Sam w teatrze | Aleksandra Konopko

We Wrocławskim Teatrze Lalek powstał spektakl dla gimnazjalistów. Udany, sprawny, interesujący i potrzebny. SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie, nowa sztuka Marii Wojtyszko wyreżyserowana przez Jakuba Kroftę, to próba zaproszenia do teatru publiczności, dla której na polskich scenach propozycji właściwie nie ma. Główną postacią tekstu jest Samuel Twardowski, czyli Sam. Ma 13 lat. Wszedł w wiek dojrzewania, kiedy trzeba nauczyć się funkcjonować trochę na granicy – bo właściwie ani się już nie jest dzieckiem, ani jeszcze dorosłym. Nastolatek nie bardzo wie, jak się odnaleźć na styku tych dwóch światów. Niekiedy nie wiedzą tego także otaczający go dorośli. Czasami tak bardzo, że po prostu próbują „przeczekać” ten wiek – tak jak teatry, które przedstawień dla tej grupy wiekowej mają w swoim repertuarze jak na lekarstwo. Twórcy wrocławscy zaproponowali gimnazjalistom spektakl opowiadający o problemach zaczerpniętych z otaczającej ich rzeczywistości oraz posługujący się bliskim im językiem.

SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie | Wrocławski Teatr Lalek
Opowieść o Samuelu (świetny Grzegorz Mazoń) przypomina montaż szybko zmieniających się kadrów z życia 13-latka, którego rodzicie (dobre kreacje Kamili Chruściel i Radosława Kasiukiewicza) postanowili się rozwieść. Do tego Sam ma pod górkę także w szkole: zakochał się w Wioli (Agata Kucińska) – nowej koleżance z klasy – ale wstydzi się nawiązać z nią kontakt. Koledzy się z niego wyśmiewają, a klasowy cwaniak dresiarz (Marek Koziarczyk) złamał mu nawet nogę. Jakby tego było mało, na urodziny dostał od rodziców rower, na którym nie umie jeździć, bo ani mama, ani tato nigdy nie znaleźli czasu, żeby go tego nauczyć. Sam jest narratorem tej opowieści.

Grzegorz Mazoń buduje tę postać z niezwykłą lekkością – nie sili się na granie dziecka, ale też od początku bierze tę kreację w nawias i zwraca się bezpośrednio do widzów, informując, że ma 13 lat i pytając – „OK?”. Jest naturalny, błyskotliwy (świetne, swobodne interakcje z publicznością w odpowiedzi na spontaniczne śmiechy i komentarze z widowni) i wiarygodny. Szybko widz zaczyna traktować go jak kumpla. Rodzice Sama podejmują decyzję o rozwodzie, bo nie są ze sobą szczęśliwi. Sytuacja jakich wiele dookoła. Rodzina nie jest patologiczna. Przeciwnie – rodzice to wykształceni humaniści i aktywiści. Wciąż angażują się w antyprawicowe manifestacje popierające feminizm, prawo do aborcji, zapłodnienie metodą in vitro czy związki partnerskie (pojawienie się tych haseł to świetna okazja, by po spektaklu porozmawiać o nich z młodzieżą, która je słyszy, przytacza, ale nie rozumie!). Kochają syna, ale nie bardzo wychodzi im wspólne rodzicielstwo. Rozwód także nie najlepiej – niby dzielą się opieką nad Samem i zapewniają, że nie powinien się winić za ich rozstanie, ale jednocześnie robią z niego pośrednika do przekazywania sobie informacji i kąśliwych uwag. Samuel krąży więc między dwoma domami, gdzie na dodatek musi znosić wizyty coraz to młodszych kochanek ojca albo obecność nowego narzeczonego matki (Konrad Kujawski), z którym nie ma ochoty nawiązywać kontaktów.

Wokół Sama są także inne rodziny. Kolega dresiarz jest wychowywany przez babcię alkoholiczkę – wyjaśnia się więc, skąd w nim tyle agresji. Z kolei Wiola pochodzi z tradycyjnej, wielodzietnej, katolickiej rodziny, w której panuje miłość, a posiłki zawsze je się przy wspólnym stole. Jak się jednak okazuje, sielanka jest tylko pozorna. Niebawem wychodzi na jaw, że ojciec dziewczyny prowadzi podwójne życie i ma drugą rodzinę. Reżyser, chcąc pokazać na scenie różne modele rodziny, zdecydował się na celowy zabieg zlepienia ich obrazu z wyraźnych stereotypów. Żongluje jednak nimi tylko na początku, by potem przejść do uważnej i zdystansowanej obserwacji rzeczywistości 13-latka. Wraz z nim także widzowie obserwują świat Sama jakby coraz bardziej pod lupą.

Forma inscenizacji pozostaje jednak do końca atrakcyjna i bliska młodzieży. Obrazy są skrótowe i dynamicznie się zmieniają. Konstrukcja spektaklu kojarzy się nieco z komiksem. Wrażenie to potęguje pomysłowa i dosłownie wielopoziomowa scenografia (Anna Chadaj), która w jednym małym pokoju z trzema ścianami mieści w sobie cały świat chłopaka. W zależności od potrzeby jest to mieszkanie Sama, a potem dwa domy jego rodziców (po rozwodzie scena zostaje przedzielona na pół – granicę tworzy przyklejona na podłodze taśma). Sceny w szkole (ostra krytyka systemu edukacji i przedmiotu „przygotowanie do życia w rodzinie”) to ustawione w rzędzie plastikowe krzesła. Z kolei w domu Wioli jesteśmy wtedy, gdy na środku pojawia się ogromy rodzinny stół. Udział rodziców Sama w manifestacji oglądamy po prostu w telewizji, czyli wyciętym „okienku” w tylnej ścianie domu. A do randki Sama i Wioli dochodzi w końcu na ławce przed blokiem. Nikt nie ma co do tego wątpliwości, bo ściany mieszkania są przedłużone o warstwowo nałożone na siebie (niemal jak klocki) mniejsze i większe bloki z licznymi oknami, w których pali się światło. Symbolicznie jest także potraktowany pokój Sama. To pianino, na którym chłopak gra własne kompozycje (muzyka stworzona i grana na żywo przez Grzegorza Mazonia). W instrument wmontowana została także półka z kilkoma książkami i samochodzikami. Od czasu do czasu pojawia się na nim również prześmieszny pluszowy chomik (to jedyne momenty w spektaklu, w których mamy do czynienia z animowaniem lalki) – najlepszy przyjaciel Sama, z którym rozmawia w chwilach samotności. Zwierzak ma rzekomo rozdwojenie jaźni, ale tak naprawdę symbolizuje zagubienie chłopaka i natłok myśli w jego głowie. W praktyce są więc dwie lalki. Chomik szary – podpowiadający zawsze rozsądne, optymistyczne i ugodowe rozwiązania; oraz chomik czarny – zbuntowany i niezbyt grzeczny. Pokój nastolatka „zamknięty” w pianinie na kółkach sprawdza się świetnie w scenach po rozwodzie, w których chłopak wraz z całym pianinem przemieszcza się to w jedną, to w drugą stronę, przekraczając wyznaczoną granicę między mieszkaniem mamy i taty.

Spektakl zyskuje dodatkowo dzięki humorowi – wiele scen jest zabawnych, a piosenki grane na żywo są sporą atrakcją. Wszystko zgodnie z konwencją przyjętą przez twórców, którzy określili swoją sztukę mianem komedii muzycznej. Taka forma ma nie tylko zachęcić młodą publiczność do odwiedzania teatru, ale służy Krofcie także do zbudowania odpowiedniego dystansu do przytoczonych sytuacji. Reżyser nie opowiada się po stronie żadnego z zaprezentowanych modeli rodziny. Stara się nie oceniać, ale odtworzyć rzeczywistość, która coraz częściej dotyczy zarówno dzieci, jak i dorosłych. Dzięki temu unika prostego dydaktyzmu i pretensjonalnego moralizatorstwa.

Jak przystało na komedię, przedstawienie kończy się właściwie happy endem. Rodzice Sama nie wracają do siebie, ale układają sobie życie z nowymi partnerami, zachowują pozytywne relacje i wszyscy coraz lepiej odnajdują się w modelu „rodziny patchworkowej”. Można mieć wątpliwości, czy takie zakończenie nie jest zbyt optymistyczne i czy nie wprowadzi konsternacji lub rozgoryczenia u tych widzów, którzy są w podobnej sytuacji. Jednak z drugiej strony ten finał budzi nadzieję. Sugeruje, że przetrwać można nawet najgorszy kryzys. Uświadamia też, że trudne rozwiązania, jak rozwód, są częścią życia i to wcale nie znaczy, że ono będzie nieszczęśliwe. Spektakl pokazuje także młodym ludziom, iż nie są ze swoimi problemami sami – nawet teatr je zauważa. Wydaje się to kluczowe, bo przecież mimo komediowej formy SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie to przede wszystkim – co warto podkreślić – rzecz o przeżywaniu ogromnej samotności, którą czasem odczuwa każdy z nas.


SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie, Maria Wojtyszko. Reżyseria Jakub Krofta, scenografia Anna Chadaj, muzyka Grzegorz Mazoń. Wrocławski Teatr Lalek, Wrocław. Prapremiera marzec 2014.

Nowszy post Starszy post Strona główna