Wrocławski Teatr Lalek, podczas IV edycji Przeglądu Nowego
Teatru dla Dzieci, posłużył się tym, co ma najlepszego, aby
opowiedzieć o wszystkim, co przez ostatnie 70 lat pojawiało
się na jego scenie. Tegoroczny Przegląd, zbiegając się w czasie
z jubileuszem WTL, stał się pretekstem do poprowadzenia widzów
przez kulisy historii teatru, począwszy od uroczystej gali otwarcia, której
bohaterami stali się nie ludzie, ale lalki. Marchewka i Wilk zostali głosem
twórców wrocławskiej placówki, a pretekstów do splendoru dostarczyła
im już sama – długa i pomyślna – historia WTL.
Nieco dłuższy tym razem Przegląd, bo trwający aż siedem dni, zgromadził ponad 3000 tysiące widzów. Nie zabrakło również tego, co rok w rok tworzy atmosferę w foyer teatru i w Ogrodzie Staromiejskim – warsztatów z różnych dziedzin sztuki, od muzyki, przez plastykę, aż po film i fotografię. Natomiast o tym, co podczas Przeglądu priorytetowe, czyli repertuarze, można powiedzieć z całą pewnością jedno: różnorodność na wszystkich polach – WTL zaoferował w tym roku 27 spektakli, z których każdy wyróżniał się czymś niepowtarzalnym. Niektóre z nich zachwyciły oprawą muzyczną, inne – jak A niech to Gęś kopnie! Teatru Animacji z Poznania – wartką historią i misternie wykonanymi lalkami, jeszcze inne natomiast niekonwencjonalnym wykorzystaniem scenografii: to widać na przykład w spektaklu Teatru Lalki i Aktora z Wałbrzycha Dobrze, że jesteś. W rękach aktorów szczotka zmienia się w kołysane wiatrem drzewo, a podróżna torba... w pasterskiego psa. Sceniczną przestrzeń do maksimum wykorzystali natomiast artyści z Białostockiego Teatru Lalek, twórcy Robota i Motylka, którzy małą scenę WTL zamienili w pokaźne muzeum robotów.
Polityka dla sześciolatków
Tradycją otwarcia corocznego Przeglądu jest premiera Wrocławskiego
Teatru Lalek – tym razem była to Yemaya – Królowa Mórz w reżyserii Martyny
Majewskiej. Yemaya... to spektakl, choć bardzo aktualny, również niełatwy,
z racji podejmowanego tematu. O małym chłopcu, który zmuszony
do ucieczki ze swojego kraju wypada z tratwy i opada na dno oceanu,
podejmować można dyskusje nie tylko estetyczne, ale i polityczne – ewidentnie
znać tu bowiem inspiracje aktualnymi dylematami Europy
w sprawie uchodźców. Jak umiejętnie wyważyć informacje w przedstawieniu
dla sześciolatków, aby nie przysłoniły wartości artystycznej
i wciąż pozostały przystępne dla małych widzów? Majewska nie angażuje się w zawiłe polityczne dysputy – raczej nieznacznie
tylko wskazuje na swoją przychylność wobec uchodźców,
ale tę aluzję sceniczną zrozumieją wyłącznie
dorośli.
Mały Omar (w tej roli doskonała Agata Kucińska) to
postać niemal bajkowa – a przynajmniej świat, w którym
żyje, zdaje się taki być. Chłopiec porusza się
w odrealnionej przestrzeni, swobodnie dyskutując to
z parapetem, to z kawałkiem ziemi pod domem, to
z doniczkowymi kwiatami. Słyszy i rozumie pieśni fal
oceanu, odczuwa empatię wobec każdego nieożywionego
obiektu, ale w zamian za to – trudno mu zrozumieć
ludzi. Dlatego też Omar staje się ofiarą nie tylko
wojny, ale również najbliższego otoczenia, obojętnego
na jego wizję świata – nie może dojść do porozumienia
z ojcem, który nie pojmuje wrażliwości syna. Kiedy
więc zaczarowany Omar trafia do podwodnej krainy,
szybko zaprzyjaźnia się z tamtejszymi istotami, takimi
jak Manta czy Rekin.
Na scenografię składają się geometryczne bryły i proste
kształty, utrzymane – nie jak mogłoby się wydawać
– w błękicie i lazurze, ale w monochromatycznych
kolorach, które za pomocą tylko odpowiedniego
światła i wizualizacji potęgują wrażenie głębi oceanu.
Podobnie rzecz ma się z kostiumami – finezyjne w formie,
dzięki stłumionej kolorystce idealnie współgrają
ze scenicznym tłem, ale przy tym pozostają charakterystyczne
dla bohaterów, określając ich osobowość.
I tak na przykład Rekin Gogo (Grzegorz Mazoń) jako
drapieżny postrach oceanu nosi srebrny kombinezon,
by mógł być widoczny z daleka, i porusza się na rolkach,
żeby wyprzedzać ofiary. W jego przerażającej
szczęce nie ma też zwyczajnych zębów – w ich roli
występują... aktorzy. Chłopcy poruszają się we wspól-nym
rytmie otwierania i zamykania szczęki, budując
atmosferę grozy i tajemnicy. Sugestywna choreografia
oraz przeniesienie ciężaru interpretacyjnego z jednego
obiektu na kilka postaci unaoczniają imponującą
wielkość rekina. Mazoń, dotąd znany wrocławskiej
publiczności najczęściej z ról komicznych, w tym
spektaklu jest poruszający w dramatycznej roli ofiary –
to dzięki niemu mały Omar zrozumie, na czym polega
okrucieństwo konfliktów wynikających z wzajemnego
niezrozumienia.
Całość wzbogacona jest wartą uwagi muzyczną oprawą
– kompozycje Dawida Majewskiego wykonywane
przez chór tworzą niebanalny klimat. Wrażenia estetyczne
są tutaj niekwestionowane, jednego natomiast
w przedstawieniu Majewskiej brakuje – spoiwa w postaci
pointy, bo to, że Omarowi udaje się szczęśliwie
porozumieć z ojcem, nie jest wynikiem toczących się
na scenie wydarzeń, lecz jedynie kwestią przypadku.
Morału i konsekwencji próżno tu szukać.
Mała lalka może więcej
Na tegorocznym Przeglądzie zachwycały spektakle
gości z zagranicy – różnorodne, niezwykle pomysłowe,
choć bardzo proste w formie. Niemożliwego dokonali
artyści niemieckiego teatru Theater o.N., którzy za
pomocą jedynie białej falującej płachty sprężystego
materiału zrealizowali na oczach widzów marzenie
o lataniu. Ich flying & falling to taneczna miniatura,
pełna dynamiki i prosta w przekazie, a zarazem w miłej
dla oka oprawie.
Wzruszyło z kolei przedstawienie A Mano hiszpańskiego
teatru El Patio, pochylające się nad nietypowym
tematem: co nadaje przedmiotom właściwość? co
decyduje o ich wartości? czy niektóre przedmioty są
winne posiadania takich, a nie innych właścicieli?
A Mano to niezwykle poruszająca historia małej glinianej
figurki, która z powodu braku zainteresowania
klientów pozostaje samotna na sklepowej wystawie,
przysłuchując się zasmucającemu dźwiękowi kasy
fiskalnej. Wzruszającą treść dopełnia dodatkowo
wysublimowana forma, jaką swojemu spektaklowi
nadali twórcy. Otóż główny bohater tej historii to ulepiona
z plastycznej gliny głowa, osadzona na dłoni
animatora – jak się okazuje, tak wykonana lalka potrafi
być niezwykle ekspresyjna. Za pomocą dłoni i formującego
się wciąż na nowo kawałka gliny twórcom spektaklu
udaje się opowiedzieć złożoną historię, w której
bohater przeżywa rozterki i wzruszenia, będąc
zamkniętym za sklepową witryną. Niemałą rolę grają
tu nie tyle sami aktorzy – co właściwie ich dłonie, które
opowiadają tę historię pięknie i w bardzo wysublimowany
sposób.
Porusza lekkość tego spektaklu, jego minimalistyczna
forma, świat przedstawiony, który zamyka się w niewielkiej
komodzie oświetlonej subtelnym światłem.
Zminimalizowanie scenografii i uproszczenie formy
zmusza widzów do maksymalnego skupienia, przy
tym jeszcze buduje tajemniczą aurę. W tej kameralnej scenerii rodzi się poczucie empatii dla glinianego
bohatera, jego los wyciska łzy z oczu nawet starszym
widzom.
Nieco większa od bohatera A Mano, ale niewiele większa
od dłoni lalka – bohaterka irlandzko-duńskiego
spektaklu The Way Back Home – aby znaleźć swój dom,
przemierza cały... wszechświat. Nie jest to jednak
prawdziwa kosmiczna odyseja, ale wytwór niezwykle
bujnej wyobraźni pewnego chłopca, który odkrywając
samolot w szafie, postanawia poszukać przygód.
Udaje mu się nawet znaleźć przyjaciela, a relacje
z nim, choć na początku są trudne, szybko stają się
prawdziwą nagrodą za tę męczącą podróż. Kiedy chłopiec
ląduje na Księżycu, zaczyna się dla niego wielka
przygoda, przez twórców spektaklu opowiedziana
w bardzo nieszablonowy i nieoczywisty sposób. Siłą
tego przedstawienia jest kilka scen, miniatur, z których
każda mogłaby być osobnym spektaklem. Niektóre
z nich wymagają prawdziwej gibkości w odniesieniu
do konstrukcji lalki, ale też umiejętności od animatorów
– zarówno te, w których postacie są bardzo ruchliwe
(robią pompki, ocierają pot z czoła czy chwytają
się za ręce), ale też takie, które obnażają każdy najdrobniejszy
szczegół konstrukcji lalek. The Way Back
Home momentami bowiem minimalizuje przestrzeń
sceniczną wyłącznie do samej lalki, która jest tak
sprawna, że widzom trudno oderwać od niej wzrok.
Irlandzko-duński zespół tworzy na malutkiej scenie
cały wszechświat, co udaje się dzięki zgrabnym metaforom
i niezauważalnym niemal transformacjom
środków transportu głównego bohatera – swoją
podróż zaczyna bowiem na latającym łóżku, a kończy
w samolocie. Nie sposób przyglądać się temu przedstawieniu
bez przychylności – jego nienarzucająca się
forma i wielki urok zamknięty w malutkich lalkach
sprawiają, że nawet tak odległa podróż do domu staje
się pełną emocji podróżą teatralną.
Amerykański sen
Spośród przedstawień dla młodzieży obok Remusa,
spektaklu Teatru Miniatura z Gdańska, oraz Czekając
na Otella, będącego scenicznym buntem przeciw rasizmowi
w świecie sztuki, pojawił się na dużej scenie
WTL także spektakl muzyczny. Bestia zrealizowana
przez Przemysława Jaszczaka w Lubuskim Teatrze
w Zielonej Górze okazała się być niezwykle trafnym,
napisanym w młodzieżowym języku przesłaniem dla
widzów w wieku szkolnym. Sprawdza się tu doskonale
zielonogórski zespół, co ważne, sprawdza się również
muzycznie, bo Bestia z założenia jest musicalem, choć
właściwie – pastiszem amerykańskich musicali szkolnych.
Ów pastisz zresztą wychodzi twórcom spektaklu
całkiem nieźle – jest wyczuwalny dla widza, ale nie
przesadnie groteskowy. Jaszczak poszukuje odpowiedzi
na pytanie, do czego może doprowadzić marzenie
o zdobyciu przychylności w internetowym świecie?
Skupia się na przedstawieniu relacji między nastolatkami
rywalizującymi w wyścigu o ilość polubionych
zdjęć i medialny szum. Wniosek z tych rozważań jest
pesymistyczny – uczniowie przesiąknięci cybernetycznym
światem stają się wyrachowani, a ich wzajemne
relacje są szkodliwe dla nich samych.
Znamienne, jak twórcy Bestii umiejętnie prowadzą
widza przez fabularny labirynt tego spektaklu – to, co
Jaszczak patetyzuje, budując na scenie momentami
prawdziwie nieznośną atmosferę lekcji moralności
i poprawnego zachowania, za chwilę wyrównuje kąśliwym
językiem i zmianą scenicznego klimatu na znacznie
bardziej upiorny. W opowieści nastoletniej Wandy
Sandał (Joanna Wąż) odnajdujemy bowiem historię
rodem tak z amerykańskiego snu, jak i z najstraszniejszych
horrorów. Wciągające melodie i teksty z historią
w tle budują warstwę świata muzycznego, w którym
nietrudno się całkowicie zatopić. Jest w tym spektaklu
wszystko, co powinno stanowić podstawę młodzieżowego
teatru – zaskakujący scenariusz, świeżość i nowoczesność
języka, doskonale wyważona dramaturgia
i przekonujące aktorsko, zróżnicowane postacie, które
swoje alter ego mają najpewniej w każdej gimnazjalnej
klasie. I jest też coming out aktorów, którzy wychodzą
z ról, aby móc nawiązać jeszcze bliższy kontakt
z widzami, co dopełnia obrazu Bestii jako spektaklu
edukacyjnego, szczęśliwie jednak przełamanego pierwiastkiem
niezobowiązującej pogawędki o skutkach
wsiąkania w nowoczesne media.
IV Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci,
Wrocław, 28 maja – 3 czerwca 2016