W pułapce różnorodności | Magdalena Foks

W listopadzie 2012 roku w Warszawie odbyła się siódma edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatru Lalek i Animacji Filmowych dla Dorosłych „Lalka też człowiek”. Jak wskazuje nazwa, festiwal jest konglomeratem różnorodnych imprez: pokazów filmowych, wystaw, promocji książek, jednak jego serce stanowią spektakle teatralne. Od pierwszej edycji ideą była promocja wśród dorosłych widzów szeroko rozumianych form teatru lalkowego. Słowo „lalka” figurujące w tytule brzmiało zobowiązująco. Nie chodziło o przywiązanie do teatru tradycyjnego we wszelkich jego odcieniach, ale próbę mieszczenia teatru formy w granicach narzuconych przez termin „lalka”. W krótkim manifeście ideowym festiwalu Marek Chodaczyński, jego dyrektor artystyczny, odrzuca infantylizm, dydaktyzm i naśladownictwo kojarzone potocznie z teatrem lalek, czyniąc podstawową zasadą kompozycji programu różnorodność wynikającą z projektowanej ciekawości publiczności.

Sąsiedzi |Divadlo Continuo, Czechy | fot. K. Chmura-Cegiełkowska
W minionym sezonie postulat różnorodności spektakli stał się pułapką, w którą wpadli organizatorzy przeglądu. Dwumilionowa Warszawa nie rozpieszcza miłośników teatru lalek dla dorosłych. Na jedyny tej skali festiwal czeka się cały rok. Lecz – okazało się – sama „różnorodność” nie wystarcza, by zaspokoić głód doznań. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że teatralny program ubiegłorocznego festiwalu został skompletowany dość przypadkowo, bez konsekwentnie przeprowadzonej myśli. Nie postuluję przy tym wcale komponowania programu na podstawie sztucznie narzuconych ram tematycznych. A jednak w tej układance znalazło się kilka zupełnie niepasujących elementów: albo faktura czy koloryt nie ten, to znów nieprzystający poziom wykonania...

Festiwal dość silnie eksplorował pogranicza teatru formy, z naciskiem na mariaż lalki/maski/formy plastycznej z teatrem tańca. To ciekawy obszar poszukiwań. W tym nurcie umieściłabym Sąsiadów Teatru Continuo z Czech, przedstawienie o tematyce historyczno-społecznej odnoszące się do tużpowojennej historii Czech, z dwiema mocnymi metaforami: zbitej z desek gwoździami chybotliwej fasady, która stopniowo i prawie całkowicie rozpada się na oczach widzów oraz tańca aktorów w monumentalnych maskach koni. Drugim spektaklem, którego podstawową materię stanowiła gra ciałem, była Dziewczyna z Kostaryki Teatru Divano Occidentale Orientale z Kostaryki, brawurowo zagrana przez parę aktorów historia o budzącej się sile dziewczyny zniewolonej przez demonicznego mężczyznę. Podstawowy koncept przedstawienia stanowiło rozegranie go przy jedynym źródle światła – zwisającej na długim kablu żarówce. Pomysł ograno w imponująco kompletny sposób, wykorzystując ruch, zmiany stopnia natężenia tego nietypowego dla teatru oświetlenia. Osiągnięto efekt doskonale zgrany z treścią, co najmniej poruszający. Kulisy Bernardy wg Federica Garcii Lorki hiszpańskiego Teatru Winged Cranes, to przedstawienie, którego nie waham się nazwać po prostu tanecznym. W dużym stopniu wykorzystuje techniki animacyjne, zwłaszcza w dwóch sekwencjach tańca z dość dużą lalką przytwierdzoną do ciała tancerki, fragmencie tańca w masce konia, ogrywaniu elementu scenografii będącego tytułowym domem z tekstu Lorki, a przeniesionym na scenę niczym z dziecięcego pokoju. Nie ujmując nic tym dobrym spektaklom, trudno nie zauważyć, że elementy animacyjne są w nich absolutnie wtórne wobec tańca, śpiewu, żywego planu, co zmusza do refleksji nad ich racją bytu na lalkarskim przeglądzie.

Znaczące miejsce w programie festiwalu zajęły propozycje twórców białoruskich lub związanych z kulturą białoruską. Niestety, przeszły prawie bez echa. Szkoda, bo mimo swoich wad mogły sprowokować ciekawą dyskusję. Nieudany monodram W polu wierzbą rosłam Joanny Stelmaszuk miał walor ciekawostki, będąc, wedle informacji organizatorów, pierwszą teatralną realizacją w gwarze podlaskich Białorusinów. Na festiwalu znalazł się chyba tylko dlatego, że Stelmaszuk jest absolwentką Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Obwodowy Teatr Lalek z Grodna przyjechał do Warszawy z przedstawieniem Polowanie na żubra. W tym precyzyjnie skonstruowanym wieloobsadowym widowisku poczciwa białowieska krowa urasta do rangi mitycznego celtyckiego Hymena. Oleg Żugżda, reżyser, połączył różne techniki animacyjne: proste marionetki, maski, ożywający portret królowej. Moment biegu przez puszczę myśliwego sprzed wieków na długo pozostaje w pamięci – kunszt animacji niewielkiej lalki robi wrażenie. Wśród dość tradycyjnych lalek wyróżnia się stado żubrów zobrazowane kolekcją rozmaitych żubrzych pamiątek: od urodziwych drewnianych rzeźb, jakie uczniowie podstawówek zwykli prezentować rodzicom po powrocie z zielonej szkoły, po niezwykły okaz wykonany z czerwonego weneckiego szkła. Zupełnie inną propozycję przywieźli na festiwal goście z Mohylewskiego Teatru Lalek. Spektakl Przygody panów Kublickiego i Zabłockiego to humorystyczna opowieść o swadach dwóch zubożałych szlachciców odegrana z akompaniamentem współczesnej rockowej piosenki. Na scenie dwóch aktorów, dwie niewielkie sztywne lalki – groteskowy grubasek i chudzielec z wielkimi nosami – oraz dwie scenki-wózki. Szkoda, że to zgrabne przedstawienie ze względu na niekorzystny termin i lokalizację prezentacji mogła obejrzeć tylko niewielka grupa widzów. Bowiem Białorusini, zarówno z Grodna, jak i z Mohylewa, przyjechali do Warszawy z wyraźnym przesłaniem skierowanym do polskiej publiczności. To frapujące, jak intensywnie wchodzą w tematy związane z naszą wspólną przeszłością. W Polowaniu na żubra dyrygentką wydarzeń jest królowa Bona Sforza, której Mikołaj Hussowczyk, autor tekstu będącego podstawą scenariusza, dedykował swój poemat, opis potęgi dzikiego zwierza z odległych kniei. Tekst komentują obrazy, które wbrew jego treści nadają przedstawieniu pacyfistyczny charakter, a śmierć żubra łączą z opowieścią o końcu dawnego świata. Aktorzy z Mohylewa wielobarwnie grają na stereotypie kłótliwego szlachciury. Wykorzystując osobiste predyspozycje fizyczne, tworzą duet na miarę Flipa i Flapa, łaskawym okiem spoglądając na swoich bohaterów, którym z dawnej chwały pozostały jedynie ramy rodowych portretów. Obie opowieści zdają się wskazywać na fakt nierozłączności polsko-białoruskich losów. Problem, który powinien znajdować rozwiązania także w teraźniejszości, podczas festiwalu zawisł w powietrzu bez próby rozwikłania.

A przecież, jak się okazuje, teatr formy jest w stanie udźwignąć tematy trudne: współczesne, aktualne, społeczne, stając się doskonałym nośnikiem ważkich treści. Metafora, skrót, obraz, niedopowiedzenie to środki, które pozwalają niebanalnie podejmować refleksję, unikając uproszczeń i ciasnych ram. Nagrodzona przez publiczność Holenderka Nicola Unger wzięła na warsztat mechanizmy rządzące terrorem. Uczyniła to w zaskakująco kameralny sposób, posługując się teatrem papierowych postaci, uzupełnionym projekcją i elementami teatru cieni. Nicola pełni funkcję narratora, aktora, kreatora i komentatora wydarzeń. Stawia pytania, szuka odpowiedzi. Obserwując narodziny terrorysty, słynnego Carlosa – „Szakala” – analizuje rolę przypadku i jego wpływu na ludzkie losy. Wycięte jakby z gazety sylwetki tworzą kolejne konfiguracje na małej scence. Człowiek – papier, ta metafora mogłaby trącić banałem, ale brzmi świeżo w szeptanej niemalże do uszu widzów opowieści. Krwawe wydarzenia relacjonowane na chłodno przenoszą analizę na wyższe piętro interpretacji. Ta sama sztuka udała się twórcom Teatru Malabar Hotel, słusznie nagrodzonym przez festiwalowe jury za przedstawienie Głośniej! Malabar Hotel wypracował swój rozpoznawalny styl, który najłatwiej uchwycić w elementach plastycznych jego przedstawień: przeżartych przez rozkład maskach, wykorzystywaniu dziwnych, lecz nieprzetworzonych obiektów, mechanicznych zabawek, mebli, okularów – swoistych ready- -made, upiornych surrealistycznych lalkach, takich jak gadające niemowlę z Głośniej! Styl tworzy też zamiłowanie do dekonstrukcji na poziomie tekstu i scenografii, dekonstrukcji inteligentnej, która pocięte brzytwą elementy składa w nową klarowną całość. I tak odczytujemy historię chłopca oraz jego relacji z zaginionym ojcem, rozgrywającą się na tle nowojorskich wydarzeń z 11 września 2001 roku. Nowoczesny, wciągający, oryginalny teatr.

Ale festiwal „Lalka też człowiek” to przecież przede wszystkim lalki. Organizatorzy spełniają obietnicę przeglądu różnorakich ich form. Rozpoczynając od poetyckiego przedstawienia Ziemia i wszechświat z Iranu, który gościł już na polskich festiwalach, po nie do końca uzasadnione przeniesienie do sali teatralnej ulicznego spektaklu Magali Chouinard Biała kobieta, w którym wysmakowana kobieta-mim i jej lalki straciły szansę na interakcję i spontaniczny kontakt z publicznością. W 24583 Przerażających Cudeńkach artyści Scarlattine Teatro, stali goście kolejnych edycji, w groteskowej historyjce o chłopczyku z wystającymi zębami bawią się balonikami z helem, które po doczepieniu papierowych rąk i nóg odgrywają podstawowe role. Żart i eksperyment prowadzi do prób animowania latających i wymykających się obiektów. Zabawne! Tytułowy bohater Don Juana, czyli... ze szczecińskiej Pleciugi, w reżyserii Białorusina (!) Aleksieja Leliawskiego, to płaski szmaciany ludek o fizjonomii Puncha. Szmaciane lalki mają jednocześnie walor zarówno płaskiej sylwetki (z profilu), jak i trójwymiarowej figury (en face). Długie zwisające kończyny podrygujące w sposób celowo niekontrolowany dają też pole do precyzyjnej animacji. Jury doceniło wysiłki animacyjne zespołu, nagradzając Rafała Hajdukiewicza za rolę Don Juana. Skrajnie różną skalę animowanego obiektu zaprezentowała Ewelina Ciszewska w autorskim monodramie Maria S. Najlepiej wypadły momenty, w których grana przez aktorkę pracownica muzeum staje się medium ożywiającym monumentalną szesnastowieczną suknię Marii Stuart. Próba zmierzająca do w miarę kompletnego ogrania przedmiotu okazuje się udana, a suknia staje się jednocześnie przestrzenią gry (w scenie ścięcia głowy), obiektem animacji (ożywające rękawy pogrążone w konwersacji) i bohaterką zdarzeń (w roli monstrualnej królowej).

Ostatni festiwal „Lalka też człowiek” wśród wielu dobrych wrażeń zostawił też poczucie bałaganu i pewnej niedbałości w kompletowaniu programu. Dobrze, jeśli po kilku edycjach próbuje się kierunkować refleksję widzów, a nie pozostawia ich jedynie z szerokim spektrum propozycji. Wydaje się, że programem organizatorów jest „laboratorium lalkowości”. Rozwój idei może zapewnić tylko stawianie pytań i konsekwentna próba odpowiedzi na nie. Szkodzi temu branie pod skrzydła wszystkich propozycji, które w bardzo szeroki sposób dają się podciągnąć pod hasło „forma”.

Natura lalki, jej obecność we współczesnym teatrze, percepcja... – z ciekawością oczekuję tegorocznej propozycji.
Nowszy post Starszy post Strona główna