Don Kichot | Henryk Jurkowski

O przedstawieniu Don Kichot Theater des Lachens z Frankfurtu nad Odrą przeczytałem w „Teatrze Lalek” w sprawozdaniu z festiwalu Walizka w Łomży (2014). Pisał o nim Zoran Djeric, słusznie uznając je za doskonałe widowisko.

fot. Archiwum
Oto jego słowa:
Troje aktorów umiejętnie pokazało Rycerza o smutnej twarzy (którego zafascynowały książki, opowieści rycerskie), a następnie jego towarzysza Sancho Pansę oraz piękną Dulcyneę, której Don Kichot poświęca wszystkie następne bitwy: przeciwko olbrzymom, złym duchom i wiatrakom. Tekst został zredukowany, a oszczędna animacja do suity pod tym samym tytułem G.Ph. Telemanna stworzyła niezwykłe i metaforyczne widowisko. W ten sposób uniknięto długiej (może nawet niepotrzebnej) narracji („Teatr Lalek” nr 117-118/ 2014, s. 55).

Słowa te są trafnym anonsem tego spektaklu, ale nie stanowią ani jego analizy, ani oceny. A zasługuje ono na nie z wielu względów. Ostatnio widziałem je na festiwalu w Suboticy (maj 2015). I zrobiło mi się smutno, że nie znalazło pełniejszego omówienia. A szczegółowe jego przedstawienie jest świetną okazją do demonstrowania warsztatu krytycznego. Piszę więc je z myślą o młodych recenzentach.

Zacznijmy od tego, że podstawą przedstawienia nie jest tekst literacki, ale utwór muzyczny – suita Georga Philippa Telemanna (1681–1767) pt. Don Kichot z roku 1761, składająca się z następujących części: Przebudzenie Don Kichota, Walka z wiatrakami, Westchnienia miłosne, Sancho Pansa oszukany, Galop Rosynanta, Galop muła Sancho Pansy, Odpoczynek Don Kichota. Jasne więc, że zgodnie z tradycją muzyczną nie chodziło tu o odtworzenie pełnej fabuły powieści.

Utwór ten jest jedną z pierwszych muzycznych interpretacji tematu powieści M. Cervantesa z 1605 roku. Bardziej znane zapewne są kompozycje późniejsze, jak np. opera Mendelssohna z 1827 roku. Telemann był wielkim kompozytorem epoki baroku, cieszącym się równym niemal uznaniem co współczesny mu Jan Sebastian Bach. Tworzył głównie w Niemczech, ale w pewnym stopniu związany był z Łużycami (Żary)i Śląskiem (Pszczyna), co, jak się okaże, miało znaczenie dla kształtu przedstawienia.

Reżyserem przedstawienia jest Frank Soehnle, twórca słynnego Figuren Theater Tübingen, znakomity solista, reżyser i pedagog o światowym autorytecie. Program tego nie zaznacza, ale możemy się domyślać, że również on jako inscenizator dał projekt przestrzeni scenicznej. On też zapewne zdecydował, że przed każdym epizodem jeden z wykonawców (było ich troje) odczytywał odpowiedni fragment powieści, na zmianę w trzech językach: hiszpańskim, niemieckim i polskim, co było oczywistym ukłonem zarówno wobec Cervantesa, jak i Telemanna, i terytorium jego działań.

Scenę po obu stronach otaczają muślinowe kotary, pośrodku zaś znajduje się stół albo katafalk, na którym leżą (niewidoczne początkowo) zwłoki Don Kichota. Wykonawcy przedstawienia nie byli właściwie jego aktorami. Powiedziałbym, że obsługiwali lalkę Don Kichota i byli od niej całkowicie uzależnieni.

Oczywiście, to oni ją budzili i uruchamiali jej korpus, ale Don Kichot zaraz po przebudzeniu obejmował nad nimi władzę. Początkowo był to tylko wspomniany korpus z wyrazistą głową, krzaczastymi brwiami i magnetycznymi oczami, które przekazywały stany umysłu i żądania postaci. Aktorzy je wypełniali. I już od pierwszej chwili doświadczaliśmy cudu animacji. Lalka żyła jak gdyby niezależnie od jej animatorów. Odgrywała wobec nich swą nadrzędność. Kierowała ich działaniami spojrzeniem i ruchem swych pająkowatych, szponiastych, dłoni.

W epoce, kiedy na scenach lalkowych dominują aktorzy, którzy trzymają lalki w rękach jak jakieś alibi, a w gruncie rzeczy sami odgrywają postaci, tego rodzaju koncepcja przywraca wiarę w lalkę jako autentyczny środek scenicznego wyrazu.

Przebudzenie dotyczyło opanowania całego donkiszotowatego ciała. Kiedy już korpus odzyskał siły, domagał się również swych bioder i odnóży. Przywędrowały one do niego niemal samodzielnie, a ich animacja pozostaje dla mnie techniczną tajemnicą. W sumie była to wspaniała lalkarska etiuda na temat przywołania bohatera do jego scenicznego życia.

Podobnie było z kreacją Rosynanta. Gesty Don Kichota – lalki – sprawiały, że aktorzy biegali po scenie z różnymi przedmiotami, które nie zadowalały bohatera; dopiero kompozycja z kotary i metalowego wiaderka zyskała jego uznanie. Oczywiście, potrzebne mu było towarzystwo w postaci giermka, Sancho Pansy. Tu mieliśmy interesującą etiudę aktorską. Rolę tę podjął Arkadiusz Poreda, który na życzenie Don Kichota nałożył maskę na swą twarz, ale przy tym całkowicie się zdeformował. Stał się karłem, który odtańczył swoje pojawienie się na pantoflach w roli baletowych point, zastępowanych własnymi palcami, wzbudzając śmiech zebranych widzów. I w takiej pozycji dosiadał swego osła, zbudowanego z przedmiotów, by mu towarzyszyć w drodze przez świat. Stworzony w ten sposób obraz z Don Kichotem na kotarowym Rosynancie, niemal w powietrzu, i przyziemnie jadącym na ośle Sancho Pansą był pełen patosu i równocześnie groteski.

Mniej uwagi Soehnle poświęcił Dulcynei, która pojawiła się na niewielką chwilę. Natomiast wielce atrakcyjna była napowietrzna podróż Don Kichota wśród falujących kurtyn, które miały być ekwiwalentem walki z wiatrakami. Wspomagała tę scenę ekspresyjna muzyka.

Odpoczynek Don Kichota to po prostu ponowne odejście bohatera przedstawienia. Odbywa się ono na stole – katafalku, na którym don Kichot zapada w sen, na chwilę powraca do życia, i znów odchodzi w ciszy i spokoju. Wykonawcy potrafili swym skupieniem zarówno wytworzyć atmosferę sympatii dla losu będącego z nami bohatera, jak i pokazać swój smutek, towarzysząc mu w drodze do jego transcendentalnego istnienia jako postaci literackiej, która na krótką chwilę, dzięki muzyce i lalkom, stała się żywą indywidualnością. Artyści osiągnęli swój cel. Było to znakomite przedstawienie.


Don Kichote, wg G.Ph. Telemanna. Reżyseria Frank Soehnle, Theater des Lachens, Frankfurt

Nowszy post Starszy post Strona główna