Chłopcy z Łodzi | Karol Szuszczyński

Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnára w reżyserii Konrada Dworakowskiego w Teatrze Pinokio w Łodzi zaczynają się gorzko: „To jest opowieść o Węgrach, nie o Polakach. To by się w Polsce nie zdarzyło. Wszędzie, tylko nie w Polsce”. Zaraz potem widzowie dostają informację, że przybyli nie na spektakl, tylko na rekonstrukcję. Widać, że biorą w niej udział młodzi kibice, którzy zjechali się z różnych stron. Jak na ustawkę! Co jednak zastanawiające, są to wyraźnie kibice polscy, a nie „jacyś tam obcy chłopcy” – jak pada w komentarzu.

fot. HaWa
Zdaje się, że twórcy ironizują i drwią ze środowiska entuzjastów futbolu, przywołując utarty schemat zagorzałego wielbiciela piłki – raczej kibola niż fana – jako jednostki niewykształconej, impulsywnej, podążającej za tłumem w imię honoru i fałszywie pojmowanego patriotyzmu (nie bez powodu w scenografię wpleciona jest reprodukcja Stańczyka Jana Matejki). Taka osoba kulturę utożsamia tylko z aktywnością fizyczną, którą trzeba koniecznie uprawiać, by przejść do historii. A do teatru raczej nie chodzi, bo są tam same „debilizmy”. A jeśli już, to... tylko po to, by protestować w obronie wartości, chociaż tak naprawdę nie wie jakich. Ale udział w rekonstrukcji jest wydarzeniem! W kraju setna rocznica odzyskania niepodległości, warto więc samemu odtworzyć „jakąś węgierską bitwę”. W końcu wojna to: „zabawa, pieniądz i sława!” – pada cynicznie w refrenie jednej z piosenek.

Ten prowokacyjny wstęp staje się jednak pretekstem do rozmowy o problemach, z jakimi młodzież spotyka się, wpadając w pułapkę zbiorowości, grupowego myślenia i bezrefleksyjnego działania. Motyw odtwarzania schodzi na dalszy plan, zacierają się granice między tym, co rekonstruowane, a tym, co inscenizowane. Uczestnicy wydarzenia przemieniają się w bohaterów teatralnej opowieści, a młodzi widzowie – identyfikujący się często z postaciami i ich problemami – zaczynają aktywnie śledzić sceniczną akcję. Tym samym Dworakowski z Martyną Lechman (współautorka adaptacji) zaczynają dialog ze stereotypami, uczulając małoletniego odbiorcę na powtarzane bezmyślnie informacje. Pokazują, że każdy jest w stanie wznieść się ponad podziały i wspólnie stanąć do gry. Jednym wystarczy spokojnie wytłumaczyć zasady, inni muszą doświadczyć czegoś silniejszego. I właśnie w celu wywołania emocjonalnego wstrząsu twórcy konfrontują współczesne problemy społeczne z historią o odwadze, przyjaźni, bohaterstwie i zasadach. Przestrzeń teatru (doskonała scenografia Mariki Wojciechowskiej) wygląda jak zmyślna hybryda sali gimnastyczno- koncertowej z terenem budowy. Widzów od sceny oddziela łamany w czterech miejscach metalowy, mobilny parkan, pozwalający szybko zawęzić i przebudować miejsce gry. Podłogę pokrywa czarne gumoleum, z zaznaczonymi na czerwono, jak na boisku, liniami. Ponad materace, kozły do skakania i elektryczne bieżnie wyrasta potężne rusztowanie, na którym niemal VIP-owską trybunę mają śledzące akcję cheerleaderki. Wejść w kulisy bronią dwie rampy oświetleniowe, będące równocześnie piłkarskimi bramkami oraz jawnymi i tajnymi przejściami wiodącymi we wszystkie rejony powieści Molnára.

W tej metaliczno-industrialnej przestrzeni dominuje jednak kolorystyka biało-czerwona. Podział na dwie barwy nawiązuje nie tylko do literackiego motywu przeciwstawnych obozów (tytułowych Chłopców z Placu Broni, ubranych w białe stroje gimnastyczne, oraz wrogich im Czerwonych Koszul, noszących – a jakżeby inaczej – dresy i bluzy w takim kolorze), ale także do wspomnianego tematu subkultury kibiców. Żeby podkreślić lokalność, Wojciechowska wplotła w elementy strojów i scenografii tkaninę wybitnego grafika i plakacisty Jakuba „Hakobo” Stępnia, która łączy w ikonograficzną całość symbole najważniejszych łódzkich klubów sportowych. Te znaki i podziały nie stygmatyzują jednak, nie dają jasnej odpowiedzi, który kolor reprezentuje złych, a który tych dobrych – widz może opowiedzieć się po każdej ze stron.

Pomysłowe rozwiązania scenograficzne piętrzą się w Chłopcach z Placu Broni, rozwijając wyobraźnię odbiorców i potęgując siłę teatralnego przekazu. Wstrząsająca jest scena wykąpania Nemeczka w lodowatej rzece – rozgrywa się ona w potężnym, wypełnionym wodą akwarium, do którego grający gościnnie tę postać Mateusz Barta (Teatr Lalek Banialuka w Bielsku- Białej) wchodzi i zanurza się w całości. Zachwyca moment wypowiedzenia bitwy, kiedy Janosz Boka (w tej roli debiutujący w teatrze student IV roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku Maciej Cempura) wraz ze swoimi towarzyszami wkraczają na scenę jako polska husaria, mając zamiast napleczników sanki przyozdobione gęsimi piórami. Porywa ostatnia walka przyjmująca formę ćwiczeń akrobatycznych na wielkich gimnastycznych materacach. Wzrusza też scena finałowa, rozgrywająca się jakby w zwolnionym kadrze, w czasie której wszyscy uczestnicy – chłopcy i dziewczęta, bez agresji i uprzedzeń, pełni optymizmu i radości – spotykają się, by zagrać ostatni mecz dla Nemeczka.

Pomimo licznych aluzji do kultury kibicowskiej, jej funkcjonowania, sposobów myślenia czy wyznawanych wartości, inscenizacja niemal całkowicie pozbawiona jest agresji fizycznej (pojawia się tylko dominacja postaw), a wszystkie walki rozgrywają się według znanych i powszechnie uznawanych zasad sportowych. Na scenie obrywają tylko bokserskie manekiny, na których chłopcy czasem rozładowują emocje. Ważniejsze jest, by zamiast wygrywać argumentem siły, wypaść jak najlepiej w pojedynku słownym. Wojna na hasła i wymyślne obelgi – znane z wypisywanych od lat na murach kibicowskich „aforyzmów” – sprawia bowiem dużo więcej satysfakcji! Zwłaszcza gdy ta nietypowa literacka forma zyska oprawę muzyczną: wówczas zdobyć można nie tylko szacunek kolegów, ale też zainteresowanie płci przeciwnej, zmyślnie wplecionej przez twórców w tę męską opowieść.

Pierwiastek kobiecy reprezentuje w Chłopcach z Placu Broni wspomniana grupa cheerleaderek. Te kuso ubrane dziewczyny z gołymi brzuchami stojące przez cały spektakl na rusztowaniach, patrzące na chłopców z góry (często z pogardą dla ich szczeniackich wybryków) i wzywająco żujące gumy, spełniają funkcję chóru komentującego wydarzenia, spinającego sceny śpiewnymi łącznikami i dopełniającego akcję efektami dźwiękowymi wydobywanymi z werbli, a nawet pomponów. Czasem też realizują zadania małego baletu, wykonując synchronicznie układy i kokietując kocimi ruchami. Ich zachowania działają jednak bardziej na wyobraźnię widzów niż skupionych na walce członków obu grup.

Nie bez znaczenia jest też wykonywana na żywo muzyka Piotra Klimka, budująca klimat i korespondująca z obecnym także w kulturze kibicowskiej manifestacyjnym protest songiem – chociaż tam kierowanym przede wszystkim przeciw kibicom przeciwstawnej drużyny, a mniej zjawiskom społecznym czy politycznym. W spektaklu stanowi ona kolejną, istotną warstwę teatralnego przekazu. Klimek miesza gatunki, łącząc wojskowe pieśni patriotyczne okresu I wojny światowej ze współczesnym agresywnym rapem i ciężkie rockowe brzmienia z ludowymi wstawkami czy liryczną balladą. W preludium do najważniejszej, długo oczekiwanej bitwy wplata zaś Mury Jacka Kaczmarskiego, których metaforyczny sens, w kontekście powieści oraz subkultury stadionowej, zyskuje nowe znaczenia.

fot. HaWa
Spektakl jest bardzo równo zagrany, ciężko wskazać, kto wyrasta na ulubieńca publiczności, a kto zyskuje wrogów. Zdecydowanie od pozostałych odcina się jednak Mateusz Barta w roli Ernesta Nemeczka. Jego postać różni się od typowego dojrzewającego, zbuntowanego chłopca. Jest lekko zniewieściały i liryczny. Momentami takie zachowania mogą drażnić, jak wówczas, kiedy zaatakowany przez Czerwone Koszule przyjmuje pozę ukrzyżowanego Chrystusa, prawie żywcem przeniesioną z obrazów El Greca. Mimo tego na kolegach z drużyny jego specyficzna obecność nie robi wrażenia, co jest dodatkowym, ważnym wątkiem w dialogu o tolerancji.

Historia o przyjaźni, heroizmie i zasadach w łódzkiej inscenizacji staje się metaopowieścią poruszającą problemy, z którymi spotykamy się na wielu płaszczyznach międzyludzkich relacji. To spektakl mówiący o kompromisach i potrzebie empatii. Wprowadzony wątek lokalnego konfliktu ważny jest dla widzów wychowanych pośród zwaśnionych środowisk, ale łódzkich Chłopców z Placu Broni można też odbierać przez pryzmat dowolnego konfliktu – ideałów czy wartości. To wielka zaleta tej inscenizacji, która wyrasta na jedną z najciekawszych premier w minionym roku.

Chłopcy z Placu Broni, Ferenc Molnár. Przekład Tadeusz Olszański, adaptacja Martyna Lechman, Konrad Dworakowski. Reżyseria Konrad Dworakowski, scenografia Marika Wojciechowska, muzyka Piotr Klimek. Teatr Pinokio, Łódź. Premiera listopad 2017.

Nowszy post Starszy post Strona główna