A po co nam ta nowoczesność? To tylko wymysł krytyków!” –
pomstował pewien profesor uczelni artystycznej, który wiele
lat spędził na scenie i od lat naucza lalkarzy. Praktyk i pedagog.
Cytowane słowa padły podczas dyskusji po premierze studenckiego
spektaklu dyplomowego, który wielu osobom (także grającym
w nim studentom) bardzo się nie podobał. Nie o ten konkretny spektakl
w tej chwili chodzi, lecz o zasadniczą kwestię, która – jak widać – domaga
się refleksji: co z tą nowoczesnością? Komu i do czego jest potrzebna?
Wendy, Wydział Sztuki Lalkarskiej AT Białystok, 2019 | fot. J. Stasiulewicz |
W przypadku teatru dla dzieci dochodzi jeszcze jeden, często używany,
argument: dzieciom się podobało. Zwolennicy konserwowania tradycji
uważają, że dzieci – w odróżnieniu od krytyków i profesjonalistów – żyją
zbyt krótko, by móc porównywać, przywoływać konteksty, wiedzieć, że
„wszystko już było”, a zatem mają świeży odbiór i choćby się grało jedno
i to samo przedstawienie przez dziesięciolecia, to co roku przyjdą nowe
dzieci, które jeszcze go nie widziały. Dodajmy złośliwie, że jest w takim
myśleniu wiele pragmatyzmu: aktor nie musi się wysilać, bo przy setnym
powtórzeniu potrafiłby grać nawet przez sen, koszty inscenizacji spadają,
a pieniądze wpływają do kasy. Ale odsuńmy sarkazm na bok, bo w omawianym
przypadku nie chodziło o wielokrotne powtarzanie konkretnego
przedstawienia, lecz o powtarzalność stylistyki, o nietwórcze naśladowanie
takiego teatru, który podobał się – powiedzmy – pół wieku temu.
Można by długo dyskutować o nowoczesności i ponowoczesności,
modernizmie i postmodernizmie, awangardzie i neoawangardzie, przywoływać
nazwiska słynnych filozofów (np. Zygmunta Baumana czy Jean-François Lyotarda), a także tych wielkich artystów, których nie rozumieli
współcześni, a docenili potomni. Erudycja nic tu jednak nie pomoże, bo
trzeba dotknąć fundamentalnej różnicy formatującej myślenie ludzi, różnicy
aksjologicznej. Aksjologia pyta o wartości. Tymczasem dla jednych
wartości są obecne głównie w przeszłości (wyidealizowanej), dla drugich
– w przyszłości (wymarzonej). W dodatku żadne cytaty z pism mędrców
nie przekonają kogoś, że coś jest artystycznie złe, skoro on uważa, że jest
dobre – i odwrotnie.
Spróbujmy więc przedyskutować tę kwestię, zawężając sztukę do sztuki
teatru, a teatr do teatru lalek, a teatr lalek do teatru lalek dla dzieci.
Nowoczesność potrzebna jest artystom
Tym właśnie różni się aktor artysta od aktora rzemieślnika, a także reżyser
artysta od reżysera rzemieślnika, plastyk artysta od plastyka rzemieślnika,
i tak dalej (z całym szacunkiem dla rzemieślników z innych dziedzin niż
artystyczne). Aktorowi rzemieślnikowi wystarczy dobre, precyzyjne, zgodne z ustalonymi wcześniej regułami wykonywanie
powierzonego zadania. Aktor rzemieślnik oczekuje
od reżysera jasnych wskazówek, jaką postać
i w jaki sposób ma grać, a oburzy się na performatywne
praktyki reżysera oczekującego od aktorów
współtworzenia scenariusza i oskarży go o to, że jest
„nieprzygotowany”. Rzemieślnik wie, że pacynka może
to, a jawajka tamto, i będzie go męczyć łamanie zasad,
i szukanie nowych dróg, i nowych lalek. Aktor tradycjonalista
nie zwraca uwagi na fakt, że to samo zdanie
z tej samej sztuki brzmi i znaczy inaczej dzisiaj niż
wczoraj i przedwczoraj.
Warto znać i badać przeszłość, by się na niej uczyć, ale
nie po to, by próbować zatrzymać czas. Wyobraźmy
sobie skansen, który świetnie obrazuje, jak dawniej
żyli ludzie. Warto zwiedzać skanseny, ale raczej nikt
dzisiaj nie chciałby się wyrzec elektryczności, lodówki,
pralki czy samochodu. A nawet gdyby się wyrzekł
wszystkich nowych udogodnień, to i tak nie może
zaprzeczyć ich istnieniu. Z żywą sztuką teatru jest
podobnie. Żarty na temat Żydów, częste w dawnych
tekstach szopkowych, są nie do przyjęcia po holocauście.
Większość dowcipów na temat kobiet przynosi
wstyd autorom, odkąd nurt gender obnażył kobiece
niewolnictwo wpisane w sam rdzeń patriarchatu. Nie
można dzisiaj, po Bettelheimie i jego kontynuatorach,
wystawiać klasycznych baśni Grimmów, Perraulta czy
Andersena bez świadomości, jakie głębokie podteksty
zawierają, podteksty niedostrzegane przed odkryciami
Freuda, Junga i następców. Nie chodzi o to –
broń Boże! – by nie wystawiać klasyki baśniowej bądź
na siłę tłumaczyć to, co powinno pozostać w podtekstach
(czytelnych w różnym stopniu dla różnych grup
wiekowych). Chodzi o to, by spośród różnych i licznych
wersji na przykład Czerwonego Kapturka świadomie
wybrać taką, jaką naprawdę chcemy (lub zamówić
nową), a nie taką, jaka się akurat nawinęła. Baśnie
Grimmów czy Andersena należą do epiki i każdy scenariusz
teatralny jest adaptacją, o czym zapominają
zwolennicy grania „tak jak autor napisał”.
„Przepisywanie” klasyki wzięło się nie z fanaberii artystów
i krytyków – jak sugeruje wspomniany na wstępie
profesor – lecz z potrzeby szukania prawdy o współczesnym
człowieku i potrzeby pokazywania widzom
skomplikowanego świata. Tym bardziej gdy widz jest
dzieckiem. Sposób prezentowania w teatrze społecznych
ról: ojca, matki, nauczyciela, księdza, kolegi, brata
itd., zawsze rezonuje tym, co zmienia się w świecie. Dla
przykładu, uporczywe pokazywanie w bajkach dla
dzieci babci jako tęgiej staruszki z siwym kokiem, która
robi na drutach i piecze szarlotkę, ma się nijak do
doświadczeń dzisiejszych dzieci, których babcie zazwyczaj
wyglądają inaczej i zajmują się czym innym.
Podobnie zmieniła się zawartość piórnika i współczesny
Plastuś będzie miał za towarzysza raczej smartfon
niż obsadkę i stalówki. Jeśli pokażemy dzieciom –
jak we wspomnianym przedstawieniu dyplomowym –
że Krasnoludki przyjęły pod swój dach Królewnę
Śnieżkę po to, by im gotowała, prała i sprzątała, to
wyrządzimy małym widzom krzywdę, wpajając im najgorsze
minione wzorce życia rodzinnego i społecznego.
Artyści tym się różnią od nieartystów, że lepiej słyszą,
dalej widzą, mają większą wrażliwość, dzięki czemu
mogą nas podnosić na subtelniejsze poziomy i niuansować
to, co pozornie wydaje się proste. Dlatego artyści
są nowocześni z natury rzeczy. „Nowocześni” – to
znaczy wyczuleni na współczesność, szukający własnej
prawdy i adekwatnych środków wyrazu, budujący
porozumienie z widzami nie na drodze schlebiania,
lecz wspólnego poszukiwania sensów i wartości. Ktoś,
kto szuka, nigdy nie zadowoli się tym, co już osiągnął,
bo chce iść dalej, zadawać nowe pytania, testować
nowe możliwości. Ryzykuje, że pobłądzi, że się pogubi,
ale ma odwagę wyruszać w nieznane, by odkryć dla
nas, widzów, to, co przeczuwamy, ale czego nie
umiemy ani nazwać, ani wyrazić.
Nowoczesność potrzebna jest widzom
Nowoczesność potrzebna jest widzom dlatego, że teatr
jest sztuką osadzoną w „tu i teraz”. Jeśli na „tu i teraz”
jest głuchy, jeśli udaje, że może kopiować wzory
sprzed pół wieku, bo nic się nie zmieniło, to kłamie.
Widz chce być traktowany poważnie i po partnersku,
nawet jeśli jest dzieckiem i swoich potrzeb nie umiałby
nazwać. Gdy w latach czterdziestych XX wieku teatry
objazdowe grywały w wiejskich świetlicach bajki dla
dzieci, to ich widzowie zazwyczaj po raz pierwszy
w życiu w ogóle stykali się z teatrem, a wśród rodziców
niemało było analfabetów. Dzisiaj dzieci od małego
mają do czynienia z książkami, telewizją i komputerami.
Ich świadomość świata i swojego miejsca w nim
jest bezgranicznie odmienna.
Warto dogłębnie zastanowić się nad zbyt łatwym szafowaniem
wspomnianym stwierdzeniem „dzieciom
się podobało”. W sztuce zawsze liczy się forma,
artyzm, jakość estetyczna użytego języka – czy jest to
słowo, czy znak plastyczny, ruch, dźwięk. Teatr to
sztuka odbierana oczami, uszami oraz całym ciałem
(stąd we współczesnym teatrze tendencje performatywne
i partycypacyjne, kładące nacisk na uczestnictwo,
„nażywość” cielesną, współobecność aktora i widza w jednym miejscu i czasie). W sztuce dla
dziecka
szeroką falą rozlewa się kicz. Jest go mnóstwo
w telewizyjnych programach, w przemyśle zabawkarskim,
nawet w książkach. Zarazem liczni artyści toczą
bój o wysoki poziom artystyczny sztuki dla dziecka –
możliwie we wszelkich gatunkach, z teatrem włącznie.
Dlatego warto zwalczać w teatrze kiczowate
kostiumy, obrzydliwe lalki, szkaradne dekoracje.
Ktoś powie: ludzie lubią kicz. Nawet gdyby to była
prawda, to „ludziom” wolno, ale artystom – nie.
Artyści
są od tego, by tworzyli sztukę, podnosili
poprzeczki, kształtowali gusty. W przypadku dzieci
sprawa jest najwyższej wagi, bo właśnie ich gusty najbardziej
podlegają formowaniu. Edukacja estetyczna
jest nie mniej ważna niż umiejętność jedzenia nożem
i widelcem. Ta myśl wydaje się oczywista i banalna,
a jednak nie jest, skoro nie sposób określić, co jest
„estetyczne”, bo każdemu podoba się co innego. Dlatego
przydają się fachowcy.
Krytycy teatralni są widzami jak inni, tyle tylko, że
poświęcają wiele czasu na oglądanie przedstawień
oraz pogłębianie swojej wiedzy teatroznawczej i ogólnohumanistycznej,
czasem – przez długie lata. Stają
się fachowcami, tak jak fachowcem jest doświadczony
chirurg czy pilot odrzutowca. Można krytyków nie słuchać,
można się z nimi nie zgadzać, ale nie można
twierdzić, że są niepotrzebni, bo „dzieciom się podobało”.
Takie zdania świadczą o lekceważeniu wszystkich
widzów, o protekcjonalnym ich traktowaniu,
a także o strachu przed oceną fachowców.
W procesie edukacji artystycznej – czy to dzieci, czy
studentów, czy społeczeństwa – nowoczesność gra
fundamentalną rolę. Pozwala bowiem odróżnić to, co
autentyczne, aktualne, gorące, żywe, współbrzmiące
ze współczesnością – od tego, co wtórne, wyświechtane,
zgrane, banalne, opatrzone, kiczowate, epigońskie.
Ta opozycja bynajmniej nie jest tożsama z opozycją
stare – nowe. W przeszłości powstawały arcydzieła
plastyczne czy muzyczne, które nadal zachwycają, ale
teatr karmi się aktualnością, bo spotykają się w nim
ludzie żyjący tu i teraz.