Festiwal małych Prapremier organizowany przez Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu w tym roku odbył się po raz czwarty, przy udziale licznych obserwatorów oraz publiczności zapełniającej teatralne sale. Lalki wykorzystano w siedmiu z dwunastu prezentacji. Nie zawsze pełniły w nich funkcję nadrzędną (tak było w pozakonkursowym przedstawieniu gospodarzy Podwórko zaginionych zabawek, reż. Roksana Miner); często stawały się równorzędnymi partnerami aktorów (Podwójne życie Weroniki, reż. Krzysztof Rzączyński, Teatr Andersena w Lublinie) lub okazywały się dodatkiem do inscenizacji (Pod adresem marzeń, reż. Marek Zákostelecký, Teatr Kubuś w Kielcach).
Pod adresem marzeń | Teatr Lalki i Aktora Kubuś, Kielce | fot. B. Warzecha |
Uzupełnianie przez lalkarzy ich pierwotnego warsztatu o inne środki wyrazu, a nawet całkowite odchodzenie od animacji jest zjawiskiem szeroko opisanym i nie będę mu poświęcać uwagi. Warto też wspomnieć, że na wałbrzyskim festiwalu można obejrzeć przedstawienia artystów spoza lalkarskiego środowiska – teatr dla młodych widzów nie jest bowiem wyłączną domeną lalkarzy.
Staś i Zła Noga (reż. Bartłomiej Błaszczyński) to koprodukcja dwóch katowickich teatrów – dramatycznego Teatru Śląskiego i teatru lalek Ateneum. Docenili ją zarówno jurorzy profesjonalni, jak i dziecięcy. Dorośli nagrodzili m.in. Katarzynę Błaszczyńską (autorkę adaptacji i odtwórczynię roli matki tytułowego bohatera) za sposób, w jaki przełożyła język komiksu Tomasza Grządzieli na potrzeby sceny. Zapożyczona z pierwowzoru, prowadzona w trzeciej osobie narracja pozwala odbiorcom zdystansować się do trudnych kwestii poruszanych w spektaklu, jednocześnie nie odbierając powagi problemom Stasia i jego matki. Ciekawy efekt wywołuje uczynienie ze Złej Nogi kolejnego bohatera opowieści – w komiksie to groteskowa, stale rosnąca kończyna, którą Staś personifikuje. Grający ją Michał Rolnicki jest dla Stasia kimś na kształt starszego kolegi łobuza, a jednocześnie uosabia ciemną stronę osobowości głównego bohatera. Dzięki temu chłopca (granego przez Dawida Kobielę) obdarzamy sympatią, choć słowa padające ze sceny sugerują, że to agresywny i mało sympatyczny nastolatek. Na uwagę zasługuje także decyzja reżysera, by bezradność Stasia spowodowaną jego niepełnosprawnością ruchową pokazać przez nieustanny, dynamiczny ruch.
Temat niepełnosprawności porusza także Morze ciche (reż. Łukasz Zaleski) Teatru Nowego w Zabrzu, zrealizowane na podstawie powieści Jeroena Van Haele z 2007 roku. Głównym bohaterem jest głuchy Emilio (przejmująco zagrany przez Annę Konieczną), a przedstawiona historia opowiada o jego życiu w niezmąconej ciszy, związanych
z tym frustracjach i walce o akceptację. Spektakl
skonstruowano tak, by jego odbiór był możliwy przez
osoby niesłyszące: aktorki grają w dwóch językach
naraz (mówią i migają), zamiast muzyki pojawiają się
niskie dudnienie wywołujące wibracje oraz dźwięki
wydawane przez rozmaite przedmioty. Takie rozwiązanie
sprawia, że Morze ciche w paradoksalny sposób
uwrażliwia na odmienność percepcji osoby z dysfunkcją
słuchu. Jednocześnie uporczywie atakując hałasem
uszy słyszących widzów. Niektóre sceny stymulują
także inne zmysły: w scenie gotowania budyniu można
poczuć zapach cynamonu i skosztować cukru, a gdy
Emilio kąpie się w morzu, publiczność zostaje ochlapana
wodą. Trudno pozbyć się wrażenia, że realizatorzy
zapomnieli, jak ważną rolę w odbiorze dzieła teatralnego
odgrywa wzrok. Pokrywające scenę plastikowe
woreczki, udające rafę pianki izolacyjne, karton
niedbale owinięty folią bąbelkową czy kostiumy syren
(narratorek historii Emilia) zbudowane z trytytek, płyt
CD i kawałków koców termicznych sprawiają wrażenie,
jakby zostały wyjęte ze spektaklu o Wielkiej Pacyficznej
Plamie Śmieci. Nie tylko nic nie wnoszą do głównego
tematu, ale wręcz odwracają od niego uwagę.
Wałbrzyski festiwal jest przeglądem prapremier, trafiają
tu przedstawienia inspirowane różnymi gatunkami
literackimi, a sztuki nagradzane na konkursach
dramatopisarskich należą do rzadkości. Znalazły się
w programie adaptacje picture booków, jak Fru-Fru
Olsztyńskiego Teatru Lalek (reż. Karolina Maciejaszek);
scenariusza filmowego (Podwójne życie Weroniki);
teksty pisane na zamówienie teatru, jak Motyl
Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk z Wrocławskiego Teatru
Lalek (reż. Marcin Liber) oraz Pod adresem marzeń
Marka Zákostelckiego i Elżbiety Chowaniec Teatru
Lalki i Aktora Kubuś (reż. M. Zákostelcký); oraz zaledwie
jedna wcześniej opublikowana sztuka: Ile żab
waży księżyc Maliny Prześlugi z katowickiego Ateneum
(reż. Przemysław Jaszczak).
Pod adresem marzeń to najbardziej kompletne dzieło
prezentowane na wałbrzyskim przeglądzie. Marek
Zákostelcký (reżyser i scenograf ) oraz pozostali realizatorzy
stworzyli widowisko różnorodne pod względem
estetycznym, a jednocześnie spójne w formie
i treści. Uczestniczący w nim widzowie podróżują
w czasie, poznając historię budynku, który pełnił funkcje
m.in. hotelu, kina, kawiarni czy magazynu, aż
wreszcie został siedzibą kieleckiego teatru lalek
Kubuś. Przewodnikami wyprawy są groteskowi pracownicy
hotelowi rodem z XIX wieku. Dzięki nim spełniają
się marzenia ludzi, których los przywiódł do
kamienicy przy ulicy Dużej 9: właścicielki Hotelu
Europejskiego, pracownika technicznego Janusza Kurtyny,
diwy operowej, kilkuletniego kinomana. Na opowieść
składają się epizody z historii miasta (działalność
ekskluzywnego Hotelu Europejskiego), dziejów
Polski i świata (wątek II wojny światowej), rozwoju
kinematografii i teatru lalek (ostatnim bohaterem jest
Stefan Karski – lalkarz wędrujący z teatrzykiem
w walizce, założyciel Kubusia). Slapstickowy humor
miesza się tu z groteską, rozmaite techniki lalkarskie
towarzyszą manierze operowej, rzeczywistość teatralna
przenika do kina niemego, a wszystko składa się
na brawurowo zagrane i plastycznie dopracowane
widowisko, które w równym stopniu angażuje emocje
tak młodych, jak i dorosłych widzów.
Młodzi wałbrzyszanie licznie uczestniczyli w festiwalu,
a ich żywiołowe reakcje pozwalały na bieżąco weryfikować
wątpliwości co do czytelności pewnych zabiegów
scenicznych. Dla mnie obecność młodej publiczności okazała się szczególnie cenna w przypadku
dwóch prezentacji: Ile żab waży księżyc
i Motyla.
Ile żab waży księżyc katowickiego Ateneum bazuje na
poetyckiej sztuce, opowiadającej o dojrzewaniu do
rodzicielstwa oraz o konieczności pielęgnowania
w sobie dziecka. Król, główny bohater utworu, spotkawszy
pewnego dnia Chłopca, musi przewartościować
swoje życie i przyjąć inną perspektywę patrzenia
na świat. Główne przesłanie tego utworu jest zatem
adresowane do dorosłych, choć dzieci z zaangażowaniem
śledzą przedstawianą historię i chętnie wchodzą
w interakcje z aktorami. Szkoda, że skróty, których
dokonał reżyser, a także sposób, w jaki aktorzy zbudowali
role, odebrały historii jej wielowymiarowość.
W rezultacie przemiana Króla wypadła na tyle niewiarygodnie,
że w finałowej scenie nie uwierzyli w nią ani
dorośli, ani dzieci.
Inaczej stało się w przypadku Motyla – popkulturowej
superprodukcji wyreżyserowanej przez Marcina
Libera (dotąd współpracującego wyłącznie z teatrami
dla dorosłych) na podstawie tekstu Małgorzaty Sikorskiej-
Miszczuk (również kojarzonej z pełnoletnimi
odbiorcami). Twórcy tego widowiska obrali bezpieczny,
uniwersalny model postmodernistycznej
baśni, której nadali antypedagogiczny wydźwięk.
Przedstawienie przekonuje bowiem dzieci, że buntowanie
się przeciwko nakazom i zakazom dorosłych
jest nie tylko uzasadnione, ale wręcz potrzebne do
tego, by świat stał się lepszy. Główna bohaterka historii,
kilkuletnia Rutka, posiada supermoce właściwe
herosom z filmów Marvela i pewnego dnia staje do
walki ze zmanipulowanymi przez media dorosłymi. Jej
sojusznikami są zwierzęta, a najwierniejszym przyjacielem
uratowany od śmierci, znaleziony w lesie pies.
Agata Kucińska gra pięcioletnią superbohaterkę na
tyle przekonująco, że najmłodsi śledzą akcję z wypiekami
na twarzy. W uwierzeniu w świat kreowany na
scenie pomaga monumentalna scenografia Mirka
Kaczmarka oraz duża ilość efektów specjalnych
pojawiających się w scenie walki z czarnoksiężnikiem
Złotoustym. Gorzki komentarz dotyczący zmanipulowania
współczesnego społeczeństwa przez żądnych
władzy frustratów oraz sceptyczne nastawienie dorosłych
do rewolucji wywołanej przez dzieci dla większości
nieletnich pozostają nieczytelne.
Wszystkie prezentacje tegorocznego IV Festiwalu
małych Prapremier były źródłem ciekawych dyskusji
i przemyśleń na temat rodzimego teatru dla młodych
widzów. I chociaż przegląd nie pokazał pełnego spectrum
współczesnego polskiego teatru dla dzieci i młodzieży,
to jednak pojawiły się tu widowiska, które
trudno zobaczyć na innych festiwalach. Ten wałbrzyski
należy do najciekawszych tego typu przeglądów
w Polsce, jest też ważnym elementem kalendarza kulturalnego
miasta. Całe szczęście, że dyrektor Zbigniew
Prażmowski także tym razem doprowadził do
realizacji przeglądu, i to mimo braku państwowych
dotacji...
IV Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych, 15-20 września 2019