Dwunasty Festiwal Katowice – Dzieciom przypadł w roku
70-lecia Teatru Ateneum, który powitał gości z różnych stron
Polski i świata odnowioną salą i pięknym kryształowym
podwórcem ze szklaną windą unoszącą się wśród przezroczystych
pomostów. Już na progu zrobiło się bajkowo, a dalej było tylko
lepiej! Organizatorzy zadbali bowiem o to, by zgodnie z ideą festiwalu
każdy z młodych widzów znalazł w programie coś dla siebie.
![]() |
Tabula Rosa | Hop Signor Puppet Theatre, Grecja | fot. Archiwum |
Najnajmłodsi mogli się zanurzyć w magicznym świecie włoskiego spektaklu
Brum (Drammatico Vegetale z Włoch) – w świecie światła i cienia, ciszy
i dźwięku, bieli i koloru, wody, luster i papieru. Z tych kontrastów dwójka
animatorów tworzyła ulotne sceniczne byty – niebyty, intrygujące, inspirujące,
zapraszające do wspólnej zabawy. Wychodząc z teatru, widzowie
wynosili nie tylko rozhuśtaną wyobraźnię, ale także tajemnicze papierowe
zawiniątka, zachęcające do własnej kreacji i dalszej zabawy.
Dzieci nieco starsze szybko zaprzyjaźniły się z tytułowym bohaterem
francuskiego
spektaklu, Maxem – czupurną lalką animowaną przez trójkę
animatorów
w melonikach (Theatre l’Air du Temps z Francji). Marzeniem
Maxa było zostać artystą i zasłużyć na... melonik. Próbował więc swoich
sił w śpiewie, tańcu, dyrygenturze, a nawet w fechtunku, wadząc się zarazem
ze swoimi animatorami. Dziecięca widownia żywiołowo sekundowała
mu w tych zmaganiach, które docenili wreszcie także aktorzy, koronując
go w finale wymarzonym melonikiem – symbolem sztuki, a zarazem
dorosłości.
Jury dziecięce najwyżej jednak oceniło nastrojowy miniaturowy spektakl
z Izraela (The Key Theatre) Kiedy wszystko było zielone, o niełatwych relacjach
przyrody i człowieka. Na stolikowej scence obramowanej kartami
starych
książek rosło drzewo i rósł chłopiec. Drzewo huśtało go w swoich
gałęziach, obdarowywało owocami i książkami, które otwierały przed nim
cały świat. Kiedy jednak chłopiec dorósł, przestał widzieć w drzewie przyjaciela
– zobaczył w nim materiał do budowy domu, miasta, cywilizacji.
Chłopiec doroślał, a drzewo marniało. Aż przyszedł moment, kiedy
z drzewa pozostał jedynie pieniek, na którym stary człowiek mógł już tylko usiąść, by powspominać czasy młodości – swojej
i drzewa. Wtedy nagle z suchego pnia wyrosła zielona
gałązka, a do dziadka podbiegł wnuczek. Ot, koło żywota,
które dziecięca widownia bezbłędnie odczytała.
Widzowie nieco starsi mogli wybierać między rozbrykanym
Szczurołapem z Koszyc, w reżyserii Olega
Żugżdy, a kabaretowym Wężem Marty Guśniowskiej,
w bielskiej inscenizacji Janusza Ryla-Krystianowskiego.
Świat słowackiego Hameln zaludniały rzadko
widywane na polskich scenach pojedyncze i grupowe
marionetki, pełne rubasznego humoru i teatralnej
witalności. Towarzyszyli im niepokojący ludzie
w czerni – narratorzy, ale też zwiastuni mających
nastąpić dramatycznych zdarzeń. Po exodusie szczurów
nastąpił bowiem exodus dzieci, bo mieszczanie
nie dotrzymali umowy z wędrownym grajkiem, który
uwolnił miasto od plagi gryzoni. Śmiech na widowni
stopniowo ustępował miejsca skupionej ciszy.
Podobnie dwoiste było przedstawienie bielskiej Banialuki.
I tutaj śmiech był podszyty egzystencjalnym niepokojem.
Historia sfrustrowanego węża marzącego
o odnóżach, umieszczona w scenerii międzywojennego
kabaretu, zarazem bawiła i skłaniała do refleksji
o istocie i sensie buntu wobec zamysłu Najwyższego.
Zwierzęcy bohaterowie, którym Julia Skuratova nadała
metaforyczne formy muzycznych instrumentów,
stworzyli swego rodzaju band, prowadzony przez
szalonego wodzireja. I chociaż klawiaturowy wąż nie
zyskał
wymarzonych kończyn, to zdobył pewność,
że wszystko na tym świecie ma swój cel i sens. A to
bezcenne!
Między komizmem i dramatyzmem oscylował też
opolski spektakl Szpak Fryderyk wg sztuki Rudolfa
Herfurtnera. Tę podszytą nostalgią historię dwojga
skłóconych sąsiadów Paweł Aigner wraz z Pavlem
Hubičką umieścili w trzech planach – maskowym, lalkowym
i aktorskim. Początkowa slapstickowa gonitwa,
z użyciem masek ptaka i szczura, stopniowo przeradzała
się w psychologiczną opowieść o niełatwych
międzyludzkich relacjach, przetykaną bajkowymi lalkowymi
etiudami. Zaś na koniec nad widownią rozniósł
się smakowity zapach smażonej jajecznicy. Zrobiło
się swojsko i domowo – para skłóconych staruszków
zasiadła nareszcie razem do stołu, bo połączyła
ich bajka i... samotność.
Festiwalowi widzowie mieli jeszcze niejedną okazję
zadumać się nad ulotnością chwili i nieuchronnością
przemijania. Warszawski Baj poszedł o krok dalej,
zapraszając ich do wspólnej medytacji nad problemami
odchodzenia i śmierci. Sceniczna lektura bajki Wolfa
Erlbrucha Gęś, Śmierć i Tulipan w interpretacji Marcina
Jarnuszkiewicza, o dziwo, nie była smutna. Była osobista,
liryczna, przepojona empatią i aktorskim ciepłem,
którym dwie animatorki dzieliły się z lalkowymi bohaterami.
Widzowie opuszczali teatr wyciszeni, ale dziwnie
pogodni, bo konstatacja Erlbrucha, że idziemy ze śmiercią
pod rękę od samego dzieciństwa, paradoksalnie
zabrzmiała pocieszająco... Ten sam temat w podobnie
pogodnym tonie podejmował także spektakl gospodarzy
festiwalu – Tylko jeden dzień, będący realizacjąsztuki Martina Baltscheita o jętce, która w ciągu dwudziestu
czterech godzin musi przeżyć całe życie.
Wśród spektakli dla nastoletnich widzów znalazła się
olsztyńska Historia całkiem zwyczajna Marii Łado
w reżyserii Petra Nosálka. To oscylująca między bajką
zwierzęcą a dramatem dyskursywnym opowieść
o trudnych życiowych wyborach, o śmierci i o ofierze,
która staje się początkiem nowego życia. Do tego
samego widza skierowana była także bezsłowna stolikowa
miniatura ateńskiego teatru lalek Hop Signor
Tabula Rosa, rozgrywana w scenerii białego pokoju,
który okazał się klatką dla pogrążonego w niemocy
twórczej poety. Marionetkowy twórca z każdą chwilą
malał wobec swojego dzieła, aż wreszcie zespolił się
z nim i zniknął, pozostawiając po sobie białą pustkę.
Wisienką na festiwalowym torcie było adresowane do
dorosłych autorskie przedstawienie Eweliny Ciszewskiej
maria s. Teatru Sztuk z Oleśnicy. Bohaterkami
tego monodramu były trzy kobiety – matka, córka i...
królowa. Ta pierwsza – despotyczna, ta druga – uległa,
choć zbuntowana, ta trzecia – władcza i bezpruderyjna.
Córka ucieka od dręczących telefonów matki,
szukając schronienia w fałdach królewskiej sukni, której
pilnuje w muzeum. Historyczna szata Marii Stuart
staje się jej pancerzem i wyzwoleniem, pozwalając jej
odzyskać poczucie własnej wartości i pewność siebie.
To było piękne uwieńczenie katowickiego festiwalu
przynoszącego młodszym i starszym widzom wiele
okazji do śmiechu i wzruszeń, ale nade wszystko – do
głębszej refleksji.
Doskonałym uzupełnieniem festiwalowego programu
były pozakonkursowe pokazy przedstawień gospodarzy
– moralitetowego Szczurołapa w klimatycznej inscenizacji
Janusza Ryla-Krystianowskiego, pełnego
scenograficznego humoru Evy Farkašovej Krawca
Niteczki
w reżyserii Zbigniewa Głowackiego i rozśpiewanej
Amelki, Bobra i Króla na dachu w scenicznej
transkrypcji Lecha Chojnackiego. Całości dopełniał
adresowany do dorosłych Lament w Galerii
wg Krzysztofa Bizio w reżyserii Ireny Józefiak – potrójny
monodram, rzecz o wiecznym niespełnieniu.
Teatr Ateneum pokazał się jako zespół poszukujący
nowych środków wyrazu i odważnie podejmujący
trudne tematy.
Festiwalowi tradycyjnie towarzyszyły warsztaty teatralno-plastyczne dla dzieci, a także próba czytana
sztuki Maliny Prześlugi Chodź na słówko 2, przygotowana
przez katowickich aktorów przy współpracy
poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka. Lecz nade
wszystko festiwalowi towarzyszyły Katowice – gościnne,
wypiękniałe, nowoczesne, otwarte na kulturę
i na młodych. Żal było wyjeżdżać i radość będzie
wracać!
12 Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek
Katowice – Dzieciom,
Katowice, 13–17 października 2015