Stare i nowe | Paweł Schreiber

Dzisiejszy polski teatr często bywa polem bitwy między tradycją a innowacją. Tradycjonaliści zarzucają twórcom nowocześniejszym jałowe eksperymentatorstwo (myląc z eksperymentem świetnie funkcjonujące od dziesięcioleci konwencje teatralne), na co tamci odpowiadają pogardą dla klasyków (których nie najlepiej znają). Teatr zaangażowany nie może znieść twórców, którzy wierzą w istnienie wartości ponadczasowych, a miłośnicy wartości ponadczasowych szczerze gardzą uprawianiem polityki na scenie. Tego rodzaju spory nie omijają również teatru lalek, czy szeroko pojętego teatru formy – mogą dotyczyć stosunku do tekstu, technik animacji czy funkcji i skali zastosowania nowoczesnej techniki scenicznej. Każda ze stron ma bardzo konkretną wizję, jak teatr powinien wyglądać, wykluczającą pomysły przeciwników. Każda lubi mówić o tym, dokąd teatr zmierza. Ostudzić bojowe nastroje mogą imprezy takie jak niedawny Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „Spotkania” w Toruniu, jasno pokazujący, że współczesny teatr lalek zmierza w bardzo wielu kierunkach naraz, a wszystkie mają się całkiem dobrze.

Przygody Jojo | Teatro Golondrino, Francja | fot. J. Lev
Grand Prix festiwalu otrzymało jedno z najbardziej tradycyjnych przedstawień konkursowych: Złoty klucz w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego (Teatr Lalek Banialuka). Czytelnikom „Teatru Lalek” nie trzeba pewnie tego spektaklu przedstawiać. Pieczołowicie wykonane i animowane lalki, linearnie opowiedziana fabuła, brak formalnych fajerwerków i autentyczna uroda plastyczna – wszystko to złożyło się na całość, która z jednej strony cofa widza w przeszłość teatru lalkowego, a z drugiej okazuje się zaskakująco świeża. W czasach zamiłowania do innowacji skrajna tradycyjność bywa najbardziej oryginalna. Bardzo silnie osadzony w tradycji lalkarstwa był również spektakl Przygody Jojo Teatro Golondrino (Francja), składającego się z lalkarza Christophe'a Croësa i kilku marionetek. Bezpretensjonalna historia o pchełce Jojo i jej dziwacznych, zaczerpniętych z najlepszych osiągnięć klasycznej kreskówki przygodach mogłaby otrzymać alternatywną, ale wartą tyle samo Petit Prix. Przygody Jojo to spektakl stawiający przede wszystkim na piękny i ekspresywny ruch – chaplinowskie w duchu połączenie precyzji, komizmu i wzruszenia. Historia pchły zakochanej w ćmie pokazuje dziecku, o co właściwie chodzi w teatrze lalkowym, a dorosłego skutecznie zmienia w zachwycone dziecko.

Obecne na festiwalu teatry czeskie – Drak ze spektaklem O szczęściu i o nieszczęściu (reż. Ondrej Spišák) oraz Radost z Bukietem (ostatnie przedstawienie zmarłego niedawno Petra Nosálka) – podeszły do tradycji teatru lalkowego z przekorą. Na pierwszy rzut oka są przedstawieniami bardzo zachowawczymi, zachwycającymi przede wszystkim wysokim poziomem rzemiosła. Dopiero później okazuje się, że ich twórcy dobrze wiedzą, kiedy zachowywać reguły gry, a kiedy pozwolić sobie na ich łamanie. O szczęściu i o nieszczęściu, opowieść o walce dwóch duchów o los pojedynczego człowieka, świetnie wykorzystuje połączenie gry w żywym planie z teatrem cieni, wywołując efekt zbliżony do filmów Karela Zemana. Diabeł tkwi tu w szczegółach, na przykład takich, jak podawanie przedmiotów z rąk postaci realnych w dłonie cieni albo zrobienie z ludzkiego ramienia pięknie wyprofilowanej tylnej nogi konia, rozgrzebującego ziemię kopytem pięści. Zdarzają się też jednak momenty radykalnego przełamania konwencji eleganckiej opowieści – a to w psychodelicznej scenie, w której upojony winem duch rozpada się na różnokolorowe cienie, a to w momencie, gdy gromadkę zbuntowanych duszków reprezentuje chaotyczny taniec świateł latarek na ciemnym ekranie. Faktura Bukietu Nosálka (niedoskonałego, ale przejmującego spektaklu na podstawie romantycznych ballad Karla Jaromíra Erbena) jest przez większość swego trwania gładka – piękna muzyka, dopracowane lalki, bardzo dobra animacja. Twórcy od czasu do czasu wywołują jednak wyraźne zgrzyty, na przykład kończąc potoczystą opowieść nagłym, drastycznym zakończeniem albo wprowadzając w poetycki spektakl akcenty gwałtownie naturalistyczne. Świat Bukietu, w którym każda kolejna część opowiada o pograniczach terytoriów żywych i umarłych, to świat pęknięty, a w jego pęknięciach widać rzeczy straszne.

Wśród obecnych na „Spotkaniach” przedstawień wyraźnie wyłamujących się z ram tradycji największą uwagę zwracały Pieśni dla Alicji (Figurentheater Wilde&Vogel), Morrison/Śmiercisyn (Opolski Teatr Laliki i Aktora, reż. Paweł Passini). Pieśni są luźną wariacją na temat Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla. Zbudowane są wokół obecnych w tekście obu powieści o Alicji wierszy i piosenek, przy których wtórze odgrywane są krótkie scenki z udziałem lalek. Duże wrażenie robi technika animacji – prowadzone przez Michaela Vogela turpistyczne lalki próbują zdominować aktora, czasem wręcz fizycznie go atakując. Nieudana jest jednak próba defabularyzacji tekstu Carrolla – bezkształtność spektaklu nie intryguje, tylko nuży, bo wszystkie wierszyki z Alicji czytane są według tego samego klucza i na tej samej nucie emocjonalnej, niezależnie od treści. Dużo lepiej wypadł Morrison/ Śmiercisyn. Passini jest twórcą, dla którego komputer i projektor multimedialny to narzędzia sceniczne tak samo naturalne jak aktor, głos, rekwizyt czy lalka. W Morrisonie środki tradycyjne swobodnie mieszają się z nowoczesnymi, tworząc halucynacyjną przestrzeń, w której umiera tytułowy bohater, zawieszoną między doraźnym Tutaj a wiecznym Tam. Zgrzytem jest tu tylko niezbyt dobry tekst Artura Pałygi, często niedorastający do przestrzeni, w której rozbrzmiewa.

Najnowocześniejsze przedstawienie toruńskich „Spotkań” obywa się bez odwołań do awangardy czy nowych mediów. Maszyna do opowiadania bajek (Teatr Pinokio, reż. Michał Malinowski, Przemysław Buksiński, Paweł Romańczuk i Konrad Dworakowski) opiera się na najprostszej z teatralnych relacji. Aktorzy rozmawiają z widzami. Dowiadują się w ten sposób, jakiego rodzaju historię ci drudzy chcieliby usłyszeć – po czym im ją po prostu opowiadają. Taka improwizacja jest dużo trudniejsza, niż mogłoby się wydawać. Opowieściom towarzyszą dźwięki, które wydaje obsługiwana przez aktorów maszyna, i subtelne efekty, takie jak choćby zmiana oświetlenia czy projekcje wideo. Maszynę można – i należałoby – jeszcze dopracować, ale już dzisiaj jest imponująca. To jedna z najciekawszych lekcji wyobraźni, jakie dziecko może dzisiaj odebrać w polskim teatrze, i świetna odpowiedź na zmiany we współczesnej kulturze, w której coraz większą rolę odgrywa interaktywność. Przysiadając nad swoimi komputerami, tabletami i konsolami, zapominamy, że podstawową formą interakcji, którą komputery naśladują przynajmniej od lat 60. (kiedy powstał słynny program Eliza), jest zwykła rozmowa. Tak oto Maszyna do opowiadania bajek pokazuje, jak tradycyjna bywa w gruncie rzeczy nasza nowoczesność.

Oglądając spektakle przedstawione na „Spotkaniach”, nie miałem wrażenia, że patrzę na starcie żywiołów starego i nowego, gdzie któryś wygrywa, a któryś przegrywa. Myślałem raczej o tym, jak takie wyobrażone konflikty przeszkadzają w myśleniu o teatrze jako przestrzeni coraz większej różnorodności. Toruński festiwal był solidną panoramą właśnie takiej różnorodności w teatrze lalek.


XX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „Spotkania”, Toruń 12–18.10.2013 r.

Nowszy post Starszy post Strona główna