimi nadążyć
wzrokiem. Dla niektórych spektakl Garbage Monster
mógł być nowinką: poprzez wykorzystanie tradycyjnego
tureckiego teatru cieni, zwanego Karagöz, podświetlanego
odpowiednio na ekranie. Rzecz z ekologicznym
przesłaniem (rybak wrzucający odpadki do
morza dostaje od natury zasłużoną karę). Z czasem ta
początkowo urokliwa błahostka zaczynała fabularnie
nudzić, ale miała w sobie animacyjny pomysł: małe
laleczki, jakby pozbawione prawa ciążenia, zdały się
żyć swoim własnym życiem.
Kryzys twórczy
Kapitalny pomysł na czarowanie
olbrzymią ilością papieru miała
Maayan Iungman – jej niemiecko-
-izraelski spektakl Papier to wizualne
scenograficzne cacko, bez
publicystycznych ciągot. Gdy
widzowie wchodzą do sali, sama
Maayan już siedzi na środku
sceny, niczym królowa w wielkiej
białej sukni, pochylona nad kartką
papieru. Wyrywa kolejne strony ze
złością, zgniata w kulę i rzuca
wokół siebie. Szybko okazuje się
jednak, że kryzys twórczy wcale
nie musi być niemocą. A jakimś
rodzajem twórczości; oto papier
tworzy rodzaj budowli – góra
papieru rośnie, okala główną
postać coraz bardziej i... powiększa
jej suknię. W apogeum frustracji
coś zaczyna się dziać (nadchodzi
wena?): z góry papieru wyłania
się laleczka. W rzeczywistości to
kawałek zgniecionego papieru,
w dłoniach Maayan sprawiający wrażenie żywego
ludzika. Wraz z jego przybyciem ożywają kolejne
kawałki papieru, Maayan pociąga za niewidzialne
sznurki: nagle w niebo wzbijają się ptaki, do góry rosną
drzewa.
Choć fabuła nie przyciąga specjalnie uwagi, spektakl
cieszy oko.
Manipulacja i władza
Bardzo publicystyczna, bez grama efemeryczności, za
to siermiężna jak czasy, o których opowiada – i też
z użyciem papieru – okazała się opowieść Pomnik
Wrocławskiego Teatru Lalek. Zrodzona z twórczego
mariażu: polski zespół, czeski reżyser; źródło: historia
o czeskim pomniku Stalina, spisana przez polskiego
autora (Mariusz Szczygieł – Gottland). To nie tylko
rzecz o feralnym postumencie Wielkiego Wodza, ale
i o całej powojennej historii Czechosłowacji. Twórcy,
nieco surrealistycznie, pokazują mechanizmy rządzące
wierchuszką bloku komunistycznego.
Zwyczajny człowiek jest tu pionkiem i tak właśnie jest
przedstawiony, jako nic nie znacząca drobina gdzieś
tam popiskująca z dołu: w chwili, gdy przesuwa się
jako protestująca czy też wykrzykująca propagandowe
hasła zbita masa. Płaska, wycięta z papieru – jeździ po
szynach w tę i z powrotem, niczym po koleinach historii.
Spektakl wykorzystuje plan żywy (wierchuszka)
i papierowe laleczki (dół), które działają na placu
budowy, jeżdżą ciężarówkami, budując tytułowy
pomnik. Małe figurki umieszczone na najniższym
poziomie nikną w końcu w obliczu wielkiego
pomnika, który faktycznie i pomysłowo wyrasta wszystkim nad głowami. I poprzez kontrast pokazuje
też hierarchizację i upadlanie społeczeństwa.
Bardzo polityczny i mówiący o podobnych kwestiach
okazał się też Nagi król Mesebolt Bábszínház z Węgier.
Świetny spektakl dowiódł, że Andersen jest ciągle niebywale
aktualny, a historia cesarza opętanego żądzą
posiadania i pochlebstw, nawet w uwspółcześnionej
wersji, jest wciąż na czasie i na Węgrzech, i u nas.
Dwór gnący się w pokłonach, wmawianie nieprawdy,
która szybko staje się „faktem”, groteskowe obnażenie (dosłowne) zakłamania i hipokryzji, byle tylko
załatwić własne interesy – wszystko to zagrano
w żywym planie i tylko z jedną konkretną lalką
(cesarz). Ale lalkową konstrukcją, może nawet najważniejszą,
okazał się także cały system lin i taśm,
rozpiętych w przestrzeni sceny. To między nimi przemykali
dworzanie, to w nich grzęźli podwładni, to
liny w końcu pętały niepokornych. Prosty, celny
pomysł na pokazanie wewnętrznych zależności
i politycznych uwarunkowań.
Na tle rozbudowanych spektakli, angażujących całą
przestrzeń sceny, niczym kameralne cacko w wyciszonym
stylu wypadła Tabula Rosa greckiego Hop Signor
Puppet Theatre. Zagrana maleńką lalką historia pewnego
twórcy, który w miarę procesu tworzenia staje się
coraz mniejszy, aż w końcu nie jest w stanie dostać się
do też maleńkiej maszyny do pisania, to spektakl praktycznie
bez słów, przepięknie animowany. Animatorka
za pomocą pojedynczych ruchów, niemal nie do
zauważenia, ożywiała marionetkę tak, że ta stawała się
wręcz żywym człowiekiem. Zaskakujące, jak obserwowanie
zmagań lalki (z za dużym krzesłem, powiększającą
się odległością między łóżkiem a podłogą etc.)
mogło trzymać w napięciu. Grecy wiedzą, co to teatralna
magia i jak uwieść widza.
Kamera jak lalka
Wielką niespodzianką okazał się spektakl znakomitego
Divadlo Drak z Czech, który klasyczną powieść Londona
Biały Kieł przedstawił w sposób wyjątkowo nieklasyczny.
Praktycznie bez słów, bez lalek bardziej
i mniej dosłownych. Tu lalką okazała się bowiem
kamera. Użycie takiej technologii w spektaklach nie
jest niczym nowym i zaskakującym. Ale już sposób
posługiwania się nią, kontekst i uczynienie z niej
punktu ciężkości całego przedstawienia – może
zaskoczyć.
Pomysł Czechów daje ciekawą możliwość oglądania
spektaklu z dwóch perspektyw: widzimy wszystko to,
co się dzieje na scenie, jako całość, z poziomu
widowni; widzimy też obraz szarpany, pokawałkowany,
przekazywany na żywo na ekran z tyłu sceny.
Istotne jest to, co widzimy, a ta wiedza przychodzi
z czasem, nie od razu można zorientować się, że to
perspektywa kamerzysty, czyli... młodego wilka.
Kamera-lalka dezorientuje, ale też wrzuca widza niemal
w sam środek opowieści, nakazując intensywnie
pracować wyobraźni. Świetnie pomyślany i zagrany
spektakl.
Lalki i koncert
Czesi zresztą w białostocki festiwal wnieśli dużo świeżości
i ożywczej nuty. Niespodzianki, choć już lżejszego
kalibru, fundował spektakl innej ekipy – Divadlo
Alfa, który pokazał w kpiarskim tonie „odjechany”
wariant Easy Ridera. Odjechany – w dosłownym też
znaczeniu: na scenie marionetki trzech budrysów
(braci, wysłanych w świat przez matkę, by poszukali
sobie żon) przemieszczają się ciężarówkami i motocyklami.
Całość obficie podbita czeskim humorem, na
który wskazuje już tytuł Trzech silnych mężczyzn
w drodze. Animatorzy, odziani w motocyklowe kurtki
i chusty, połączyli też spektakl z koncertem, przerywając
sceny teatralne rockowymi utworami. Żartobliwy
klimat stanowił relaksujący przerywnik pośród przedstawień
poruszających poważne tematy. Ale był to też
humor naprawdę ciekawie zagrany lalkami – naturalność,
z jaką poruszają się motocykliści na swych wspaniałych
maszynach, wsparta jest animacyjnym talentem,
pozwalającym tę lekkość uzyskać.
Lalki jak ciężar
Były na festiwalu lalki maleńkie, eteryczne, delikatne.
Były też pączkujące i miękkie (słynne piankowo-gąbczaste dziwostwory Dudy Paivy, który tym
razem swoje charakterystyczne dziwolągi wpasował
w prasłowiańskie legendy i stworzył płanetniki i kłobuki,
które zapełniły wyprodukowany parę lat temu
spektakl poznańskiego Teatru Animacji – Opowieści
z niepamięci).
Były też lalki toporne, siermiężne, budujące klimat
dość świeżej premiery zrealizowanej przez Adama
Walnego i Teatr Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach. Stylistyka
Walnego jest charakterystyczna – lalkarz dla
samodzielnie budowanych lalkowych konstrukcji
znajduje i eksploruje różne przestrzenie. Marionety
i kukły umieszczał już w wodzie (Hamlet), rozstawiał
i rozpinał do góry i na boki, sadzał za fortepianem
(Gould – Wariacje). A w swoim najnowszym spektaklu
– spójnie zaadaptowanym szekspirowskim Makbecie –
Walny lalki i aktorów umieścił na okrągłej obrotowej
scenie. Scenografia to przemyślana i symboliczna –
pokazuje nieuchronność czasu i zbrodni, która zalęgła
się w umyśle Lady Makbet i jej męża. I niczym zegar
odmierza czas. Symboliczne są też lalki – toporne
drewniane skrzynki pełne skrytek oraz wysuwanych
kończyn. Aktorzy dźwigają je przed sobą, siłują się
z nimi. To konkretny ciężar – niczym wina. Oszalały
i zgnębiony poczuciem winy Makbet usiłuje też chować
się w sceniczny obrotowy podest, wniknąć
w skrytki. Sceny, w których próbuje uciec sam przed
sobą, to przejmujące momenty.
Lalki na kółkach
Na festiwal przyjechali goście zza wschodniej granicy,
m.in. Grodzieński Obwodowy Teatr Lalek z Grodna ze
spektaklem Obietnica poranka na podstawie powieści
Romaina Gary’ego. Przedstawienie o specyficznej
relacji bohatera z matką było nie tyle nowatorskie lalkowo,
ile miało wiele świetnych scen komiczno-dramatycznych.
Były też dwie ekipy japońskie, pokazujące
spektakle z innej przestrzeni kulturowej i tradycji.
W Jaren Yumehina Theatre aktorka chowała się w całości
za lalką naturalnej wielkości, niemalże w nią wnikając.
Z kolei w etiudach Koryu Nishikawy polski widz
mógł spotkać się z tradycją japońskiego teatru lalkowego
na kółkach (animator siedzący na kurumie, czyli
pudełku na kółkach, animuje lalkę dłońmi i stopami,
jednocześnie jeżdżąc po scenie). Taki rodzaj animacji
podczas spektaklu daje pozór lekkości i płynności
ruchów i dopiero zaproszenie na scenę ochotnika
uświadamia, jak technika ta jest trudna i jak ogromnej
pracy oraz synchronizacji gestów wymaga.
Festiwal okazał się lalkową ucztą, dowodzącą, jak duża
jest energia w teatrze lalkowym, z jaką pasją lalkarze
potrafią przekraczać granice stylów, konwencji
i gatunków. Nieprzekonanych do tej pory może wreszcie
przekonał, że może opowiadać o dramatach dorosłych
i że nie jest teatrem wyłącznie dla najmłodszych
widzów.
A że dorośli czasem potrafią dać się porwać historiom
jak dzieci, to już zupełnie inna kwestia.
III Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek dla Dorosłych
Metamorfozy Lalek, Białystok, 14-22 czerwca 2019