Trudne pytania | Marzenna Wiśniewska

Moje wytarte kapcie, czasami niedbale rzucone pod łóżko, co by mi powiedziały? Jakie sny chciałaby wyśnić ze mną poduszka? Co szeptałam pluszowemu misiowi do ucha? Gdybym musiała się pożegnać, co bym im powiedziała, co bym powiedziała najbliższym? To były jedne z pierwszych myśli, które towarzyszyły mi po lekturze tekstu Maliny Prześlugi Pręcik, a które szczęśliwie powróciły podczas prapremiery wyreżyserowanej przez Zbigniewa Lisowskiego w Teatrze Baj Pomorski.

fot. P. Brakoniecki

Autorka Pręcika, z właściwą sobie odwróconą perspektywą postrzegania świata, kolejny raz oddała głos istotom zwyczajnym, schowanym gdzieś w kątach, a niekiedy zapomnianym, by opowiedzieć o chorobie i odchodzeniu, ujętym w metaforę gasnącego „pręcika”. Z perspektywy Kapci, Budzika, Poduszki, pluszowego misia o jakże ekstrawaganckim imieniu Łysy Joe – trochę przypominających bohaterów Toy Story – spojrzała na to, jak zapisujemy siebie w przedmiotach, ile od nich nieświadomie czerpiemy i jak w efekcie powstają niewidzialne, ale silne więzi między rzeczami i ich właścicielem. Tymi tropami podążyli też twórcy inscenizacji.

Lisowski rozciąga teatralny świat na całą przestrzeń sceny i widowni, umieszcza nas w centrum zdarzeń. Spacerująca wokół widzów Dziewczynka (Dominika Miękus) otula widownię zastanawiającym spokojem. Niepokoi chłodnie przechodzące obok nas Smutne Łóżko (Mirosław Szczepański) – anioł śmierci. Przerażającą ciemność rozświetlają bliki z zawieszonych na ścianach luster w kształcie głowy misia, którymi bohaterowie próbują pokonać ogarniający dziewczynkę mrok. Grający z boku sceny gitarzysta w lekarskim fartuchu (Mateusz Jagielski) tworzy wrażenie, jakby cała historia rodziła się z zapisanych kiedyś dźwięków, utrwalonych w nich wspomnień.

Od początku przedstawienia reżyser konfrontuje ze sobą dwa obrazy i zarazem dwa światy. Świat Dziewczynki zanurzony jest w niepokojącym wyciszeniu i bieli. Zmęczona, ale nie całodzienną zabawą, raczej jakimś wyczekiwaniem, reaguje delikatnym uśmiechem na świegot ptaków i subtelne dźwięki gitary, ale gdzieś tli się w niej smutek na myśl o tym, co przyniesie następny dzień. Zupełnie inny jest świat przedmiotów. Na tle czarnych podestów wyróżniają się kolorowi, dowcipnie nakreśleni bohaterowie porannego rytuału wstawania – różowe Kapcie, zielona Poduszka i Kołdra, biało-czerwony Budzik. Gdy tylko okazuje się, że coś zburzyło rutynę pobudki, bo nikt nie wyłącza budzika, żadne zimne stopy nie wsuwają się w kapcie, pełne werwy przedmioty zaczynają świętować dzień wolności. Budzik (Jacek Pysiak), showman, energicznym bieganiem próbuje opanować chaos i upomina się o nieustanną uwagę. Kapeć (Krzysztof Grzęda) i Kapciowa (Edyta Soboczyńska) są jak stare dobre małżeństwo, to narzekają na rutynę dnia i przekomarzają się, to się wspierają. W ich kapciowej duszy drzemie wielkie marzenie o roli superbohaterów, co aktorzy dowcipnie ogrywają animacją i interakcjami między sobą. Poduszka (Edyta Łukaszewicz-Lisowska) jak to poduszka, na wierzchu rozkapryszona, drażliwa, chimeryczna, pod poszewką pretensjonalnego tonu chowa potrzebę ciepła i bliskości. Jest jeszcze Łysy Joe (Krzysztof Parda), pluszowy miś z ogoloną głową, rozżalony, obrażony na Dziewczynkę i cały świat za to, że leżał zapomniany pod łóżkiem. W zupełnie nowej dla nich sytuacji co chwilę ktoś inny wiedzie prym. Chwilami hałaśliwość bohaterów, rwany rytm tej sceny są aż męczące, giną niuanse gry słownej, gubi się to, co ciekawego jest w ich niebanalnych portretach i dramaturgii rywalizacji o uwagę. Ale można w tym dostrzec odbicie bardzo ludzkich zachowań – zagłuszanie lęków, przeczuwanych obaw, że stało się coś poważnego.

Dynamikę przedstawienia podbijają, ale też trochę komplikują, zmiany wielkości przedmiotów. Kapcie i Budzik na początku są niezbyt dużych rozmiarów, plastyczne w animacji. Gdy mają swoje pięć minut, widzimy je już wielkości animatora – tu świetne są Kapcie. Na wyprawę do szpitala przybierają kolejne formy i biało-niebieski kolor. Ale już Poduszka ma tylko dwa wcielenia plastyczne. A z zupełnie innego świata pochodzi Łysy Joe. Aktora w kostiumie misia widzimy w muzycznym preludium do spektaklu, potem, nie wiadomo dlaczego, pojawia się jako wielka maskotka, nawet nie animowana, a podtrzymywana przez aktora, by ostatecznie wrócić do swojego pierwszego wcielenia. Osłabia to wyrazistość postaci i utrudnia rozegranie zagubienia i emocjonalnych rozterek, które nim targają, a są ważnym elementem akcji. Na ciekawym pomyśle wielowymiarowego spojrzenia na przedmioty zaciążyła w efekcie niekonsekwencja plastyczna. Zmiana kolorystyki przedmiotów na niebiesko- białą też budzi pytania. Bohaterowie zlewają się z bladą przestrzenią szpitalnego pokoju, są w niej bardziej jak duchy niż uczestnicy misji ratowania Dziewczynki.

Najlepszą sceną przedstawienia jest podróż przedmiotów w wyimaginowanej torbie. Reżyser zaufał sile i wymowności pustej przestrzeni, choć nie ustrzegł się przed troszkę sentymentalnym chwytem wykorzystania projekcji motyli. Bohaterowie wtuleni w siebie na brzegu proscenium są w miejscu granicznym. Czas w torbie to otarcie się o śmierć. Kapcie, Budzik, Poduszka, trochę jak na sesji terapeutycznej, odsłaniają siebie, mówią o radości z codziennych przekomarzań, przyznają się do lęków i tęsknoty za Dziewczynką. Subtelnymi środkami aktorzy prowadzą nas w najskrytsze rejony duszy, tak postaci Prześlugi, jak i nasze. Skromna teatralnie scena niesie ze sobą sporą dawkę metafizycznej refleksji nad tym, co to jest koniec, czy można zniknąć, jakie słowa nigdy nie tracą siły, co warto mówić najbliższym. Po dynamicznej pierwszej części tu jest miejsce na zatrzymanie, wyciszenie, na doświadczenie pustki i przejmującej nicości.

Naprawdę przenika widzów dreszcz, gdy wśród nich, w rytm bicia serca, zaczyna kroczyć spowite bielą Smutne Łóżko. Jego gest zdmuchnięcia piórka, choć niby banalny, zawiera w sobie cały dramat zgaszenia życia. Śmierci dziecka żadne słowo nie obejmie i nie wytłumaczy. Ani Prześluga, ani Lisowski nie dają happy endu, ale zostawiają przestrzeń na niedopowiedzenie. W ostatecznej chwili towarzyszem Dziewczynki jest Łysy Joe, razem skaczą w przestrzeń, mając w tle unoszące się dmuchawce. Może to trochę naiwny obraz, ale stanowi on przeciwwagę dla strasznej perspektywy rozpłynięcia się w bieli, zniknięcia. Dokąd poszli Dziewczynka i miś? Czy musimy sobie na to pytanie odpowiadać? Kapcie z prostotą mówią: „Nie jesteśmy od odpowiadania na trudne pytania”. Bo od tego jest coś znacznie ważniejszego: że w najważniejszych chwilach otacza nas po prostu miłość.

Toruński Pręcik to spektakl, który wydobywa podwójną perspektywę myślenia o życiu i śmierci. W obliczu końca odkrywamy urodę życia. Śmierć dzięki życiu nie jest rozpływaniem się w nicości. Przedstawienie daje szansę, aby dziecięce myśli bez lęku, możliwie subtelnie dotknęły tajemnicy życia i przemijania. To udany zwrot toruńskiej sceny do teatru przedmiotu, do skrótu i metafory języka formy, które wydobyły z Pręcika jego teatralność i wielopoziomowość sensów.


Pręcik, Malina Prześluga. 
Reżyseria Zbigniew Lisowski, scenografia Zbigniew Lisowski i Dariusz Panas, muzyka Rafał Skonieczny i Mateusz Jagielski. 
Teatr Baj Pomorski, Toruń. 
Prapremiera grudzień 2012.

Nowszy post Starszy post Strona główna