XXXII Międzynarodowy Festiwal Teatralny
Walizka to – jak pisze w programie jego
dyrektor Jarosław Antoniuk – teatr dialogu
i partnerstwa, a o spektaklach: trudno
je sklasyfikować, czy poddać ogólnej idei, gdyż mówią różnymi środkami
ekspresji twórczej, odmiennymi językami, są heterogeniczne. I nie jest to
żadna autopromocja: naprawdę tak się dzieje w Łomży, po raz trzydziesty
drugi.?
Gra czasu | David Zuazola, Hiszpania | Foto Gabs |
Tym razem trzynaście spektakli konkursowych z dziesięciu krajów:
Włoch, Rosji, Słowacji, Chin, Nowej Zelandii, Hiszpanii, Niemiec, Serbii,
Słowenii, Polski. Plus trzy plenerowe na łomżyńskim rynku: Teatru KTO,
Teatru Ósmego Dnia oraz autorski spektakl magiczny Macieja Pola –
coroczne, tłumnie oblegane, pasjonujące wydarzenia teatralne, przede
wszystkim dla mieszkańców. Zaczęło się od Kōtuku i Księżycowego
Dziecka z Nowej Zelandii (nie mogło być dalej), a potem już coraz bliżej,
aż do pozakonkursowego przedstawienia Zraniony jeleń gospodarzy na
zamknięcie festiwalu.
Grand Prix zdobył David Zuazola autorskim spektaklem Gra czasu – zdyscyplinowanym
plastycznie, muzycznie i przede wszystkim inscenizacyjnie,
co jest nie lada wartością przy siedmiu reżyserach z siedmiu krajów,
z których każdy ma siedem minut na opowiedzenie swojej historii.
A każda z nich dotyczy jakiejś poważnej szkolnej traumy i kończy się
dzwonkiem, jak trudna lekcja, a po niej krzyki, wrzask radości i ulgi. Plastyka
garażowa: postaci i ich otoczenie to kolaż elementów pozornie przypadkowych,
które wciągają w klimaty dzikie, nieprzewidywalne i groteskowo
groźne. W finale autor – animator, który przeszedł przez te
wszystkie traumy: lekceważenie, wyśmiewanie, że facet, a bawi się lalkami
– zebrał je razem: lalki, przedmioty, elementy zabudowy kolejnych przestrzeni
i odtąd będą mu służyły jak on im: w nadal trudnej, lecz świadomie
już wybranej pasji lalkarza. Jego pasja, jego teren, jego narzędzia;
7 x 7 x 7 można w nieskończoność multiplikować, bo często spotykamy się
z przypadkami niezrozumienia (a w efekcie niepodzielności) w początkach
naszych wyborów, a sukcesem i satysfakcją po dojrzałym postawieniu
na to, co boli – póki się w nas na dobre nie zadomowi.
Pewne podobieństwa tematu i jego scenicznej struktury znajdujemy
także w Historiach ścian, czyli tego, co nas dzieli, oddala, komplikuje podstawowe relacje między ludźmi. Pięcioosobowy
zespół z Bratysławy plus lalki i inne elementy teatru
plastycznego sprawiają, że powierzchnie w niewyjaśniony
sposób przemieniają się w przestrzeni: niewyjaśniony
– czyli bliski magii, a równocześnie żywiołowo
nieprzewidywalny. Autor Michael Reynolds już
na poziomie scenariusza skomplikował (poszerzając
perspektywy tematów) narrację; poprzez nasycenie jej
smakami czworga innych autorów i ich opowieści. Do
Reynoldsa dołączyli: Andrea Camilleri, Olga Tokarczuk,
Heinrich Böll, Didier Daeninckx. Ale i tak spektakl
ukradł owczarek alzacki w kreacji Lubomíra Piktora.
Przy czym „kreacja” nie jest terminem na wyrost:
jeden element dodany – czarna kulka na nos (jak
u błaznów czerwona) – plus zmiana motoryki poruszania
i wydawane mikrodźwięki, a już staje się centralną
postacią w scenach, w których przymilnie dopomina
się o uwagę dla swoich racji.
Kolejny spektakl z brawurową interpretacją zwierzęcej
prawdy to Bobo, czyli skąd się biorą dzieci Fundacji
LALE.Teatr z Wrocławia z jej dyrektorem Tomaszem
Maśląkowskim w roli bociana. Czerwony dziób na nos,
czerwone rajstopy spod białej koszuli wykończonej
przy dłoniach czarnymi piórami i uważne, poszukujące
spojrzenie podczas człapania wokół oraz na tle
pomiętej, drapowanej kołdry-chmury z projekcją
(żeby nie było wątpliwości) obrazu Józefa Chełmońskiego
Bociany. W tle głos Krystyny Czubówny o roli
bocianów w prokreacji, czyli o dzieciach znalezionych
w kapuście i przez komin wrzucanych w ramiona
rodziców. Jakkolwiek by było – dwójka rodziców niezbędna!
Gdy spada chmura i staje się już zwykłą kołdrą,
bocian zdejmuje dziób i resztę bocianich
atrybutów, z widowni wskakuje na scenę Lena Frankiewicz,
z głośnika kołysze ich niestarzejący się przebój
Serge’a Gainsbourga: Je t’aime (moi non plus)...
z 1969 roku i po wstępnych gestach oczarowania i sympatii
dają nura pod kołdrę, animując ją zgodnie
z falami pożądań rytmizowanych muzyką. No
i w końcu młodociana widownia wie, skąd tak
naprawdę biorą się dzieci. Potem już tylko ciąża,
poród i bobo w ramionach rodziców. Dużo mówi
historia użytej tu muzyki: 1969 to pamiętny czas hipisowskiej
– i nie tylko – rewolucji seksualnej. Westchnienia,
jęki i inne wydawane przez Jane Birkin rozkoszne
odgłosy uruchomiły cenzurę obyczajową
i zakaz emisji piosenki w – między innymi – Hiszpanii,
Szwecji, Wielkiej Brytanii... To, że spektakl powstał
teraz, że tak entuzjastycznie (potwierdzając spełnienie
edukacyjnej tęsknoty) został przez widownię przyjęty
– też daje do myślenia. Spektakl, a może: instalacja,
sceniczna pogadanka – poprzez wdzięk i lekkość
w podaniu tematu i finezyjne zabawy z formą w pełni
zasłużył na długotrwałą, gorącą owację, nie tylko młodzieżowej
widowni.
Włoski dwuosobowy (Giulia Dall’Ongaro i Enrico
Deotti)
Teatrino Giullare zajmuje się relacjami
z zupełnie innej, wręcz przeciwnej strony. Mówi o ich
niemożności, w sytuacji wspólnego poczucia wszechobecnej
beznadziei. Wybór Końcówki Becketta do
opowiedzenia tej historii dyscyplinuje, uplastycznia
i umuzycznia tę niemożność. Dwie osoby w maskach
starych klaunów grają w szachy. Nie może być inaczej,
skoro „końcówka” ma w obydwu językach używanych
przez Becketta (endgame, fin de partie) – aspekt szachowy.
Istnieje jeszcze jeden rys dramaturgiczny uściślający zasady formalne:
aspekt muzyczny – w tym przypadku
powracające motywy, rytm,
melodia słów. Cztery postaci: niewidomy
Hamm w fotelu na kółkach,
dynamiczny (w rozumieniu
błędnie krążący) Clov oraz okaleczeni
Nagg i Nell w kubłach na
śmieci. Wszyscy próbują jakoś
oswoić zadręczający ich niepokój,
odlegli od świata i samych siebie,
jak w każdej grze: szachowej czy
planszowej, a już na pewno w jej
końcówce. Ale próbują: Nagg
i Nell na przykład starają się pocałować
na dzień dobry – niestety
zbyt odległe kubły, a znikąd
pomocy i wciąż to niekończące się
poszukiwanie i błądzenie... Spektakl
ekspresyjny w formie, skondensowany
w dialogach i przemilczeniach,
tropiący szyfry
transcendencji; nie wiadomo, dlaczego
nie został nagrodzony przez
jury (w którym byłam obecna
i – wydawałoby się – przytomna), ale nie on jeden
wymaga czasu na dojrzewanie w dialogu z oczekiwaniami
i preferencjami widza. Długie dojrzewanie,
w efekcie oswajanie się z tematem i formą nie na własnych
warunkach czy według własnej skali – to proces
wymagający, lecz opłacalny: wzbogaca, poszerza konteksty.
Na koniec zawsze obecny i przytomny, gdy chodzi
o Becketta, Antoni Libera: Kluczową właściwością
antropologii Becketta jest jej charakter cykliczny. Ludzkość
w jego ujęciu, posuwając się w czasie, nie kroczy
drogą prostą, lecz raczej zatacza koła i wskutek tego
ciągle powraca do punktu wyjścia, być może, w najlepszym
razie na innym poziomie spirali.
Podobny syndrom długiego percepcyjnego dojrzewania
dotyczy trzyosobowego spektaklu Ony Białostockiego
Teatru Lalek w reżyserii Jacka Malinowskiego;
tyle że zbiorowa nagroda aktorska zwraca uwagę na
to, na co uwagę zwrócić należy. Oczywiście bez aktorstwa
skupionego i brawurowego na przemian,
a bywają momenty, że równocześnie; bez tekstu
Marty Guśniowskiej głęboko zaglądającego pod
powierzchnię narracji; a przede wszystkim bez
prowadzenia przez Jacka Malinowskiego znakami,
muśnięciami, dotknięciami sytuacji... bez tego wszystkiego
byłaby to smutna opowieść o starzeniu się –
jakich wiele. A spektakl – droga od domu dziecka do
domu spokojnej starości w subtelny sposób uruchomiana
i prowadzona (i spokojnie, i wyskokowo) przypomina
klimaty Becketta i jego beznadzieję gorzkich
prawd. Nie po raz pierwszy okazuje się, że teatr lalkowy,
mówiący więcej formą niż słowem, w obu
przedstawieniach, dotkliwie przybliża beznadzieję
drogi na skróty przez metafizykę.
Inne spektakle rekompensują tę cenną skądinąd
dotkliwość. Jak choćby chiński teatr taneczno-maskowy, po skończonej feerii obdarowujący widzów
regionalnymi gadżetami czy Fundacja Papahema rozśmieszająca
dowcipnym stand-upem na temat warszawskich
słoików. A jeszcze klasyczne tematy we
współczesnym odczytaniu, jak słoweńska Dziewczynka
z zapałkami czy rosyjski Humpty Dumpty...
Długo by wymieniać.
Cztery dni pełne niespodziewanych zauroczeń, zaskoczeń,
niespodzianek, lecz jedno pewne: lalki patrzą na
nas. Otwarta pierwszego dnia wystawa pod tym tytułem
znacząco odnosi się do charakteru festiwalowych
spektakli: ich barwności, różnorodności, twórczej ekspresji,
bezpośredniości oddziaływania na widza.
Cóż nam, widzom, pozostało? Cierpliwie oczekiwać
kolejnej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego
Walizka.
XXXII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Walizka, Łomża,
12-15 czerwca 2019