Lalkarskie Opole | Halina Waszkiel

Dwudziesty ósmy Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek w Opolu wiązał się z poważnym jubileuszem: osiemdziesięcioleciem Opolskiego Teatru Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki. Z tej okazji wydano imponującą księgę zatytułowaną Żywioły teatru. Ludzie – Idee – Wydarzenia, pod redakcją Zbigniewa Bitki i Alicji Morawskiej- Rubczak. Podczas wieczoru inauguracyjnego były liczne medale i odznaczenia, gratulacje i życzenia, atmosfera odświętna i zaostrzająca apetyt na to, co najważniejsze na każdym teatralnym festiwalu, czyli przedstawienia.

Krzyżacy | Miejski Teatr Miniatura, Gdańsk | fot. P. Pędziszewski

Zaletą, a zarazem wadą opolskiego festiwalu jest jego dwuletni rytm. Z jednej strony organizatorzy zyskują czas na staranne przygotowanie imprezy, a ponadto podnosi się poprzeczka oczekiwań, bowiem do prezentacji zostają zakwalifikowane najlepsze (zdaniem Rady Artystycznej Festiwalu) polskie przedstawienia lalkowe z dość długiego okresu. Z drugiej strony, spada temperatura konfrontacji, bowiem część przedstawień – niektóre sprzed dwóch lat – zdołała uzyskać markę, czasem nagrody, znaczna część środowiska już je widziała, a recenzenci opisali przed wieloma miesiącami.

Dobrym przykładem są znakomite [‘ʥadi] Pawła Passiniego pokazane przez gospodarzy. Premierę miały 14 marca 2015, a więc na krótko przed poprzednią edycją festiwalu. Odniosły wiele sukcesów, dostały kilka nagród, dostrzeżono je, opisano. Mam wrażenie, że jako nowość oddziałałyby silniej. Chyba zawiniła tu dyskusyjna praktyka umieszczania spektakli organizatora w konkursie, a nie w programie pozakonkursowym. 

Paweł Passini, scenarzysta, reżyser i choreograf, a także wykonawca (wraz z Samborem Dudzińskim) muzyki na żywo, stworzył głęboko przemyślaną adaptację arcydramatu Adama Mickiewicza. Fonetyczny zapis tytułu z góry zapowiadał wydobycie z utworu nie tylko przeczytanych na nowo sensów, ale także – a może przede wszystkim – jego muzyczności i rytmiczności. Wiadomo od dawna, że Mickiewicz napisał część drugą Dziadów jako libretto operowe, zafascynowany rozmachem inscenizacyjnym romantycznego teatru, w którym nie było jeszcze podziału na zespół operowy i dramatyczny. Idąc tym tropem, Passini każe aktorom śpiewać, a raczej rapować część drugą, co uruchamia inny sposób odbioru. Tak jak w operze, zasłuchani w arie i recytatywy, mniej zwracamy uwagę na walor literacki libretta, tak i tutaj obrzęd dziadów porywa nas bardziej muzyczno-wokalno-ruchową obrzędowością niż tekstem, zresztą dobrze znanym każdemu Polakowi. Obrzęd dziadów służył spotkaniu żywych i umarłych i to spotkanie staje się leitmotivem całego przedstawienia. Z tego powodu Passini odmienia kolejność części i scen dramatu, wydobywa upływ czasu przez oryginalne obsadzenie roli Gustawa/Konrada nie przez młodzieńca, ale siwowłosego człowieka dokonującego podsumowania życia zmierzającego do kresu (niezwykły Bogusław Kierc). Umierającego Rollisona i rozpaczającą matkę konfrontuje ze zjawiskiem śmierci, wpisując ludzkie umieranie w napowietrzne starcia aniołów i szatanów, sceny egzorcyzmów i modłów, przekleństw i przepowiedni. Najważniejszy udział w tych zmaganiach mają lalki (scenografia Zuzanna Srebrna, projekcje multimedialne Maria Porzyc). Passini napisał w programie, że „zaprosił lalkę do tańca śmierci”, bo w teatrze formy „można czemuś powierzyć życie i potem mu to życie odebrać”. Dziesiątki białych manekinów zapełniają scenę i widownię, ale tylko niektóre z nich na chwilę zostaną ożywione – bądź przez profesjonalnych animatorów, bądź przez widzów, którzy zechcą wziąć je na kolana, przytulić i potraktować jak coś więcej niż ewentualne poduszki. Postacią graniczną jest fascynujący tancerz (Jakub Kowalczyk), wcielający materię, która chce się wybić na niepodległość – stać się człowiekiem, osiągnąć cud mowy, zaistnieć samodzielnie. Umarli lgną do żywych, żywi szarpią się w obłąkańczych walkach i albo bluźnią, albo korzą się przed Bogiem, który jest hiperlalką, tworem posklejanym z tych samych białych fragmentów materii, co lalki umarłych. Animuje go za pomocą sznura ślepy papież w masce (przejmujący Andrzej Mikosza). Być może jesteśmy w „poczekalni dusz” (jak napisano w programie), ale równie dobrze jesteśmy w poczekalni materii, która pragnie ożywienia. Pytanie, co istota ludzka zrobi ze swoim życiem, gdy zapomni o istnieniu zaświatów. 

W kręgu tej samej tematyki obraca się bajka filozoficzna Wolfa Erlbrucha pt. Wielkie pytanie, wyreżyserowana przez niezapomnianego mistrza ściszonych klimatów Marcina Jarnuszkiewicza (Teatr Pinokio z Łodzi), choć i to premiera sprzed prawie dwóch lat. Powolna i pełna metafor opowieść o ludzkim życiu zyskała na uniwersalizmie dzięki prostym lalkom stolikowym jawnie animowanym przez aktorów w białych półmaskach. Biel i czerń, mrok i światło, dźwięk i milczenie – to ramy, w których poruszają się animanty, z definicji istniejące na pograniczu życia i śmierci. 

Podobnie temat życia i śmierci wysunął się na pierwszy plan w adaptacji Krzyżaków Henryka Sienkiewicza, dokonanej przez Jakuba Roszkowskiego w Miejskim Teatrze Miniatura z Gdańska. Zderzono ludzkie życie – miłość, polowania, marzenia starych o szczęśliwym życiu młodych (Maćko i Zbyszko z Bogdańca) – z mechanizmem wojny. Nie ma w przedstawieniu hurramilitarnej tromtadracji, nie ma zachwytu dla pięknych rycerzy na koniach. Rycerze i konie są z gliny albo z tektury. Matejkowski obraz bitwy pod Grunwaldem zostaje pożarty przez płomienie, a długi orszak żołnierzy wszelkiej maści, wydrukowany na paskach papieru, po równo ginie w niszczarce. Wodospad zmieszanych resztek papieru zasypuje smutnego Zbyszka, którego rycerska buta, a potem żądza zemsty popychała do działań napędzających wojnę. Pacyfistyczna lektura powieści Sienkiewicza zasługuje na wielkie uznanie, zwłaszcza że dzięki lalkom przedstawienie jest jak najdalsze od wszelkiego realizmu czy „rekonstrukcji historycznych”. Aktorzy w jednolitych kombinezonach jawnie animują proste gliniane figurki, których kruchość ma w spektaklu zasadnicze znaczenie. Tortury Juranda zostają przeniesione na ciętą, ćwiartowaną i ostatecznie spaloną lalkę. Śmierć Danusi (świetnie granej przez Edytę Janusz-Ehrlich) jest prawdziwa – w tym sensie, że lalka upada i rozbija się na kawałki, a więc naprawdę przestaje istnieć. Życie jest równie kruche jak gliniane figurki, a jednak nic się nie zmienia przez wieki w krwiożerczości ludzkiej natury. Ponadczasowość sygnalizowana jest na każdym kroku – także poprzez scenografię (Mirek Kaczmarek) i muzykę na żywo (Sandra Szwarc). Makiety miast są umowne, a nawet żartobliwe, jak w przypadku Warszawy z Pałacem Kultury i Nauki i drapaczami chmur. Część postaci ludzkich oraz zwierzęta to ryciny naklejone na płaskich tekturach. Fonosfera obejmuje zarówno dawne pieśni religijne i narodowe (Gaude Mater Polonia, Christ ist erstanden, Bogurodzica), jak i motywy muzyki westernowej czy Scotta Joplina. Wyraźnie komunikowana widzom ponadczasowość ułatwia spojrzenie na bitwę grunwaldzką i na konflikt krzyżacko-polski w uniwersalnej perspektywie. 

Jeszcze głębiej w historię sięgnął Duda Paiva (jako pomysłodawca, reżyser, projektant lalek i choreograf ) wraz z Maliną Prześlugą (jako autorką scenariusza i dramaturżką) w przedstawieniu Opowieści z niepamięci Teatru Animacji z Poznania. W poszukiwaniu prasłowiańskiej mitologii przywołano na scenę Kłobuka, Płanetnika, Bezkosta, znachorkę Babę oraz Jędzę. Duże, gąbczaste lalki, w jakich specjalizuje się Duda Paiva, doskonale dają się animować i robią ogromne wrażenie. Zachwycający balet Julianny Dorosz w roli Kłobuka, a także chóralne śpiewy na prasłowiańską nutę oraz aktorskie mistrzostwo wszystkich wykonawców (Sylwia Cyris, Julianna Dorosz, Mariola Ryl-Krystianowska, Krzysztof Dutkiewicz, Marcel Górnicki i Marcin Chomicki) nadały Opowieściom z niepamięci nostalgiczny klimat, przełamywany humorem i grą z baśniowymi schematami (Jędza jako archaiczny wariant Baby-Jagi w domku z piernika). 

Do najciekawszych przedstawień festiwalu należała też ambitna propozycja Wrocławskiego Teatru Lalek pt. W środku słońca gromadzi się popiół [1] według dramatu Artura Pałygi (premiera w styczniu 2015!). Agata Kucińska jako reżyserka oraz odtwórczyni jednej z czterech ról (obok niej wystąpili: Anna Makowska- Kowalczyk, Tomasz Maśląkowski i Radosław Kasiukiewicz) przenikliwie wydobyła główną myśl sztuki, czyli zjawisko codziennego, nieusuwalnego strachu, który towarzyszy ludziom świadomym, że każdego dnia zdarzają się wypadki i dzieją się tragedie – ktoś wpada pod samochód, ginie w pożarze, zapada w śpiączkę, umiera na raka. W oswajaniu tej grozy istnienia pomagają bohaterom postacie „nieludzkie” – z innego wymiaru, jak tajemnicza para: Płomyk i Iskierka (reprezentowane przez animanty) oraz Słońce, obojętne na ludzkie losy (aktor w odczłowieczającym kostiumie podobnym do złotej kuli). Scenografia Mirka Kaczmarka pomagała w rozumieniu skomplikowanej i wielopoziomowej fabuły dzięki zastosowaniu mansjonów i dwóch poziomów gry oraz zmiennej perspektywy. I tak, balkon spalonego mieszkania widzimy z bliska, zaś pejzaż miasta – z daleka, dzięki zastosowaniu miniatury blokowiska oraz dziecięcych samochodzików (łącznie z wozem strażackim z głośną syreną i migającymi światełkami – aż śmiesznym w swojej bezsilności). 

W konkursie znalazł się jeszcze drugi spektakl Wrocławskiego Teatru Lalek zrealizowany we współpracy z Fundacją LALE.Teatr – kameralna Prosta historia. Opowiedziane bez słów losy chłopczyka, którego spokojne, szczęśliwe życie zostaje gwałtownie zburzone, ujmuje tytułową prostotą. Schematyczne domki i drzewa, rowery, auta i huśtawki zostają zmiecione przez mrok, strach i samotność. Wzruszająca lalka palcówka z buzią jak okrągły guzik budzi niekłamaną sympatię widzów. Duża w tym zasługa obu występujących aktorów animatorów (Tomasz Maśląkowski i Radosław Kasiukiewicz) oraz scenografa (Mateusz Stępniak) i twórcy muzyki, zastępującej słowa (Grzegorz Mazoń). 

Podobnie z dwoma przedstawieniami przyjechał do Opola Teatr Malabar Hotel. Czarodziejska Góra, przygotowana we współpracy z Białostockim Teatrem Lalek (reżyseria Hendrik Mannes, dramaturgia Marcin Bartnikowski), robi wrażenie skalą ambitnego zamierzenia. Przełożenie na język teatru wielkiej powieści Tomasza Manna samo w sobie budzi szacunek. Spektakl jest przegadany, ale broni się aktorstwem (szczególnie zwracali uwagę Anna Stela, Magdalena Dąbrowska, Marcin Bikowski i Błażej Piotrowski) oraz lalkami. Kościotrupek pieska w charakterze maskotki, ludzkie kościotrupy tańczące w zgranych duetach, frywolna tintamareska czy tragiczna maska obwieszonego krzyżykami Naphty wnoszą do przedstawienia żywioł teatralności, przełamując słowocentryzm literatury. 

Oryginalną propozycję stanowiły Ćwiczenia stylistyczne zaprezentowane przez Teatr Malabar Hotel we współpracy z Teatrem Studio w Warszawie. Absurdystyczny utwór Raymonda Queneau w kongenialnym tłumaczeniu Jana Gondowicza wyreżyserowała Maria Żynel, zarazem współautorka scenografii i kostiumów (wraz z Marcinem Bikowskim). Marcin Bartnikowski jako dramaturg wybrał jedynie część językowych gier i zabaw zrodzonych w gronie Patafizyków, ale i tak od potoku słów słabo połączonych ze znaczeniami może rozboleć głowa. Dobrą zabawę widzowie zawdzięczają znakomitej współpracy trzech aktorów działających na scenie (Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski i Łukasz Lewandowski), którzy w tempie slapstickowej komedii odmieniają język swych opowieści, grają gestem, ruchem, pozą, ogrywają znaczące rekwizyty, nakładają maski, wiszą na drabinie lub jeżdżą na rowe- rze. Wirówka nonsensów kryje całkiem rozsądne podteksty, przywodzące na myśl ubiczne sztuki Alfreda Jarry’ego – ojca patafizyki. 

Blisko dwa lata temu miała premierę Księga dżungli Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel według Kiplinga (Teatr Lalek Banialuka z Bielska-Białej) w reżyserii Ewy Piotrowskiej i z atrakcyjną scenografią Julii Skuratovej. Genderowa opowieść o dorastaniu zbyt grzecznej dziewczynki i o tym, jak książka może pomóc w uczeniu się odwagi i samodzielności, zyskała na sile wyrazu. Być może narastające światowe zagrożenia wzmocniły aktualność opowieści o tym, że trzeba radzić sobie w dżungli, rozpoznawać przyjaciół i wrogów, czynnie przeciwstawiać się złu. Energetyczna muzyka Wojciecha Błażejczyka dodawała wigoru tak aktorom, jak i widzom. Współbrzmienia ze współczesnością brakowało Calineczce z rzeszowskiej Maski (reżyseria Daniel Arbaczewski). Postawiono na efekty scenograficzne (Dariusz Panas), muzykę i ruch sceniczny. Calineczka grana jest przez aktorkę w żywym planie (skądinąd sprawną i sympatyczną Malwinę Kajetańczyk), co od razu odbiera baśni Andersena połowę sensów, wyprowadzonych z małości i kruchości bohaterki. Uwagę zwracały oryginalne formy du- żych żab czy myszy. 

Udaną propozycją dla młodszych dzieci okazali się Kolorowi ludzie Opolskiego Teatru Lalki i Aktora, według scenariusza i w reżyserii Honoraty Mierzejewskiej- Mikoszy, ze scenografią Ewy Woźniak. Duża w tym zasługa aktorstwa Barbary Lach i Andrzeja Mikoszy, grających role świadków i komentatorów powstawania świata i ludzi. Atrakcję stanowiła wielofunkcyjna, tajemnicza szafa z szufladami oraz mistrzowskie operowanie kolorami – nie w postaci farb, lecz świateł i wielobarwnego piasku. Wśród efektów scenicznych przemycono mądrą przypowieść o potrzebie istnienia na świecie wielu kolorów, także w odniesieniu do barwy skóry mieszkańców różnych regionów Ziemi. 

Imprezy towarzyszące festiwalowi równie dobrze mogłyby być propozycjami konkursowymi (zwłaszcza te odbywające się w salach), co rodzi pytanie o kryteria ich doboru. Dwa przedstawienia dla małych dzieci: Książeczka warszawskiego Baja i Ślady Teatru Atofri, plenerowe Silence/Cisza w Troi Teatru Biuro Podróży czy koprodukcja OTLiA i Teatru im. Jana Kochanowskiego z Opola pt. Śmierć przyjeżdża w środę współgrały z resztą festiwalowej oferty. Zapewne dla większości widzów nie ma znaczenia, co jest w konkursie, a co nie – liczy się sumaryczny obraz ostatnich dwóch lat w polskim teatrze lalek. Najmniej tłumaczyła się w tym kontekście obecność jedynego spektaklu zagranicznego – Syberii zasłużonego Figurentheater Wilde & Vogel. 

Pośród pozostałych wydarzeń znalazły się tradycyjne już pokazy studenckie (teatralne i plastyczne), komentarze lubianego Kazia Sponge’a oraz warsztaty i panele dyskusyjne (m.in. promocja Żywiołów teatru). Trzeba koniecznie podkreślić wagę spotkania młodych teatrologów. Zorganizowany przez Forum Teatrologów panel dyskusyjny pt. Materialność w badaniach teatralnych pokazał, jak ożywcze są nowe kierunki badań i jak dużo mogą wnieść młodzi, świetnie wykształceni ludzie do współczesnej refleksji o wszelkich sztukach performatywnych. Teatr lalek nie jest już postrzegany jako „nisza w niszy”, lecz jako równorzędny partner. 

Mimo wysokiego poziomu pokazywanych przedstawień, w rozmowach kuluarowych wyczuwalna była potrzeba przedyskutowania na nowo formuły festiwalu i kryteriów doboru spektakli. Kiedyś opolska impreza była festiwalem dramaturgicznym, potem stała się przeglądem najlepszych polskich dokonań, a dziś...? Może zamiast konkursu z nagrodami oraz podziału na przedstawienia konkursowe i pozakonkursowe lepszy byłby przegląd możliwie licznych teatrów i grup, dający okazję do jak najszerszych dyskusji środowiskowych? Kto wie? Czas pokaże. 


[1] Szerzej pisałam o tym przedstawieniu w artykule Zimne słońce, „Teatr” 2015, nr 3. 

XXVIII Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalek, Opole, 6–12 maja 2017 

Nowszy post Starszy post Strona główna