Liczba festiwali tak gwałtownie rośnie w ostatnich latach, ich programy
tak się upodabniają, że coraz wyraźniej widać potrzebę
zmian na rynku teatralnym, zwłaszcza tam, gdzie festiwale mają
charakter konkursowy, więc chodzi o promocję zjawisk nowych
albo upowszechnianie osiągnięć wybitnych. Trzeba coraz więcej podróżować,
by spotkać spektakle szerzej nieznane, czasem nowatorskie,
a choćby zapomniane, bo przecież wiele powstających przedstawień
po prostu nie ma szczęścia, by trafić do szerszego obiegu, choć powinny
w nim być od dnia premiery.
Odwiedziłem ostatnio festiwale w Amsterdamie (Holandia), Montrealu
(Kanada), Lleidzie (Hiszpania), Kecskemét (Węgry) i Omsku (Rosja).
Bardzo
różne, na tyle odmienne programowo, kulturowo i geograficznie,
że żaden z ponad siedemdziesięciu zaprezentowanych spektakli się nie
powtórzył. Z każdego przywiozłem choć jedno widowisko warte zapamiętania
i włączenia do któregoś z programów licznych polskich festiwali
lalkowych.
Oto krótki rekonesans.
W nurcie przedstawień dla dzieci moją szczególną uwagę przyciągnęła Shona Reppe, absolwentka wydziału teatru i historii sztuki na Uniwersytecie w Glasgow, scenografii i lalkarstwa w Cardiff i Londynie, która od końca lat 90. prowadzi własną działalność teatralną pod nazwą Shona Reppe Puppets. Ma na swym koncie wiele spektakli dla dzieci (Kopciuszek, Tomcio Paluszek, Brzydkie kaczątko, The Curious Scrapbook of Josephine Bean) i jeszcze więcej sukcesów, od USA po Australię. Przedstawienie Kartofel potrzebuje kąpieli (Potato Needs a Bath, 2006) proponuje całkiem nowe spojrzenie na świat warzyw, eksploatowanych wielokrotnie w teatrze lalek, najczęściej z całą brutalnością i skłonnością twórców do ich unicestwiania – taka wyświechtana metafora kruchości ludzkiego losu. Shona Reppe traktuje warzywa-przedmioty zupełnie inaczej. Gra dla 3-5-letnich dzieci, ustawia na scenie kilka niewielkich konstrukcji – skrzynek, pełnych szufladek i drzwiczek, określających konkretne pomieszczenia: pokój dzienny ze stołem, sypialnię, łazienkę czy toaletę. Bohaterami jej opowieści, o przygotowaniach do wielkiego balu, są warzywa i owoce: cebula, bakłażan, gruszka, brzoskwinia, banan. Są śliczne, lśniące, udekorowane. Oprócz kartofla! Ten potrzebuje kąpieli, na co nie ma najmniejszej ochoty. Aktorka z niezwykłym poczuciem humoru, wdziękiem, surrealistycznymi czasem skojarzeniami aranżuje działania, buduje dramaturgię spektaklu, nastroje i wciąga w swoją opowieść całą widownię, także dorosłą, przejętą losami jej bohaterów i zafascynowaną magicznym światem teatralnej rzeczywistości kreowanej na naszych oczach, jakby z niczego. Mały wielki teatr.
Na zupełnie innym krańcu lalkarskiej rzeczywistości znajduje się młoda hiszpańska grupa Onírica Mecánica Jesúsa Nieto z Kartageny, która wraz z Ferroluar Raüla Martíneza przygotowała zaskakujący spektakl- instalację Kruchość (Fràgil). Mamy do czynienia z działaniem z pogranicza plastyki i parateatru, którego intencją jest uduchowienie maszyny, automatu, konstrukcji mechanicznej, zdalnie sterowanej. W zderzeniu z człowiekiem maszyna (właściwie cała seria oddzielnych konstrukcji) wydaje się przejawiać ludzkie uczucia, emanować zaskakującą wrażliwością. Mechaniczne ręce obejmują aktora z nieprawdopodobną delikatnością, wydają się kruchsze i bardziej poetyckie niż ludzkie reakcje. Działania zespołu dziś bardziej jeszcze demonstrują potencjalne możliwości wykorzystania mechanizmów w teatrze, ale kilkanaście lat temu podobne doświadczenia oglądaliśmy wokół multimedialnych projekcji. I minęło niewiele czasu, gdy stały się one cząstką współczesnego języka teatru, także teatru lalek. Czy tak będzie z nową generacją automatów zespołu Onírica Mecánica? Czas pokaże. Tymczasem kolejne spektakle grupy odwołują się do rozmaitych form współczesnej sztuki: przedmiotów, lalek, cieni, nawet tańca i oczywiście automatów.
Z tańcem od kilkunastu lat silnie związana jest działalność Dudy Paivy. Przedstawiać go w Polsce nie trzeba, ma swoich zagorzałych sympatyków, ma też odległych jego estetyce oponentów. Najnowszy spektakl Paivy, Bestiaires, z pewnością każdej z grup doda nowych argumentów. Paiva jest jego autorem, twórcą lalek i reżyserem. Sam gra sporadycznie. Na scenie mamy dwoje tancerzy i aktora, i całe mnóstwo greckich bogów, z Zeusem, Hadesem, Afrodytą, oraz postaci mitologicznych z fantastycznym psem Cerberem czy zjawiskową Meduzą. Spektakl – rodzaj variétés – prowadzi Kupidyn występujący w roli konferansjera. Większość lalek jest wymiarów ludzkich, a ich animacja – częstokroć w tańcu – bywa oszołamiająca. Reliefowe postaci odrywają się od kamiennych podstaw, ożywają, by powtórzyć swoje mitologiczne sceny. Spektakl jest groteskowym przywołaniem nieśmiertelnych bogów wobec nas, żywych i śmiertelnych widzów. To gra z możliwościami wirtuozerskiej animacji.
W naszych środkowoeuropejskich szerokościach specjalnością są wciąż inscenizacje. Niekiedy właśnie zapomniane. Nieżyjący od ponad dekady Walerij Wołchowski, przed laty jeden z twórców słynnej uralskiej zony, zdążył przed śmiercią ukończyć Płaszcz Gogola w swoim teatrze w Woroneżu. I choć spektakl pozostaje w repertuarze teatru (dziś noszącego jego imię), grany jest rzadko, na zewnątrz – nawet w Rosji – pokazywano go raptem kilka razy. A mimo upływu czasu to wciąż wspaniała interpretacja i Gogola, i możliwości teatru lalek, i wielkiego stylu lalkarskiego, którego dziś już prawie zobaczyć nie można. Przestrzeń sceny, jak dekoracja, wypełnia gigantyczny płaszcz zaprojektowany przez Elenę Łucenko, z którego zakamarków wyłaniają się aktorzy-narratorzy w stylizowanych urzędniczych kostiumach oraz animatorzy lalek (prowadzone na wysokości ugiętych ramion niewielkie jawajki z miękkimi, mimicznymi głowami), z zakrytymi półmaskami twarzami, także wystylizowani na urzędników. Ogromna przestrzeń sceny, spowita miękką materią, wciąż się zmienia, otwiera jakieś ukryte zakamarki, odsłania mroki ludzkiej duszy i niby wolny, wesoły świat na zewnątrz nas samych. Ale to tylko złudzenia, marzenia, nierzeczywistość. Bo prawdziwa jest tragedia, jaką przeżywa Akakij Akakijewicz. Płaszcz Wołchowskiego przywołuje najsłynniejsze polskie inscenizacje, o których niemal zapomnieliśmy, bo takiego teatru lalek serio dziś się już niemal nie praktykuje. Może szkoda.
Odżywają jednak czasami tęsknoty i okazuje się, że gatunek inscenizacji lalkowych wciąż może być atrakcyjny. Dowodzi tego najnowszy spektakl Gézy Kovácsa, świetnego węgierskiego twórcy średniego pokolenia, który wraz ze scenografem Szilárdem Borárosem przygotował w Teatrze Lalek Mesebolt (którym kieruje), w Szombathely, przedstawienie Byliśmy ptakami. Powstał nostalgiczny, moralitetowy spektakl, który w kilku obrazach przedstawiających etapy ludzkiego życia ukazuje siłę dobra, moralności, szczęścia, silniejszych od zła, podstępu i oszustwa. A ludzka radość osiąga skalę poetyckiego uniesienia, nieco idealistycznego, ale przecież zawsze wzruszającego. Kovács nawiązuje do najlepszych spektakli Josefa Krofty sprzed lat, a oszczędna plastyka Borárosa, przypominająca nieco Kroftowskie machiny scenograficzne, będąca nieskończoną wariacją na temat wozu na dwóch kołach – przekształcanego w stół, szafę, drzwi, prezentowane w układzie wertykalnym i horyzontalnym, w ruchu i spoczynku – buduje zachwycającą przestrzeń działań scenicznych. No i rodzi się w Szombathely nowy silny zespół aktorów i lalkarzy, animatorów i muzyków jednocześnie, umiejących się słuchać, współistnieć na scenie i wprowadzać widownię niemal w trans. Oby Byliśmy ptakami nie okazało się tylko łabędzim śpiewem.
Czy któryś z tych spektakli zobaczymy i u nas?
Kruchość | Onírica Mecánica, Hiszpania | fot. Archiwum |
W nurcie przedstawień dla dzieci moją szczególną uwagę przyciągnęła Shona Reppe, absolwentka wydziału teatru i historii sztuki na Uniwersytecie w Glasgow, scenografii i lalkarstwa w Cardiff i Londynie, która od końca lat 90. prowadzi własną działalność teatralną pod nazwą Shona Reppe Puppets. Ma na swym koncie wiele spektakli dla dzieci (Kopciuszek, Tomcio Paluszek, Brzydkie kaczątko, The Curious Scrapbook of Josephine Bean) i jeszcze więcej sukcesów, od USA po Australię. Przedstawienie Kartofel potrzebuje kąpieli (Potato Needs a Bath, 2006) proponuje całkiem nowe spojrzenie na świat warzyw, eksploatowanych wielokrotnie w teatrze lalek, najczęściej z całą brutalnością i skłonnością twórców do ich unicestwiania – taka wyświechtana metafora kruchości ludzkiego losu. Shona Reppe traktuje warzywa-przedmioty zupełnie inaczej. Gra dla 3-5-letnich dzieci, ustawia na scenie kilka niewielkich konstrukcji – skrzynek, pełnych szufladek i drzwiczek, określających konkretne pomieszczenia: pokój dzienny ze stołem, sypialnię, łazienkę czy toaletę. Bohaterami jej opowieści, o przygotowaniach do wielkiego balu, są warzywa i owoce: cebula, bakłażan, gruszka, brzoskwinia, banan. Są śliczne, lśniące, udekorowane. Oprócz kartofla! Ten potrzebuje kąpieli, na co nie ma najmniejszej ochoty. Aktorka z niezwykłym poczuciem humoru, wdziękiem, surrealistycznymi czasem skojarzeniami aranżuje działania, buduje dramaturgię spektaklu, nastroje i wciąga w swoją opowieść całą widownię, także dorosłą, przejętą losami jej bohaterów i zafascynowaną magicznym światem teatralnej rzeczywistości kreowanej na naszych oczach, jakby z niczego. Mały wielki teatr.
Na zupełnie innym krańcu lalkarskiej rzeczywistości znajduje się młoda hiszpańska grupa Onírica Mecánica Jesúsa Nieto z Kartageny, która wraz z Ferroluar Raüla Martíneza przygotowała zaskakujący spektakl- instalację Kruchość (Fràgil). Mamy do czynienia z działaniem z pogranicza plastyki i parateatru, którego intencją jest uduchowienie maszyny, automatu, konstrukcji mechanicznej, zdalnie sterowanej. W zderzeniu z człowiekiem maszyna (właściwie cała seria oddzielnych konstrukcji) wydaje się przejawiać ludzkie uczucia, emanować zaskakującą wrażliwością. Mechaniczne ręce obejmują aktora z nieprawdopodobną delikatnością, wydają się kruchsze i bardziej poetyckie niż ludzkie reakcje. Działania zespołu dziś bardziej jeszcze demonstrują potencjalne możliwości wykorzystania mechanizmów w teatrze, ale kilkanaście lat temu podobne doświadczenia oglądaliśmy wokół multimedialnych projekcji. I minęło niewiele czasu, gdy stały się one cząstką współczesnego języka teatru, także teatru lalek. Czy tak będzie z nową generacją automatów zespołu Onírica Mecánica? Czas pokaże. Tymczasem kolejne spektakle grupy odwołują się do rozmaitych form współczesnej sztuki: przedmiotów, lalek, cieni, nawet tańca i oczywiście automatów.
Z tańcem od kilkunastu lat silnie związana jest działalność Dudy Paivy. Przedstawiać go w Polsce nie trzeba, ma swoich zagorzałych sympatyków, ma też odległych jego estetyce oponentów. Najnowszy spektakl Paivy, Bestiaires, z pewnością każdej z grup doda nowych argumentów. Paiva jest jego autorem, twórcą lalek i reżyserem. Sam gra sporadycznie. Na scenie mamy dwoje tancerzy i aktora, i całe mnóstwo greckich bogów, z Zeusem, Hadesem, Afrodytą, oraz postaci mitologicznych z fantastycznym psem Cerberem czy zjawiskową Meduzą. Spektakl – rodzaj variétés – prowadzi Kupidyn występujący w roli konferansjera. Większość lalek jest wymiarów ludzkich, a ich animacja – częstokroć w tańcu – bywa oszołamiająca. Reliefowe postaci odrywają się od kamiennych podstaw, ożywają, by powtórzyć swoje mitologiczne sceny. Spektakl jest groteskowym przywołaniem nieśmiertelnych bogów wobec nas, żywych i śmiertelnych widzów. To gra z możliwościami wirtuozerskiej animacji.
W naszych środkowoeuropejskich szerokościach specjalnością są wciąż inscenizacje. Niekiedy właśnie zapomniane. Nieżyjący od ponad dekady Walerij Wołchowski, przed laty jeden z twórców słynnej uralskiej zony, zdążył przed śmiercią ukończyć Płaszcz Gogola w swoim teatrze w Woroneżu. I choć spektakl pozostaje w repertuarze teatru (dziś noszącego jego imię), grany jest rzadko, na zewnątrz – nawet w Rosji – pokazywano go raptem kilka razy. A mimo upływu czasu to wciąż wspaniała interpretacja i Gogola, i możliwości teatru lalek, i wielkiego stylu lalkarskiego, którego dziś już prawie zobaczyć nie można. Przestrzeń sceny, jak dekoracja, wypełnia gigantyczny płaszcz zaprojektowany przez Elenę Łucenko, z którego zakamarków wyłaniają się aktorzy-narratorzy w stylizowanych urzędniczych kostiumach oraz animatorzy lalek (prowadzone na wysokości ugiętych ramion niewielkie jawajki z miękkimi, mimicznymi głowami), z zakrytymi półmaskami twarzami, także wystylizowani na urzędników. Ogromna przestrzeń sceny, spowita miękką materią, wciąż się zmienia, otwiera jakieś ukryte zakamarki, odsłania mroki ludzkiej duszy i niby wolny, wesoły świat na zewnątrz nas samych. Ale to tylko złudzenia, marzenia, nierzeczywistość. Bo prawdziwa jest tragedia, jaką przeżywa Akakij Akakijewicz. Płaszcz Wołchowskiego przywołuje najsłynniejsze polskie inscenizacje, o których niemal zapomnieliśmy, bo takiego teatru lalek serio dziś się już niemal nie praktykuje. Może szkoda.
Odżywają jednak czasami tęsknoty i okazuje się, że gatunek inscenizacji lalkowych wciąż może być atrakcyjny. Dowodzi tego najnowszy spektakl Gézy Kovácsa, świetnego węgierskiego twórcy średniego pokolenia, który wraz ze scenografem Szilárdem Borárosem przygotował w Teatrze Lalek Mesebolt (którym kieruje), w Szombathely, przedstawienie Byliśmy ptakami. Powstał nostalgiczny, moralitetowy spektakl, który w kilku obrazach przedstawiających etapy ludzkiego życia ukazuje siłę dobra, moralności, szczęścia, silniejszych od zła, podstępu i oszustwa. A ludzka radość osiąga skalę poetyckiego uniesienia, nieco idealistycznego, ale przecież zawsze wzruszającego. Kovács nawiązuje do najlepszych spektakli Josefa Krofty sprzed lat, a oszczędna plastyka Borárosa, przypominająca nieco Kroftowskie machiny scenograficzne, będąca nieskończoną wariacją na temat wozu na dwóch kołach – przekształcanego w stół, szafę, drzwi, prezentowane w układzie wertykalnym i horyzontalnym, w ruchu i spoczynku – buduje zachwycającą przestrzeń działań scenicznych. No i rodzi się w Szombathely nowy silny zespół aktorów i lalkarzy, animatorów i muzyków jednocześnie, umiejących się słuchać, współistnieć na scenie i wprowadzać widownię niemal w trans. Oby Byliśmy ptakami nie okazało się tylko łabędzim śpiewem.
Czy któryś z tych spektakli zobaczymy i u nas?